Rozdział 27: Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada... czy jakoś tak
Rok szkolny mijał Laurze dość szybko, chociaż dopiero co ubył miesiąc. Mimo że profesor Snape ewidentnie jej nie znosił, a McGonagall coraz więcej od niej wymagała, zadymiara uwielbiała Hogwart. Czuła się tutaj spełniona i wolna, nie to co w Cambridge. Najlepsze w tym miejscu było to, że nie musiała się obawiać, że ktoś ją przyłapie na czarowaniu, chociaż niektóre rzeczy musiała robić w ukryciu przed nauczycielami, tak na wszelki wypadek. Zdążyła już przyzwyczaić do siebie większość Ślizgonów, a także Gryfonów - dzięki przychylności Hermiony i Neville'a, z którymi dogadywała się coraz lepiej. W dodatku przyjaźniła się z Clary, co również było dość niespotykane.
Jak na razie, jedynym problemem zadymiary był Malfoy i ta cholerna Krowa.
Draco Malfoy, którym ponownie owładnęły ambicje czystości krwi, zachowywał się idiotycznie, wciąż bredząc coś tam o szlamach i ideach wyznawanych przez jego ojca. Laura momentami miała zamiar przywalić temu tlenionemu blondasowi, ale z szacunku do tego koloru włosów, za każdym razem, odpuszczała. I nie podobało jej się to. Gorzej było z Krową Mopskinson, która uprzykrzała życie Clary, za każdym razem, kiedy znajdowała się w pobliżu mugolaczki. Oczywiście, Laura odpłacała jej potem pięknym za nadobne, ale miała już tego dosyć. Nie przyszła do Hogwartu po to, aby użerać się z jakąś stukniętą Krową, tylko po to, by robić zadymę. Spór z Pansy totalnie rujnował jej plany.
Dzisiejszy dzień natomiast, w rew pozorom, był o wiele lepszy. Laura szeroko uśmiechnęła się, kiedy ujrzała, jak Snape beszta Parkinson za jakiś wybryk. Zadymiara oczywiście żałowała tego, że nie było jej przy całym zdarzeniu, ale i tak się cieszyła. Przy śniadaniu rozmawiała z Isthel na temat tego, jakich składników należy używać, aby wytworzyć eliksir słodkiego snu. W tym czasie Isabel zajadała się naleśnikami, które zaserwowano dzisiejszego poranka, natomiast Gwennie i Anabelle pochłonięte były rozmową między sobą. Laura niezbyt ich słuchała, i nawet nie słyszała o czym gadają, co było podejrzane, bo przecież siedziała tuż obok Gwendolyn. Jak zawsze.
W pewnym momencie z zamyślenia wyrwał ją głos Isabel.
- Co mamy dzisiaj jako pierwsze? - spytała.
Laura zastanowiła się, ale to Isthel udzieliła rudowłosej dziewczynie odpowiedzi:
- Chyba standardowe zaklęcia z Gryfonami.
- Super! - ucieszyła się Isthel. - Zajmuję miejsce koło Hermiony i Clary, a ty Lauro?
- Z wielką radością... ale znów jest nas nieparzyście. Z Mioną i Clary jest nas łącznie siedem. A wątpię, by w sali Fitwicka również były ławki trójosobowe i jednocześnie czteroosobowe.
- Zobaczymy, co będzie - rzekła śpiewnym głosem Anabelle. - A tymczasem, radzę się porządnie najeść. Masz, Lauro, trening Quidditcha po śniadaniu, czyż nie? Musisz być w pełni sił!
Gwendolyn zmarszczyła czoło.
- Ale... eh... Ani, ja również mam dzisiaj ważne zajęcia... po lekcjach...
- Korki z obrony przed czarną magią nie są niczym nadzwyczaj ciężki, Gwennie - rzuciła Isabel, popijając herbatę. - Nie musisz robić z tego jakiejś, nie wiadomo jak wielkiej afery, tylko dlatego, że ta mała ci się podoba.
Laura zakrztusiła się sokiem dyniowym, który właśnie piła. Isthel wytrzeszczyła oczy, choć nie do końca wiedziała do kogo, więc po prostu spuściła głowę. Anabelle i Gwendolyn spojrzały po sobie, a kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się ze znaczącym wzrokiem Isie, jednocześnie spłonęły rumieńcem. Dla Laury był to sygnał, by zacząć się śmiać.
- To nie jest zabawne! - warknęła Gwendolyn, po czym zwróciła się w stronę Isie: - A ty, idiotko, masz przerąbane!
Jednak Isabel nic sobie nie zrobiła z groźby czarnowłosej.
Laura kątem oka dostrzegła, że Hermiona i Clary prowadzą bardzo ożywioną rozmowę na jakiś temat. Postanowiła dowiedzieć się o co chodzi. Akurat miała dobrą okazję, bo pozostałe dziewczyny pochłonięte były kłótnią. Znaczy, Gwendolyn i Isie wrzeszczały na siebie nawzajem, Anabelle wciąż jeszcze się rumieniła, ale od czasu do czasu mruknęła coś tam w obronie Gwennie, natomiast Isthel starała się je rozdzielić, co szło jej z mizernym skutkiem. Nawet bardzo mizernym.
Zadymiara wstała więc od stołu i udała się ku Gryfonom.
- Ach... Te dzieci - mruknęła w międzyczasie.
Zbliżyła się do Hermiony i Clary, które siedziały odwrócone do niej tyłem i klepnęła je obie po ramionach. Granger aż podskoczyła, mało nie doznając zawału.
Clary obróciła się ku niej.
- Lauro! - wykrzyknęła. - Co ty tutaj robisz?
- A... nic - odparła wymijająco zadymiara. Dosiadła się do nich, co spotkało się z dezaprobatą kilkorga starszych Gryfonów, jednak Laura pokazała im fucka, więc się rozmyślili. - Znudziło mi się słuchanie wrzasków Isie i Gwennie.
- Coś się stało? - spytała zaciekawiona Hermiona. - Dlaczego się pokłóciły?
Laura wzruszyła ramionami.
- Isie zasugerowała, że Gwendolyn podkochuje się w Ani, kiedy ta nakłaniała mnie do jedzenia, bo dziś po śniadaniu mam pierwszy trening Quidditcha.
Hermiona i Clary wymieniły ze sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Cóż... - podjęła Granger. - Słyszałam, że przyjęli cię do drużyny, ale jakoś wyleciało mi z głowy, aby cię o to spytać. Harry został najmłodszym szukającym Gryffindoru od wieku, co by oznaczało, że ty jesteś najmłodszą ścigającą Slytherinu w tym stuleciu! To duże osiągnięcie!
Zadymiara wzruszyła ramionami.
- Osiągnięciem będzie jeżeli Rusio się kiedyś uśmiechnie! - odparła z niekrytą satysfakcją, że to powiedziała. Klasnęła w dłonie.
Hermiona przyjrzała jej się uważniej.
- Kim jest Rusio? - spytała Clary. - Pies? Wujek Berthold zaadoptował szczeniaczka?
Laura pacnęła się w czoło. Po chwili uczyniła to samo, tyle że z czołem przyjaciółki. Hermiona pisnęła, a Clary przetarła czoło.
- Dziewczyno, myśl! - zawołała Laura. - Rusio... Rus... Severus... SeveRUS!
- Acha... Ha?! - reakcja Clary była po prostu bezcenna, choć nie tak bardzo, jak jej mina. - Chcesz mi powiedzieć, że przezwałaś tak profesora Snape'a?!
Zadymiara westchnęła ciężko.
- Nie, świnkę morską. Jasne, że Severusa! - wykrzyknęła.
Miny Hermiony i Clary nagle zrzedły. Obydwie zbladły, zupełnie jakby nigdy jeszcze nie widziały ducha. Aczkolwiek, to nie ducha ujrzały. Laura przez moment przyglądała się to jednej to drugiej, aż w końcu pojęła, że ktoś za nią stoi.
Powoli się odwróciła. Jej oczom ukazał się nie kto inny, jak profesor eliksirów.
- Panno Slytherin - powiedział jej imię tak samo zimno, jak zawsze.
- Och, cześć Rusio! - rzuciła Laura przez ramię.
Clary zakołysała się, natomiast Hermiona jeszcze bardziej pobladła, zasłaniając usta dłonią.
- Jak ty się do mnie zwróciłaś? - wycedził, jeszcze zimniej niż wcześniej.
- Rusio, a co? Ogłuchło się? - spytała, całkowicie wyluzowana.
Snape, całym wysiłkiem woli, powstrzymał się od wybuchnięcia gniewem. Zazgrzytał więc zębami i wziął kilka głębokich wdechów.
- Masz pojęcie, dziewczyno, że nie powinno się tak zwracać do nauczyciela? - zapytał.
Laura wzruszyła ramionami.
- Tak, ale Rusio jest słodkie! Zupełnie jakbym zwracała się do szczeniaczka! Ty, to dobry pomysł! Ej, Snape, zamerdaj tyłkiem, jakbyś był szczeniaczkiem i zaszczekaj pięć razy!
Clary nie wytrzymała. Spadła z ławki i zaczęła się tarzać po podłodze, walcząc z szałem głupawki, która nie chciała ustąpić. Hermiona próbowała ją uspokoić, ale nic to nie dało. Snape w takiej sytuacji, musiał zainterweniować. Zostawił zatem Laurę, mówiąc jej tylko, że ma szlaban, co dla zadymiary nie było niczym niezwykłym, bo od początku roku, do dnia dzisiejszego, zbierała po trzy szlabany dziennie i tylko raz dostała aż cztery. Snape wziął Clary na ręce, tak jak miesiąc temu uczynił z Isie, po czym wyniósł ją z Wielkiej Sali.
Styl Panny Młodej wymiata!
Laura zachichotała, na co została zbesztana przez Hermionę.
- To wcale nie było śmieszne! - zawołała.
- Masz rację, Hermiono - rzekła Isthel, która dopiero teraz poważyła się by do nich podejść. Widocznie kłótnia Isie i tamtych dwóch już ją przerosła. - To wcale nie było zabawne... To był najśmieszniejszy widok na świecie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro