Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21: Rolanda Hooch

Okazało się, że Isabel musiała zostać w skrzydle szpitalnym do końca dnia, a ponieważ Laura i pozostałe dziewczyny z jej pokoju, a także Clary, nie miały czasu przez następnych kilka godzin, nie mogły jej nawet odwiedzić. Czego, oczywiście, niezmiernie wręcz żałowały. Jednakowoż, nic na to nie mogły poradzić. To przecież nie była ich wina, że Isie dostała głupawki tak ciężkiej, że Snape musiał ją na rękach wynosić z sali, prawda? Pewnie, że prawda! 

Tak więc udały się na lekcję latania, choć Laura w ogóle nie miała na to ochoty, skoro na pierwszych zajęciach będzie musiała używać zwykłego modelu treningowego, a nie swojej ukochanej błyskawicy, która już na nią czekała w pokoju wspólnym. Nie uśmiechało jej się również to, że Clary weźmie udział w tej lekcji. To nie tak, że Laura nie chciała dla swojej przyjaciółki rozrywki i zabawy, jakie może zapewnić latanie, ale Clary najzwyczajniej w świecie miała lęk wysokości.

Niezbyt cieszyła ją też myśl, że Isie wylądowała w szpitalu, akurat wtedy, kiedy zaczynały się najciekawsze zajęcia. W każdym razie, wywołujące największy dreszczyk; nie licząc eliksirów ze Snape'm doprowadzonym do szewskiej pasji, co już niedługo nastąpi. Isabel zaczęła się dusić i okazało się, że ta jej głupawka była dla niej bardzo niebezpieczna. Miała astmę lub gorzej, coś z płucami. Musiała więc zostać w skrzydle szpitalnym, do czasu, aż pani Pomfrey nie pozbędzie się tej choroby na dobre. A to mogło zająć najbliższe dwa dni. Tyle dobrego, że ominie ją szlaban, a tyle złego, że nie zobaczy tego, co Laura naszykowała dla Snape'a. Oj, poleje się krew!

Z "transu", czy gwoli ścisłości chwilowego zamyślenia, wyrwało Laurę mocne szturchnięcie Gwendolyn, prosto w śledzionę. Zapiekło jak cholera. 

- Co ty odstawiasz? - warknęła.

- Nic takiego, to nie moja wina, że bujasz w obłokach nawet wtedy, kiedy się do ciebie mówi, Lauro. Więc nie miej pretensji do mnie! - odparowała Gwendolyn, tym samym nieprzyjemnym tonem co zadymiara. 

Isthel, Clary i Anabelle, a także krocząca za nimi Hermiona, natychmiastowo zainterweniowały:

- Możecie się ogarnąć? - spytała Granger.

- Niedługo rozpocznie się lekcja! - dodała Anabelle, głosem piskliwszym niż zwykle.

- Oberwiecie, jeżeli się nie uspokoicie! - podsumowała Isthel, zakładając ręce na piersiach i mierząc Gwendolyn ostrym, karcącym spojrzeniem, na co ta druga, lekko się skruszyła. Tylko młoda Black potrafiła tak wpłynąć na czarnowłosą Ślizgonkę, czego Laura ogromnie jej zazdrościła. 

Wtedy przybyła profesorka. Rolanda Hooch. Rolanda, jak Roland. Laurze przeszło przez myśl, że mogłaby wykorzystać jako miotłę wiernego Ronaka Pottera, jeśli wiedziała, o co chodzi. Ronak-Rumak. Ron Weasley, dzielny koń Rolandy Hooch, gotów oddać za swoją panią życie w każdej chwili! Musiała koniecznie to gdzieś zapisać i jakoś ziścić, nim zapomni. Przecież to był genialny dowcip dla tego puszącego się Weasley'a! W myślach odnotowała, by jakoś podać Ronowi bułeczkę niespodziankę o smaku wiśni - akurat ta przemieniała ludzi w ogiery, nawet dziewczyny! 

Wtedy usłyszała zdawkowy głos profesorki.

- Dzień dobry, uczniowie! - zawołała głośno, co nadawało jej jakby większej charyzmy i  czegoś jeszcze, ale Laura, za cholerę, nie wiedziała, czego. Kiedy Hooch otrzymała odpowiedz, zaczęła swój wykład: - Witam was na pierwszej lekcji latania!

Laura w odpowiedzi jedynie wywróciła oczami. Już to przerabiała: Hooch ich pogoni, wyjaśni krótko co i jak, i każe przejść do działania, którego podejmą się wszyscy, a za pierwszym razem uda się jedynie trojgu, czworgu, ewentualnie pięciorgu uczniów. Chyba że, jak mówił Snape, większość była bałwanami: nie licząc jego samego, oczywiście.

Tymczasem wykład Hooch przebiegał dokładnie tak, jak zadymiara się tego spodziewała.

- Na co wy czekacie? - spytała profesorka, trochę głośniej niż zamierzała. - Szybko, stańcie o lewej stronie miotły! Ruszać się, jazda!

Wszyscy zrobili tak, jak kazała, choć niektórzy z lekkim ociągnięciem. Uwadze Laury nie uszło, że tylko Malfoy, Potter, Gwendolyn i Isthel zrobili to równie pewnie, co ona sama. Zaskoczyła ją jedynie postawa Dracona, któremu powinno było być wstyd. Wciąż miał na sobie różowy mundurek, który strasznie prowokował Clary. Wpatrywała się w Malfoy'a jak w jakiś obrazek, a on, co gorsza, odwzajemniał spojrzenie. Wyglądało to, co najmniej, podejrzanie.

Laura zmarszczyła brwi, na dźwięk kolejnych słów Rolandy Hooch.

- Wyciągnijcie rękę nad miotłą i powiedzcie "do mnie"! - nakazała.

Tak też zrobili.

Wszyscy jednakowo krzyknęli "do mnie!", jednak tylko kilkorgu osobą udało się za pierwszym razem. 

Oczywiście, miotła Laury od razu zareagowała na wydane przezeń polecenie. Perfekcyjnie wleciała do wyciągniętej ręki zadymiary, która wciąż stała stabilnie na ziemi, dumnie wypinając przy tym pierś. Potterowi i Malfoy'owi, chociaż nieco później, też udało się niemal od razu. Potem Isthel i Gwendolyn, a nawet Clary. Reszta miała z tym problemy. Jak choćby Granger i Anabelle, których miotły, zamiast wykonać polecenie, radośnie podskakiwały na trawie. 

Laura przyrzekła sobie, że upamiętni to wydarzenie u siebie w pamiętniku, z dodanymi do tego ubarwieniami. Jak choćby Rolandą na dzielnym Ronaku, lub "trzema zołzami", nazwanymi tak na cześć Anabelle, Isthel i Hermiony. Może doda też księżniczkę Clary i jej romea, Dracona, ale to później i na pewno nie dzisiaj. 

- Z uczuciem! - dopowiadała Hooch, tym, którzy mieli problemy.

Kiedy okazało się, że Ron, który przesadził, oberwał z miotły po nosie, Laura ryknęła śmiechem, podobnie jak Isthel, Gwendolyn, Clary i Granger. Anabelle zapytała go z przestrachem, czy nic mu nie jest, ale on całkowicie ją zignorował. 

Po dłuższej chwili już wszystkim, nawet Neville'owi, się udało. 

- Dobra! - odezwała się profesorka. - Kiedy już chwycicie miotłę, macie na nią wsiąść. Trzymajcie mocno, chyba że chcecie z niej zlecieć! Gdy usłyszycie gwizdek - objaśniała - mocno odepchnijcie się nogami od ziemi. Miotły trzymać równo! Zawisnąć w powietrzu, nachylić się nad trzonkiem i wylądować! - podkreśliła ostatnie słowo. Laura wywróciła oczami. Każdy głupi wiedział, że należy wylądować i w jaki sposób należy tego dokonać. Nie stanowiło to większej filozofii. - Na mój gwizdek! Trzy... Dwa...

Niestety nie wszystko poszło zgodnie z planem. Neville odbił się od ziemi trochę za wcześnie. Jego miotła ruszyła przed siebie, jeszcze zanim Hooch zdążyła zareagować. Tak więc, przerażony wzbił się w powietrze, pędząc na miotle, prosto w kierunku ściany.

Laura zareagowała od razu. 

Nie reagując na słowa nauczycielki i sprzeciwy uczniów, nawet Clary, wsiadła na miotłę i popędziła ku Neville'owi, płaczliwie nawołującego na pomoc. Musiała zdążyć. Nie było innej możliwości. Nie mogła pozwolić Neville'owi się zranić. 

Laura skupiła się. Neville leciał rozpędzony z bardzo dużą prędkością, ale nie miał żadnej wprawy w lataniu, a zadymiara miała. Dlatego z każdą chwilą doganiała go, skracając dzielący ich dystans. Nagle jednak, ku wielkiemu przerażeniu Laury, Neville rąbnął dłonią o ścianę. Usłyszała trzask łamiących się kości i jego głośny jęk. To była chwila. Zadymiara głośno zaklęła, po czym wykonała pokazowy obrót w powietrzu, kiedy w ostatniej chwili przerażony Longbottom ominął kolejny mur. Jednakowoż, to nie był koniec niebezpieczeństwa. Neville stracił kontrolę nad miotającą się na wszystkie strony miotłą, w skutek czego puścił się jej i zaczął spadać.  Laura, w ostatniej chwili, pochwyciła Neville'a, ściągając go na swoją miotłę, tak aby siedział przed nią. Mocno go obejmując, wróciła do grupy.

Uczniowie wpatrywali się w nią z podziwem, natomiast pani Hooch wyglądała tak, jakby właśnie jej oznajmiono, że dostała awans i może rozpocząć karierę w najlepszej reprezentacji Quidditcha na całym świecie. Zszokowana i jednocześnie zadowolona. 

Neville jęknął.

- Nic ci nie jest? - spytała z troską Laura, podtrzymując chłopaka.

- Nie... Chyba nie... - jąkał się Neville. - Dziękuję ci, Lauro.

- Nie masz za co dziękować! - odparła rozradowana Laura. - Przecież każdy by tak postąpił. Wiem, że ty również byś mnie ratował. Od tego są przyjaciele. 

Neville nie zdążył jej odpowiedzieć. W tym momencie podbiegła do nich pani Hooch, blada jak papier, a jednocześnie pełna ulgi.

- Slytherin! - zawołała, wbijając paznokcie, zaciśniętych na obu ramionach zadymiary, dłoni w delikatną skórę Laury. - Co to miało być?!

Laura posłała profesorce drwiący uśmiech.

- Ja tylko uratowałam Neville'owi Longbottomowi życie. Nie wiedziałam, że to zbrodnia.

Hooch załamała ręce.

- Za uratowanie Longbottoma zdobyłaś pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu, ale mi nie o to chodziło. Miałam na myśli ten popisowy manewr, który wykonałaś... - Urwała, aby zaczerpnąć tchu. - To było... Jak ty to...?

Laura wzruszyła ramionami, a na jej twarzy gościł coraz to bardziej promienny uśmiech.

- Może już lepiej zaprowadzimy Longbottoma do skrzydła szpitalnego? - zaproponowała.

- Tak, chodź ze mną proszę! - zwróciła się do Laury. - Udamy się jeszcze do profesora Snape'a, który musi o tym wiedzieć. Choć tu, biedaku - delikatnie chwyciła Neville'a za rękę. Wraz z Laurą ruszyła w kierunku Hogwartu, ale na odchodne zwróciła się jeszcze do uczniów: - I nie ważcie mi się odrywać stóp od podłoża, zanim nie wrócę ze skrzydła szpitalnego, jasne? Jak kogoś zobaczę na miotle, zostanie wyrzucony z Hogwartu zanim zdąży powiedzieć "Quidditch".

Przez resztę drogi, już nic nie mówiła.       


   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro