Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

- Boję się o nią - powiedział smutno Fred, wróciwszy do swojego brata w Wielkiej Sali i opowiedziawszy mu wszystko, co usłyszał od Callie.

- Chwila, chwila - odparł George, kręcąc z niedowierzaniem głową - czyli ty mi mówisz, że Pucey się do niej przed chwilą dobierał, a ty ją teraz zostawiłeś samą?!

Starszy z chłopców spojrzał na ziemię. Nie chciał tego przyznać, ale jego brat miał po części rację.

- Ona teraz pewnie wróciła do dormitorium. Ja jej obiecałem, że my zajmiemy się Puceyem - bronił się Fred, a George westchnął.

- Dobra, ale najpierw...

- Fred! Tu jesteś! Gdzieś ty był? - zapytała Angelina, podchodząc do niego i opierając się mu o ramię.

- No jak to gdzie, Angelina - zaśmiał się George. - Tam, gdzie Snape'a noga nigdy nie stanęła - wyjaśnił, na co dziewczyna zachichotała, natomiast Fred posłał bratu wdzięczne spojrzenie.

- Dobra, tylko nie znikaj już tak. Zatańczymy? - zapytała radośnie.

Bliźniacy wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym George szepnął tylko do brata:

- W czasie tańca poszukamy Puceya, i tak go tu na razie nie widzę.

Fred skinął głową i razem z Angeliną ruszyli na parkiet.

Tymczasem Callie wchodziła do pokoju wspólnego, jednocześnie smutna, wściekła i zdezorientowana. Smutna z powodu Adriana, wściekła na samą siebie, że tego wszystkiego nie przewidziała i zdezorientowana rozmową z Fredem. Na samą myśl o tym ostatnim robiło jej się cieplej, choć nadal próbowała zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Wiedziała tylko, że pomimo sytuacji z Puceyem jakaś dziwna siła chciała jej przylepić uśmiech do twarzy - nawet jeśli z drugiej strony znowu zbierało się jej na płacz.

- Callie? Coś się stało? - spytała przerażona Ann, widząc, że szatynka ociera łzy, wchodząc do dormitorium. Odrzuciła swoją książkę i podeszła do Callie, która opadła ciężko na swoje łóżko.

- Adrian się stał... - odparła.

- Chodzi o to, co myślę? - zapytała okularnica, siadając obok niej.

Callie pokiwała smutno głową, wyciągając zapinkę swojej babci z włosów, przez co nieco się rozwaliły.

- Mogłam tu zostać - powiedziała załamana. - Ale już się stało. Koniec. Mam tylko nadzieję, że karma mu wróci. Muszę...odpocząć.

Po tym Callie wstała z zamiarem pójścia za parawan, by się przebrać, gdy zobaczyła, że na końcu jej łóżka znalazł się nadprogramowy prezent, taki, którego wcześniej nie widziała. Rano otworzyła książkę o eliksirach od rodziców (kolejną już z rzędu), magiczną kosmetyczkę od Melanie, kolczyki od Elli, zestaw piór od Ann i bransoletkę od Adriana.

- Ann? Nie wiesz, co to za prezent? - zapytała zaskoczona.

- Och, twój skrzat go przyniósł. Jakieś pół godziny temu - wyjaśniła okularnica.

Callie ujęła prezent w dłonie. Zdała sobie wtedy sprawę, że była to tylko paczka lukrecjowych różdżek, z przyczepioną doń karteczką z napisem Uśmiechnij się. Wesołych świąt.

Zapamiętał...

Ann przeczytała jej ten liścik przez ramię i trochę ją zabolało, gdy zobaczyła, że szatynka się przez niego naprawdę uśmiechnęła.

- Od...kogo to? - zapytała niepewnie, choć nie do końca wiedziała, czy chciała poznać odpowiedź.

- Nie wiem, nie jest podpisane - skłamała Callie, nadal uśmiechając się jak głupia. Ona doskonale wiedziała, kto to...Bo nikt inny nie mówił jej, żeby się uśmiechała.

- Idę się umyć i przebrać, Ann. A potem magicznie spróbuję zasnąć - powiedziała, chowając paczkę do swojej szuflady.

Ale Callie nie zasnęła. Wierciła się całą noc, a przed oczami miała na zmianę Freda z Adrianem, na zmianę była szczęśliwa i załamana. Robiło jej się niedobrze na wspomnienie ust Puceya na jej własnych. Po głowie krążyło jej miliony myśli o obu sytuacjach.

Widziała, jak godzinę później do dormitorium wchodzi Ella - Melanie nie wróciła.

Około piątej nad ranem Callie nie wytrzymała. Wstała i - ledwo żywa - udała się do łazienki prefektów, by wziąć długą, gorącą kąpiel. Przechodząc przez pokój wspólny widziała Melanie, która (nadal w sukience) spała w fotelu. Gdy szatynka wróciła do lochów było kilka minut do śniadania, a jej przyjaciółka była już na nogach i ubrana w zwykłe ciuchy.

- O, Cal! - zawołała na jej widok, piłując sobie paznokcie przy stole. - Jak tam po balu, bo coś szybko się zwinęłaś? Adrian mi mówił, że wczoraj nie skorzystałaś z jego niespodzianki...

- Gdzie on jest? - spytała od razu dziewczyna, czując nagłe przerażenie, że chłopak znajdował się gdzieś w pokoju.

- W skrzydle szpitalnym - odparła Melanie, nie unosząc wzroku znad pilnika. - Nie wiem, co mu się stało, ale całą twarz ma w pryszczach, plus biegunka i jeszcze krew mu z nosa leciała. Masakra.

Callie siłą powstrzymała się od skoczenia z radości.

Merlinie, jak ja się im odwdzięczę?

- Wracając do tematu, ja tam skorzystałam z tej jego niespodzianki, ale żałuję. Nie jest taki świetny, za jakiego się uważa - prychnęła dziewczyna, a Callie znowu zrobiło się niedobrze na całą myśl.

- Idę na śniadanie - odparła tylko zmęczonym głosem, kierując się do wyjścia.

- Ja zaraz przyjdę, ale wiesz co, Cal? Dam ci dobrą radę - powiedziała Melanie, a Callie zatrzymała się z uniesionymi brwiami. - Jak będziesz tak dalej robić jak wczoraj, to nigdy nie znajdziesz sobie chłopaka.

To mi się chyba śni. Jak można być tak głupim?

- Ta, zapamiętam - odparła sarkastycznie, po czym szybko wyszła z pokoju wspólnego.

Szła powoli, ze spuszczoną głową, przez co nie patrzyła przed siebie. Korytarze i tak były opustoszałe - większość szkoły nadal spała po nocnej zabawie. Dziewczyna była już w sali wejściowej, gdy usłyszała za sobą swoje imię.

- Callie?

Odwróciła się i momentalnie zrobiło się jej cieplej. Zobaczyła przed sobą bliźniaków, z których jeden od razu wyszeptał coś do drugiego i odszedł w kierunku Wielkiej Sali. Ten drugi podszedł do niej i powiedział:

- Chodź na chwilę.

Zaprowadził ją w boczny korytarz, który mało kto używał.

- Jak się czujesz?

To pytanie od razu dało jej informację, że był to Fred.

- O wiele lepiej po usłyszeniu, jak urządziliście Adriana.

On zaśmiał się krótko.

- Nie powiem, staraliśmy się. Chcieliśmy mu jeszcze załatwić permamentnie kolorowe włosy, ale Sprout go zgarnęła...No nic. Powiedziałaś już nauczycielom?

Callie uniosła brwi.

- Co powiedziałam?

- No co ci zrobił.

Dziewczyna złapała jedną ręką za swoje ramię i spojrzała na podłogę.

- Daj spokój, to nic nie da...Od kiedy zgłaszanie czegoś nauczycielom tak naprawdę pomogło? Dwa lata temu mieliśmy tu potwora i dwunastolatek sobie z nim poradził, a nie kadra wyszkolonych...

- Ale pomoże! - przerwał jej Fred. - Wywalą go, albo przynajmniej dadzą mu szlaban do końca roku. Cokolwiek.

- Nie mam świadków, Fred - powiedziała Callie, czując się nieco dziwnie przez to, że użyła jego pierwszego imienia tak swobodnie. - Bez świadków to do Snape'a nawet nie próbuję iść.

- To my z Georgem powiemy, że to widzieliśmy. Pójdziemy z tobą do McGonagall, ona na pewno cię wysłucha. No i w końcu jesteś prefektem, na pewno ci uwierzy.

Callie przełknęła ślinę i uniosła głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem.

- Zrobilibyście to dla mnie? - zapytała tak zdziwionym tonem, jakby zaoferował jej, że poświęcą za nią życie.

- Tak - zapewnił ją Fred.

Patrzył na dziewczynę przed sobą i serce pękało mu na jej widok. Była tak zdumiona faktem, że chciał jej pomóc. Oczy miała podkrążone, cerę jeszcze jaśniejszs niż zwykle - zgadywał, że niedobrze spała, o ile w ogóle. Był zły na samego siebie, że poprzedniej nocy nie został z nią dłużej. Teraz już nie mógł się powstrzymać. Trochę niepewnie - bo nie wiedział, jakiej reakcji mógł się po niej spodziewać - podszedł do niej bliżej i delkiatnie objął.

- Będzie dobrze - powiedział cicho, a widząc, że Ślizgonka się nie wyrywa, nieco wzmocnił uścisk.

Callie stała tam jak sparaliżowana. To było tak miłe, że nie potrafiła w to uwierzyć. Czuła się dziwnie bezpiecznie, prawdopodobnie dzięki ciepłu, które on jej przekazywał - ona była wycieńczona po nieprzespanej nocy. Uspokajało ją to bardziej, niż Fred potrafił sobie wyobrazić. Przez taką bliskość jej nozdrza znowu uderzył ten zapach słodyczy, którym chłopak był jak zwykle przesiąknięty. Ten sam, który znała z Amortencji, teraz już była tego całkowicie pewna.

I wtedy już wiedziała, że ją złapało.

- Ja ci tak strasznie dziękuję, Fred - wyszeptała, a słowa wylewały się z niej same - za wszystko. Nie mówię już nawet o Adrianie. Ale za to, że mi zaufałeś i...

Nie dokończyła, bo usłyszeli kroki. Odskoczyła od niego jak poparzona i odchrząknęła. To była tylko jakaś Puchonka, która minęła ich bez oglądania się za siebie. Callie przymknęła oczy.

- I jak zwykle trzeba się chować... - powiedziała smutno. - Cho...chodźmy na śniadanie. Znaczy...Idź pierwszy, ja chwilę odczekam.

Fred uśmiechnął się.

- A co to, nie możemy zupełnie przypadkiem wchodzić do Wielkiej Sali w tym samym czasie? Zresztą i tak tam prawie nikogo jeszcze nie ma. Chodź.

I Callie znowu sama sobie się dziwiła, ale zaczęła się szczerzyć jak głupi do sera, po czym ruszyła za chłopakiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro