Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 77

Bliźniakom i Oliverowi mnóstwo czasu zajęło zorientowanie się, że pozostowali Callie i Christinę same sobie, ale na szczęście obie dziewczyny - już pogodzone - szybko nawiązały wspólny język (najbardziej spodobało im się podkreślanie, jak narwani byli Gryfoni, bo w końcu partnerzy obu pochodzili z tego domu). Chłopcy jednak zagadali się na temat tego, że Wood miał teraz miejsce w drużynie... Aż do momentu, gdy George zapytał:

- Coś jeszcze się zmieniło poza tą drużyną, Oliver? - mówił nieco zniecierpliwiony, bo rozmowa kręciła się tylko wokół Quidditcha.

- Właśnie? - dopytał równie zirytowany Fred.

- Mnóstwo się zmieniło - mówił energicznie Oliver. - Christina i ja się... Christina! - zawołał nagle, zdawszy sobie sprawę, że ignorował ją przez dłuższy czas. Dziewczyna wychyliła się zza Callie i bliźniaków, mówiąc z uśmiechem:

- Tak, wiem, zapomniałeś, że tu jestem...

- Nie, nie! - tu chłopak szybko przesiadł się z miejsca obok bliźniaków na to obok niej. Christina tylko się zaśmiała i próbowała mu tłumaczyć, że nic się nie stało i że rozumie, że chciał porozmawiać z dawnymi kumplami z drużyny.

Callie westchnęła na ich widok i sama zwróciła się do Freda.

- A ty też zapomniałeś, że tu jestem? - zapytał, przekręcając głowę.

- Zapomniałem, że Diggory jest w tym labiryncie - mruknął Fred, na co Ślizgonka przewróciła oczami.

- Merlinie, nie mów, że będziesz to dalej ciągnął - jęknęła.

Jakiś czas później na trawie przed labiryntem nagle pojawili się Harry i Cedrik. Oczy wszystkich skierowały się na nich i wokoło wybuchły okrzyki radości, bo oznaczało to, że reprezentanci Hogwartu wygrali Turniej... Jednak już po chwili po całym tłumie przeszedł szept Diggory nie żyje.

Callie spojrzała na Freda z przerażeniem i ścisnęła jego dłoń o wiele mocniej, niż planowała. Serce biło jej jak szalone i miała wrażenie, że zaraz zacznie się trząść jak galaretka. Spojrzała na Christinę, a ona wcale nie wyglądała lepiej. Była blada i gapiła się na boisko wielkimi oczami. Jak to: nie żyje?

To nie może być prawda...

Całą ceremonię pożegnalną w Wielkiej Sali Callie trzymała Freda za ramię tak, jakby w każdej chwili ktoś mógłby go stamtąd wyrwać. Nie płakała ani nie trzęsła się, ale była przerażona. Gdy Dumbledore ogłosił zgromadzonym, że Voldemort powrócił, Ślizgonka musiała oprzeć się o swojego chłopaka, żeby się nie osunąć z siedzenia.

- Jeju, Fred, czy ty wiesz, co to oznacza... - wyszeptała ze strachem. - Moja mama nie jest Śmierciożercą, ale Lucjusz... A jeśli Sam Wiesz Kto... O matko...

Chłopak, który w środku sam też był trochę przestraszony (ale nigdy by się do tego nie przyznał), zaczął delikatnie gładzić ją po plecach.

- Callie, nic ci się nie stanie... Jeśli będzie trzeba, to zostaniesz u nas na całe wakacje...

- A moja mama? Tak się boję... - mówiła Callie, ciężko oddychając. - Merlinie, a Draco? Z niego zrobią Śmierciożercę... - mówiąc to, spojrzała na niego, siedzącego przy stole Slytherinu i rzeczywiście wyglądającego na bledszego niż zwykle. Jego mina nie wyrażała jednak strachu, a bardziej zirytowanie - obok chłopaka siedziała Aurora, która najwyraźniej go o coś pytała, ale on ją zbywał.

Fred rozumiał powagę sytuacji i po prostu brakło mu słów na pocieszenie dziewczyny, bo ona i tak znalazłaby coś, czym jeszcze mogłaby się martwić. Przytulił ją do siebie blisko i liczył, że choć to ją uspokoi.

Nim Callie się obejrzała, już w lepszym humorze wchodziła z Fredem i Georgem do przedziału Harry'ego, Rona i Hermiony w czasie drogi powrotnej do domu.

- Ktoś gra w Eksplodującego Durnia? - powiedział Fred, wyjmując talię kart.

Wszyscy się na to zgodzili, zatem nastała rotacja w miejscach: Harry, Ron i Hermiona siedzieli po jednej stronie, natomiast Callie pomiędzy bliźniakami po drugiej.

W połowie ich piątej rozgrywki Harry postanowił zadać Weasleyom pytanie, które trapiło go niemal cały rok szkolny.

- Nie powiecie nam w takim razie? - zapytał George'a. - Kogo szantażowaliście?

- Och - powiedział mrocznie George. - To.

- Co? Kogoś szantażowaliście? Czemu ja nic o tym nie wiem? - zapytała natychmiast Callie, patrząc to na Freda, to na George'a, którzy starali się wyglądać na niewinnych.

- Harry chyba nie był przy tej rozmowie pod tytułem nic nie mówimy Callie... - mruknął George.

- Nie ma znaczenia - powiedział zniecierpliwiony Fred, kręcąc głową i chcąc jak najszybciej zmienić temat.

- Poddaliśmy się - dodał George, wzruszając ramionami.

- Do cholery z wami dwoma! - Callie dźgnęła obu chłopców naraz. - Co wyście znowu zrobili?

Za chwilę Harry, Ron i Hermiona również zaczęli dopytywać i Fred w końcu im uległ.

- Dobra, dobra, skoro naprawdę chcecie wiedzieć... To był Ludo Bagman.

- Bagman? - powtórzył od razu Harry. - Mówicie, że był wmieszany w...

- Nie - powiedział George ponuro. - Nic w tym stylu. Głupi czubek. Nie miałby na to rozumu.

- To co w takim razie? - dopytywał Ron.

Fred zawahał się, po czym opowiedział wszystkim, jak on i George wygrali zakład z Bagmanem na Mistrzostwach Świata w Quidditchu, ale później pieniądze, które im dał, zniknęły.

- Ale - to musiał być wypadek, nie? - powiedziała Hermiona z nadzieją.

George zaśmiał się gorzko.

- Ta, też tak myśleliśmy na początku. Myśleliśmy, że jak do niego napiszemy i powiemy mu, że zaszła pomyłka, to nam je zwróci. Ale nie. Zignorował nasz list. Próbowaliśmy z nim o tym porozmawiać w Hogwarcie, ale zawsze miał jakieś wymówki, żeby się od nas wyrwać.

- W końcu się nieźle wkurzył - dodał Fred. - Powiedział nam, że jesteśmy za młodzi na hazard i że nam nic nie da.

- Wy to jednak jesteście głupi, jeden i drugi - stwierdziła rozbawiona Callie, mierzwiąc włosy obu bliźniaków naraz. - Trzeba było mi powiedzieć. Jestem jednak spokrewniona z Lucjuszem Malfoyem, tak czy nie? Bagman zadrżałby na sam dźwięk jego imienia, wiem coś o tym.

Fred i George wymienili zdziwione spojrzenia.

- Jak tak mówisz, to bardzo wychodzi ta twoja ślizgonowatość - powiedział nieco przerażony George.

- Przepraszam, panie szlachetny Gryfon, kto tu dopuścił się szantażu?

Fred tylko pokręcił głową, jakby mówiąc bratu, żeby lepiej nie wchodził w głębszą dyskusję.

Podróż szybko dobiegła końca, o wiele szybciej, niż Callie by tego chciała. Po raz pierwszy niechętnie wracała do domu na wakacje. Gdy wychodziła z przedziału, usłyszała za sobą głos Harry'ego:

- Fred, George, zaczekajcie.

Callie posłała bliźniakom uśmiech.

- To ja poczekam na zewnątrz - powiedziała prędko i ruszyła w stronę wyjścia z pociągu.

Na peronie rozmawiała przez moment i żegnała się z Ginny, a bliźniacy przyszli do niej po kilku minutach. Wtedy siostra chłopaków szybko się stamtąd zabrała, twierdząc, że nie będzie w stanie patrzeć na te czułości.

- Hej, co się stało? - zapytała Callie, zauważywszy oszołomione miny obu chłopców. - Co to jest? - dopytała, wskazując na trzymaną przez George'a sakiewkę.

- Nie uwierzysz, ale Harry oddał nam swoją wygraną za Turniej - odparł jej zmrożony Fred.

- Tysiąc galeonów - dodał George. - Powiedział, że to na nasz sklep.

- No to super, nie? - zawołała radośnie Callie i jedną ręką objęła Freda, a drugą George'a, po czym przytuliła ich szybko. - Tak się cieszę dla was. Chociaż tyle szczęścia w nieszczęściu... - dodała, wycofując się. - Nie wierzę, że rozstajemy się na tyle...

Fred jakby się wtedy otrząsnął i podszedł do niej blisko.

- No, to ja, idę, ten... Pochwalić się Lee... - powiedział George i zaczął odchodzić, wcześniej wymownie spoglądając na Callie, która tylko pokazała mu język.

- Zobaczymy się szybciej, niż myślisz - zapewnił ją Fred, obejmując ją w talii.

- Trochę się boję...? - zaśmiała się. - Ale uważaj na siebie - odparła mu, kładąc dłonie na jego ramionach.

- Zawsze uważam - powiedział Fred dumnie, ale Callie tego nie kupiła.

- Weasley - syknęła, mrużąc oczy.

- Kurczę, groźnie się zrobiło - chłopak sam się zaśmiał. - Załóżmy, że będę uważał, pani Snape - obiecał i w końcu nachylił się w jej stronę, po czym złożył długi pocałunek na jej ustach.

- Czyli żegnaj? - wydusiła nieco oszołomiona pocałunkiem dziewczyna, gdy od siebie odstąpili.

- Och, nie mów tak, jakbyś się ze mną żegnała na zawsze - Fred przewrócił oczami. - Czyli do niedługo.

- Och, już się cieszę, że będę miała ciebie z głowy - powiedziała niby wrednie, ale mimo wszystko się uśmiechając, po czym bardzo niechętnie wyrwała się z jego ścisku.

Rozejrzała się po peronie i w oddali ujrzała swojego ojca. Westchnęła i złapała za swój kufer z zamiarem odejścia.

- No to do niedługo, Fred.

- Do niedługo.

I tu dziewczyna już odeszła, krocząc prosto do swojego ojca, który czekał jakieś dziesięć metrów dalej. Jego mina mówiła wszystko - widział całą zaistniałą sytuację.

- Czyli to jest ten Fred, tak? - powiedział na przywitanie pan Irving, zakładając ręce i uśmiechając się szeroko.

- Tato, jak długo tu stoisz? - zapytała Callie, choć doskonale znała odpowiedź.

- Wystarczająco - odparł nadal uśmiechający się mężczyzna. - Ale wiesz, doceniam, że jest od ciebie wyższy, bo...

Callie westchnęła głęboko, czując kumulujące się w niej zażenowanie.

- Tato, przestań, błagam - przerwała mu dziewczyna, w duchu modląc się, że jakimś cudem jej tego oszczędzi. Daniel Irving jednak się tak łatwo nie poddawał.

- Nie no ale serio, ja w pewnym momencie byłem niższy od twojej mamy i...

- Nie słucham cię!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro