Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 90

Następnego dnia rano panował istny szał. Bliźniacy nie byli praktycznie wcale spakowani poza ubraniami, które do kufrów wsadziła im Molly. Ponieważ rzeczy Callie z Pokątnej miał jej ktoś dostarczyć dopiero na King's Cross i Cudka zabrała jej kufer przekazany przez Ether, ona była gotowa w zaledwie kilka minut i musiała pomóc bliźniakom będącym w zupełnym proszku.

Pomagała rozdzielać im podwójne rzeczy pomiędzy sobą i, choć niektóre były podpisane, dziewczyna miała pewność, że w którymś momencie już straciła rachubę, czyj kufer był czyj i wrzucała jak leciało - przecież oni nawet ubrania mieli takie same...

Gdy wszyscy dotarli wreszcie na peron, Callie czuła się bardzo dziwnie bez swojego kufra i rozglądała się za kimś, kto by go dla niej miał. Czekała na nią miła niespodzinaka: zobaczyła w oddali swoich rodziców, którzy również zdawali się jej szukać. Dziewczyna bez namysłu do nich podbiegła.

- Mamo, tato! - zawołała, by zwrócić ich uwagę, a oni odwrócili się w jej stronę.

Callie bez namysłu najpierw rzuciła się na ojca, który przytulił ją mocno, uśmiechając się szeroko.

- Jeju, Callie - powiedział pan Irving, gładząc swoją córkę po plecach. - Dostaliśmy tylko kilka wiadomości, niby wszystko dobrze, ale i tak się martwiliśmy... Jest w porządku?

- Jest lepiej niż w porządku, tato - odparła mu uradowana dziewczyna, wycofując się nieco.

Wtedy szatynka zauważyła za nim  swoją matkę - wyglądała na zestresowaną. Jej długie blond włosy upięte były w koka, który nieco się rozwalał. Obok niej stał kufer Callie. Mimo wszystko posłała córce słaby uśmiech, a wtedy Callie bez zastanowienia podeszła też do niej i przytuliła ją równie mocno, nawet jeśli to nadal było dla nich dosyć nietypowe. Lauren była zaskoczona tym gestem, ale wreszcie też objęła córkę, wyraźnie wzruszona.

- Och, Callie... Moja dziewczynka... - powiedziała poruszona, nieco nieudolnie głaszcząc ją po głowie. - Przez te wakacje tyle zorzumiałam... Przepraszam cię za wszystko jeszcze raz. Ty jesteś dla mnie najważniejsza, skarbie, wiesz?

Callie wycofała się z szerokim uśmiechem na twarzy. Nawet w najśmielszych snach nie wyobrażałaby sobie takiego wyznania od matki, ale to roczulało jej serce.

- Wy dla mnie też, mamo - odparła jej, po czym przypomniała sobie, kto stał kilkanaście metrów dalej. - No i... No i Fred - dodała, jakoś czując, że już nie dostanie za to reprymendy.

Pani Irving przełknęła ślinę i poprawiła nieznacznie swoją szmaragdową szatę, nie komentując tych słów. Callie uznała, że teraz wcale nie był zły moment na zrobienie tego, o czym już jakiś czas myślała. Odwróciła się do bliźniaków, którzy stali niedaleko za nią i zamachała do nich, zachęcając ich, żeby podeszli.

Zdziwieni bliźniacy wymienili skołowane spojrzenia. Fred czuł się wyjątkowo nieswojo z faktem, że Callie zachęcała ich do podejścia do jego rodziców, ale w końcu był Gryfonem i nie takich wyzwań się podejmował.

Mama Callie też nie wyglądała tak, jakby czuła się komfortowo, za to pan Irving szeroko się uśmiechał.

- Dzień dobry - powiedzieli bliźniacy symultanicznie, stając za Ślizgonką, gdy już tam dotarli.

Zapadł moment niezręcznej ciszy, aż wreszcie, ku zaskoczeniu wszystkich pierwsza odezwała się Lauren:

- To... Który z was...? - zapytała niepewnie.

Daniel zaśmiał się krótko na pytanie swojej żony. Przyjrzał się obu bliźniakom - ubranym w identyczne, czerwone koszulki i brązowe spodnie - i od razu wiedział, który był wybrankiem jej córki.

George rozglądał się, jakby szukając punktu do oglądania w tej niezręczności - Fred skupiał całą swoją uwagę na Callie, trzymając własną dłoń blisko jej, jakby chciał ją za nią złapać, ale trochę bał się to zrobić.

- Widać z kilometra, Lauren - powiedział pan Irving, wciąż się uśmiechając, po czym wskazał na chłopaka po lewej dziewczyny. - To ty, prawda?

- Tak... - odparł zaskoczony Fred, a George tylko uśmiechnął się smutno.

- Fred, George - powiedziała Callie, wskazując na odpowiedniego bliźniaka w miarę mówienia, po czym obaj wymienili typowe grzecznościowe zwroty i gest z ojcem dziewczyny: Lauren dała im tylko delikatne skinienie głową i pół uśmiechu. Szatynka i tak uznała to za wielki sukces i liczyła, że za jakiś czas, małymi kroczkami, jej mama się wreszcie przekona.

- Callie, na święta zostań w Hogwarcie - powiedziała pani Irving po chwili. - Tak będziesz bezpieczniejsza, a my z tatą będziemy się dalej ukrywać, jeśli będzie trzeba.

- Może przyjechać do nas - wypalił Fred, zanim w ogóle o tym pomyślał, ku zdziwieniu i Callie, i George'a. - Znaczy, jeśli może... - dodał, jakby chcąc załagodzić swoją wypowiedź: George był zmuszony zakryć sobie usta, żeby przez to nie parsknąć śmiechem. Nigdy nie widział swojego bliźniaka tak "oficjalnego".

- Zrobisz, jak chcesz - powiedział pan Irving. - Jesteś dorosła.

- Daniel... - mruknęła smutno pani Irving, jakby chcąc powiedzieć, że przecież wcale nie była i nie mogła nic robić sama, ale jej mąż położył tylko dłoń na jej ramieniu.

- Lauren, musimy się z tym pogodzić.

Pani Irving westchnęła głęboko, aż wreszcie pokiwała głową, choć nieco niechętnie. Fred i George uznali to za swój sygnał na odejście.

- To ja zaniosę ci kufer - zaproponował znikąd Fred, podchodząc do kufra Callie obok pani Irving. - Bo Lee już zajął nam miejsca.

- O, dzięki... - odparła skołowana.

- To ja pójdę z tobą - dołączył się George i obaj prędko się zwinęli razem z kufrem, jakby uciekali przed pożarem.

- Widzisz, Lauren? To dobry chłopak - powiedział Daniel, a Callie agresywnie wręcz pokiwała głową.

- Bardzo. Naprawdę - zapewniła matkę z ekscytacją, choć tamta nie wyglądała na przekonaną.

- Powodzenia, skarbie. Owutemy na pewno zdasz doskonale - powiedział pan Irving.

- Postaram się. Tylko piszcie do mnie, dobrze? Ja też się strasznie denerwowałam - i tu Callie ostatni raz przytuliła oboje rodziców, a po tym pożegnała się wreszcie i ruszyła w stronę pociągu, który za dwie minuty miał odjeżdżać.

Gdy przedzierała się przez tłum czarownic i czarodziejów w różnym wieku, by dostać się do wejścia. Po drodze o mało nie wpadła na osobę, której raczej nie chciała widzieć: Melanie.

Brunetka również zauważyła swoją dawną przyjaciółkę. Zmierzyła ją wzrokiem, ale nic nie powiedziała, po czym wciągnęła swój kufer do pociągu. Callie śmiała twierdzić, że Melanie wyglądała nawet na trochę smutną, ale nie zdążyła się jej przyjrzeć.

Szatynka weszła wreszcie do pociągu i zobaczyła tam inną znajomą twarz: Draco. On stał na korytarzu i o czymś rozmawiał ze swoją przyjaciółką, najwyżej po cichu. Nie miał zbyt zadowolonej miny, Callie wydawał się nawet szczerze zmartwiony... Bała się, że Lucjusz już wciągnął go w coś niedobrego. Chciałaby z nim porozmawiać, nawet jeśli wiedziała, że odeśle ją z kwitkiem... Z zamyślenia wyrwał ją George, który wychylił się z przedziału kilka metrów przed nią i powiedział, żeby do nich dołączyła.

- No cóż... Nie sądziłem, że w ogóle kiedykolwiek poznam twoich rodziców - przyznał Fred, kiedy Callie weszła do zajętego przedziału, w którym poza bliźniakami siedział Lee.

Dziewczyna rozejrzała się po malutkim pomieszczeniu i przypomniało jej się, jak jeszcze rok temu wchodziła praktycznie do takiego samego przedziału... Tam, gdzie Lee była Ann, zamiast Freda Ella, po przedziale zamiast George'a łaziła Melanie... Callie aż do teraz nie potrafiła uwierzyć w to, ile zmieniło się przez ten ostatni rok i jak szczęśliwa teraz była.

- Ja też nie, ale na to liczyłam i poszło lepiej niż sądziłam - przyznała rozbawiona, zajmując miejsce obok niego. - Cześć - zwróciła się do Lee, który odpowiedział jej tym samym.

- Twój tata wydaje się naprawdę w porządku - stwierdził George, opadając na siedzenie obok Jordana.

- Ale twoja mama strasznie przypomina Lucjusza... W sensie, z wyglądu... - przyznał Fred, jakby otrząsając się na samą myśl.

- Ta, jak rozpuszczą włosy to są nie do odróżnienia - powiedziała Callie beztrosko, co bardzo rozbawiło chłopców, którzy wybuchli tym jej ulubionym, serdecznym śmiechem.

- Mam wrażenie, że my naprawdę na ciebie źle wpłynęliśmy - stwierdził Fred, gdy wreszcie przestał się śmiać. Ona tylko wzruszyła ramionami.

- Nauczyliście węża śmieszkować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro