Rozdział 52
- A. Nie. Mówiłem - powiedział triumfalnie George, gdy z Fredem wracali do wieży Gryfonów z kuchni. - Mówiłem, że blefowała?! Mówiłem?! Kto jest mądry?! Kto miał rację?!
- Oj, zamknij się już - jęknął Fred, choć mimo wszystko się uśmiechał. - Miałeś rację, zadowolony?
Od kiedy Callie powiedziała, że ten chłopak to tylko teatrzyk, starszy z bliźniaków był niesamowicie szczęśliwy. Na tyle szczęśliwy, że mógł przyznać bratu rację dosłownie we wszystkim.
- To teraz, kretynie, najwyższy czas, żebyś jej powiedział - rzucił George, gdy wraz ze swoim bratem wchodził do pokoju wspólnego, który pomimo późnej pory został w miarę zapełniony, bo w końcu był piątek.
- Lepiej chyba nie - odparł mu Fred.
- Jak to: lepiej nie? Chyba nie powiesz mi, że się boisz? - spytał George, opadając na jeden z foteli przy kominku.
- Boję się? Nie, co ty - Fred pokręcił głową, śmiejąc się i usadawiając naprzeciw bliźniaka. - Tylko widzę, że to nie będzie miało sensu. Nawet gdyby odwzajemniała to wszystko, na pewno powie, że gdy jej rodzice się dowiedzą, to będzie miała przechlapane i w ogóle...Nie chcę jej na to narażać.
George pomasował się po skroni.
- Jeju, jak dalej będziesz tak gadał, to ja jej sam...
- George, nie - przerwał mu Fred stanowczo.
Młodszy westchnął i choć walczył ze sobą, powiedział w końcu:
- No dobra. Przecież wiesz, że ja zawsze za tobą, nigdy przeciwko, bracie.
Fred uśmiechnął się, dosłownie w tym samym momencie, gdy do niego i George'a podbiegł Lee.
- Mam taki patent teraz, że żaden z was ze mną nie wygra - zawołał triumfalnie, trzymając w ręku talię kart do Eksplodującego Durnia.
- No, już to widzę - powiedział Fred.
- Mówisz tak średnio raz na tydzień - dodał George, po czym obaj zaczęli się śmiać, gdy Lee rozkładał karty.
W swoim pokoju wspólnym Callie została przywitana nieco mniej przyjemnie, choć też była w wyśmienitym humorze. Mina zrzedła jej jednak od razu, gdy zobaczyła przy stole Melanie...i Adriana.
- O proszę, sprawczyni całego zamieszania przyszła! - krzyknęła Melanie, zauważywszy Callie i klasnąwszy w ręce.
Musiał wrócić wcześniej. Pewnie.
Szatynka chciała ją i wszystkich innych zignorować i jakby jej nie usłyszała, po prostu dalej szła w kierunku dormitoriów. Ten plan okazał się jednak niezbyt dobry.
- Cal! Cal, zaczekaj! - zawołał Adrian i dogonił ją, po czym złapał ją za nadgarstek.
- O co ci chodzi, do cholery?! - krzyknęła już zdenerwowana sama jego prezencją i wyrwała się z jego ścisku.
A tyle było spokoju...
- Dlaczego mi to zrobiłaś, Cal? - zapytał Adrian z takim żalem w głosie, jakby Ślizgonka zabiła jego rodziców.
Callie parsknęła na to śmiechem.
- Co konkretnie ci zrobiłam?
- Nie udawaj głupiej - syknął chłopak. - Wiem, że powiedziałaś Snape'owi. Teraz się na mnie uwziął za nic.
- Interesujące. Patrz, jak mi bardzo przykro - powiedziała sarkastycznie Callie z grobową miną i odwróciła się na pięcie, następnie jak najszybciej pobiegła do dormitorium. Tam zasłoniła sobie łóżko najszczelniej jak potrafiła, wcześniej wypiwszy łapczywie dawkę Eliksiru Uspokajającego, bo wiedziała, że zaraz może się rozsypać.
Gdy wracała od bliźniaków do pokoju wspólnego Slytherinu, wtedy zawsze najbardziej odczuwała tę kolosalną różnicę, która ją tak dołowała. Licząc, że w ten sposób całkowicie powstrzyma płacz, poświeciła sobie różdżką i odnalazła dziennik.
2 stycznia 1995
Gdyby nie moi rodzice, już dawno olałabym tych idiotów.
Idiotów. Tyle szacunku.
Przyznałabym się nawet Fredowi do tego, co czuję. I tak nie miałabym nic do stracenia.
Ale nie. Nie mogę. Bo ktoś sobie, cholera, wymyślił jakichś zdrajców krwi, jakieś domy w Hogwarcie...
Do diabła z nimi wszystkimi.
Następnego dnia Callie "zaspała" - zrobiła to po to, by mieć czystą drogę, gdy będzie się przygotowywała do wyjścia do Hogsmeade. Wiedziała, że reszta jej znajomych też miała zamiar tam iść, więc pewnie wyszliby wcześniej. Ona specjalnie umówiła się z bliźniakami na nieco późniejszą godzinę - zresztą ci twierdzili, że dostaną się do Hogsmeade nawet bez wychodzenia z zamku...a Callie, widziawszy już wiele, nie miała powodów im nie wierzyć.
Na szczęście udało się - gdy się obudziła, była sama. Zebrała się dosyć szybko i wyszła z pokoju w błyskawicznym tempie, by dotrzeć do ich stałego tajnego przejścia, gdzie mieli się spotkać. Dopiero co wyszła z lochów, gdy usłyszała, jak ktoś woła ją z owego bocznego korytarza, w którym dzień wcześniej schowała bliźniaków.
Odwróciła się i z zaskoczeniem stwierdziła, że stał tam Fred. Choć szczęśliwa, podeszła do niego i zapytała z przerażeniem:
- Co ty tu robisz? - wyszeptała. - Mieliśmy...
- Przyszedłem po ciebie, żebyśmy od razu dotarli do prawidłowego przejścia - przerwał jej. - George już tam czeka. A że wszyscy są już w Hogsmeade, to może choć raz przejdziemy normalnie? - zapytał z uśmiechem.
- Ale to... - chciała wytknąć, że mogli do niej napisać i dać jej znać, ale z drugiej strony tak cieszyła się, że tam przyszedł, że zrezygnowała. - W sumie nieważne. Dobra, chodźmy.
I wtedy po raz pierwszy w miarę pewnie ruszyła obok niego przez opustoszałe korytarze. Ledwie przeszli kilka kroków, gdy nagle w oddali Callie ujrzała Claire, czyli pierwszoroczną, z którą rozmawiała wczoraj. Obok niej stali dziewczyna i chłopak, którzy najwyraźniej ją dręczyli. Szatynka nie zastanawiała się ani przez moment.
- Zaczekaj chwilę - szepnęła do Freda, a następnie energicznym krokiem podeszła do oddalonych o kilka metrów pierwszorocznych. - Co tu się dzieje? - zapytała, krzyżując ręce.
Głowy wszystkich trojga zwróciły się w jej stronę. Callie widziała, że na jej widok Claire niemal odetchnęła z ulgą.
- Nie twoja sprawa - odgryzł się chłopak.
- Wow, za moich czasów pierwszoroczni nie byli tacy wyszczekani - powiedziała Callie z ironicznym podziwem. - Jestem prefektem, więc macie mi powiedzieć, co tu się działo.
Na słowo prefekt dręczyciele Claire trochę się przestraszyli, a Callie uśmiechnęła się z satysfakcją. Była Ślizgonką - lubiła takie poczucie władzy.
- Widzę, że się nie odzywacie... - powiedziała po chwili ich milczenia. - Minus dziesięć punktów dla każdego z was, nie wiem, jak to odrobicie, będziecie się tłumaczyć przed resztą domu.
- Za co?! Nie masz dowodów! - zaprotestowała dziewczyna, a Callie przyjęła swoją najsurowszą minę i wykorzystała fakt, że znacznie nad nią górowała.
- Bo wiem, że to nie dzieje się pierwszy raz - wysyczała. - Albo teraz zostawicie ją w spokoju, albo wysyłam was do profesora Snape'a i jego będziecie przekonywać, że "nie miałam dowodów".
Na te słowa chłopak i dziewczyna wymienili zdenerwowane spojrzenia, jednak Callie wiedziała, że już pękli. Po tym bez słowa się oddalili, a Claire westchnęła głęboko.
- Wow...Potrafisz być groźna... - powiedziała do starszej Ślizgonki.
Callie uśmiechnęła się.
- Wszystko w porządku? - zapytała, kładąc dłoń na ramieniu dziewczynki, a ta pokiwała głową.
- Dziękuję! - zawołała blondynka, po czym - ku kompletnemu zaskoczeniu starszej - mocno ją przytuliła.
- Spokojnie, nie ma za co - odparła tylko Callie z cichym śmiechem, uwalniając się z jej ścisku, po czym zaczęła od niej odchodzić.
Fred stał schowany za zakrętem i przyglądał się całej sytuacji. W tamtym momencie nie był w stanie uwierzyć, że choćby Angelina nadal nie potrafiła zrozumieć, że tamta Ślizgonka nie była złą osobą. Przecież widziała ją na sylwestrze, słyszała, co o niej opowiadali bliźniacy...
To, co wtedy zrobiła Callie, zrobiło na Fredzie duże wrażenie i całkowicie utwierdziło go w przekonaniu, że dziewczyna była o wiele lepsza, niż jej samej się wydawało.
Kretynie, nie zakochuj się w niej bardziej.
- Pierwszy raz widzę, żeby prefekt robił coś sensownego - powiedział, gdy Callie z powrotem do niego podeszła.
- To znaczy? - uniosła brew.
- Jak Percy był prefektem, to jedyne, co robił, to mówił - tu Fred przyjął swoją najlepszą poważną minę, by dobrze naśladwać brata - Jestem bardzo ważny i wszyscy mają zrobić mi miejsce.
Na te słowa Callie roześmiała się serdecznie i dosłownie cudem zauważyła, że na końcu korytarza stoi Melanie (co prawda odwrócona do nich tyłem, ale dziewczynie i tak na chwilę stanęło serce).
- Cholera, Melanie! - wyszeptała szatynka, ale na szczęście Fred zachował zimną krew.
- Chodź - powiedział i bez namysłu złapał ją za rękę, po czym wykonał kilka prędkich kroków w tył i razem z nią wbiegł do schowka na miotły, idealnie w momencie, gdy Melanie się odwróciła.
Fred zamknął drzwi, przez co w środku panowały kompletne ciemności. W schowku nie było też zbyt dużo miejsca, więc oboje byli do siebie nieco przyciśnięci - na tyle, że częściowo stykali się brzuchami. Przez chwilę nic nie mówili, roześmiali się tylko, przerywając to tylko ciężkimi oddechami.
- Nawet nie wiedziałam, że tu jest schowek - powiedziała Callie po chwili.
- Jeden z mniejszych, jak widać - odparł jej Fred i znowu się zaśmiali, jakby próbując rozluźnić nieco niezręczną atmosferę, która wynikała z ich bliskości.
Oboje zastanawiali się, czy ta druga osoba była w stanie usłyszeć ich szybkie bicie serca. Gdyby powietrze wokół nich miało kolor, to zapewne byłoby czerwone, bo tak mocno się rozgrzało.
Jak się opanować, jeśli ona stoi tak blisko?
Fred znowu poczuł się tak, jak na sylwestrze. Wtedy była nieświadoma, nie miał serca robić coś wbrew jej woli, coś, czego by później nie pamiętała. Ale przecież teraz...ona była zadowolona, nikt nie miał prawa ich zobaczyć...
Napięcie tylko wzrastało. Callie przełknęła ślinę. Było ciemno, więc nie mogła widzieć na pewno, ale czuła, że Fred zaczyna się do niej zbliżać. Przestraszyła się trochę. Zastanawiała się, czy to przez to, że nie mógł złapać równowagi przez bardzo małą powierzchnię, na której stali, czy on naprawdę próbował...
- To...sprawdzimy czy już poszli i idziemy po George'a? - zapytała nagle, odchrząknąwszy niezręcznie, przez co on się lekko odsunął.
Czar prysł, ale mimo wszystko Fred zaryzykował.
- Jeśli o mnie chodzi, to możemy tu siedzieć cały dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro