Rozdział 11: Malfoy ponad przekonanie
Laura nigdy nie lubiła pożegnań, dlatego nie oponowała, kiedy ani ona, ani Jasper, nie mieli już na to czasu. Clary, która już wcześniej zdążyła wyściskać rodziców, jedynie im pomachała przez okno. Jasper udał się na poszukiwania jakichś tam znajomych, więc Laura i Clary miały cały przedział jedynie dla siebie. Przez pierwsze minuty podróży w ożywieniu dyskutowały na temat Hogwartu, lecz w końcu im obu się to znudziło i każda przeszła do swoich spraw. Clary zagłębiła się w jakiejś mugolskiej lekturze, zaś Laura przeglądała swoją torebeczkę, upewniając się, że wszystkie dowcipy i miotła, są tam bezpiecznie schowane.
W którymś momencie wrzasnęła, że Clary aż podskoczyła.
- AŁA...!!! To cholerstwo gryzie! - zawołała.
- Co się stało? - spytała zmartwiona Clary.
Laura wykrzywiła twarz w bólu, spoglądając na przyjaciółkę z pół-zamkniętymi oczami.
- Jeden z trolli, które ze sobą zabrałam, właśnie ukąsił mnie w palec! Nie zaraz..! A może to ten tygrys? - mówiła do siebie.
Czarnowłosa cała zdębiała.
- Trzymasz w torebce trolle i tygrysa?
- Konkretnie dwadzieścia niewielkich trolli oraz pięć tygrysów polarnych, które zamierzam wypuścić na zewnątrz, jeżeli któryś Ślizgon mnie wkurzy.
Clary kompletnie załamała ręce.
Czasem sama kompletnie nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego wciąż jeszcze zadaje się z kimś takim jak Laura. Dziewczyna, kompletnie pozbawiona poczucia odpowiedzialności czy choćby rozsądku. Rozwaga także była dla niej czymś obcym.
Ale taką Laurę w zasadzie lubiła. To z nią się przyjaźniła od dzieciństwa i traktowała jak taką przybraną siostrę. Musiała się więc pogodzić ze wszystkimi wadami dziewczyny, choćby były one najgorszymi ze wszystkich możliwych. Przy czym nie raz potrzebowała dużo cierpliwości, aby wytrzymać towarzystwo takiej zadymiary. Jednak życie wymaga poświęceń.
Westchnęła jedynie.
- Masz coś jeszcze w zanadrzu? - spytała. - Coś niebezpiecznego, o czym powinnam wiedzieć?
Laura cała wręcz się rozpromieniła.
- Mam bomby wybuchające wszystkimi barwami tęczy... Różne dziwaczne łakocie, wywołujące najlepsze efekty uboczne... Kilka musów świstusów... Pierdzące poduszki... Barwniki... Kukły, które pod wpływem zaklęcia staną się wręcz żywymi osobami, tyle że bez uczuć czy wspomnień... Gaz pieprzowy na wampiry... Liny, które same wiedzą co związać... Różne fajne eliksiry... Bułeczki z niespodzianką... Różdżki-podróby... Wodę w butelkach... Balony... - wyliczała spokojnie, kompletnie ignorując niedowierzające spojrzenie Clary. - Rety! Jakoś mało tego wszystkiego!
Clary aż się trzepnęła w czoło.
- Mało tego? MAŁO TEGO? Dziewczyno przecież tego ci wystarczy spokojnie na kilka lat! - wołała, gestykulując rękoma w przedziwny sposób.
Laura zaśmiała się.
- Przecież mnie znasz, Clary! - skwitowała wypowiedź koleżanki machnięciem ręki. - Wiesz, że zużyję je już w połowie pierwszego semestru. Będę musiała wrócić do domu na święta i zgarnąć zapas, bo Jasperowi nie można ufać. W życiu nie powierzę mu moich cennych dowcipów, choćbym się miała pociąć! - zawołała.
Clary zachichotała, na co Laura wywróciła oczyma.
Nie znosiła, kiedy jej najlepsza przyjaciółka, na byle wzmiankę o Jasperze, reagowała tak samo, jak nastolatka, przed którą znikąd pojawił się Bieber. W prawdzie wiedziała, że na to już nie ma wpływu, ale po prostu ją to irytowało. Bo Clary zdawała się widzieć bóstwo w chłopaku, który nawet nie był aniołkiem. Z osobistego punktu widzenia Laury.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerwało nieśmiałe pytanie Clary.
- Opowiesz mi jeszcze raz o Hogwarcie? - spytała.
- Dobra - zgodziła się Laura. - Jest to najlepsza akademia dla czarodziejów w całej Europie, zarządzana przez Albusa Dumbledore'a, uznawanego za najwybitniejszego czarodzieja ostatniego wieku. Hogwart dzieli się na cztery domy: Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaff oraz Slytherin. Każdy z nich ceni sobie inne wartości, a przydział wyznacza Tiara Przydziału, sugerując się przeważnie cechami, które delikwent posiada. W przypadku Gryffindoru musi to być odwaga i lojalność. Hufflepuff, dom dla mazgai i fajtłap, odznacza się pracowitością. Ravenclaff preferuje raczej w myślicieli. Zaś Slytherin to dom dla czarodziejów ambitnych, dążących do wyższych celów... - Laura urwała na moment. - Jest to najgorszy z domów, pod względem ogólnego światopoglądu, gdyż większość Ślizgonów nie toleruje szlam, czyli mugolaków. Osób takich jak ty. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, ale są one niezmiernie rzadkie, wręcz niezauważalne. Wynika to najczęściej z nietolerancji, ale ja sądzę, że niektórzy Ślizgoni po prostu się boją - powiedziała Laura, wpatrując się w okno i piętrzące się za nim górskie widoki.
Clary tymczasem obdarzyła ją spojrzeniem pełnym niezrozumienia.
- O co ci chodzi, z tym, że się boją? - spytała.
Laura wzruszyła ramionami.
- Pamiętasz jak ci mówiłam, że nasze społeczeństwo jest na ogół jedną wielką bandą rasistów? - zapytała, a kiedy Clary potwierdzająco skinęła głową, kontynuowała: - No więc są takie rodziny, jak na ten przykład, rodzina mojego taty, które uważają obrońców mugolaków za zdrajców krwi. Rzadko używa się tego przezwiska wobec czarodziejów półkrwi, częściej są nimi czystokrwiści, którzy zerwali z tradycjami rodzinnymi. Mój tata, który jest czystej krwi, pochodzi z jednego z najstarszych rodów czarodziejów w historii tej epoki. Nasi krewniacy od stuleci trafiali wyłącznie do Slytherinu, o czym już ci opowiadałam. Wiesz czemu, prawda? - spytała. Kolejny brak odpowiedzi. Jedynie skinięcie głową. Laura blado się uśmiechnęła. Akurat tego tematu nie znosiła na tyle, że za każdym razem gdy się zaczynał, psuł jej się humor. - No więc, niektóre dzieci, są utwierdzane w przekonaniu o wyższości czystej krwi, od małego. Praktycznie od kołyski. Toteż większość z nich dzieli poglądy reszty rodziny, tak jak rodzeństwo mojego taty: ciotka Beatrice i wuj Valentine. Jednak wyjątki, takie jak mój tata, są uznawane za szkodniki, które należy jak najprędzej wyplenić. Wśród większości rodzin panuje zwyczaj wydziedziczania takich dzieci, aby nie były dłużej "hańbą rodziny". To smutne, ale prawdziwe. Tak stało się z moim ojcem. Po prostu wydało się, że nie popiera poglądu o wyższości czystej krwi i matka się go wyrzekła. Ojciec także. I rodzeństwo. I wszyscy inni. Został więc sam, zdany wyłącznie na siebie. Miał ledwie siedemnaście lat, akurat rozpętała się Pierwsza Wojna Czarodziejów. Mój tata pozostawił to wszystko za sobą i uciekł do świata mugoli. Mieszkał na ulicy, potem desperacko szukał pracy, zatrudnił się w pierwszym lepszym zajeździe, który potrzebował ochotnika i tak rozpoczął swoją karierę. Zaczął robić kanapki. W którymś momencie dostał awans, bo jego przebojowe wypieki zrobiły furorę i otworzył własny bar, a tam poznał mamę. Wzięli ślub i na świat przyszedł Jasper. Potem ja, a na końcu Luk. Naszych krewnych - Laura wypowiedziała to jedno słowo z przepełniającą ją od środka odrazą - szybko zabrała wojna, w którą postanowili się zaangażować u boku Voldemorta. Byli dumni, że mogli mu służyć. Uważali to za zaszczytną misję. Niestety lub stety, wszyscy zginęli. Tak więc majątek przypadł tacie, a dwór spaliliśmy. Nie był nam do niczego potrzebny. Jedynie tata uważał, że szkoda zmarnować wiedzy, kryjącej się w budynku, więc zdecydował zabrać stamtąd wszystkie księgi czy artefakty, których potem używał by szkolić mnie i chłopaków. To wszystko jest w naszej piwnicy. Wiesz zresztą gdzie.
Clary z niedowierzaniem przysłuchiwała się przyjaciółce.
Słowa Laury, które, mimo całego tego tragizmu, wypowiedziała tak spokojnie, uderzyły ją jak policzek i dogłębnie poruszyły. W życiu nie pomyślałaby, że pan Kirschtain przeszedł coś tak bolesnego. Będąc zaledwie siedemnastoletnim dzieckiem, został wyrzucony z domu, z powodu tak błahego jak zwykła odmienność poglądów. Musiał tułać się po ulicach, w nie wiadomo jak ciężkich warunkach, podczas gdy jego krewniacy pławili się w luksusach bogactwa. Clary ze smutkiem przyznała, że nigdy nie myślała o tacie Laury jak o kimś, kto ma pojęcie o bólu czy biedzie. Teraz miała do siebie straszny żal, gdyż w rzeczywistości znał te dwie rzeczy lepiej niż ktokolwiek inny.
W dodatku takich rodzin było znacznie więcej. Całe dziesiątki. Może i setki. I wystarczyło tylko, by czarodziej zwyczajnie przestał popierać teorię o wyższości czystości krwi, aby skończyć na ulicy.
Przyjrzała się Laurze.
Twarz zadymiary sprawiała wrażenie jakby ją również to gryzło, dlatego Clary postanowiła nie ciągnąć już dłużej tematu. Zamiast tego, wolała spytać ją o coś jeszcze odnośnie Hogwartu.
- Wcześniej wspominałaś coś o pająkach w Zakazanym Lesie - podjęła. - Czym on w sumie jest?
Laura uśmiechnęła się.
Clary doskonale wiedziała kiedy taktownie zmienić temat, za co była przyjaciółce niezmiernie wdzięczna. Akurat sprawa Zakazanego Lasu powinna wystarczyć, aby odwrócić uwagę Laury od przykrej rzeczywistości.
Zatem podjęła rozmowę.
- Zakazany Las jest miejscem, znajdującym się na terenie Hogwartu. Uczniom nie wolno do niego wchodzić, gdyż czai się w nim całe mnóstwo niebezpiecznych stworów. Takich jak akromantule czy centaury. Akromantule są ogromnymi pająkami, o całkiem przyzwoitym poziomie inteligencji, jednakowoż nie są one fanami czarodziejów. W sumie nie wiele stworzeń magicznych ma teraz dobre mniemanie o czarodziejach. Pająki te stanowią dla nas ogromne zagrożenie, gdyż są wyjątkowo zwinne i szybkie, przy czym są wielkie. Zwyczajnie wielkie. Nie mówię tu o pająkach rozmiaru tarantuli. Przy takiej akromantuli, tarantula jest mniej lub więcej czymś takim, jak mały kamyczek ustawiony koło dużego głazu. Są przy tym strasznie obleśne. Natomiast centaury to stworzenia, które jak mniemam znasz z greckiej mitologii, całkiem rozumne. Da się z nimi dogadać, jednak nie znoszą bratania się z ludźmi - mówiła Laura, całkowicie wczuwając się w rolę doświadczonego wykładowcy.
Clary zmierzyła ją niedowierzającym wzrokiem.
- I ty zamierzasz tam wejść? - spytała.
Laura rozpromieniła się, momentalnie odzyskując naturalny dla siebie, całkowicie obojętny na konsekwencje, wyraz twarzy.
- A co, może nie? - wykrzyknęła. - Pewnie, że zamierzam! Jeżeli mam być zadymiarą, muszę być nieprzewidywalna i łamać tyle zasad, ile tylko się da!
Mugolaczka westchnęła ciężko.
- Tylko, błagam cię Lauro, nie angażuj mnie w to! - poprosiła.
Laura tylko na moment przybrała poważny wyraz twarzy.
- Nigdy nie zaciągnęłabym cię do Zakazanego Lasu, Clary. O to możesz być spokojna! - zapewniła ją Laura. - Nie to, że znam umiar czy coś w tym stylu. Po prostu nie chcę narażać życia jedynej osoby, która prawdopodobnie nie będzie mnie nienawidzić, kiedy wylądujemy w Hogwarcie. No i jest jeszcze ta sprawa, że jesteś moją przyjaciółką. Akurat dla ciebie mogę się poświęcić.
Clary uśmiechnęła się promiennie, uznając słowa przyjaciółki za uroczy komplement. Jednak coś w jej wypowiedzi zaintrygowało ją do tego stopnia, iż nie mogła powstrzymać ciekawości.
- O co chodzi z tym, że nie będę cię nienawidzić? - spytała. - Spodziewasz się szykanowań, ze strony nauczycieli, za swoje głupie dowcipy?
Laura zaśmiała się głucho, tonem w żaden sposób nie wyrażającym choćby cienia wesołości.
- Jestem członkinią TEGO rodu, Clary - odpowiedziała szeptem. - Przecież wiesz. Ponieważ mój protoplasta wyrządził w przeszłości wiele złego. Dlatego będą mnie nienawidzić, tak jak nienawidzili mojego taty i nienawidzą Jaspera. Niby ma kilku kolegów spoza Slytherinu, ale ja szczerze w to wątpię. Poza tym, szykanowania nauczycieli, mających pretensje o moje dowcipy, to mój najmniejszy problem. Po prostu wiem, że nie jestem kimś, kogo czarodzieje pragnęliby mieć za rówieśnika. I tyle - dodała szeptem.
Clary przesiadła się ze swojego miejsca, by usiąść tuż obok Laury, czule obejmując przyjaciółkę ramionami. Tamta odwzajemniła uścisk.
Trwały tak przez kilka chwil, nie odzywając się. To wystarczyło. Lurze nie trzeba było wielu słów, gdyż sama obecność Clary była dla niej wielkim wsparciem. Ponadto rozumiała, że cokolwiek by się nie działo, ta jedna mugolaczka nigdy nie przestanie być jej najlepszą przyjaciółką. Bardzo to doceniała.
Kiedy już się od siebie oderwały, Laura uśmiechnęła się do niej promiennie.
- Obiecaj mi, Clary, że pozostaniesz moją najlepszą przyjaciółką, nawet jeżeli wylądujemy w różnych domach, dobrze? - poprosiła Laura, wyciągając do niej mały palec prawej ręki.
Clary odwzajemniła gest.
- Będziemy przyjaciółkami, nawet za dziesiątki lat! - powiedziała głośno.
Obydwie znowu się uściskały.
Przez kolejnych piętnaście minut w ożywieniu dyskutowały na temat Hogwartu, aż do momentu, kiedy w przedziale pojawił się jakiś chłopak. Którego Laura już wcześniej widziała na Ulicy Pokątnej. Ten pewny siebie blondasek, co ponoć zamierzał przemycić do szkoły miotłę.
- Mogę się do was dosiąść? - zapytał, ni to nieśmiało, ni to rozkazująco. Zwyczajne pytanie, na które Laura błyskawicznie odpowiedziała.
- Tak, ale siedzisz po drugiej stronie przedziału i jesteś grzeczny! - poleciła mu.
Jego oczy nagle się nieco rozwarły.
- Ty...! Jesteś tą dziewczyną ze sklepu z szatami Madame Malkin! - zawołał, podniecając się przy tym tak, jakby dokonał odkrycia Ameryki.
Laura nie byłaby sobą, gdyby nie wyraziła jakiegoś swojego komentarza na ten temat, choć poczekała z tym, aż usiadł.
- Przykro mi, ale odkrycie Ameryki przysługuje Kolumbowi, nie tobie. Chociaż tak, masz rację. Spotkaliśmy się tam. Nie wiem, czym się tak podniecasz, ale spoko.
Chłopak zarumienił się.
Nie uszło uwadze Laury, że teraz nie zachowywał się tak jak na Pokątnej, kiedy na siłę próbował zrobić wrażenie na Potterze. Wydawał się wtedy taki arogancki, cyniczny, zadufany w sobie. Teraz zaś, wydawał się być znacznie bardziej nieśmiały. Jednak nigdy nic nie wiadomo, dlatego póki co nie zdejmowała z twarzy maski obojętności, którą przywdziała już w momencie, kiedy znalazł się w tym przedziale.
Clary tymczasem uważnie mu się przypatrywała.
- Jak się nazywasz? - spytała Laura, niby z obojętnością, choć tak na prawdę bardzo jej zależało na tej jednej informacji. Dzięki temu będzie jej łatwiej zbudować sobie o nim wstępną opinię.
Tymczasem on dumnie wypiął pierś.
Ten czyn nie wróży niczego dobrego, jeśli chodzi o takich jak on.
- Draco Malfoy - oświadczył z dumą.
- Och... - Laura doznała zawodu. - A ja myślałam, że wszystkie szczury są fajne. Widocznie się pomyliłam - stwierdziła, przybierając filozoficzną postawę.
Chłopaka wmurowało, a Clary szturchnęła ją ramieniem. Laura spiorunowała przyjaciółkę wzrokiem, dając jej tym samym znak, aby się nie wtrącała.
- Co masz przez to na myśli? - zapytał urażony.
Laura wzruszyła ramionami.
- Tylko tyle, że nie uśmiecha mi się siedzenie w jednym przedziale z potomkiem byłego Śmierciożercy, Lucjusza Malfoy'a - powiedziała. - Twoja rodzina służyła Voldemortowi, gdyż czuliście się na tyle zaszczyceni możnością mordowania szlam, bądź też po prostu byliście tchórzami, obawiającymi się walki po właściwej stronie. Trochę mnie to dziwi.
Chłopak dosłownie otworzył buzię ze zdziwienia. Prawdopodobnie wynikało to z tego, że Laura bez najmniejszego zawahania wypowiedziała imię rzeczonego czarnoksiężnika. Nawet jego podwładni bali się je wymawiać.
- Nie boisz się wymawiać jego imienia? - zapytał.
- Nie! - odparła od razu Laura. - Tylko cymbał by się tego bał.
Clary nagle uniosła się.
- Wystarczy! - zawołała. - Nie po to tutaj jesteśmy, żeby wykłócać się o podobne brednie! Tylko po to, aby się uczyć i zdobywać nowe przyjaźnie!
Laura zaśmiała się bez cienia wesołości w głosie.
- Problem polega na tym, Clary, że ten tu obecny Malfoy niedługo zacznie wyzywać cię od najgorszych i pluć na ciebie, tylko za to, kim są twoi rodzice. Naprawdę będziesz go bronić? Na twoim miejscu nawet bym się nie fatygowała.
W tej chwili Malfoy skrzywił się, z odrazą wpatrując się w Clary. Laura już teraz doskonale wiedziała, co chłopak zamierza powiedzieć.
- Więc jesteś szlamą? - zapytał Clary, prosto z mostu, jakby było to zwykłe pytanie, wymagające odpowiedzi.
Laura zacisnęła pięści.
- Nie nazywaj jej tak! - warknęła na niego. - Bo inaczej skopię ci tyłek!
Chłopak zaśmiał się złośliwie.
- Więc jesteś zdrajczynią krwi? - kontynuował, z coraz bardziej perfidnym uśmieszkiem, wymalowanym na twarzy. - Nie spodziewałem się tego po kimś, kto marzył o Slytherinie.
Laura zaczerwieniła się ze złości.
- Nie chcę tam trafić, ale muszę. Moje nazwisko jest... zbyt silne. Czekaj, a w ogóle to niby po co ja ci się tłumaczę?! Nie twój interes gdzie trafię! I mnie możesz wyzywać od najgorszych do woli, ile tylko będziesz chciał. Lecz jeśli jeszcze raz, kiedykolwiek, nazwiesz moją przyjaciółkę szlamą, to ci nogi z dupy powyrywam, wydrapię oczy, a łeb zatknę na pal! Zrozumiano! - warknęła na niego.
Clary aż zbladła, po czym zwróciła się w stronę chłopaka.
- Mam na imię Clary, Draco - powiedziała nieśmiało. - Wiem, że pewnie przyjaciółmi nie będziemy, ale lepiej nie kłóćmy się. Laura ma syndrom zawodowego psychopaty, a ja wolałabym nie mieć na sumieniu kogoś, kogo zabiła wyłącznie za to, że mnie obrażał. Może zakopiemy topór wojenny? - zaproponowała, wyciągając do niego rękę w geście zgody. - Co ty na to?
Draco przez moment dziwnie się w nią wpatrywał.
Laura w skupieniu analizowała zaistniałą sytuację. Niby przed chwilą mimowolnie nazwał ją szlamą, jednak po spokojnej i wręcz czułej wypowiedzi Clary, z jego twarzy zniknęły wszelkie ślady obrzydzenia czy złośliwości. Z oczu również. Zamiast tego, pojawiło się weń coś na kształt półuśmiechu.
W prawdzie trochę mu to zajęło, ale w końcu uścisnął jej dłoń i lekko nią potrząsnął. Clary obdarzyła go za to promiennym uśmiechem, który on z lekkim wahaniem odwzajemnił.
Lurze niezbyt się to podobało.
- Draco Malfoy - przedstawił się czarnowłosej.
- Clary Falendale - odpowiedziała dziewczyna. - Miło mi cię poznać, Draco. I mam nadzieję, że kiedyś zmienisz swoje nastawienie do mugolaków i zaakceptujesz mnie, jako koleżankę.
Laurze wydawało się, że chłopak szepnął coś w stylu: "mam nadzieję, że będę w stanie to zrobić". Czyli jej teoria o dzieciach, obawiających się wydziedziczenia z rodziny, okazała się być prawdziwa. W sumie od początku nie wyglądał jej na kogoś, kto serio nie znosi mugolaków. Nawet przed chwilą, kiedy obraził Clary, to jedno słowo jakby uwięzło mu w gardle.
Zatem nie był taki zły, jakim go sobie wyobrażała.
Zawsze uważałam Malfoy'ów za kawał krowiego gówna, ale nigdy bym sobie nie wyobrażała, że Draco jest ponad to.
Wysiliła się więc na uśmiech.
- Draco - zwróciła się w jego stronę. Chłopak momentalnie oderwał wzrok od jej przyjaciółki, by spojrzeć na nią. Wydawało jej się, że w jego oczach wiruje strach. - Posłuchaj, zapomnijmy o tym co się tu wydarzyło i postarajmy się zacząć od nowa. Nie wiem jak z Clary, ale my oboje będziemy razem w Slytherinie, więc może nie zaczynajmy od wrogości. Bądźmy ponad to. Co ty na to? - spytała, również wyciągając do niego rękę. - Pogodzimy się i zaczniemy od początku?
Chłopak uśmiechnął się.
- Zgoda! - odpowiedział, ściskając przy tym dłoń Laury. Był to mocny, serdeczny uścisk. Jednak nie trwało to długo, bo już po chwili spoglądał na Clary, pełnym wyrzutów wzrokiem. - Przepraszam cię za nazywanie "szlamą". Mój ojciec, jak słusznie zauważyła Laura, był kiedyś Śmierciożercą. Nie wiem, skąd ona to wie, ale nie mam zamiaru tego ukrywać, skoro już i tak to powiedziała. Normalnie nie jestem nastawiony przeciwko mugolakom, ale nazywam je "szlamami", bo ojciec mi każe - przyznał szczerze, a jego smutna twarz wyrażała skruchę.
Lura miała ochotę się uśmiechnąć, ale wciąż pamiętała o przezorności.
- Doceniam to, że ją przeprosiłeś - powiedziała. - Lecz jeśli okaże się, że żartujesz i na poważnie jesteś taki sam jak twój ojciec, to możesz mi wierzyć, już jesteś martwy. Nikomu nie pozwolę nazywać mojej przyjaciółki szlamą!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro