Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

III +

- Rany boskie, Logan. Słyszysz co się tam na dole dzieje? Podłoga się tak trzęsie... Zaraz mi knajpa się zapadnie - gadał roztrzęsiony Bob.

- Lepiej, żeby się nie zapadła, bo właśnie tam na dół idę.

- Ponoć dziś historyczna walka. Masz się zmierzyć z jakimś drugim niepokonanym?

- Dobrze wiedzieć co dzieje się pod stopami, co? - usiadł przy ladzie, wypił nalany od razu kieliszek - Chciałbym mieć to już za sobą.

- Pfff - machnął ręką Bob. - Za godzinę będzie po wszystkim. Nie jesteś zbyt cierpliwym gościem, ale przynajmniej masz na kim napięcie rozładować, ha!

- Nie mówię o walce... Dopytywał się ktoś o mnie?

- Ciągle ktoś o ciebie pyta, jesteś w końcu sławny.

- Miałem na myśli kogoś nietypowego.

- Pijacy, dresy, lumpy, dziwki - wyliczał pomrukując staruszek - Nie, nikt nadzwyczajny.

- Świetnie, wpadne jak się skończy.

- Powodzenia, chłopie.

Wyszło tak, że z samego ranka wynieśli się z pokoju. Cały dzień przeczekali w ukryciu nie wychylając się, po czym on udał się na walkę, Trishę zostawiając w roztańczonym tłumie w jednym z klubów.
Rick wyłonił się przed nim jak tylko wszedł do podziemia.

- Jesteś wreszcie! Czy ty to słyszysz?!

- Słyszę. Ciebie też słyszę, nie musisz się tak drzeć.

- Wszystko gotowe, dawaj do szatni zaraz, bo wybuchną nam tam z niecierpliwości! - Rick ponaglał go podekscytowany.

- Dobra - zaczął, gdy znaleźli się w szatni - mam nadzieję, że w kwestii tej walki podjąłeś słuszną decyzję?

- Niechybnie zaraz się przekonasz.

- Nie denerwuj mnie nawet - ganiał podniecony w tę i z powrotem. - Póki co wszystko jest pięknie, i będzie tak dalej, jeśli nie zrobisz głupstwa. Nie unoś się, na litość boską, honorem! Jeśli wygrasz, to narobisz tu sobie wrogów, a po co ci to, skoro odchodzisz?

- Czemu się tak denerwujesz? Podobno to on jest lepszy.

- Zrób więc coś dla mnie. Powtórz: przegram tę walkę. No, dalej, śmiało. PRZE-GRAM-TĘ-WAl, no, powtarzaj!

- Przypilnujesz mój nieśmiertelnik? - wręczył grubaskowi medalik, jak zwykł to robić od dwóch miesięcy.

- Jesteś niemożliwy Logan, niech to się już skończy - sapał przybity Rick.

- Ej, wy! Gotowi jesteście? - oznajmił burzliwie zapowiadacz walk wtykając elegancką głowę przez malutkną kurtynę.

- Gotowi.

- No i fenomenalnie, a tak w ogóle, skop go Wolverine, to kretyn jest - mrugnął z uśmiechem zapowiadacz i zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił.

Minęła tylko krótka chwila i jego głos znów rozbrzmiał. Tym razem wsparty paroma najwyższej klasy głośnikami.

- Największe wydarzenie w historii tego miejsca, na które wszyscy czekaliśmy! Dwóch niepokonanych dotąd wojowników! Przed państwem dobrze znany Lightning!

- Dlaczego ja zawsze wchodzę jako drugi? - spytał zaciekawiony Wolverine przysłuchując się wstępnym aplauzom i czując już znaczną niechęć do przekraczania kurtyny, jako tako chroniącej przed hałasem.

- Bo to faworyt zwykle wchodzi drugi - wymownie zmarszczył brwi spocony Rick.

- A z mistrzem zmierzy się tej nocy nikt inny jak drugi mistrz, niepowtarzalny, wielki Wolverine!

To co było dalej, raz już opisano. Można więc sobie tego oszczędzić, nadmieniając jedynie, że wszystko co było wczoraj, dziś spotęgowano parukrotnie. Wszystko, to jest: ilość i głośność krzyków, wymachujących pięści, a także odsłoniętych piersi.

- Jeszcze cygaro - Logan odwrócił się tuż przed drzwiczkami klatki i podał je Rickowi. Ten odbierając złapał go za przedramie i, chyba zdenerwowany coraz bardziej, krzyknął:

- Przegraj to, zrób to dla mnie do cholery!

- Drodzy państwo, zostawiam ich tu samych, i Bogowi pozostawiam w opiecę tę klatkę - zakrzyknął rozchodzącym się po całej sali głosem zapowiadacz wyglądający w czerwonym, błyszczącym stroju jak gwiazda disco-polo.

Zawsze gdy ten tępy osiłek o aparycji typowego debila-mięśniaka zamykał za nim drzwiczki, Logan zastanawiał się, co on tu w ogóle robi. Tej nocy nie miał na to czasu.

- Jak tam "mistrzu", jak to cię określono, przyrównując tym samym do mnie - uśmiechał się zwycięsko i szyderczo Lightning.

Trzeba było przyznać, wyjęty był z najśmielszych wyobrażeń idealnego typu mężczyzny. Poza tym co oczywiste, a więc szczupłej sylwetki, pogrubianej tylko przez wszechobecne mięśnie był po prostu cholernie przystojny. Zwłaszcza te blond włosy, króciutkie po bokach, z czubkiem na środku.

- Myślisz bardzo mocno - odpowiedział równie szyderczym uśmiechem Logan - stwierdzenie ,,mistrz zmierzy się z mistrzem" wyraźnie akcentuje, że to ten pierwszy mierzy się z drugim. To pierwszy angażuje się, i przychodzi do drugiego. Tak się składa że to ja wszedłem drugi.

- Wyjdziesz też drugi. Lub raczej wypełzniesz, po drodze zbierając zęby. A że będą porozrzucane po całej klatce, to trochę się pomęczysz.

Ustawili się na środku, wypadało podać sobie dłonie, co pierwszy zrobił blondyn, tym razem z mniej szyderczym, naprawdę ładnym uśmiechem.
A jak tylko ich dłonie się rozłączyły, blondyn wyskoczył w powietrze, zrobił salto w tył, przy okazji zachaczając stopami o nos Logana, który poleciał w tył i padł na deski.

- Szlag! - warczał pod nosem wstając. Zerknął na Lightninga bardzo brzydko. Jego uśmiech znów stał się szyderczy i denerwował go. Bardzo.

Doskoczył, wyczekał ciosu blondyna, który traktował tę walkę jako pokaz i go lekceważył. A może tylko udawał.
Dość, że wykonywał błyskawiczne ciosy nóg, jeden za drugim obracając się przy tym wyjątkowo zwinnie. Pozostawało wycofywać się powoli, ale miejsca do cofania szybko zabrakło. Gdy plecy Logana poczuły zimne pręty, Lightning opadł nagle, kopnął go pod kolano, po czym wyskoczył w powietrze trafiając, Bóg wie kiedy, w twarz. Po tym cofnął się na środek radośnie podskakując.

Ból minął szybko. Logan pobiegł wprzód, zamiast bić na oślep wpadł wprost w niego, staranował i przygniótł do przeciwnego rogu. Nim się zorientował, znów dostał w twarz, a gdy otworzył oczy już go przed nim nie było. Padł na ziemie pod ciosem od tyłu, zaklął brzydko.

To już? Chyba jeszcze za szybko, jeszcze trochę...- myślał i zerknął na Ricka który stał obok menedżera jego oponenta.. Jego mina potwierdziła jego obawy. Trzeba było jeszcze wstać.

Minęło koło minuty, a Logan znów zadudnił o deski. Zerknął obolały na rywala.

Wcale nie jest najgorsze to, że on się tak pyszni, jest tak pewny, że wygra ustawianą walkę - myślał patrząc na uradowanego blondyna - nie jest nawet najgorszy ten twój pierdolony uśmieszek! Najgorsze jest to, że to wcale nie jest ustawiana walka.

Na tę myśl wściekł się, zerwał i z rykiem pobiegł wprost na odwróconego blondyna. Wpadł na niego, przywalił dwukrotnie w brzuch, choć odczucie było takie, jakby uderzał w prawdziwy kaloryfer, potem złapał za lewą rękę, okrążył go podcinając kolano. Ale ręki nie puścił. Zamiast tego, w szale uderzył w lewy bark, który chrupnął, spowodował krzyk, inny niż wszystkie - głośniejszy. Lightning zawisł na wybitej ręce, którą trzymał Logan. Gdy ją puścił, blondyn padł chwytając się za ramie i krzycząc.

Potem Logan, wśród wiwatów, złowił spojrzenia menadżerów. Wyobraził sobie ich myśli i zaczął już układać mowę jaką przyjdzie mu wygłosić, gdy będzie musiał domagać się od nich pieniędzy.

- Cóż... Mówił prawdę, nie jest na sprzedaż - kiwał głową menedżer Lightninga.

- Mówisz to z takim spokojem?! Co my teraz zrobimy! - wrzeszczał w tle innych wrzasków Rick.

- My? Ty zrobisz. Masz go tu zatrzymać. Za każdą cenę!

Logan tymczasem szczerzył zęby oddychając głęboko. Zerkał to na wściekłych i zrozpaczonych menedżerów, to na tłum, lub na skulonego rywala.
Wiele scenariuszy sobie wyobrażał, ale nie mógł rozważyć tego, co się stało.

Główne drzwi wypadły z głośnym hukiem. Do środka momentalnie wpadło czterech zamaskowanych żołnierzy. Z szerokich kuf poleciały w górę, bez ostrzeżenia, nie kule, a owalne pojemniki, z których momentalnie wydobyły się smugi gazu.
Na sali zapanował totalny chaos, ludzie zaczęli wrzeszczeć - choć to nic nowego - i biegać we wszystkie strony uciekając przed rozprzestrzeniającym się gazem. Ci, którym się nie udało, padali na ziemię, dysząc. Cała niemal sala była już zadymiona gazem, a kolejne pojemniki upadały z głuchym hukiem pomiędzy krzesłami.

Logan, zapominając całkowicie o skończonej walce wzrokiem wypatrywał tępaka z kluczem od klatki. I wypatrzył go obok menadżerów. Tak jak oni padał właśnie na ziemię krztusząc się i kaszląc.

Zaklął parukrotnie, podbiegł do zamka. Uniósł prawą rękę z której, spomiędzy palców, wysunęły się trzy długie, błyszczące szpony. Pośród setek chaotycznie biegajacych ludzi dostrzegł to tylko jeden. Lightning zapomniał na moment o bólu i otworzył szeroko oczy.
Logan zamachnął się, zamek bez sprzeciwu rozpadł, a drzwiczki lekko uchyliły.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro