Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Callie uniosła brwi. To pytanie tak naprawdę ją zbytnio nie zdziwiło, bardziej rozbawiło. Wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekiwała Melanie; traktowała to jako kolejną okazję do ponaśmiewania się z Weasleyów, ale Callie nie miała zamiaru dać jej tej satysfakcji.

- No dawaj, Cal, dałam ci przecież łatwe pytanie - naciskała brunetka po tym, jak jej przyjaciółka długo się nie odzywała.

- Racja. Łatwe pytanie, łatwa odpowiedź - odparła jej szatynka, poprawiając swoje usadowienie i zakładając ręce, zdając sobie też sprawę, że oczy wszystkich były skierowane na nią.

- No więc? - powiedziała już bardzo zniecierpliwiona Melanie.

- Weasleyów.

Zapadła napięta cisza. Przez ułamek sekundy wszyscy pomyśleli, że Callie żartowała, ale ona siedziała tam z grobową miną i nie mówiła już nic innego.

- Co - jak to? - milczenie przerwała w końcu Ella, kręcąc głową, jakby próbując się otrząsnąć.

- No tak to - odparła niewzruszona Callie.

Dziewczyna robiła to z premedytacją. Nie miała zamiaru uczestniczyć w kolejnej sesji naśmiewania się. Odpowiadała zresztą...Zgodnie z prawdą.

- Cal, tego się po tobie nie spodziewałem - szepnął do niej Adrian.

- Lubię zaskakiwać, wiesz - mruknęła.

- Oj, mogłabyś mnie jeszcze pozaskakiwać... - wyszeptał, ale dziewczyna nawet nie zwróciła na niego uwagi.

- No wiesz co...Chciałam ci kazać po tym pocałować jakąś dziewczynę, ale skoro tak... - mówiła Melanie, wyraźnie rozczarowana całą sytuacją. - No Weasleya to bym ci nigdy nie kazała pocałować. Bez przesady. Wyobrażacie to sobie? Jeju, te ich piegi by jeszcze przeskoczyły czy coś...Jeju, niedobrze mi aż.

- Dzięki ci, o dobrodziejko - syknęła Callie z sarkazmem, w środku się gotując. Różdżka w jej kieszeni zaczynała ją dosłownie parzyć.

Wtedy zupełnie niespodziewanie wstała Ann, ciężko oddychając.

- Ja...Muszę...Wyjść na chwilę - powiedziała drżącym głosem, po czym wybiegła wręcz z pokoju wspólnego, prosto do dormitorium.

- A z nią co? - zapytał zdziwiony Ryan.

- Nieważne - Melanie wzruszyła ramionami. - Lej Ognistą, Adrian! - dodała, podając mu swoją szklankę.

- Muzyka dla mych uszu - powiedział chłopak, z radością wstając z kanapy, by otworzyć butelkę.

- Co jej odbiło... - Callie nadal ze zdziwieniem patrzyła na drzwi, za którymi zniknęła Ann, co zauważyła siedząca naprzeciw niej Ella.

- Cal, chodź pogadać na chwilę, co? - zapytała blondynka, porozumiewawczo mrugając do przyjaciółki.

To zdziwiło szatynkę jeszcze bardziej, jednak skinęła głową i wstała.

- Gdzie wy idziecie? - jęknęła Melanie z niezadowoleniem.

- Zaraz wrócimy - powiedziała szybko Ella, gdy Callie do niej podeszła.

Blondynka szybko zaciągnęła przyjaciółkę w kąt pokoju wspólnego, z dala od reszty ich przyjaciół.

- Callie, czy ty jesteś ślepa? - szepnęła Ella, na co szatynka mrugnęła kilka razy.

- Nie rozumiem?

- Ann cię kocha.

Callie oparła się o ścianę lochu i mrugnęła jeszcze kilkanaście razy, gapiąc się na Ellę wielkimi oczami, jakby zobaczyła dementora.

- Co? - wydusiła w końcu szatynka.

- No co, no co. No to! - burknęła Ella. - Nie mów, że nie zauważyłaś.

- Jeju no Ella, rzeczywiście się jakoś dziwnie zachowywała, ale nigdy bym nie pomyślała o tym, no bez przesady...

- Jak mi nie wierzysz, to idź teraz do niej. Zobacz sobie - wyszeptała Ella.

- No super, mam tam iść i co mam jej powiedzieć? Hej, sorry, wolę chłopców? - odparła Callie.

- Po prostu Melanie specjalnie cię o to spytała, bo Melanie też to widzi. Poza tym, jak w ogóle mogłaś wybrać Weasleyów?

- Bo taka jest prawda, Ella, do cholery. Zresztą jakie to ma znaczenie? Nie pocałowałabym jej! - pół krzyknęła, pół szepnęła Callie.

Ella westchnęła głęboko i złapała długowłosą za rękę, po czym zaciągnęła ją aż do drzwi dormitorium.

- Słuchaj, Mel była z Ann w układzie. Nie miałaś tak odpowiedzieć. Teraz tam idź, bo Ann nas zabije.

- Porąbało cię, Ella? - burknęła Callie, wyrywając się z jej ścisku. - To nie moja wina!

- Twoja, bo wolisz jakichś oblechów - syknęła blondynka, po czym odeszła jak gdyby nigdy nic.

Callie patrzyła, jak tamta odchodzi z otwartymi ustami. Była wściekła. Stała wtedy pomiędzy młotem a kowadłem - albo wrócić na tę chorą imprezę, albo iść do dormitorium, gdzie czekała ją konfrontacja z Ann. Dziewczyna w końcu otworzyła drzwi, przed którymi stała i weszła do ciemnego pokoju, zatrzaskując je głośno za sobą.

Gdy dźwięk drzwi zanikł, Callie usłyszała ciche łkanie. Nie zapalając żadnego światła i pozostając przy drzwiach, zapytała cicho:

- Ann?

- Nie odzywaj się do mnie - usłyszała w odpowiedzi stłumiony, wściekły i jednocześnie zrozpaczony głos.

Callie westchnęła, przymykając oczy.

- Ann, ja przecież nie wiedzia...

- Okłamałaś mnie - przerwała jej okularnica, przez co szatynka zamarła.

Nie, nie mogła się domyślić. Jak? Nie, nie, nie...

- Słucham? - powiedziała Callie jakby po upływie wieczności.

Było kompletnie ciemno, ale szatynka wywnioskowała po dźwiękach, że Ann wstała.

- Nienawidzisz Weasleyów, udajesz, masz do nich sprawę, ta, jasne... - zakpiła Ann. - To wszystko były kłamstwa, tak? Ty po prostu jesteś z którymś z nich i...

- Nie! Na Merlina, nie! - wrzasnęła Callie, dając upust zbierającej się w niej dotychczas złości.

- To dlaczego tak odpowiedziałaś?! - odkrzyknęła jej Ann łamiącym głosem.

- Bo taka jest prawda! Nie muszę się nikomu z tego tłumaczyć! Zresztą, to było tylko głupie pytanie w grze, czemu jest przez to na mnie jakaś nagonka?! - Callie krzyczała teraz na całe gardło.

- Jesteś taka, jak wszyscy mówią - wycedziła Ann w odpowiedzi. - Jesteś okropna. Dostałaś trochę władzy i ci odbiło, jak mojej siostrze. Mogłam się tego spodziewać. Zrób mi przysługę i wyjdź stąd.

Ann mogła równie dobrze uderzyć Callie w twarz. Szatynka chciała coś odpowiedzieć, ale odebrało jej mowę. Już parę razy w swoim życiu usłyszała, że jest straszna, ale nigdy od kogoś, kto znał ją tak dobrze.

Chciała wszystko poprawić...I znowu wyszło na to, że ona była tą złą.

Załamana, smutna i jednocześnie wściekła Callie wyszła z dormitorium bez słowa, zastanawiając się, co ma ze sobą zrobić. Czuła się, jakby na plecach miała ogromny i ciężki kamień, którego nie dało się nijak zrzucić. Poczuła się jeszcze gorzej, gdy usłyszała śmiejącą się w oddali Melanie. Wtedy wiedziała, że musi stamtąd iść, i to jak najszybciej.

- Cudka, chodź tu - powiedziała cicho, a zaledwie kilka sekund później pojawiła się przed nią ta sama malutka kreatura, co rano.

- Tak, panno Irving? - zapytał radośnie skrzat.

- Cudka...Zabierz mnie stąd, proszę - wyszeptała Callie.

- Dokąd, panno Irving?

Właśnie, dokąd? Callie przygryzła wargę i zastanowiła się chwilę, gdzie w zamku mogłaby po prostu sama pobyć, uspokoić, jednocześnie nie narażając się na złapanie i jakieś głupie pytania...I nagle ją olśniło.

- Na pierwsze piętro, obok skrzydła szpitalnego - szepnęła, a Cudka nie potrzebowała powtarzania. Złapawszy Callie jej malutką rączką, teleportowała ją w wybrane miejsce. Dziewczyna podziękowała jej i poprosiła, żeby później po nią wróciła, gdy zostanie wezwana. Skrzat ukłonił się i zniknął, a po tym szatynka podeszła do tak dobrze już jej znanej ściany i wyjęła różdżkę, by odtworzyć pokazane jej wcześniej przez Freda ruchy.

Tam będzie sama. Tam będzie mogła dokończyć przygotowywanie eliksiru, a to zawsze ją uspokajało. Przynajmniej do tego się nadawała...

Kamienna ściana się przesunęła i Callie już chciała wejść do środka, pociągając nosem, gdyż zaczynało zbierać się jej na płacz - po części ze zdenerwowania, a po części z załamania. Jednak nie zdążyła nawet wykonać kroku, gdy zobaczyła przed sobą dwóch szczerzących się rudzielców, których ręce załadowane były pudełkami. Na jej widok obaj wymienili zaskoczone spojrzenia.

- No proszę, kto by pomyślał, że pani prefekt tu zawita tak późno?

~

Kocham Wasze teorie spiskowe, serio 😂

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro