Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


Srebrna błyskawica przeszyła niebo. Deszcz padał od dłuższego czasu, a z godziny na godzinę nasilał się. Dwie postacie wpatrywały się w szary nieboskłon, który co jakiś czas rozświetlał się jasnym światłem. Dzięki temu, mogli zobaczyć świątynie Dżokhang skąpaną w deszczu. Jej złoty dach odbijał błyskawice ukazując ich majestatyczny kształt stworzony przed wiekami.

Obie postacie wpatrywały się z wielką uwagą w świątynię. Skinęły do siebie głowami. Jedna z nich zanurzyła się w podłożu, zaś druga zmieniła swój kształt w czarną panterę, po czym ruszyła w stronę starożytnej struktury.

Mnich z zakonu wędrował korytarzami świątyni. Trzymał w ręku tacę z porcelanową zastawą. Mały imbryk ozdobiony został różami, podobnie jak dwie filiżanki. Delikatna para unosiła się nad nimi i sugerowało, że wlane zostało do nich coś gorącego. Do tego dwie łyżeczki oraz cukiernica znajdowały się na tacce i do tego pasowały do kompletu.
Mężczyzna miał na sobie pomarańczowe szaty, które były typowe dla zakonu shaolin.

-Mam nadzieję, że będzie mu smakować.-mnich uśmiechnął się do siebie.

Szedł powoli. Nigdzie mu się nie spieszyło. Wiedział, że ma czas, a jego gość również nigdzie się nie wybierał.
Mnich patrzył przed siebie, co jakiś czas zerkał na niesione w rękach rzeczy.
-Nie ma to, jak herbata malinowa wieczorową porą.-uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Jak tylko mężczyzna wszedł do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi, z podłogi, tam gdzie padał cień wyłoniła się postać w czarnym płaszczu.
Rozejrzała się dookoła, jakby czegoś szukała. Wyciągnęła prawą rękę, aby palcami przejechać po jednej ze ścian. Ciemne, skórzane rękawiczki kontrastowały z jasnymi tonacjami malowideł. Nieproszony gość szedł bardzo powoli, cały czas się rozglądał. Palce delikatnie poruszały się badając dokładnie fakturę.

-Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto pija herbatę?-Logan spojrzał na stojącą przed nim filiżankę z gorącym napojem.-Prosiłem o coś mocniejszego.

-Logan, jesteśmy w świątyni.-mnich skarcił towarzysza-Jesteś niepoprawny.

-Słuchaj, Richand nie przyjechałem na herbatkę, do jasnej cholery.-Logan zmierzył wzrokiem mnicha.

Richand nic nie powiedział. Pokiwał tylko głową na boki.

-Nic się nie zmieniłeś. Zawsze w pośpiechu, nie bacząc na zasady.-mnich usiadł naprzeciwko rozmówcy.-Zakosztuj herbaty, pozwól, aby spokój ogarnął twoje ciało.-Richand przystawił filiżankę do warg-Maliny ci w tym pomogą.-napił się gorącego napoju.

-Grrr.-Logan warknął tylko niezadowolony.

Obaj siedzieli przy kwadratowym stoliku na specjalnie przygotowanych poduszkach. Pokój natomiast był urządzony skromnie. Kilka obrazów przedstawiających krajobrazy Tybetu zdobiły ściany, mała szafka, na której stał wazon z kwiatami znajdowała się na prawo od siedzących. Duże okno zasłonięte zostało jasną kotarą.
Logan oparł łokieć lewej ręki o blat stolika, aby wesprzeć o dłoń głowę.

-Herbatki ci się zachciało, bub.-spojrzał na sufit, aby uniknąć spokojnego wyrazu twarzy swojego rozmówcy.
Oparł wolną dłoń o blat, a następnie zaczął stukać o niego palcami.

-Pozwalasz, aby zdenerwowanie brało nad tobą górę, Logan.- mnich spojrzał na to, co robił siedzący naprzeciwko osobnik.

-Odwal się.-Logan pokazał rząd białych zębów-Na moim miejscu, też byś się wkurzał.

-Ja nigdy nie będę na twoim miejscu, dobrze o tym wiesz.-Richand zmierzył rozmówcę wzrokiem.

-Co się gapisz?-szarooki zmrużył oczy.

-Nic, zupełnie nic, Logan.-mnich zaśmiał się pod nosem.
Logan zaprzestał stukania palcami. Zaczął nasłuchiwać.

-Logan?-Richand zdziwił się, widząc jak mężczyzna wstaje.-Logan?

-...-Logan poruszał nosem-...-wysunął swoje szpony.

-Logan, zachowuj się. Jesteśmy w świętym miejscu.-mnich także wstał i nie był zadowolony z zachowania przyjaciela.

-Potem mi podziękujesz.-Logan wyszedł z pomieszczenia.

Rozejrzał się, jak tylko znalazł się na przedpokoju. Dał kilka kroków do przodu. Czuł, że ktoś jest w pobliżu, dlatego zaczął węszyć. Warknął pod nosem.

-Logan. Co się dzieje?-Richand podszedł do rozglądającego się.

-Masz nieproszonych gości, bub.-Logan ponownie warknął.

-W świątyni?-mnich zdziwił się-Kto chciałby się wkradać do takiego miejsca?

-Ty mi powiedz.-szarooki spojrzał z góry na Richanda.

-To zwykła, pradawna świątynia.-mnich podrapał się po łysinie-Mamy tutaj przedmioty, ale drogocenne pod względem historycznym.

-Jakoś ci nie wierzę.-Logan uważnie przyglądał się korytarzom.-Hmm?-schylił się-Macie tutaj zwierzęta?

-Nie, dlaczego pytasz?-Richand przyglądał się temu, który kucał.

-Kocia sierść.-mężczyzna trzymał w dłoni czarne kosmyki.

-Skąd tutaj kocia sierść?-mnich zmrużył oczy-Nie wolno nam tu trzymać zwierząt pod rygorem kary. Znasz przecież zasady tego miejsca, Logan.

-Lepiej mów prawdę, co tutaj trzymacie, bub.-Logan wstał.

Richand nic nie odpowiedział, tylko wycofał się do tyłu.

-Gadaj, albo przestanę być przyjemnym gościem...-Logan schował ostrza przy jednej z dłoni- ...nawet jak dla ciebie, stary druhu.-złapał mnicha za poły szat warcząc przy tym.-Grrr.

-Wybacz, Logan. Obowiązuje mnie tajemnica.-Richand podniósł ręce w geście obronnym-Nie wolno mi, złożyłem śluby milczenia. Ach!-zamknął powieki, kiedy obok jego głowy zostały wbite metalowe szpony.-Nie mogę! Oni mnie zabiją, jeśli to zrobię.

-Heh.-Logan puścił mężczyznę.-Sam się dowiem.- rozejrzał się ponownie, węsząć przy tym-...Nie możliwe...-zmrużył oczy, po czym pobiegł za znajomym zapachem.

Czarna pantera wędrowała jednym z korytarzy. Miała pochylony łeb. Wąchała każdy fragment ozdobnego dywanu, który prowadził wzdłuż pomieszczenia. Zatrzymała się, mniej więcej w połowie drogi. Cały czas wodziła nosem blisko wykładziny, kiedy nagle podniosła łeb. Poruszyła uszami nasłuchując. Obnażyła kły, wycofując się w ciemny kąt ukrywając się w nim.
Wyczekiwała na tego, kto się zbliżał.
Złote oczy lustrowały, bardzo uważnie korytarz. Widząc cień padający na ścianę, zwierzę położyło po sobie uszy. Z łap wysunęły się ostre pazury. Pantera przygotowała się do ataku i zrobiła to, kiedy nadarzyła się okazja.
Krzyk zaatakowanej osoby rozległ się po całej świątyni. Logan zatrzymał się. Nasłuchiwał, skąd dochodził wrzask.

-Ghh.-mruknął pod nosem.

Jak tylko wyłapał kierunek dźwięku, udał się tam pospiesznie.
Po drodze mijał nieprzytomnych mnichów. Przy kilku z nich przykucnął sprawdzić, czy żyją i w jakiej są kondycji.

-Na pomoc!-na Logana wpadł przerażony mieszkaniec świątyni-Tam!-pokazał palcem w miejsce, z którego przybiegł-Wielka pantera, za którą podążają cienie!

-Ghhh.-Logan zmarszczył brwi słysząc, co owy człowiek ma do powiedzenia-Nie możliwe.-odepchnął mnicha, aby udać się we wskazane przez świątynnego kierunek.-Chory żart.-mruknął niezadowolony pod nosem.
Szedł przed siebie, ale był czujny. Wiedział, że gdzieś tutaj czai się ktoś, kto wystraszył mnicha. Rozglądał się dookoła, patrząc na wszystko z wielką uwagą, a kiedy doszedł do końca korytarza, zatrzymał się. Patrzył na otwarte drzwi, tuż przed sobą.

-Nie znam tego miejsca...-dał kilka kroków do przodu.

-Logan, stój! Nie wolno ci!-Richand stanął przed mężczyzną-Nie wolno!-rozłożył ręce na boki.

-Zejdź mi z drogi, Richand, bo się to dla ciebie źle skończy.-Logan spojrzał spode łba na przyjaciela-Nie powstrzymam się.-podniósł prawą rękę, aby pokazać wystające szpony.

-Nie pozwolę ci tam wejść!-mnich nie miał zamiaru się ruszyć.

-Sam cię przesunę, skoro nie chcesz, bub.-ciemnooki dał krok do przodu.-Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz.

Richand dalej stał przed idącym. Nie zamierzał ustępować w żaden sposób. Nie przypuszczał jednak, że zostanie zmuszony do tego, aby zmienić swoje miejsce.
Czarna smuga uderzyła mnicha ze sporą siłą, wprost na Logana.

-Ugh...-mężczyzna próbował zdjąć nieprzytomnego Richanda z siebie.
Mnich wylądował obok, kiedy Logan się uwolnił od ciężaru przyjaciela.

-Neh.-wstał, aby zobaczyć czyja to była sprawka.

Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy dostrzegł czarną panterę, do której podeszła zakapturzona postać. Logan poruszał nosem.

-Nie możliwe...to ty...-głos mu lekko drżał.-Co ty, tu robisz?

Postać uniosła prawą rękę ku górze, po czym energicznie nią machnęła. Czarna macka, która wyłoniła się z jej cienia uderzyła Logana tak mocno, że ten przeleciał cały korytarz.

-Ugh!-mężczyzna wpadł na ścianę. Osunął się, a następnie upadł na tyłek. Rozmasował uderzone miejsce, jakim była klatka piersiowa.

-Czemu mnie atakujesz, do cholery?-zapytał samego siebie, a do tego popatrzył na wprost.

Postać oraz czarna pantera przyglądały mu się.

Logan wstał. Nie był pewien co robić. Atakować czy odpuścić. Musiał jednak wybrać pierwszą opcję, gdyż pantera ruszyła na niego. Zrobił unik, ale zwierzę nie zamierzało przestać. Łapami, o ostro zakończonych pazurach napierała na mężczyznę.

-To koszula od mojej ukochanej! Zapłacić za to, sierściuchu!-Logan cofnął się, kiedy pazury rozszarpały przód jego ubrania.-No chodź tutaj, koteczku. Kici, kici.-zaatakował stworzenie, które wylądowało na ścianie, a potem osunęło się na dywan.

Logan stanął przed leżącym wielkim kotem. Patrzył na niego z góry. Nie spodziewał się, że zwierzę, podczas wyprowadzania ataku przybierze ludzką formę, więc oberwał w twarz. Dał kilka kroków do tyłu. Mógł teraz dostrzec, że ma przed sobą mężczyznę. Dobrze zbudowanego, o czarnych włosach. Jego złote oczy lustrowały Logana.

-Przeszkadzasz nam w pracy.-paznokcie jegomościa zamieniły się w ostre pazury.

-Tak mi przykro, ale uwielbiam przeszkadzać. To moje hobby.-Logan wyprowadził atak.

Wymieniali się ciosami, a przy okazji rozszarpali sobie w kilku miejscach ubranie.
Właściciel adamantowych szponów okazał się, zdecydowanie lepszy w walce siłowej, więc przyszpilił do ściany napastnika. Docisnął go w taki sposób, aby ten mu nie uciekł.

-Co ona tutaj robi i kim ty do cholery jesteś? Grrrr!-Logan spojrzał w oczy zmiennokształtnego-Gadaj, co jej zrobiliście?!

-Nie twoja sprawa.-mężczyzna kopnął Logana w krocze, więc mógł się uwolnić z uścisku-Zadajesz za dużo pytań.-złączył dłonie, więc kiedy jego cel się skulił, wyprowadził cios na jego plecy.-Przeszkadzasz, już ci to mówiłem!

-Ugh!-Logan wylądował na podłodze.

-Masz?-jegomość spojrzał na leżącego, a potem w stronę pokoju, z którego wyłoniła się postać w kapturze.
Ta, skinęła głową i pokazała na sporej wielkości, kamienną tablicę.

-Super.-jegomość chytrze się uśmiechnął.-Zabieramy się stąd. Mamy, co chcieliśmy.-mężczyzna zamienił się w panterę.

-Sara...-Logan wstał powoli.

Sara, jakby nigdy nic przeszła obok niego.

-Sara!-leżący ukrył szpony, po czym rzucił się na kobietę.

Ona zaś upadła padła na podłogę, a do tego upuściła tablicę. Przedmiot zaś przesunął się po dywanie, wprost pod łapy pantery. Mutant złapał ją w pysk. Warknął do Sary.

-Co ty tutaj robisz?-Logan odwrócił kobietę na plecy-Czemu się nie odzywałaś?-zdjął jej kaptur z głowy.

Ona nic nie mówiła, a wyraz jej twarzy świadczył, że nie jest zadowolona. Zmrużyła oczy, po czym zanurzyła się w swoim cieniu. Zarówno ona jak i Logan wylądowali w pomieszczeniu na dole. Sara spadła na worki z jedzeniem, a on obok niej, niefortunnie na podłogę.
Kobieta rozmasowała obolałą głowę. Warknęła niezadowolona, widząc wstającego Logana. Poruszyła rękami, a następnie stworzyła ze swojego cienia dwie cienkie macki. Użyła ich, żeby złapać mężczyznę za nadgarstki. Podniosła się, ale cały czas pilnowała się, żeby nie przerwać kontroli nad cieniem.

-Sara, do cholery! To ja!-Logan próbował dotrzeć do kobiety, ale bezskutecznie.

Jego wołanie jeszcze bardziej rozjuszyło Sarę, więc rzuciła nim w bok. Skrzynie, które stały niedaleko połamały się pod naporem ciężaru Logana. Cała ich zawartość, a mianowicie kartony z mlekiem popękały i rozlały się po podłodze.

-Nie mam ochoty na mleko, kochanie.-Logan rozejrzał się dookoła-Grrr...

Sara wycofała macki, które posłusznie otuliły jej dłonie tworząc coś w rodzaju pazurów. Natarła na swojego wybranka, ale on zablokował jej cios swoimi szponami.

-Nie zmuszaj mnie, żebym ci zrobił krzywdę, skarbie.-warknął patrząc wprost w szaroniebieskie oczy ukochanej kobiety-Inaczej będę tego żałować do końca życia.

-...-Sara cofnęła się nieznacznie, ale dalej próbowała zranić siedzącego w mleku.

-Musisz mi wybaczyć to nietaktowne zachowanie, skarbie.-Logan odepchnął kobietę nogami, więc mógł wstać.

Ona zaś uderzyła o worki, na których wcześniej wylądowała.

-...-kobieta zamknęła prawą powiekę.

Oddychała przy tym ciężko. Cios zadany przez broniącego się był celny, a do tego silny. Spróbowała wstać, ale osunęła się na posadzkę. Jej głowa opadła na prawe ramię.
Logan zmrużył oczy. Schował swoje szpony, po czym podszedł do leżącej.

-Sara...-odgarnął jej kosmyki z czoła-...co ty tutaj robisz?

Kobieta tylko udawała nieprzytomną i jak tylko Logan się pochylił, użyła swoich zdolności. Wokół jego szyi owinęła się czarna smuga, która zaczęła się zaciskać.

-S...Sara...nie rób...tego...-Logan spróbował się uwolnić, ale jego szpony przeniknęły przez cień-Szlag....no tak...-wydukał z ledwością.

Sara wstała. Podniosła go wysoko nad posadzką. Zaciskała powoli pięść, a wraz z tym ruchem, smuga otulała mocniej szyję Logana. W oczach kobiety było coś innego. Nie lśniły tym samym blaskiem, co wcześniej.

-S...Sara...zwalcz to...-uwięziony dalej próbował dotrzeć do kobiety-Słysz...słyszysz...? Zwalcz....to...do cholery...

Ona jedna zmarszczyła brwi. Nie podobało się jej to, co mówił Logan, więc jeszcze mocniej zacisnęła smugę na jego szyi. Przez to miał problemy z oddychaniem.

-K...kurw...-Logan syknął przez zęby.

Nadal próbował się uwolnić, ale nie było to takie łatwe. Zwłaszcza, że znał moce Sary. Wiedział jak działały i jak mogła z nich korzystać.
Nie spodziewał się jednak, że otrzyma pomoc. Richand, który odzyskał przytomność rzucił się na nią. Dzięki temu, straciła kontrolę nad smugą, a Logan spadł na podłogę.

-Nie mogłeś szybciej pofatygować swojego dupska, bub?-rozmasował szyję, łapiąc przy tym powietrze.

-Może trochę wdzięczności, dupku!-mnich dociskał kobietę do podłoża.

Sara próbowała się uwolnić, ale Richand trzymał ją w taki sposób, że nie mogła się ruszyć. Szamotali się przez to, ale dzięki temu mnich dostrzegł coś interesującego.

-A, co to jest?- mnich dotknął za coś metalowego, co ukryte było pod płaszczem, a umieszczone na szyi Sary.-Logan! Ona ma jakąś obrożę na szyi! Auć!-złapał się za głowę, kiedy leżąca wyprowadziła cios z główki.

Dało jej to szansę na zwalenie z siebie mnicha. Uderzyła go z całej siły w twarz, łamiąc mu przy tym nos.

-Mrau, lubię ostre kobiety.-Logan fuknął, po czym złapał Sarę w pasie-Jednak w twoim przypadku, zdecydowanie wolę twoją łagodniejszą stronę, chyba, że mowa o zabawach w łóżku. Chociaż...tego jeszcze nie sprawdzałem.-przeciął szponem to, co miała na szyi.

Obroża zaiskrzyła, po czym przecięta na pół spadła pod nogi Logana. Ten, puścił Sarę.

-Ugh...-kobieta upadła na kolana-...Moja...głowa...-złapała się za głowę-...jak boli...-rozejrzała się dookoła-...gdzie ja jestem?-jej wzrok zatrzymał się na Loganie-Logan?-otworzyła nieznacznie usta-Co ty tutaj robisz?

-Pytanie powinno brzmieć, co ty tutaj robisz i dlaczego, do cholery się tutaj włamałaś?-mężczyzna pociągnął nosem.

-Nie wiem, co ja tutaj robię...-Sara zakryła twarz dłońmi-...Logan...ja nic nie pamiętam.-zabrała je z lica, po czym spojrzała na niego z dołu.

Była cała roztrzęsiona.

-Ja nic nie pamiętam...-przeniosła wzrok na podłogę-...A raczej, ostatnie co pamiętam, to nasze spotkanie nad tym jeziorem.

Logan stał nad kobietą. Patrzył na nią. Poczuł ulgę, że w sumie była cała i zdrowa. Pochylił się ku niej. Złapał za ramiona i przyciągnął. Pocałował ją zachłannie, a następnie mocno przytulił, a raczej docisnął do siebie.
Sara była w takim szoku, że nie zareagowała na to wszystko. Pozwoliła się jednak przytulać.

-Dobrze, że cię w końcu znalazłem.-rzucił krótko.
Nie wypuszczał jej z objęć.

-Może mi ktoś, do cholery powiedzieć, co się tutaj dzieje?-Richand trzymał się za złamany nos.

-Nie wiem, ale się dowiem.-Logan spojrzał na zniszczoną obrożę.-Nikt nie będzie mącił wokół mojej kobiety.-przeniósł wzrok na Sarę, która zemdlała w jego ramionach.-Poza tym, chyba jesteś mi winien jakieś wyjaśnienia, nie sądzisz stary?

-Chyba nie mam wyjścia...

-Owszem, nie masz.-Logan popatrzył na Sarę-Coś tu śmierdzi i nie podoba mi się to.

Pantera nasłuchiwał tego co działo się na dole. Warknął, kiedy zrozumiał co się stało. Trzymając w pysku tablicę, wydostał się ze świątyni. Nawet się nie oglądał za siebie. Wiedział, że to, po co przyszedł było w jego rękach.

Burza dawno ustała, podobnie jak i deszcz. Czyste niebo, teraz ozdobione zostało migoczącymi gwiazdami, a srebrna tarcza Księżyca czuwała nad nimi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro