Rozdział 6
Zjawili się wszyscy oprócz jego babki. Ames nie miał ani czasu, ani cierpliwości, by się z nią użerać i nie chciał się nawet zastanawiać, co było powodem jej spóźnienia. Wystarczyło jedno złe słowo z jej ust, a rozniesie ją w pył.
Obrzucił wzrokiem pozostałych Mistrzów Mądrości zebranych przy podłużnym stole i ignorując ich niezadowolenie spowodowane wywołaniem przez niego wojny, powiedział:
– Od jakiegoś czasu nie mogę wyczuwać energii niektórych reptilianinów. Jakoś ją maskują. Chcę wiedzieć jak.
Mistrzowie posłali sobie niepewne spojrzenia, aż odezwała się Velia, jedna z najpotężniejszych kobiet w starszyźnie:
– To jest niemożliwe. Mogłoby się tak stać tylko po pożywieniu, bo energia jest wtedy zbyt mała, żeby ją wyczuć.
– To coś innego. – Ames pokręcił głową. – Jaszczury, które ostatnio zaatakowały królestwo, były silne, więc na pewno nie oddały się pożywieniu, a jednak nie odczytałem ich wtargnięcia, gdy przekroczyli barierę.
– Cóż, myślę, że na to sam możesz sobie odpowiedzieć, królu – parsknął Saljca. – Brak czakry serca na pewno zaburzył twoją ocenę sytuacji. Mogłeś nie poczuć intruzów, bo najzwyczajniej we wszechświecie cię to nie obchodziło.
Ames w jednej chwili znalazł się za mężczyzną i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, skręcił mu kark. Głowa Mistrza Mądrości uderzyła w stół, a w sali narad zapanowała cisza.
– Oczekuję tylko przydatnych odpowiedzi. Resztę bezsensownych komentarzy możecie zachować dla siebie.
Zebrani poruszyli się niespokojnie na swoich miejscach. Nie chcieli tego przyznać, ale potęga króla w którymś momencie zaczęła ich przerażać, wywołując na wierzch pierwotny, zwierzęcy instynkt, by uważać.
– Ale jeśli już chcecie wiedzieć, nie wyczuwałem u niektórych energii jeszcze przed atakiem, a granice królestwa były zamknięte. Nikt nie mógłby niepostrzeżenie przebić się przez tak mocną barierę, a jednak jakimś cudem się to udało. Podobnie jak stało się niedawno. Wiedzą coś, czego my nie.
Mistrz Mądrości siedzący koło nieprzytomnego Saljca zaczął:
– Trzeba przeszukać bibliotekę...
– Nie istnieją żadne zaklęcia, dzięki którym ktoś potrafiłby manipulować energią bądź ją ukryć – wtrąciła się Velia. – Na to nie znajdziemy odpowiedzi w księgach.
– Czy może być to związane ze zmianą jaszczura po odseparowaniu głowy od ciała? – spytał Ames.
Starszyzna wymieniła zaniepokojone spojrzenia, a w pomieszczeniu nagle zagościła gęsta i ciężka cisza. Mistrzowie Mądrości myśleli. Ames czuł, jak bariery w ich umysłach drżą. Jeszcze nigdy nie próbował zawładnąć którymkolwiek z nich. Może nadszedł czas by to zmienić?
– To nie miałoby wpływu na strażnika – oświadczył Tyrtreed. On jako jeden z nielicznych nie był całkowicie przeciwny wojnie i widział w niej plusy. – Chyba, że po danym incydencie reptilianin wykształcił zdolność manipulowania energią.
– Ignatia już wcześniej posiadała dar manipulacji – dodała Gwys, jego wybranka. – W takim przypadku mogła nastąpić zmiana. Nikt z nas nie widzi jej zamiarów ani zapisków. Ty, Wasza Wysokość, nie możesz dostać się do jej umysłu. A każdy z tutaj obecnych nie wyczuwa jej energii. Orientujemy się o jej obecności dopiero, gdy jest na tyle blisko, by można ją usłyszeć.
Saljca jęknął i uniósł głowę, a Velia, nie zaszczycając go spojrzeniem, kontynuowała temat.
– Na to mogło mieć wpływ jej pożywianie się. Od ilu ludzi pobrała energię? Nieuszkodzeni reptilianie uzależniają się od niej, ale nie mamy pojęcia, co dzieje się po oderwaniu głowy. Może nauczyła się wpływać na energię, bo tyle jej pobrała?
Amesowi drgnął mięsień na policzku, gdy dobiegło go słowo „nieuszkodzeni". To z jego winy Ignatia została tak okrutnie skrzywdzona. Nie przypominała już jego siostry i próbowała zabić Souline zbyt wiele razy, by kiedykolwiek jej to wybaczył, ale i tak odczuwał ból, że tak właśnie o niej myślano. Że była uszkodzona.
Od dekady starał się pomóc Ignatii, by powróciła prawdziwa ona, jednak gdy stała się zagrożeniem dla Souline, zrozumiał, że jego siostra nie powróci. Bo Ignatia nigdy nie chciałaby skrzywdzić jego ukochanej. Ratowałaby ją, choćby na szali leżało jej własne życie.
Stracił siostrę.
Nie zamierzał stracić wybranki.
Pstryknął palcami i na stole pojawiły się rzeczy Souline.
– Nie poznaliście jej osobiście, więc nigdy nie widzieliście jej zapisków – odezwał się. – Wystarczy jednak coś, co należało do niej, prawda? To was połączy i będziecie mogli odczytać jej los.
– Połączenie nie będzie tak stabilne jak w przypadku dotknięcia skóry odczytywanego, ale tak, powinno wystarczyć – odpowiedział Saljca, zaskakując tym wszystkich i jako pierwszy sięgnął po kawałek bluzki Souline.
Mistrzowie Mądrości w milczeniu złapali za przedmioty i zamknęli oczy, by oddać się w skupieniu zapiskom. Musieli coś znaleźć. Musieli podać mu trop, gdzie szukać Souline, bo aktualnie nie wiedział nic.
I odnosił wrażenie, że z tego powodu powoli wariuje.
Niespodziewanie ciszę przerwał głośny huk odbijających się od ściany drzwi. Ames spojrzał na intruza i nie musiał czytać mu w myślach, żeby wiedzieć, co się stało. Wystarczył mu wyraz twarzy strażnika i fakt, że to on stał przed nim a nie jego najzdolniejsza uzdrowicielka.
– Jesteś w stanie walczyć? – spytał król. – Odzyskałeś pełnię energii?
Bokhaid skinął głową, z determinacją i wściekłością ściskając złoty topór.
– W takim razie Królestwo Powietrza jest twoje.
Wymienili bezwzględne spojrzenia, przekazując między sobą dwa słowa, które były synonimem okrucieństwa – zero litości. Strażnik odwrócił się i wypadł z sali z nadludzką prędkością, a Ames z trudem uspokoił burzę szalejącą w jego wnętrzu.
Jeszcze chwila.
Musiał wytrzymać jeszcze chwilę.
– Co widzicie?
Mistrzowie Mądrości wyrwani z transu gromkim głosem Amesa, unieśli na powrót powieki.
– Brak czegokolwiek o dziewczynie – odpowiedzieli w harmonii.
– Więc co odczytaliście?
– Wojnę – odparli chórem.
Ames zacisnął zęby, powstrzymując złość.
– Kto wygra?
– Nikt i wszyscy.
Naprawdę nienawidził tych bezużytecznych starców. Myślał, że w jednej chwili nie uda mu się poczuć jeszcze większej irytacji, ale w pomieszczeniu zjawiła się jego babka. Rozsierdzona do granic możliwości. Ames nienawidził tej kobiety z każdym dniem coraz bardziej.
– Co to miało być?! – krzyknęła, wyrzucając ręce w górę. – Zalałeś całe Podziemie swoją mocą!
Ames zareagował na jej wybuch przerażającym spokojem.
– Czy ktoś zginął?
Voray zamrugała.
– Nie.
– Więc dlaczego, do cholery, tak dramatyzujesz? Trzymam płomień pod kontrolą. Ja nim rządzę, nie on mną.
– Nie o to chodzi. – Zbliżyła się. – Pokazałeś im swoją potęgę. Przyjdą po ciebie wnuku.
– Nie, staruszko – zaśmiał się, kręcąc głową. – Mylisz się. To ja idę po nich.
Mistrzyni Mądrości zacisnęła ręce w pięści, a za nią buchnął biały ogień.
– Robisz to wszystko dla tej dziewczyny? – spytała z niedowierzaniem.
– Milcz. – Cichy, lecz wypełniony mocą rozkaz wydostał się z jego ust. Nie zamierzał tolerować braku szacunku wobec jego wybranki. Voray powinna w końcu zrozumieć, że wypowiadała się o swojej królowej, a nie o zwykłej śmiertelniczce.
Ona jednak nie zrozumiała i rzekła:
– Nie rób tego, Amiasie. Ona i tak umrze. Widziałam to...
Nagle przestała mówić, jej oczy rozszerzyły się z szoku. Sięgnęła pod poły marynarki i wydobyła spod niej sztylet, z którym nigdy się nie rozstawała. Uniosła ostrze do twarzy, po czym wolną ręką wyciągnęła język z ust i przytrzymała. Sekundę później szybkim ruchem odcięła go.
Ktoś z zebranych wydał z siebie zdziwiony okrzyk. Zakrwawiony sztylet z cichym brzdękiem odbił się od posadzki, a zaraz obok niego z plaskiem wylądował kawałek rozwidlonego narządu.
Ames wpatrywał się w zszokowaną Mistrzynię, która zaczęła krztusić się krwią. Uniósł podbródek, przenosząc wzrok na starszyznę. Widział czający się w nich strach. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby przejął kontrolę nad umysłem któregokolwiek z nich i bali się, że będą następni.
– Ktoś jeszcze chce coś powiedzieć? Nie? Świetnie, w takim razie skupcie się na moich rozkazach, a nie na jakiś niedorzecznych bzdurach.
Ruszył w stronę wyjścia.
– Gdzie idziesz?! – krzyknęła za nim Velia.
– Zabić sukę – warknął i zniknął w portalu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro