Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

Szczerząc się jak głupia, Callie wręcz wyśpiewała hasło do pokoju wspólnego Slytherinu (w tym tygodniu Salazar), po czym, wypatrzywszy siedzącą przy stole w kącie jej grupę znajomych, podbiegła do nich.

Ella tłumaczyła Melanie coś z zielarstwa, Ann jak zwykle czytała, a Adrian dyskutował zawzięcie z Ryanem, najwyraźniej robiąc sobie przerwę od pisania jakiegoś wypracowania, które leżało na stole. Żadne z nich nie zauważyło Callie, aż ta nie powiedziała radośnie:

- Witam ludzi pracy - dziewczyna zajęła puste miejsce obok Adriana, a oczy wszystkich skierowały się w jej stronę.

- Callie, co wypiłaś? - spytała od razu Melanie, zauważywszy szeroki uśmiech szatynki.

- Zabawne, Mel - dziewczyna przewróciła oczami. - Po prostu się cieszę.

- Jak Callie jest tak zadowolona, to to nie wróży nic dobrego - powiedziała Ella, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Melanie.

A żebyś wiedziała.

Szatynka zignorowała przyjaciółkę i zwróciła się do Adriana.

- Hej, masz chwilę?

Chłopak energicznie skinął głową i oboje wstali od stołu, po czym odsunęli się nieco od swoich znajomych, by porozmawiać na osobności. Callie stanęła naprzeciw Adriana i niepewnie założyła kosmyk włosów na ucho, starając się znaleźć dobre słowa (chciała brzmieć jak najbardziej wiarygodnie).

- Chciałam ci w sumie tylko powiedzieć, że pójdę z tobą na ten cały bal, na pewno. Tylko nie róbmy z tego wielkiego halo, okej? Bo wiesz jak to z nimi... - dziewczyna wskazała głową na ich grupkę. - I tak nie dadzą nam żyć.

Adrian uśmiechnął się z satysfakcją, jakby od początku doskonale wiedział, że tak będzie. Ta mina sprawiła, że dziewczyna prawie znowu poczuła tosty z dzisiejszego śniadania.

- W końcu się opamiętałaś, Cal - powiedział, uśmiechnąwszy się szeroko, po czym podszedł do niej bliżej i objął, jednak ta się szybko wycofała.

- Dystans, dystans, Adrian - mruknęła pod nosem, nie dając mu przyciągnąć jej do siebie.

Haczyk połknięty. Teraz tylko bliźniacy musieli wywiązać się ze swojej obietnicy, by wyciągnąć rybę na brzeg.

- Dobra, wiem, chcesz zrobić z tego wielki sekret i w ogóle. Wy dziewczyny zawsze macie jakieś chore pomysły - zaśmiał się kpiąco, na co Callie ponownie poczuła smak tosta w swoich ustach.

- I vice versa, Pucey - burknęła z prawdziwą nienawiścią, co on uznał za żart i zaśmiał się ponownie, po czym podszedł z powrotem do stołu.

- Zobaczymy, czy będziesz tak śmiał na balu - mruknęła do siebie i pobiegła do dormitorium, nie chcąc go na razie więcej widzieć.

Od spotkania z bliźniakami w sowiarni Callie spędzała wręcz niezdrową ilość czasu na gapieniu się na nich, jednocześnie żyjąc w niemałym strachu, że podejmą z nią rozmowę w nieodpowiednim momencie. Ale oni byli dyskretniejsi i sprytniejsi, niż jej się wydawało.

- Hej, myślisz, że mogłaby nas otruć? - spytał George, kiedy w czwartkowy wieczór, półtora tygodnia po zawartym ze Ślizgonką układzie, on i jego bliźniak zmierzali (czy też bardziej przemykali się) po schodach na pierwsze piętro zamku - czyli tam, gdzie Callie miała zaraz skończyć patrol.

- Nie no, nie. Przecież my dajemy jej składniki - odpowiedział Fred po chwili zastanowienia.

- To nie jest pocieszające. Jestem pewny, że jest w stanie z nich jakoś zrobić truciznę...

- Ja myślę, że ona naprawdę chce nam pomóc.

George stanął jak wryty i pokręcił głową.

- W sumie od kiedy tak ufamy Ślizgonom?

- Mam po prostu dobre przeczucie, braciszku - zapewnił go Fred w momencie, gdy dotarli na prawidłowy korytarz. George dogonił brata, śmiejąc się pod nosem.

- Ty i te twoje przeczucia - powiedział, gdy obaj spojrzeli na drugi koniec holu.

Callie szła powoli, odwrócona do nich plecami, z jakby udawaną ciekawością przyglądając się w większości śpiącym portretom na ścianach. Poza nią nie widać było absolutnie nikogo, żywego czy martwego, dlatego bez zawahania zaczęli iść w jej stronę.

- Pssst - zasyczał Fred, gdy byli już blisko, na co dziewczyna się gwałtownie odwróciła.

- A, to wy - powiedziała Callie, jakby rozczarowana, choć tak naprawdę w środku się ucieszyła.

- Możesz z nami iść? - spytał George, na co dziewczyna obejrzała się za siebie.

- Tak, tylko szybko, Weasley, zanim ktoś zobaczy.

Bliźniacy skinęli głowami i zaczęli pospiesznie prowadzić Callie do tajnego przejścia, w którym wszystko wcześniej przygotowali. Szli dosyć długo, aż w końcu zatrzymali się przed pustą, kamienną ścianą, na którą nikt normalnie nie zwracał uwagi - nie było nawet na niej żadnego obrazu czy chociaż pochodni. Upewniwszy się, że korytarz był czysty, George wyjął różdżkę i wykonał kilka skomplikowanych ruchów, po czym dotknął jednej z ledwie widocznych szczelinek. Po tym, ku kompletnemu zdębieniu Callie, ściana przesunęła się na bok, ujawniając wąskie wejście.

- Panie przodem - zaśmiał się Fred, na co szatynka westchnęła i sprytnie przecisnęła się pomiędzy ścianami. Bliźniacy weszli tuż za nią, a George kolejnym ruchem różdżki zamknął wejście, przez co w pomieszczeniu zapanowała całkowita ciemność.

- Chwila, chwila - powiedział George - Incendio! - zawołał i już po chwili zapaliły się wiszące na ścianach cztery pochodnie.

Callie rozejrzała się po pokoju, a jej usta ułożyły się w O. Pomieszczenie było dosyć wysokie, miało typowe, kamienne ściany i najwyraźniej się nie kończyło tuż za obszarem, który oświetlał ogień, tylko ciągnęło się o wiele dalej. Znajdowało się tam kilkanaście pomarańczowych skrzynek oznaczonych fioletową literą W, a także stolik, kocioł i kilka innych potrzebnych do przygotowywania eliksirów przyrządów. Pomimo dominacji szarych kolorów, miejsce wydawało się na swój sposób przytulne.

- Dokąd prowadzi to przejście? - zapytała zaciekawiona Callie, nie mogąc się powstrzymać. Brzmiała na bardziej podekscytowaną, niż by chciała.

- W sumie to nie sprawdzaliśmy - Fred wzruszył ramionami (choć Callie nie wiedziała, że on to on).

- Ale najwyraźniej tylko my o nim wiemy - dodał George, wskazując na pudełka.

- No i teraz wiesz o nim ty. Nie wydasz go, prawda? - spytał Fred z nadzieją w głosie.

- Nie chcę, żeby ktoś mnie tu znalazł, więc nie - odparła, co było zgodne z prawdą.

Tuż po tym Callie zakryła usta ręką i udała, że kaszle, by ukryć uśmiech, który próbował się wkraść na jej twarz po tym, jak Fred obdarzył ją swoim własnym.

- Dobrze - powiedziała, gdy już się "wykaszlała" - jestem tu dla eliksiru. Macie składniki czy coś?

- Na stole - powiedział George, który był zajęty przeglądaniem jednej z pomarańczowych skrzynek.

Callie podeszła do wspomnianego mebla i przeskanowała wzrokiem zebrane składniki, po czym prychnęła.

- Z tego, co mi tu przynieśliście, to wyjdzie najwyżej jakaś nawaniana woda, a nie Amortencja.

- Spokojnie, pani Snape - zaśmiał się Fred, podnosząc z podłogi małą, czarną skrzynkę, na co Callie zmrużyła oczy.

- Chcesz stąd wyjść cały, Weasley?

Niewzruszony Fred podał jej skrzynkę, w której znajdowało się jeszcze kilka potrzebnych rzeczy.

- No, dobra. Z tym już wyjdzie coś mocniejszego, ale bez przesady.

- Nam pasuje, nie musi być takie wiesz, super hiper mocne - zapewnił ją.

- Skąd wy w ogóle macie to wszystko? - spytała, wskazując na kocioł i składniki.

Fred i George wymienili bardzo znaczące spojrzenia, po czym się zaśmiali.

- Mamy swoje sposoby - odparł George, nadal przeszukując pudełko.

Callie pokręciła głową, myśląc, że chyba woli nic nie wiedzieć o tych sposobach, po czym stwierdziła:

- Dobra, zacznę teraz podstawę wywaru, ale i tak nie skończę tego dzisiaj. Zresztą, jak dłużej postoi, to będzie lepszy - i tu zaczęła przygotowywanie odpowiednich przyrządów, kątem oka widząc, jak bliźniacy się jej przyglądają. - Będziecie tak tu stać? - spytała i uniosła wzrok znad stołu, czując się nieco niekomfortowo.

- Nie. Posiedzimy - odparł George, opadając na podłogę z pudełkiem w ręku.

- Może się czegoś nauczymy - dodał Fred, usadawiając się obok brata.

- Wy? - Callie parsknęła śmiechem. - Jeżeli przez ostatnie pięć lat Snape was niczego nie nauczył, to teraz to się nagle nie zmieni.

- Nie wierzysz w nas! - powiedział Fred, łapiąc się teatralnie za serce. - Biada!

Cholera, no właśnie wierzyła. Wierzyła, że wywiążą się ze swojej obietnicy i wierzyła, że byli lepszymi ludźmi niż praktycznie wszyscy, z którymi się do tej pory zadawała. Na tamte słowa coś jakby w niej pękło - prawdopodobnie ta udawana otoczka, za którą tak zawzięcie się chowała.

- Prawda jest taka, że... - dziewczyna przełknęła ślinę, widząc, jak dwójka bliźniaków bacznie się jej przygląda i...nie udało jej się. Nie była w stanie im powiedzieć prawdy, za bardzo się bała...więc zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy i która przychodziła jej naturalnie: skłamała.

- Prawda jest taka, że nie umiem przygotowywać Amortencji - wymamrotała, mentalnie uderzając się w głowę za tak idiotyczny tekst.

- Co?! - naraz krzyknęli obaj ze strachem w oczach, a Callie parsknęła kpiącym śmiechem.

- Ale was łatwo oszukać - powiedziała, kręcąc głową. - Ugh, to nie ma sensu. Zacznę robić to jutro. Przyniosę swoje rzeczy, bo z tym się nie da pracować - wskazała na nóż, który wydawał się jej najbardziej tępym nożem na świecie.

- Okej - powiedział George, po czym wstał i podszedł do wyjścia, by je otworzyć, podczas gdy Fred zaczął gasić pochodnie.

We troje wyszli z tajemnego przejścia i nawet nie zdążyli się rozdzielić, gdy zza zakrętu wyszła McGonagall. Zaskoczonym wzrokiem zmierzyła stojących przed sobą uczniów.

- Panna Irving? Panowie Weasley? Co wy tu robicie? - spytała surowo, a Callie spanikowała. Czemu wcześniej nie pomyślała o jakiejś wymówce? Czemu tak bardzo wierzyła, że nikt ich nie zobaczy?

Na szczęście uratował ją ślizgoński spryt i odchrząknęła, po czym próbowała mówić jak najbardziej wiarygodnym głosem:

- Wydawało mi się, że oni próbują się przemknąć na dwór, pani profesor. Ale nic się nie stało, wszystko w porządku. Odsyłałam ich właśnie do pokoju wspólnego - powiedziała, mając nadzieję, że profesorka połknie haczyk.

McGonagall zmierzyła ich podejrzliwym wzrokiem, ale w końcu pokręciła głową.

- Już dawno po ciszy nocnej, wracajcie do dormitoriów, cała trójka.

- Oczywiście, pani profesor - zapewniła ją Callie, a gdy profesorka odeszła, dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Nie dziękujcie - syknęła do bliźniaków, po czym szybkim krokiem, tak, że jej szata prawie za nią leciała, ruszyła w stronę schodów, by zejść do lochów.

- Czy ona nas wyratowała? - spytał brata osłupiały George.

- Też w to nie wierzę, Georgie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro