Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30: Tyrani Domu Węża

Laura biegła co sił w nogach, byleby tylko zdążyć na kolację. Noc Duchów zapowiadała się genialnie, a poza tym z pewnością będzie okazją do obżarcia się słodyczami, ile tylko wlezie. Po drodze oczywiście wywinęła kilka dowcipów. 

Dotarła do Wielkiej Sali i od razu rzuciły jej się w oczy zmyślne dekoracje. Unoszące się w powietrzu świece zostały zastąpione latającymi dyniami. Po pomieszczeniu latało więcej duchów niż dotąd, a na każdym stole piętrzyły się całe stosy łakoci. Zadymiara z radością spróbowałaby wszystkiego z każdego stołu, ale na samą myśl o kilkudniowych nudnościach i o tym, jak okropnie odbiłoby to się na jej figurze oraz cerze, aż straciła apetyt.

Najpierw udała się w stronę stołu, przy którym zasiadali członkowie Domu Węża, żeby zjeść i porozmawiać w towarzystwie swoich nowych koleżanek, ale planowała potem usiąść przy stole Gryfonów, obok Clary, zamienić słowo z nią oraz z Hermioną, Potterem i Weasley'em, no i może przy odrobinie szczęścia również z Neville'm. 

Przechodząc wzdłuż stołu, poczuła jak ktoś nagle chwyta ją za ramię. 

- Poczekaj, Lauro - usłyszała głos Marcusa Flinta, kapitana drużyny Slytherinu, którego miała wielką nieprzyjemność poznać kilka dni temu, podczas pierwszego treningu Quidditcha w tej szkole. 

Laura od początku wiedziała, że Flinta nie będzie lubić, ale ostatnimi czasy zdała sobie sprawę, że chyba go nienawidzi. Dwa dni temu przyłapała go na pobiciu młodszego o rok chłopaka z Hufflepuffu, tylko za to, że przyszedł na świat w rodzinie mugoli. Oczywiście od razu wkroczyła do akcji. Nie zaskarbiła tym sobie większej sympatii kapitana, ale miała to głęboko gdzieś. Już podczas treningu dała mu wystarczająco w kość, żeby przez długi czas nie był w stanie spojrzeć na nią bez mordu w oczach i zupełnie jej to nie obeszło. 

- Czego, Flint? - zapytała Laura, próbując wyszarpnąć rękę z uścisku starszego chłopaka.

Marcus niebezpiecznie się zbliżył i zmarszczył czoło, ewidentnie rozgniewany.

- Może grzeczniej, smarkulo - syknął, wzmacniając uścisk na nadgarstku Zadymiary. Laura ogromnym wysiłkiem woli powstrzymała się przed syknięciem z bólu i - o zgrozo, pomyślała - wypuszczeniem paru łez, które napłynęły jej do oczu. Flint był bardzo silny. 

Szarpnęła ponownie. Nic to nie dało. 

- Puszczaj mnie, Flint! - zażądała, rozglądając się dookoła, mając nadzieję, że któryś ze starszych uczniów siedzących w pobliżu zauważy, co się dzieje i pomoże jej, albo chociaż zwróci brutalowi uwagę czy zagrozi doniesieniem Snape'owi. Nic podobnego. Niektórzy rzucali krótkie spojrzenia w ich kierunku, ale nikt nie chciał ryzykować. Laura zrozumiała, że jest zdana na siebie. Ani jedna osoba nie miała zamiaru jej pomóc.

Wówczas pojęła jeszcze jedno: Marcus był tyranem.

Do tej pory Laura skupiała się jedynie na swoich dowcipach i robieniu wbrew Mistrzowi Eliksirów, a także na tym, żeby może znaleźć kilkoro znajomych w innych domach, co póki co szło jej dosyć mizernie. Wiele czasu spędzała jak najdalej od pokoju wspólnego Ślizgonów się dało, a jedynymi osobami ze Slytherinu, z którymi się zadawała zupełnie z własnej woli były jej współlokatorki, Jasper oraz Draco Malfoy. A teraz zrozumiała, że przez kilka tygodni nauki, odkąd tu trafiła, nawet nie przeszło jej przez myśl, żeby zbadać, jak źle wygląda sytuacja między Ślizgonami. Może ich reputacja wcale nie zeszła na psy tylko z powodu Voldemorta i ambicji rodziców tych dzieciaków? Może to Flint? Może przez te wszystkie lata, całe pokolenia Ślizgonów zgrywały złych i lepszych od innych tylko po to, by nie znaleźć się na czarnej liście bezwzględnych tyranów i brutali, takich jak Marcus Flint? 

Laura na moment przestała myśleć o pulsującym bólu w nadgarstku, rozmyślając o dzieciach, setkach uczniów Slytherinu, którzy przez lata musieli usilnie odgrywać najgorsze role, jakie przychodziły im na myśl, tylko po to, by przetrwać, by nie zostać następnymi ofiarami prawdziwych zwyrodnialców tego domu. Nagle cała nienawiść, którą Laura odczuwała do większości Ślizgonów, zupełnie wyparowała i zastąpiło ją czyste współczucie. 

Do rzeczywistości przywołała ją kolejna fala bólu, spowodowana przez paznokcie Flinta, które zaczęły przebijać jej skórę. Laura posłała mu nienawistne spojrzenie. Po raz pierwszy od przyjazdu do Hogwartu, odczuwała strach przed osobą z własnego domu. Nie zamierzała jednak pokazać Flintowi słabości. Na to była zbyt dumna.

- Puść mnie! - warknęła, bardziej stanowczo niż poprzednio. - Nie rozumiesz, co do ciebie mówię? Puszczaj! 

Flint zarechotał.

- Bo co mi zrobisz, mała? - spytał z typowym dla siebie kpiącym uśmiechem. - Poszczujesz mnie twoim perfekcyjnym braciszkiem lub nauczycielem? Tylko spróbuj. Nie obchodzi mnie, że jesteś dziewczynką. Jeżeli...

- Puść ją, Flint! - warknął Draco Malfoy, który dopiero wszedł do Wielkiej Sali. Wyjątkowo nie towarzyszyli mu Crabbe i Goyle. 

Marcus powoli przeniósł wzrok z Laury na jasnowłosego chłopaka.

- A dlaczegóż to, Malfoy? - zapytał, ani na moment nie łagodząc uścisku na nadgarstku dziewczynki. Laura nie zdołała powstrzymać samotnej łezki, która spłynęła po jej bladym policzku. Szybko starła ją wierzchem drugiej dłoni, tej, której nie trzymał Flint.

Draco, dostrzegając ból i pierwsze oznaki przerażenia w oczach swojej nowo zdobytej koleżanki, nie myśląc o późniejszych konsekwencjach, niemalże podbiegł do nich i z całej siły uderzył Flinta w twarz. Zupełnie zaskoczony chłopak na moment poluzował uścisk na nadgarstku dziewczynki, co ta od razu wykorzystała, wyszarpując swoją rękę. Z przerażeniem stwierdziła, że zostanie jej po tym całkiem spory siniak. 

- Coś ty zrobił, ty mały... - Flint zerwał się na równe nogi z furią wymalowaną na jego okropnej twarzy. Draco, w przypływie adrenaliny, zasłonił Laurę własnym ciałem, mimo ogromnego strachu, który wypełnił jego serce. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z rozwścieczonym, znacznie od niego starszym chłopakiem, który miał zamiar skopać mu tyłek.

Zanim Flint zdążył się zamachnąć, Draco uderzył go w brzuch. Starszy chłopak cofnął się i opadł na ławkę, trzymając się za bolące miejsce. Pozostali Ślizgoni i kilkoro Krukonów, którzy od jakiegoś czasu przyglądali się całemu zdarzeniu, aż oniemieli. Jeszcze nikt - nawet prefekci - nie postawił się Flintowi. Draco nie miał świadomości, że właśnie zaskarbił sobie szacunek i podziw wielu starszych członków Domu Węża i paru Krukonów. 

Chłopiec odwrócił się w stronę Laury.

- Draco...

- Idź do dziewczyn, Lauro! - rozkazał jej. W jego oczach tliły się iskierki furii, wywołane widokiem jej sinego nadgarstka, ale przede wszystkim Zadymiara zobaczyła w nich współczucie i niemą prośbę. 

- Draco... ja - starała się coś powiedzieć, ale nie wiedziała, co. Przez ten cały czas myślała, że Draco to fałszywy dzieciak, który przy pierwszej okazji odwróci się od niej i Clary, choć starała się te myśli tłumić, a teraz on ją obronił. 

Chłopiec pogładził ją po policzku, by po kilku sekundach odepchnąć ją od siebie. Laura prawie się przewróciła, ale dała radę odzyskać równowagę. 

Ze zdziwieniem spojrzała na Draco, który uśmiechnął się do niej blado.

- Nic mi nie będzie - zapewnił ją. - Poradzę sobie. Idź, proszę.

Zadymiarze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Momentalnie się odwróciła i pobiegła do swoich koleżanek, ale zrobiła to z ciężkim sercem. Prawie od razu pożałowała, że to zrobiła. Nie powinna zostawiać Draco, ale nie chciała też pokazać mu, że nie darzy go zaufaniem, po tym, co dla niej zrobił. Ten chłopiec właśnie zaskarbił sobie jej przyjaźń. 

- Lauro, Lauro! - zawołała Isabel. - Nareszcie jesteś, gdzie byłaś? 

Dziewczynka tradycyjnie zajęła miejsce obok Gwendolyn, która wyjątkowo przyglądała się Laurze z troską, a nie z mordem w oczach. Wzruszyła ramionami.

- Nic mi nie jest - mruknęła smutno. 

Isthel i Anabelle spojrzały po sobie ze zmartwieniem w oczach.

- Co się stało? - zapytały niemal jednocześnie.

Laura nie wiedziała, czy dobrze postąpi, mówiąc swoim koleżankom o swojej konfrontacji z Flintem. Nie chciała ich narażać na jego gniew, żadnej z nich. Nawet Gwendolyn. Jednakże zdradziła się, gdy mimowolnie mocniej naciągnęła rękach na obolały nadgarstek. 

Nie uszło to uwadze Isthel.

- Co ci jest w rękę? - spytała z troską.

Laura wzruszyła ramionami, próbując ignorować dyskomfort spowodowany tym pytaniem. Nie lubiła przyznawać się do słabości, ani rozmawiać z innymi o swoich problemach. Zwykle ze wszystkimi trudnościami, które napotykała na swojej drodze, radziła sobie sama. O wielu rzeczach nie mówiła nawet swoim rodzicom czy braciom. Tak naprawdę jedyną osobą, której Laura zwierzała się ze wszystkiego, co ją dręczyło, była Clary.

- Nic mi nie jest - wybąkała cicho. 

Anabelle przyglądała się Laurze ze zmartwieniem, podobnie jak trzy pozostałe dziewczynki.

- Dlaczego zakrywasz nadgarstek? - spytała Gwendolyn. Gdy nie otrzymała odpowiedzi, chwyciła nadgarstek koleżanki i pociągnęła w swoją stronę. Zupełnie nie spodziewała się usłyszeć stłumionego krzyku Laury, po której policzkach już drugi raz tego wieczoru popłynęły łzy, ale jeszcze bardziej zdziwił - i nawet przeraził - ją widok nadgarstka Zadymiary, na którym widniał już całkiem duży siniak, wielkości dłoni. 

- Co... co ci się stało? - wykrztusiła Isthel, zupełnie przerażona. - Kto ci to zrobił?

- Nikt - szepnęła Laura, spuszczając wzrok.

- Kto ci to zrobił, Lauro? - powtórzyła Isthel, bardziej stanowczo.

- To nie ma znaczenia - mruknęła dziewczynka. - Znaczenie ma to, że własnie przestałam nienawidzić Ślizgonów, a przynajmniej ich większość.

Isthel, Isabel, Anabelle i Gwendolyn wymieniły zdziwione spojrzenia. Wszystkie cztery, podobnie jak Laura, nienawidziły Domu Węża. Każda miała inny powód. Isthel - przez krzywdy, jakich za sprawą Ślizgonów doznali jej rodzice. Isabel - bo prawie wszyscy tu byli fałszywi i nienawistni. Anabelle - bo była mugolaczką i tylko dlatego pozostali Ślizgoni jej dokuczali. Gwendolyn - bez żadnego konkretnego powodu. Wiedziały doskonale, że Laura darzyła ten dom jeszcze większą nienawiścią, niż one cztery razem wzięte. Zastanawiało je, co sprawiło, że ich koleżanka nagle zmieniła zdanie. 

Isthel wzięła głęboki oddech i ponownie zadała to samo pytanie:

- Lauro, proszę, powiedz mi, co ci się stało - powiedziała cicho.

Dziewczynka podniosła wzrok i utkwiła go w Isthel. Westchnęła ciężko. Może faktycznie powinna była powiedzieć, co się stało. Nie chciała narażać swoich koleżanek, ale miała już dosyć pytań i tego, w jaki sposób się jej przypatrywały. Postanowiła, że powie.

- Flint - wyszeptała cicho.

- Marcus Flint? - domyśliła się Isthel. Zadymiara skinęła. - Niech go szlag! Nic więcej ci nie zrobił?

- Nic - odpowiedziała Laura. - Draco go powstrzymał.

Gwendolyn zatkało.

- To... bardzo miło z jego strony - ostrożnie zauważyła Anabelle. Draco Malfoy nie był jej w żaden sposób bliski, ale był jednym z nielicznych Ślizgonów, którzy do tej pory ani razu jej nie obrazili.  

- Wiem o tym - powiedziała Laura. - Żałuję jednak, że go zostawiłam.

Isthel uśmiechnęła się do Laury, zanim ponownie się odezwała.

- Uciekłaś czy kazał ci odejść?

- Kazał mi odejść - odpowiedziała szczerze Laura.

Isthel kiwnęła głową ze zrozumieniem.

- Dobrze zrobiłaś - powiedziała Gwendolyn. - Gdybyś została, Flint nie zawahałby się ciebie też pobić, a tak oberwie się tylko Malfoy'owi.

Gwendolyn, w przeciwieństwie do Anabelle, ani trochę nie współczuła chłopcu. Według niej należało mu się.

- Tutaj nie może go pobić - zauważyła Isabel. - Nauczyciele na to nie pozwolą.

- Och, Flint nie skrzywdzi Malfoy'a tutaj - powiedziała poważnie Isthel. - Nie zrobi tego z kilku powodów, a pierwszym z nich nie jest obecność nauczycieli. To nie jest i nigdy nie było przeszkodą, żeby wyrządzić komuś krzywdę. 

Pozostałe dziewczynki spojrzały na domniemaną liderkę ich grupy z niezrozumieniem.

- O czym ty mówisz, Isthel? - zapytała Laura.

Isthel westchnęła ciężko. 

- Powiedz, Lauro - zawahała się na parę sekund - czy kiedykolwiek... czy kiedykolwiek słyszałaś o takiej grze, w którą grają Ślizgoni. Grze, której celem jest ukaranie tych, którzy sprzeciwiają się tak zwanym "przywódcom Slytherinu"? 

Laura nie bardzo wiedziała, o co chodzi Isthel, ale pojęła, że jest to paskudna sprawa, gdy tylko dostrzegła wściekłość wymalowaną na twarzy Gwendolyn i przerażenie w oczach Isabel.

- Jaką grę? - spytała.

Isthel tak bardzo nie chciała mieć racji i próbowała jakoś przekonać samą siebie, że nie spotka to Malfoy'a, ale z jakiegoś powodu po prostu czuła, że właśnie z tą paskudną grą mają do czynienia. Wiedziała, że teraz już musi powiedzieć swoim koleżanką, o co chodzi. Żałowała jednak, że nie ugryzła się w język. Laura już teraz martwiła się o Draco. Nie potrzebowała kolejnych zmartwień.

Wbrew samej sobie, Isthel obdarowała Laurę smutnym spojrzeniem i zdecydowała się, że odpowie.

- To w zasadzie nie jest gra - wtrąciła się Gwendolyn, zanim Isthel zdążyła otworzyć buzię. - To rodzaj kary. 

- Brutalnej i mrożącej krew w żyłach kary, o której nikt, prócz nas, Ślizgonów, nie ma pojęcia - dodała Isabel. - Ci, który w jakiś sposób się dowiadywali, próbowali zdusić problem, ale wtedy było tylko gorzej. Ta gra to towarzyszka Domu Węża od dziesiątek lat, może i od stuleci, kto wie?

Laura, coraz bardziej zmartwiona o zdrowie Draco, z trudem przełknęła ślinę. 

- Co to za gra? - spytała ponownie.

Isthel wyglądała, jakby miała się rozpłakać. 

- "Łzy, cierpienie, wykluczenie lub upokorzenie". 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro