Rozdział 72
- Kiedy ona się wybudzi?
- Panie Weasley, pytanie o to co minutę niczego nie przyspieszy.
Callie leżała w skrzydle szpitalnym już około godziny. Jej prawa noga przerwała się w połowie uda, przez co dziewczyna uderzyła też głową o posadzkę i straciła przytomność. Choć Madame Pomfrey od razu profesjonalnie się wszystkim zajęła, Ślizgonka nadal pozostawała uśpiona.
- Nic jej nie będzie, po prostu trochę nie będzie mogła chodzić. Bardziej zemdlała z bólu niż z uderzenia. Proszę się wziąć w garść, panie Weasley - stwierdziła matrona, zasłaniając kotarę, po czym odeszła od łóżka Callie, by zająć się innym pacjentem.
Fred usiadł na taborecie obok niej i westchnął.
- To nasza wina - zwrócił się do stojącego przy nim George'a. - Pewnie z niewyspania nie mogła się skoncentrować i...
- Fred, bez znaczenia, czyja wina, stało się. Byle z tego wyszła - powiedział George, klepiąc go po plecach.
Starszy z bliźniaków westchnął i skierował wzrok z powrotem na dziewczynę. Leżała z zamkniętymi oczami, a jej długie, brązowe włosy ułożone były tak, że po części opadały z łóżka. Jeszcze bledsza niż zwykle, wyglądała na bardzo wycieńczoną, ale mimo wszystko spokojnie oddychała.
- Piękna jest, nie? - powiedział Fred po chwili ciszy, uśmiechając się pod nosem.
- Hm, ostatnim razem była "całkiem ładna"... - odparł mu George, przysuwając sobie drugi taboret. Fred zdzielił go w głowę, ale młodszy nie tracił humoru.
- Jak wrócimy do domu, to idę do mamy i mówię: Mamo, a gdyby tak, tylko hipotetycznie, Fred zakochał się w Ślizgonce?
- Tak, a wiesz, co ja mówię zaraz po tym? - zapytał Fred, patrząc na niego z usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. - Mamo, a gdybym tak, tylko hipotetycznie, uderzył George'a w głowę? - i po tym znowu zdzielił go w głowę.
- Ty czubku! - burknął George, odwdzięczając się tym samym. - Ale co, nie powiesz mamie o Callie?
- Powiem, ale nie tak, kretynie - Fred uderzył brata w udo na tyle mocno, by usłyszeć głośny plask. - Nie musisz wspominać o tym, że jest Ślizgonką, wiesz, że ona tego nie lubi.
- Mamie to nie zrobi różnicy, przecież wiesz. Poza tym jeśli nie ja, to Ron się wygada - odparł George, co było stuprocentową prawdą. - Może w ogóle zabierzemy ją z nami do Nory?
Fred spojrzał z powrotem na Callie.
- Jeśli tylko będzie chciała...
- No a nie? - tym razem to George uderzył brata w udo. Fred już miał się odwdzięczyć, gdy obaj usłyszeli słaby głos:
- Możecie przestać się bić...
- Callie! - zawołał Fred, widząc, że dziewczyna powoli otwiera oczy.
- Tak mam na imię, wiem, nie drzyj się... - jęknęła z połowicznie otworzonymi oczami, mimo wszystko się uśmiechając.
- Pani Pomfrey, obudziła się - powiedział George, wstawszy i wyjrzawszy za kotarę.
- Jak się czujesz? - zapytał Fred w tym czasie.
- Bywało gorzej... - mruknęła w odpowiedzi. - Chyba...
Wykorzystując to, że George patrzył za kotarę, a matrona jeszcze nie przyszła, nachylił się i krótko pocałował dziewczynę w usta. Callie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, niż wcześniej.
- Tak mnie możesz stymulować - powiedziała cicho.
- Odsunąć się, odsunąć się! - zawołała Madame Pomfrey, wpadając za kotarę i odgradzając Freda od dziewczyny. - Panno Irving, czy pamięta pani, co się stało?
- Wnioskując po tym przeszywającym bólu w mojej nodze, to zgaduję, że się rozszczepiłam? - zapytała nadal słabym głosem, jakby była przeziębiona.
- No, przynajmniej tyle - powiedziała Madame Pomfrey, biorąc z szafki Callie jakiś eliksir, którym zaczęła potrząsać. - Wyjdziesz z tego, tylko przez dwa tygodnie na pewno żadnego chodzenia, a przez najbliższy miesiąc żadnej teleportacji. Może i nawet dwa.
- A co z testem na teleportację? Jest za dwa tygodnie - zauważył Fred.
- Zdam test w drugim terminie, spokojnie... - odparła mu Callie, która zdawała się być o wiele spokojniejsza w tej całej sytuacji niż on. George stał tam i śmiał się z niego pod nosem.
- Dobrze, panno Irving - powiedziała Madame Pomfrey, otwierając eliksir - odkrywamy ranę. Panie Weasley, proszę wyjść.
- W porządku, może zostać - powiedziała Callie z uśmiechem, ale pani Pomfrey pokręciła głową.
- Żebym jeszcze jego musiała odratowywać, gdy zemdleje? Nie ma takiej możliwości, proszę wyjść - odparła matrona, gdy Ślizgonka podniosła się powoli do pozycji siedzącej i dopiero wtedy zauważyła George'a.
- George, musisz mi koniecznie powiedzieć, co on wyprawiał - zawołała do młodszego z bliźniaków.
- Się wie - odparł chłopak, salutując, na co Fred wypchał go za kotarę, po czym poszedł za nim.
Madame Pomfrey odkryła kołdrę Callie, ujawniając tymczasowy opatrunek na jej udzie. Kobieta delikatnie go zdjęła i dopiero wtedy Ślizgonka zobaczyła swoją bliznę w całej krasie: krzywą, ciemnoczerwoną linię, lekko zasinioną, otoczoną zaschniętą krwią. Nie wyglądała za ładnie, ale Callie cieszyła się tym, że miała chociaż czucie w całej nodze. Madame Pomfrey zaczęła powoli wylewać pojedyncze krople eliksiru na ranę, na co Ślizgonka syknęła z bólu, ale starała się zaciskać zęby.
- Dobrze - powiedziała matrona, skończywszy aplikowanie leku i założywszy nowy opatrunek. - Wypij teraz to - podała dziewczynie mały kubeczek - i najlepiej byłoby, gdybyś poszła teraz spać. Unikniesz dużej części bólu w nodze.
- Dziękuję, pani Pomfrey - odparła Ślizgonka, przystawiając kubeczek do ust, podczas gdy Fred i George wrócili za kotarę.
- Panowie Weasley, proszę już iść, dziewczyna potrzebuje spokoju! - zawołała zdenerwowana matrona.
- Tylko moment, pani Pomfrey - powiedział Fred, na co ona pokręciła głową.
- Pięć minut i ani sekundy dłużej. Pacjentka musi odpoczywać - odparła i odeszła.
- I jak? - zapytał Fred, ponownie usadawiając się na taborecie.
- Będę żyć - stwierdziła Callie, odstawiając kubeczek. - Na jak długo odleciałam?
- Na krócej niż Fred - odpowiedział jej George. Dziewczyna zaśmiała się, a starszy z bliźniaków popatrzył na brata z irytacją.
- Teraz muszę iść spać - stwierdziła dziewczyna, kładąc się z powrotem na plecy. - Ta wczorajsza impreza jest dalej nieodespana...
- Przyjdę do ciebie później - zapewnił ją Fred.
- No ja myślę, bo będę się nudzić na maksa - powiedziała, gdy on pocałował ją w czoło. - Dziękuję - dodała cicho.
- Za co?
- Uwierz mi, moi byli znajomi nie przyszliby do mnie z własnej woli.
I po tych słowach bliźniacy wyszli ze skrzydła, a Callie przymknęła oczy i spróbowała zasnąć.
Dziewczynę obudził odgłos kroków przy jej łóżku kilka godzin później. Nie otwierając oczu, spytała:
- Madame Pomfrey?
Brak odpowiedzi. Kroki zaczęły stawać się głośniejsze, najwyraźniej ktoś zbliżał się do niej. Wtedy Callie wykorzystała pytanie o drugą najbardziej prawdopodobną osobę:
- Fred, to ty?
Dziewczyna ponownie nie usłyszała odpowiedzi, jedynie więcej kroków, a potem przesuwanie taboretu obok jej łóżka. Wtedy była niemalże pewna, że jej chłopak sobie z nią pogrywa, bo w on w końcu nigdy nie potrafił być poważny.
- Fred, mógłbyś choć raz w życiu być poważny i ze mnie nie żartować? - zapytała, nadal nie otwierając oczu.
Cisza. Ktoś poprawił (najwyraźniej) swoje usadowienie na taborecie, jednak nie miał zamiaru się odezwać.
Zirytowana Callie w końcu otworzyła oczy, gotowa nakrzyczeć na Gryfona, jednak zamiast tego jej mina zrzedła. Przy jej łóżku nie było Freda.
Była Ann.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro