Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17: Mopsowy nokaut

Laura Slytherin, nowa członkini Domu Węża, czarownica z jednej z najstarszych czarodziejskich rodzin, fanatyczka psychicznej zabawy oraz nowa huncwotka Hogwartu, radośnie powitała pierwszy dzień szkoły z promiennym uśmiechem na ustach. Po pierwsze, dobrze wiedziała, że włosy Snape'a już na nią czekają. A po drugie: nie mogła się już doczekać reakcji Malfoy'a, kiedy zobaczy swój nowy mundurek. 

Sama czuła się wyśmienicie, w swojej wersji czarnych szat. Peleryna w odcieniu czerni, skrócona była o jakieś półtora metra. Rękawy wciąż były szerokie, ale specjalnie na życzenie Laury, Malkin skróciła je o połowę. Pod to, zadymiara przywdziała szare spodnie, z rozszerzonymi nogawkami poniżej kolan, sweterek z krótkimi rękawkami oraz standardowymi wzorkami Slytherinu, a także czarne buty na niewysokim koturnie. Krawat całkowicie sobie odpuściła, natomiast trzy guziki koszuli Laury pozostawały odpięte. Na dodatek, całe ubranie było zdobione różnymi wzorkami i naszywkami, oczywiście w kolorze zieleni i bieli. 

Tym lepiej się czuła, kiedy okazało się, że Isthel, Gwennie, Anabelle i Isie, mają zwykłe, standardowe czarne szaty. Z uwielbieniem wpatrywały się w szatę Laury, co ta skwitowała zwykłym prychnięciem.

Wtedy odezwała się Gwendolyn:

- Co to jest, Lauro? - spytała ostrożnie.

- A co, może nie widać? - odparła, pytaniem na pytanie. - Moja wersja czarnych szat, uszyta specjalnie dla mnie przez madame Malkin! - oświadczyła dumnie.

Isthel uniosła brwi ku górze, w czasie gdy Isabel radośnie klasnęła w dłonie.

- Ja też taki chcę! - zawołała. - W następne wakacje udam się do sklepu z szatami i również sobie taki załatwię! - mówiła radośnie.

Laura prychnęła.

- Pff... Isie, ja za ten mundurek zapłaciłam tyle, co za całe zakupy na Pokątnej.

Jednak Isabel niezbyt przejęła się ostrzeżeniem zadymiary, co tamta przyjęła całkiem dobrze, zważywszy na fakt, że sama by tak zrobiła. Najzwyczajniej w świecie zignorowałaby czyjekolwiek ostrzeżenia czy rady, a zwłaszcza w kwestiach swojego ubioru, o którym nikt, poza nią samą, nie miał prawa decydować. O nie!

Z zadumy wyrwała ją Anabelle.

- Pójdziemy już na śniadanie? - spytała nieśmiało. - Głodna jestem!

Laura zaśmiała się.

- Ruszajmy, na podbój jedzenia! - wykrzyknęła, na co Isabel i Isthel głośno się zaśmiały. Nawet na twarzy Gwendolyn zagościł nikły uśmieszek. 

Ponaglone przez Anabelle, która widocznie umierała już z głodu, w końcu opuściły swój pokój, z zamiarem udania się prosto do Wielkiej Sali, na solidne śniadanie. W międzyczasie Laura wciąż rozmyślała o swoim nocnym wybryku. Miała nadzieję, że Malfoy'owi zrzednie mina, ale najbardziej pragnęła ujrzeć minę Krowy Mopskinson, gdy tylko stanie przed lustrem.

Tak się akurat złożyło, że przechodziły koło pokoju Pansy i jej psiapsiółek, a kiedy Laura nie usłyszała krzyku, wnioskując po tym ślepotę tamtych trzech idiotek, nagle do jej uszu dobiegł donośny, przeraźliwy wręcz wrzask. Spanikowanej Krowy i jej koleżaneczek.

Laura uśmiechnęła się triumfalnie sama do siebie.

- Co to, do jasnej choinki, było? - spytała zdziwiona Gwendolyn.

Zadymiara uśmiechnęła się do samej siebie, po czym spojrzała w stronę wyczekującej koleżanki.

- Później się dowiesz, Gwennie - odpowiedziała, cała rozpromieniona, mrugając dyskretnie do Isabel. 

- Jak wolisz - odparła obojętnie Gwendolyn i wzruszyła ramionami. Dalej dziewczyny maszerowały w milczeniu, aż do pokoju wspólnego, gdzie już czekała na nie kolejna niespodzianka. 

Brwi Gwendolyn powędrowały jeszcze wyżej ku górze, Isie i Laura równocześnie wybuchły niepohamowanym śmiechem, Isthel założyła ręce na piersiach, a Anabelle przyglądała się owej scenie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Powodem był Malfoy, starający się czmychnąć do pokoju, ubrany na różowo. Powstrzymywali go Blaise, Crabbe i Goyle. 

Laura w końcu upadła na podłogę, chwytając się za brzuch prawą ręką. Drugą waliła o kafle, w napadzie nagłej głupawki. 

- Wow! To jest naprawdę coś! - wołała pomiędzy atakami śmiechu. - Wyszło dużo lepiej niż się tego spodziewałam! A ja myślałam, że efekt będzie mizerny! Ha! Ha! Ha!

Spojrzenia wszystkich trzech dziewczyn, oprócz Isabel oczywiście, natychmiastowo zwróciły się ku niej. Wpatrywały się w nią na przemian z niedowierzaniem lub karcąco. 

- To... twoja sprawka? - spytała Gwendolyn, wskazując palcem w kierunku rzucającego się na wszystkie strony Malfoy'a, a na jej twarzy gościł niezrozumiały dla zadymiary wyraz. 

Musiało minąć trochę czasu, nim Laura w końcu złapała oddech i się podniosła, gotowa wyjaśnić dziewczynom dokładnie, o co w tym chodzi. Aczkolwiek, wciąż trzęsły jej się nogi, gdyż nadal miała ochotę wić się po podłodze ze śmiechu, ale powstrzymywała się. Ledwo, ale jednak. 

Wytarła załzawione oczy i przemówiła:

- W nocy udałam się do pokoju chłopaków i przefarbowałam Malfoy'owi mundurek na różowo, tak dla beki. I widzę, że było warto! - dodała, widocznie dumna ze swojego wybryku.

- Ty tak na poważnie? - spytała Isthel, ale w jej oczach dało się już wyróżnić tańczące iskierki rozbawienia. 

Laura niewinnie wzruszyła ramionami, starając się nie wyglądać, jakoby miała z tym coś wspólnego. Owa czynność odniosła w praktyce raczej mizerny skutek.

- Ach, no wiesz... Dopiero się rozkręcam! - oświadczyła.

Wolały dłużej nie drążyć tego tematu.

Wyminęły Malfoy'a i jego goryli szerokim łukiem, wychodząc tym samym z pokoju wspólnego Ślizgonów. Znalazłszy się na korytarzu, od razu pokierowały się w stronę schodów prowadzących na górę. Laura w duchu przeklinała tego, który wpadł na genialny pomysł ulokowania kwatery Domu Węża tak głęboko pod ziemią. Niestety nic już na to nie mogła poradzić, zatem wzruszyła ramionami i szła dalej. Tyle dobrego, że Isabel również narzekała na ilość stopni, zatem nie była jedyna. Anabelle po dłuższym czasie zaczęła sapać. Chyba tylko Gwendolyn i Isthel maszerowały równym krokiem, niezrażone. Laura zazgrzytała zębami.

Laura nie miała pojęcia, jak niektórzy ludzie są w stanie tak wspinać się po schodach. Szczerze powiedziawszy, podziwiała takie osoby. Oczywiście, nie przyznawała się do tego. 

Nareszcie znalazły się na górze. Na całe szczęście, Wielka Sala nie znajdowała się dużo dalej, więc nie musiały długo iść. 

W którymś momencie, Laura na kogoś wpadła.

- Bardzo przepraszam! - zaczęła wołać dziewczynka, a Laura doskonale wiedziała, co za dziewczynka. 

Clary Katherina Falendale.

- Siemka Falendale! - zawołała radośnie Laura, szczerząc zęby w głupawym uśmiechu. - Jak w Gryffindorze? 

Dopiero wtedy Clary zrozumiała, że wpadła na przyjaciółkę. 

- Och, to ty Lauro! - zauważyła, z wyraźną ulgą. - A świetnie! Czy... - przerwała, zauważając cztery towarzyszki zadymiary. - Czy to twoje koleżanki?

Laura wyszczerzyła się.

- One? - spytała. - To moje współlokatorki ze Slytherinu. Ta straszna to Gwendolyn Acheron. Ta urocza, słodziuchna to Anabelle Clarce. Ta poważnooka brunetka to Isthel Black. Ostatnia to Isabel Kornwalia. 

- Kogo nazywasz straszną? - wycedziła Gwendolyn, przez zaciśnięte zęby, na co Clary zachichotała. - A ty z czego się śmiejesz?!

- Z niczego! - zwołała Clary, unosząc ręce w obronnym geście.

Wtedy do głosu doszła rozradowana Isabel.

- Hura! - krzyknęła. - Mam koleżankę spoza Slytherinu! Już cię kocham, Clary! Witaj pośród przyjaciółek! - i rzuciła się zdezorientowanej mugolaczce na szyję, czym zaskoczyła wszystkich przechodzących obok uczniów. Zwłaszcza tych z Gryffindoru.  

Laura szczerzyła się od ucha do ucha, ponieważ nie spodziewała się aż tak pozytywnej reakcji. Prawda, nie nazywałyby Clary szlamą, skoro same przyjęły do swojego pokoju Anabelle, ale bała się ich niechęci względem nowej Gryfonki, spowodowanej przez ten cały spór pomiędzy Gryffindorem, a Domem Węża. Zadowolona, odetchnęła z wyraźną ulgą. 

Postanowiła się wtrącić, zanim Isabel zamęczy Clary na śmierć.

- No i jak w Gryffindorze? - spytała, szczerze zaciekawiona. - Masz już jakieś nowe przyjaciółki?

Clary wzruszyła ramionami.

- Tak sobie - przyznała szczerze, czym trochę zaniepokoiła Laurę. - Nie to, że mi dokuczają czy cokolwiek, ale nie wszyscy są tacy mili, jak mogłoby się wydawać. A ten cały Ron Weasley, to puszy się jak paw. Po prostu koszmar... - ciągnęła, a Laura już zanotowała w głowie, aby wyciąć rzeczonemu Weasley'owi nie byle jaki dowcip. 

Wtedy wtrąciła się Anabelle.

- Przynajmniej ciebie nikt nie wyrzucił z pokoju - powiedziała, niby obojętnie.

- A chcesz się założyć? - spytała Clary, czym bardzo zaskoczyła Laurę.

Zadymiara mocno pochwyciła przyjaciółkę za ramiona, po czym zaczęła się wydzierać na cały korytarz.

- Kto?! Dlaczego?! Powiedz, Clary!

- No... - tamta zawahała się. - Wspomniałam, że moja najlepsza przyjaciółka jest w Slytherinie i w ogóle, a tamte zaczęły się ze mnie naśmiewać. Kiedy zaczęłam cię bronić, nazwały cię jakoś nieprzyjemnie, no to się wściekłam. Powiedziały, że skoro tak mnie ciągnie do Ślizgonów, to mogę się do nich przenieść. No i mnie wyrzuciły z pokoju. Teraz jestem w pokoju z Hermioną Granger, no wiesz, tą z wczoraj.

- Tak wiem. Pamiętam ją jeszcze - odparła obojętnie. Wciąż miała Granger za złe to, że wzięła Laurę za typowego, nienawidzącego wszystkich i każdego o brudnej krwi, Ślizgona. - No, ale kto cię wyrzucił z pokoju? - powtórzyła pytanie.

- A taka jedna - odparła wymijająco Clary. - Nazywa się Mandy Spinnout. Ale nic jej nie rób! - krzyknęła spanikowana, gdy tylko na twarzy zadymiary zagościł ten sam, dobrze jej znany, szaleńczy uśmiech.  

Laura wyszczerzyła się.

- Oj, nie mogę ci tego obiecać - rzekła. - Już tej nocy zdążyłam wyciąć dwa dowcipy.

- Już?! - wykrzyknęła zdziwiona Clary. - Przecież... co... ale...

- Och, do prawdy, Clary - Laura objęła swoją przyjaciółkę ramieniem. - Przecież mnie znasz. Czy nie mówiłam, że będę robić tyle dowcipów ile wlezie? - spytała.

Wtedy cały korytarz wypełnił inny wrzask. 

- WIĘC TO TWOJA SPRAWKA!? 

Wzrok Laury, Clary, Isie, Isthel, Gwendolyn i Anabelle bezzwłocznie powędrował w kierunku osoby, która wywrzeszczała te słowa. A był nią nie kto inny, jak Krowa Mopskinson. Wyglądała zupełnie inaczej, niż wczorajszego wieczora. 

Jej gładką skórę pokrywało teraz bardzo gęste futro, z czubka głowy wyrastała para dorodnych, kocich uszu, a spod nosa wyrastały wąsy. Ponadto jej paznokcie, wydawały się być szponami. Najlepsze było jednak to, że spod spódnicy przemienionej Ślizgonki wystawał długi ogon. Oczy Pansy nagle stały się dziwnie żółtawe, a jej źrenice znacząco zmieniły kształt.

Towarzyszyły jej Milicenta Bulstrode i Dafne Greengrass, które wcale nie wyglądały lepiej. Obie miały niebieską skórę, oczy całkowicie czarne, a ich fryzury nagle zrobiły się różowe. W dodatku z ich uszu wylatywała para wodna. 

Laura natychmiastowo padła na ziemię, nie mogąc opanować głupawki. Isthel, Clary i Anabelle, również śmiały się w niebo głosy, podpierając się jedna o drugą. Isabel tarzała się po ziemi, kurczowo trzymając się za brzuch. Tylko Gwendolyn wciąż wyglądała na poważną, chociaż trzymała się za głowę, prawdopodobnie w swoim zrezygnowaniu. Lub zażenowaniu: widocznie zaistniała sytuacja, to było dlań zbyt wiele. 

Wokół nich zbierało się coraz większe zbiegowisko uczniów, ale wszystkie dziewczyny - poza Pansy i jej psiapsiółami - ignorowały je po całości. Były zbyt zajęte śmiechem, a raczej jego opanowaniem, aby się nie udusić w przypływie straszliwej głupawki. 

Wtedy pojawili się bracia Weasley'owie, których również bawiła ta scena.

- Hej, George, zobacz! - wołał Fred. - Ktoś już zdążył wyciąć numer Ślizgonowi i bynajmniej nie byliśmy to my!

- To prawda, Fred! - dodał uradowany George. - Zatem kim jest nasz bohater?  

Laura, pomimo ciągłego duszenia w brzuchu, spowodowanego falą śmiechu, podniosła rękę wysoko w górę. 

Spojrzenia bliźniaków momentalnie się ku niej zwróciły.

- Czy to możliwe, Fred? - spytał George z niedowierzaniem w głosie. - Po raz pierwszy od dekad, Ślizgon żartuje z innego Ślizgona?

- Nigdy nie słyszałem o podobnym fenomenie! - mówił drugi z bliźniaków.

Laura wydęła usta. 

Wtedy padło na nią badawcze spojrzenie George'a Weasley'a, który nadal pamiętał ten jej dowcip z farbą. Zadymiara również się w niego wpatrzyła. Mierzyli się spojrzeniami przez dobrych kilkanaście sekund, zanim do głosu doszli bliźniacy.

- Laura Slytherin? - podeszli do niej.

Dziewczynka przytaknęła ochoczo, choć wciąż nienawidziła tego głupiego nazwiska.

- Tak, bliźniacy! To ja! - odparła. 

- Dlaczego zrobiłaś jej ten dowcip? - spytał George. - I to całkiem bez nas?

Zadymiara teatralnie wzruszyła ramionami, udając niewiniątko, którym zdecydowanie nie była. 

- Ach, bo wiecie... Chyba nie znacie hasła do pokoju wspólnego Ślizgonów.  No i, musielibyście zakraść się do sypialni dziewczyn, a skoro, o ile wiem, ze względów "intymności" zostały one obłożone specjalnym zaklęciem... cóż... nie możecie. 

Obaj bliźniacy przytaknęli i już po chwili zniknęli w tłumie, kierując się w stronę Wielkiej Sali. Uczniowie, którzy przypatrywali się Krowie również powoli się rozchodzili. Wkrótce potem jedynymi osobami w korytarzu, poza Pansy i jej koleżankami, była Laura, Clary, Isabel, Isthel, Gwendolyn, Anabelle i... profesor McGonagall! 

Laura zasłoniła sobie usta dłonią, próbując nie wybuchnąć śmiechem.

- Co tu się wyprawia? - spytała ostro McGonagall.

- Nic takiego pani profesor... - zaczęła się tłumaczyć Isthel, ale Laura nie dała jej dojść do słowa.

- Oprócz tego, że podziwiamy dość niesamowity okaz Kotołaka, proszę pani! - zawołała entuzjastycznie. - Kotołaki są bardzo niebezpiecznymi stworzeniami. Atakują Hogwart w nocy, kiedy wszyscy twardo śpią. Farbują Malfoy'om mundurki na różowo i zmieniają koleżanki z pokojów w swoich podwładnych. A kiedy mija jedenaście godzin od przemiany, zmieniają się w koty! - opowiadała swoją teorię. 

McGonagall wyglądała jakby ją piorun trzasnął, Clary i dziewczyny wpatrywały się w nią jak w jakiegoś wariata, a Mopskinson i tamte dwie, zaczęły przeraźliwie jęczeć. 

Wtedy do głosu doszła McGonagall.

- Panno Slytherin! - wydawało się, że wymówienie tego nazwiska kosztowało ją więcej wysiłku, niż w przypadku innych uczniów. - Co to ma znaczyć?! Czy to twoja sprawka? 

- Nie! - tłumaczyła Laura, wciąż szeroko się uśmiechając. - To wina Kota. Wielkiego bóstwa kotów, które zstępuje z niebios, kiedy jakieś głupie krowy nazywają niewinne dziewczęta szlamami i wywalają je z pokojów na zbity łeb! - ostatnie zdanie niemal wywrzeszczała, kierując swoje nienawistne spojrzenie w kierunku przemienionych Ślizgonek.  

McGonagall spojrzała w kierunku zadymiary, pełnym niezrozumienia wzrokiem. 

- Jak to...?

Laura wybuchła.

- Żądam, aby pani albo profesor Snape zainterweniowali! - warknęła. - Tak przecież nie może być, że dziewczyna zostaje przydzielona do jakiegoś domu, po czym pakują ją do jednego pokoju z takimi zołzami, które nie potrafią zachować ani grama przyzwoitości! Wczoraj w nocy Anabelle przyszła do nas cała zapłakana, z prośbą o przyjęcie jej do nas, bo Krowa... Pansy Parkinson i jej koleżaneczki, wyrzuciły ją z pokoju, tylko dlatego, że Ana jest córką mugoli! - krzyczała, na tyle głośno, aby wstrząsnąć wychowawczynią Gryfonów i na tyle cicho, aby nikt spoza korytarza jej nie usłyszał. - To, co im zrobiłam... A przyznaję się, że to moja sprawka... No więc... miało to na celu nauczenie ich czegoś. Widocznie lekcja na Pokątnej nie wiele się zdała, co nie? Pansy? - spytała kąśliwie zadymiara, wręcz mordując przerażoną dziewczynę wzrokiem.

Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał. Pansy i jej współlokatorki stały jak wmurowane w ziemię, nie będąc w stanie się poruszyć. Clary wodziła triumfalnym wzrokiem od jednej do drugiej, z wyszczerzonymi zębami. Gwendolyn z pogardą spoglądała na Krowę i jej koleżanki, prychając od czasu do czasu. Isthel, Isabel i Anabelle nic nie mówiły. Laura stała z założonymi rękoma na piersiach, hardo wpatrując się w skamieniałą McGonagall. 

Profesorka zabrała głos dopiero po dłuższej chwili namysłu.

- No dobrze - oświadczyła. - Panno Parkinson, proszę wziąć koleżanki i udać się z nimi do skrzydła szpitalnego, gdzie zajmie się wami pani Pomfrey. Potem udacie się do profesora Snape'a, który wyznaczy wam odpowiednią karę za podobne zachowanie względem koleżanki. Panno Clarce - zwróciła się w stronę Anabelle, gdy Pansy i pozostałe czmychnęły migiem w kierunku skrzydła. - Panienka zostanie przepisana do pokoju z...

- Z nami! - oświadczyła pewnie Isthel. - Anabelle jechała tu z nami pociągiem. W ogóle, to chyba chodziłyśmy razem do jednej szkoły, ale wtedy zbytnio się nie znałyśmy. Tak czy inaczej, zgodnie z dziewczynami ustaliłyśmy, że jest ona jedną z nas. Niech więc z nami zostanie! Prosimy!

Jakby na potwierdzenie swych słów, podeszła do Anabelle i ją przytuliła. 

McGonagall kiwnęła głową, a przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu. 

- No, więc dobrze - powiedziała. - Możecie zostać razem, ale macie być grzeczne. I... chyba powiadomię pracowników, że przyda się w waszym pokoju nowe łóżko i...

- Tylko łóżko! - wtrąciła się Laura. - Szafę i biurko może dzielić ze mną! 

Nauczycielka westchnęła.

- No więc dobrze. Idźcie już na to śniadanie! - zarządziła, a kiedy Laura ją wyminęła, zawołała za nią: - A ty, Lauro, masz szlaban!

Zadymiara nic sobie z tego nie zrobiła.            

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro