Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4. Że nie powinienem.

"Może wydawać się to śmieszne, ale wiedziałem że nie powinienem."

Ostatecznie szatyn zdecydował, że będzie udawał że nie ma go w domu. Aczkolwiek pojawiał się jeden, znaczący problem - co z pizzą? Jeśli przyjdą w tym samym czasie i wyda się że Oikawa tak naprawdę jest tutaj cały czas?

Westchnął głośno i żałośnie, lekko przecierając chusteczką krwawiące usta. Szatyn nie miał pojęcia jak uniknąć spotkania z Hajime. Przecież zniknął z jego życia dla jego dobra! Dlaczego jego rodzina utrudniała mu uszczęśliwienie ukochanego?

Oh, tak. Ukochanego. Całkiem niedawno szatyn, zdał sobie sprawę, że uwielbia Iwaizumiego w inny sposób niż powinien.
Obrzydliwe. Tak pewnie powiedziałaby jego fanki. Tak pewnie powiedziałby brunet.

Oikawa od razu przekonał samego siebie, o tym, aby nie przyznawać się do miłości, jaką darzył bruneta. Nie chciał go krzywdzić bardziej niż dotychczas... Bo skoro krzywdził go przyjaźnią, to co z miłością?
Szatyn nawet nie brał pod uwagę opcji, mówiącej o tym, że brunet odwzajemnia jego uczucia.

Życie to nie bajka. Przynajmniej nie życie Tōru. Nie skończy się dobrze.

Ciemność w domu, pomagała mu szykować się na najgorsze. Przestał wierzyć w życie po śmierci. Wierzył i wiedział że będzie tam ciemno i zimno. Będzie samotny. Tak jak teraz.
Z racji że szatyn nie pachniał zbyt przyjemnie; bo potem, chorobą jak i krwią, postanowił wziąć szybki prysznic. Z czystej ciekawości, wcześniej ruszył po jeden z ostrzejszych noży i ruszył do łazienki. Oczywiście wziął ze sobą ręcznik jak i czyste ubrania, oraz bieliznę. Umył się dość sprawnie i zasiadł na zamkniętym sedesie.
Drżącymi dłońmi wyciągnął srebrny, dobrze naostrzone nóż. Delikatnie i niepewnie przejechał ostrzem po swojej chudej i bladej ręce. Tuż przy dłoni. Na nadgarstku.
Nóż był na tyle ostry, że od razu nacisk skórę szatyna. Duża i ciemną krew wypłynęła z nacięcia, mieszając się z kropelkami wody na ciele Tōru. Oikawę przeszły dreszcze. Zagryzł wargę, skupiając się na bólu fizycznym. Stwierdził że jedno nacięcie, nie pozwoli mu zapomnieć o tym, co dzieje się w jego głowie, dlatego też wykonał ich jeszcze kilka. Coraz odważniej rozcinał swoją skórę. Coraz głębiej wbijał ostrze. Coraz więcej krwi wypływało. Gęsta, ciemnoczerwona ciecz opuszczała rany. Wszystko zalewało się ze sobą. Gdy szatyn zdał sobie sprawę co zrobił, nóż opuścił jego dłoń i opadł na ziemię, tuż obok jego stopy.
Skupiając się na unikaniu bólu po cięciach, rzeczywiście oczyścił swoje myśli. Skupiał się na tym, co stworzył. Na tym, co mogło go momentalnie doprowadzić do śmierci.
Obwiązał nadgarstek bandażem. W końcu nie chciał się wykrwawić, chciał tylko sobie ulżyć.
Biały opatrunek od razu zalał się szkarłatną czerwienią, przez co zniesmaczony szatyn, nałożył czarną bluzę z długim rękawem i kapturem. Naciągnął bluzę na nadgarstki i założył spodenki sięgające do jego kolan. Zabrał nóż i zaniósł go do kuchni.

Gdy zmywał krew z ostrza, usłyszał pukanie do drzwi, a zaraz później otwierany zamek. Iwaizumi...!

- Shittykawa? Cholera, jak tu ciemno...- skiwtował dobrze mu znany głos. Zaraz później w całym domu szatyna rozbłysło światło, przez co Oikawa zaskoczony upuścił nóż. Na całe szczęście wylądował w zlewie.- Dlaczego nie przychodzisz na treningi i do szkoły? Nauczyciele mnie o wszystko pytają. Trener też. Co mam im mówić? Że umierasz?- fuknął ironicznie.

- Tak, możesz im tak mówić...- zaśmiał się gorzko, przecierając zbierające się łzy. Ostrożnie poruszał rannym nadgarstkiem, delikatnie, nie chcąc narazić go na większe niebezpieczeństwo niż własną głupota.

- Super, cudownie. Widzę że nareszcie będę miał spokój.- warknął brunet. Nie zdawał sobie sprawy, że Oikawa zaczął brać jego słowa na poważnie. Zawsze myślał... Wierzył że szatyn rozumie jego trudny charakter.

- Tak, nareszcie...- odparł smętnie. Nie mógł nic zrobić jak spojrzeć na ranny nadgarstek. Najwyraźniej rany były tak głębokie i duże, że rękaw bluzy zaczął nasiąkać krwią, a po widocznej dłoni i smukłych palcach zaczęła cieknąć czerwona ciecz.

Hajime zmarszczył brwi, analizując co właśnie się dzieje. Przyjrzał się jego dłoni i z malującą wściekłością na twarzy, spojrzał na szatyna... Który uśmiechał się słabo, miło cieknących łez.
- Shittyka... Idio... Tōru, cholera jasna coś ty odwalił?! W głowie ci się po przewracało?!- zapytał wściekły, łapiąc go za ramię, nie chcąc wyrządzić mu większej krzywdy. Podwinął rękaw jego bluzy, z lekkim obrzydzeniem, gdy tylko złapał za rękaw spotkało go uczucie mokrego materiału. Spojrzał z niedowierzaniem na czerwony bandaż.
- Kurwa, Tōru... Co to jest...?!

Nagle rozbrzmiał dzwonek drzwi.

- Hm... Pizza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro