Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 72

- Kiedy ona się wybudzi?

- Panie Weasley, pytanie o to co minutę niczego nie przyspieszy.

Callie leżała w skrzydle szpitalnym już około godziny. Jej prawa noga przerwała się w połowie uda, przez co dziewczyna uderzyła też głową o posadzkę i straciła przytomność. Choć Madame Pomfrey od razu profesjonalnie się wszystkim zajęła, Ślizgonka nadal pozostawała uśpiona.

- Nic jej nie będzie, po prostu trochę nie będzie mogła chodzić. Bardziej zemdlała z bólu niż z uderzenia. Proszę się wziąć w garść, panie Weasley - stwierdziła matrona, zasłaniając kotarę, po czym odeszła od łóżka Callie, by zająć się innym pacjentem.

Fred usiadł na taborecie obok niej i westchnął.

- To nasza wina - zwrócił się do stojącego przy nim George'a. - Pewnie z niewyspania nie mogła się skoncentrować i...

- Fred, bez znaczenia, czyja wina, stało się. Byle z tego wyszła - powiedział George, klepiąc go po plecach.

Starszy z bliźniaków westchnął i skierował wzrok z powrotem na dziewczynę. Leżała z zamkniętymi oczami, a jej długie, brązowe włosy ułożone były tak, że po części opadały z łóżka. Jeszcze bledsza niż zwykle, wyglądała na bardzo wycieńczoną, ale mimo wszystko spokojnie oddychała.

- Piękna jest, nie? - powiedział Fred po chwili ciszy, uśmiechając się pod nosem.

- Hm, ostatnim razem była "całkiem ładna"... - odparł mu George, przysuwając sobie drugi taboret. Fred zdzielił go w głowę, ale młodszy nie tracił humoru.

- Jak wrócimy do domu, to idę do mamy i mówię: Mamo, a gdyby tak, tylko hipotetycznie, Fred zakochał się w Ślizgonce?

- Tak, a wiesz, co ja mówię zaraz po tym? - zapytał Fred, patrząc na niego z usatysfakcjonowanym uśmieszkiem. - Mamo, a gdybym tak, tylko hipotetycznie, uderzył George'a w głowę? - i po tym znowu zdzielił go w głowę.

- Ty czubku! - burknął George, odwdzięczając się tym samym. - Ale co, nie powiesz mamie o Callie?

- Powiem, ale nie tak, kretynie - Fred uderzył brata w udo na tyle mocno, by usłyszeć głośny plask. - Nie musisz wspominać o tym, że jest Ślizgonką, wiesz, że ona tego nie lubi.

- Mamie to nie zrobi różnicy, przecież wiesz. Poza tym jeśli nie ja, to Ron się wygada - odparł George, co było stuprocentową prawdą. - Może w ogóle zabierzemy ją z nami do Nory?

Fred spojrzał z powrotem na Callie.

- Jeśli tylko będzie chciała...

- No a nie? - tym razem to George uderzył brata w udo. Fred już miał się odwdzięczyć, gdy obaj usłyszeli słaby głos:

- Możecie przestać się bić...

- Callie! - zawołał Fred, widząc, że dziewczyna powoli otwiera oczy.

- Tak mam na imię, wiem, nie drzyj się... - jęknęła z połowicznie otworzonymi oczami, mimo wszystko się uśmiechając.

- Pani Pomfrey, obudziła się - powiedział George, wstawszy i wyjrzawszy za kotarę.

- Jak się czujesz? - zapytał Fred w tym czasie.

- Bywało gorzej... - mruknęła w odpowiedzi. - Chyba...

Wykorzystując to, że George patrzył za kotarę, a matrona jeszcze nie przyszła, nachylił się i krótko pocałował dziewczynę w usta. Callie uśmiechnęła się jeszcze szerzej, niż wcześniej.

- Tak mnie możesz stymulować - powiedziała cicho.

- Odsunąć się, odsunąć się! - zawołała Madame Pomfrey, wpadając za kotarę i odgradzając Freda od dziewczyny. - Panno Irving, czy pamięta pani, co się stało?

- Wnioskując po tym przeszywającym bólu w mojej nodze, to zgaduję, że się rozszczepiłam? - zapytała nadal słabym głosem, jakby była przeziębiona.

- No, przynajmniej tyle - powiedziała Madame Pomfrey, biorąc z szafki Callie jakiś eliksir, którym zaczęła potrząsać. - Wyjdziesz z tego, tylko przez dwa tygodnie na pewno żadnego chodzenia, a przez najbliższy miesiąc żadnej teleportacji. Może i nawet dwa.

- A co z testem na teleportację? Jest za dwa tygodnie - zauważył Fred.

- Zdam test w drugim terminie, spokojnie... - odparła mu Callie, która zdawała się być o wiele spokojniejsza w tej całej sytuacji niż on. George stał tam i śmiał się z niego pod nosem.

- Dobrze, panno Irving - powiedziała Madame Pomfrey, otwierając eliksir - odkrywamy ranę. Panie Weasley, proszę wyjść.

- W porządku, może zostać - powiedziała Callie z uśmiechem, ale pani Pomfrey pokręciła głową.

- Żebym jeszcze jego musiała odratowywać, gdy zemdleje? Nie ma takiej możliwości, proszę wyjść - odparła matrona, gdy Ślizgonka podniosła się powoli do pozycji siedzącej i dopiero wtedy zauważyła George'a.

- George, musisz mi koniecznie powiedzieć, co on wyprawiał - zawołała do młodszego z bliźniaków.

- Się wie - odparł chłopak, salutując, na co Fred wypchał go za kotarę, po czym poszedł za nim.

Madame Pomfrey odkryła kołdrę Callie, ujawniając tymczasowy opatrunek na jej udzie. Kobieta delikatnie go zdjęła i dopiero wtedy Ślizgonka zobaczyła swoją bliznę w całej krasie: krzywą, ciemnoczerwoną linię, lekko zasinioną, otoczoną zaschniętą krwią. Nie wyglądała za ładnie, ale Callie cieszyła się tym, że miała chociaż czucie w całej nodze. Madame Pomfrey zaczęła powoli wylewać pojedyncze krople eliksiru na ranę, na co Ślizgonka syknęła z bólu, ale starała się zaciskać zęby.

- Dobrze - powiedziała matrona, skończywszy aplikowanie leku i założywszy nowy opatrunek. - Wypij teraz to - podała dziewczynie mały kubeczek - i najlepiej byłoby, gdybyś poszła teraz spać. Unikniesz dużej części bólu w nodze.

- Dziękuję, pani Pomfrey - odparła Ślizgonka, przystawiając kubeczek do ust, podczas gdy Fred i George wrócili za kotarę.

- Panowie Weasley, proszę już iść, dziewczyna potrzebuje spokoju! - zawołała zdenerwowana matrona.

- Tylko moment, pani Pomfrey - powiedział Fred, na co ona pokręciła głową.

- Pięć minut i ani sekundy dłużej. Pacjentka musi odpoczywać - odparła i odeszła.

- I jak? - zapytał Fred, ponownie usadawiając się na taborecie.

- Będę żyć - stwierdziła Callie, odstawiając kubeczek. - Na jak długo odleciałam?

- Na krócej niż Fred - odpowiedział jej George. Dziewczyna zaśmiała się, a starszy z bliźniaków popatrzył na brata z irytacją.

- Teraz muszę iść spać - stwierdziła dziewczyna, kładąc się z powrotem na plecy. - Ta wczorajsza impreza jest dalej nieodespana...

- Przyjdę do ciebie później - zapewnił ją Fred.

- No ja myślę, bo będę się nudzić na maksa - powiedziała, gdy on pocałował ją w czoło. - Dziękuję - dodała cicho.

- Za co?

- Uwierz mi, moi byli znajomi nie przyszliby do mnie z własnej woli.

I po tych słowach bliźniacy wyszli ze skrzydła, a Callie przymknęła oczy i spróbowała zasnąć.

Dziewczynę obudził odgłos kroków przy jej łóżku kilka godzin później. Nie otwierając oczu, spytała:

- Madame Pomfrey?

Brak odpowiedzi. Kroki zaczęły stawać się głośniejsze, najwyraźniej ktoś zbliżał się do niej. Wtedy Callie wykorzystała pytanie o drugą najbardziej prawdopodobną osobę:

- Fred, to ty?

Dziewczyna ponownie nie usłyszała odpowiedzi, jedynie więcej kroków, a potem przesuwanie taboretu obok jej łóżka. Wtedy była niemalże pewna, że jej chłopak sobie z nią pogrywa, bo w on w końcu nigdy nie potrafił być poważny. 

- Fred, mógłbyś choć raz w życiu być poważny i ze mnie nie żartować? - zapytała, nadal nie otwierając oczu.

Cisza. Ktoś poprawił (najwyraźniej) swoje usadowienie na taborecie, jednak nie miał zamiaru się odezwać.

Zirytowana Callie w końcu otworzyła oczy, gotowa nakrzyczeć na Gryfona, jednak zamiast tego jej mina zrzedła. Przy jej łóżku nie było Freda.

Była Ann.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro