Rozdział 32
Coś jak pocisk uderzyło w Ignatię, a ja zostałam wolna. Szarpnięto mnie w górę i zaraz patrzyłam prosto we wściekłe, jaszczurze oczy. Phyllon trzymał mnie za ramię tak mocno, że czułam, jak kość chce pęknąć pod naporem siły, a ściana wody tuż za nim sięgała od sufitu do ziemi, oddzielając nas od reszty pomieszczenia i zagłuszając jakiekolwiek dźwięki.
– Idziemy – warknął, ciągnąc mnie za sobą gwałtownie. Straciłam równowagę i potknęłam się. Upadłabym, gdyby nie Iljarii, który pojawił się obok mnie tak nagle, jakby wyrósł z ziemi.
Schował mnie za sobą, po czym jednym błyskawicznym ruchem zerwał z Phyllona pelerynę. Na twarzy króla nie zdążyło wykwitnąć zaskoczenie, a już stałam okryta bogatym materiałem, przypominając sobie, że moja suknia doszczętnie się rozpadła, a wbite kawałki szkła w skórę promieniowały bólem.
Krzyk wściekłości i huk uderzenia przebiły się przez wodną przeszkodę. Phyllon spojrzał na strażnika.
– Zabierz ją stąd i doprowadź do porządku.
Iljarii natychmiast ruszył ze mną do wyjścia. Szedł szybko, jakbyśmy przed czymś uciekali i zdrętwiałymi przez ostatnie zdarzenia nogami nie potrafiłam za nim nadążyć. Nim się obejrzałam, leżałam na jego ramieniu, zarzucona jak worek ziemniaków. Odłamki szkła wgryzły mi się w brzuch i stęknęłam z bólu.
Wybiegł z pomieszczenia z nadludzką prędkością, wbijając w moje ciało kolejne igły bólu i wywołując mdłości. Minęło zaledwie kilka sekund, ale zakładałam, że dostatecznie oddaliliśmy się od sali, bo opuścił mnie, gdy znaleźliśmy się w jakimś zaciemnionym korytarzu.
A tak naprawdę to mnie zrzucił, bo gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymał moich ramion, zapewne wylądowałabym na ścianie bądź podłodze. Przyjrzał mi się dokładnie, a w jego obliczu dostrzegłam coś na kształt zmartwienia i wydawało mi się, że bladości policzków nie wywołał bieg.
– Nic ci nie jest? – wychrypiał. – Czy ona próbowała cię zabić?
Zamrugałam, bo w jego głosie wyczułam troskę. Nie, to nie mogło być to. Musiałam źle go odczytywać.
– Nie możesz umrzeć! – Potrząsnął mną.
Wzdrygnęłam się i zdołałam wyplątać z jego uścisku. Odsunęłam się o krok.
– O co ci chodzi? Dlaczego się mną przejmujesz?
Przetarł twarz dłońmi i zaklął siarczyście. Objęłam się ciaśniej peleryną, bo czułam się coraz bardziej niepewnie. Między nami zapadła niezręczna cisza i nie wiedziałam, jak rozumieć jego zachowanie. Obejrzałam go od góry do dołu, zwracając szczególną uwagę na uniform zakrywający szyję. Powróciła do mnie rozmowa z Ignatią. Mogło się wydawać, że mówi same absurdy, ale jej słowa miały sens. Musiałam go tylko zobaczyć.
– Masz bliznę na szyi, prawda?
Iljarii spojrzał na mnie i powoli skinął, potwierdzając to, co już wiedziałam. Czerwonych strażników stworzono, by Ames nie mógł wejść do ich umysłów i przejąć nad nimi władzy ani odczytać myśli. Ale nie mogło chodzić tylko o to. Po odrośnięciu głowy reptilianie tracili moc, a w wojnie władanie żywiołem stanowiło jedynie zaletę. Dlaczego Casimir miałby pozbywać się sprawnych jaszczurów i tworzyć z nich szaleńców?
A może to nie był Casimir, jak podejrzewałam, tylko Phyllon? To przecież on trzymał przy sobie Iljariego, który wcale nie wyglądał na obłąkanego. W jego oczach nie widziałam tego samego szaleństwa co w spojrzeniu Ignatii.
Już otwierałam usta, by zapytać, jak stracił głowę, gdy wyprzedził mnie i powiedział:
– Nie wiem, co sobie myślisz, ale nie możesz umrzeć.
Zacisnęłam pięści na materiale. Irytowało mnie, że każdy próbował mnie zabić lub utrzymać przy życiu. Chciałam tylko świętego spokoju.
– Bo? – warknęłam.
– Bo wraz z twoją śmiercią, król Amias nie uratuje Podziemia.
Zmieszałam się. Sądziłam, że był lojalny wobec Phyllona i Casimira, a jego wypowiedź wskazywała na coś zgoła innego.
Przestąpiłam z nogi na nogę.
– Możesz jaśniej?
– Phyllon i Casimir zgładzą nasz świat. Już zmieniają go bezpowrotnie, odbierając nam, mieszkańcom, godność, wolną wolę i wybór. Nie godzę się na to. Myśleli, że mogą mnie zmienić, ale ja się nie dam. Tworzą armię, ale są jeszcze osoby, które mogą z nimi wygrać. Nadzieja leży we władcy zielonego płomienia. Tylko on jest na tyle silny, by się im przeciwstawić. Mógłby spalić całe Podziemie i jeśli umrzesz tu, na terytorium wroga, jest bardziej niż prawdopodobne, że do tego dojdzie. Przestanie mu zależeć na czymkolwiek, co nie będzie zemstą za ciebie. Doprowadzi do destrukcji. Obserwowałem działania twojego wybranka i wiem, że jeśli przekonasz go do walki, jeśli złoży ci obietnicę uratowania naszego świata, on ją spełni.
Serce ścisnęło mi się na jego słowa, bo były absolutnie prawdziwe. A to strasznie mnie przerażało. Jakim cudem jeszcze kilka miesięcy temu żyłam między ludźmi, gdzie chodziłam do szkoły i piekłam ciasteczka, a teraz uczestniczyłam w wojnie jaszczurów i próbie ratowania ich świata?
– Odebrali. Mi. Moc! – Iljarii zrobił krok do przodu i uderzył się w pierś. – Część mnie, z którą żyłem od urodzenia! I będą to robić każdemu z nas, dopóki nie osiągną swojego celu. Lub dopóki ktoś ich nie powstrzyma.
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, zaskoczona wybuchem.
– Dlatego musisz do niego wrócić – oznajmił, opanowując się. – Musisz wrócić do króla Amiasa i przekazać mu, że stoję po jego stronie. Musisz mu powiedzieć, że są jeszcze osoby, które chcą walczyć i odzyskać to, co nasze. A on musi zdobyć sojuszników i armię, by pokonać to... to zło! – wypluł. – Gnieździli się w cieniu i rozrastali. Nikt się nie zorientował, a teraz zaczyna być za późno. Jest coraz gorzej. – Przełknął z trudem. – Wszyscy zginiemy. Wszyscy zostaniemy uwięzieni.
Nagle mój umysł się rozjaśnił i zobaczyłam okazję. Złapałam strażnika za ramię, łapiąc również jego desperację.
– W takim razie mnie uwolnij – powiedziałam błagalnie. – Pomóż mi do niego wrócić.
Pokręcił głową i wyrwał rękę.
– Nie mogę! – syknął z frustracją. – Myślisz, że już bym tego nie zrobił, skoro tak mi na tym zależy?
Cofnęłam się. Nic do siebie nie pasowało. Jego zachowanie kłóciło się z czynami i teraz zaczynałam dostrzegać w nim cień szaleństwa. A co, jeśli to była jakaś próba i powinnam odpowiednio zareagować?
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytałam. – Dlaczego dałeś mi wtedy sztylet?
Przez chwilę wyglądał, jakby nie rozumiał, ale zaraz przymknął powieki i wypuścił powietrze przez zęby. Zbierał się w sobie, by powiedzieć:
– Próbowałem cię rozgryźć. – Otworzył oczy i spojrzał prosto na mnie. – Wiedziałem, że oddałaś kamień i nie potrafiłem określić, czym się kierujesz i do kogo naprawdę należysz. Wydawało mi się podejrzane, że nosisz tunikę uzdrowicielki, ale gdy rzuciłaś się, by okryć tamtą kobietę... – Odetchnął. – Chciałem jej pomóc, ale nie mogłem, więc dałem ci broń, przy okazji sprawdzając, czy okażesz się godna tytułu, który ci nadano.
– Tytułu?
– Jesteś królową – przypomniał, zaciskając zęby. Wyglądał, jakby z czymś walczył. Zauważyłam również, że stara się stawiać ciężar ciała całkowicie na prawej nodze. – I okazałaś się godna. Przysięgam, iż w życiu bym nie pomyślał, że człowiek może sprzeciwić się reptilianowi. A fakt, że go zaatakowałaś? Dziewczyno, pokazałaś jaja.
Nie czułam satysfakcji. Nadal żałowałam, że mimo wszystko kobieta straciła życie i nie mogłam jej pomóc.
– Gdybym wiedział, co później zrobi z tobą Phyllon... – Pokręcił głową. – Nie spodziewałem się tak drastycznej metody. Ale ty udowodniłaś, że chociaż jesteś człowiekiem, jesteś silniejsza od wielu z nas.
Pod powiekami pojawiły mi się łzy. Nie chciałam ich.
– Mdlałaś z bólu, a po jakimś czasie już nawet nie krzyczałaś, bo nie miałaś siły, ale ani razu nie błagałaś o litość. Przetrwałaś tortury. Nie dałaś się złamać. Dlaczego więc oddałaś kamień?
Odwróciłam wzrok i pod materiałem peleryny wbiłam sobie paznokcie w brzuch. Palące uczucie ogarnęło moją pierś i szyję.
– Łatwiej znieść własne tortury niż krzywdę wyrządzaną bliskiej ci osobie.
Iljarii nie odpowiedział, tylko dwa razy mocno uderzył stopą w posadzkę. Zaklął siarczyście i jeszcze raz powtórzył ruch, po czym się uspokoił, dysząc ciężko.
– Co to było? – spytałam, przygryzając nerwowo wargę. Naprawdę niepokoiło mnie jego zachowanie.
– Prawy but mam wypełniony złotymi szpilami – oznajmił. – Każdy krok potęguje ból, a oni nie lubią bólu. Pozwala mi to walczyć z głosami i zachować siebie.
Ignatia mówiła o tym samym.
– Kim są...?
Iljarii w ułamku sekundy znalazł się przy mnie i zakrył mi usta dłonią.
– Przestań – wydyszał cicho. – Błagam, przestań. Nie radzę sobie z nimi. Przeszkadzają, bo wiedzą, że z tobą rozmawiam.
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.
– Nie dam rady dłużej, a muszę zachować kontrolę – szeptał gorączkowo. – Za każdym razem jest trudniej wrócić, więc, proszę, wysłuchaj mnie i skończmy rozmowę. Dobrze?
Wbijał we mnie tak błagalne spojrzenie, że musiałam skinąć głową. Puścił mnie, choć z trudem, i odetchnął.
– Okej – powiedział do siebie. – Okej. Słuchaj. Wiem, co król Amias przekazał królowej Laginie. – Przymknął powieki i wymamrotał szybko: – Niech jej dusza odnajdzie spokój we wszechświecie. – Otworzył oczy. – Wyjdziesz na rynek z Phyllonem. Chce cię pokazać poddanym, żeby nikt nie wątpił, że naprawdę posiadł królową Ognia.
W mojej głowie narosło ciśnienie spowodowane wściekłością. Nienawiść do Phyllona wypalała mnie od środka jak żrąca substancja.
– Wtedy pojawi się rodzeństwo. Zaraz po nich przybędzie o n. – Przy ostatnim słowie zniżył głos tak bardzo, że ledwo go usłyszałam.
Najpierw zagalopowało mi serce, później poczułam ucisk w piersi, a w kolejnej sekundzie pojawiła się ogromna gula w gardle.
– Nie – wydukałam, kręcąc głową. – Przecież to niemożliwe. Pakt...
– Wiem, wiem – starał się mnie uspokoić. – Musiał znaleźć sposób.
Nadal kręciłam głową, a coraz więcej łez gromadziło się w oczach. Bałam się. Przeraźliwie bałam się o pakt i jego konsekwencje.
– Oddychaj – mruknął Iljarii. – Hej, oddychaj! – Złapał mnie za ramiona i potrząsnął. Zmusiłam płuca do pracy. – Będziesz musiała tylko biec, dobrze? Na mój znak, biegniesz.
Skup się, Souline. Przestań panikować. To zaraz się skończy.
I skończy się dobrze.
– Jaki znak? – zapytałam.
Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jego oczy zasnuły się mgłą, a dłonie mocniej ścisnęły moje ramiona. Boleśnie. Niewiele myśląc, trzasnęłam go pięścią w brodę.
Natychmiast się otrząsnął.
– Wow. – Zaśmiał się z niedowierzaniem. – Okej, tego się nie spodziewałem.
– Pomogło?
– Tak. – Pomasował szczękę. – Tak, dziękuję.
– Świetnie, więc mów, jaki znak.
– Gdy po...
Zamilkł w tym samym momencie, w którym w korytarzu rozległ się odgłos kroków.
– Wezwałem uzdrowicielki, ale...
Nie musiał kończyć, bo zza rogu wyłonił się Phyllon. Mgliste włosy miał w nieładzie, na eleganckim stroju odznaczało się kilka lśniących kropli wody, a zwieńczone lazurowym kamieniem berło nosiło ślady krwi.
Król przyjrzał mi się uważnie.
– Co jest? – warknął, odwracając się do Iljariego. – Jeszcze nie została uzdrowiona?
– Wasza Wysokość. – Ukłonił się.
Gdy się wyprostowywał, w korytarzu zmaterializowało się dwóch zdyszanych strażników w niebieskich uniformach. Zauważyłam, że Iljarii się spiął, podobnie jak król. Jeden z nowoprzybyłych zbliżył się do Phyllona i szepnął mu coś do ucha. Udało mi się usłyszeć, że nastąpiły komplikacje i gdzieś musiał pójść. Wyczułam w tym tajemnicę, którą powinnam poznać.
Phyllon wyprostował się i rzucił do Iljariego:
– Zabierz dziewczynę do komnat i pozwól uzdrowicielkom działać. Później do niej zajrzę.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Może i nie posiadałam żadnych zdolności, siły, czy umiejętności, ale w jednym byłam naprawdę dobra. Potrafiłam szybko wkurzyć jaszczura.
– Boisz się marnego człowieka? – parsknęłam.
Phyllon momentalnie się odwrócił.
– Słucham?
– Pozbywasz mnie, bo boisz się, że coś zobaczę lub usłyszę, mam rację?
Zmrużył oczy.
– Nie jesteś taki pewny siebie, na jakiego się kreujesz, co? – zapytałam, by wbić mu szpilę w obecności strażników. – Martwisz się, że nade mną nie zapanujesz?
Twarz Phyllona przybrała chłodny wygląd.
– Sądzisz, że Casimir wszystko zaplanował? – zapytał z obłędem w jaszczurzych oczach. – Sądzisz, że to on wygra i wszystko zdobędzie? Myślisz, że jest mądry i sprytny?
Patrząc w jego wypełnione szaleństwem spojrzenie, zabrakło mi słów.
– Nikt mnie nie docenia. Nikt nawet nie podejrzewa, jak potężny jestem.
Każda jego kolejna wypowiedź przerażała mnie jeszcze bardziej. Nikt nie uważał Phyllona za realne zagrożenie, prędzej przeszkodę, a on... on...
– Casimir traci głowę, by znaleźć sposób na przejęcie mocy twojego wybranka. Amias zaś traci rozum, bo nie ma pojęcia, jak cię odzyskać ani co z tobą wyprawiam. Każdy uważa mnie za pionka w swojej grze, ale tym, kto rozdaje karty, jestem ja. Działam w sekrecie, w ukryciu. Może i Casimir planował od dwudziestu lat przejęcie tego wymiaru, ale to ja przekazałem mu wszystkie informacje. To JA go tu sprowadziłem!
Cofnęłam się, kompletnie przerażona. Moje oczy same się zaszkliły, gdy ciało ledwo radziło sobie z opanowującym je lękiem przed szalonym i niesamowicie niebezpiecznym jaszczurem. Serce dudniło mi w piersi, lecz i tak słyszałam ociekający złem i przeszywającą grozą głos Phyllona.
– To ja nauczyłem się ukrywać myśli przed telepatą. To ja ukryłem swoją tożsamość. To JA, i tylko JA, zrozumiałem, czym tak naprawdę jesteśmy i co mamy do zaoferowania światu. Możemy go przejąć. Może być MÓJ!
Złapał mnie za ramię i szarpnął do siebie. Zderzyłam się z jego klatką piersiową i odczułam to jak przywalenie w betonową ścianę. Prawie mnie zamroczyło, ale strach napędzał mnie adrenaliną i nawet nie poczułam bólu.
– Nie boję się ciebie – wysyczał prosto w moją twarz. – Nie boję się nikogo. Wiesz, dlaczego? Bo nieważne, co ci powiem, i tak zostaniesz ze mną. A z tobą przy boku, mogę osiągnąć wszystko. Zdobyłem więcej niż Casimir sobie wyobraża. To on zawiódł, nie ja. To ja stanę się jego panem i czekam tylko na moment, w którym będę mógł ogłosić to światu.
Serce chciało przebić mi się przez żebra. Jakiekolwiek słowa utknęły w gardle tamowane przez szok i strach.
– Stworzenie kamienia to również moja zasługa. Władcy nie mieli pojęcia o tym zaklęciu. Nie wiedzieli, czy mówię prawdę, ale w obliczu strachu przed zbyt potężnym sąsiadem, zgodzili się na mój pomysł. Wykorzystałem ich i jeszcze nie przestałem. Wiedza to potężna broń, gdy wie się, jak z niej korzystać.
Odnosiłam wrażenie, że patrzę na kogoś zupełnie innego, niż dotąd znałam. Phyllon wydawał się obcy, jakby z jego wnętrza przebijało jego prawdziwe oblicze. Paskudne, zimne i okropnie potężne.
– Chcesz się przekonać, co stworzyłem? Chcesz zobaczyć, jak wielką władzę posiadam, o której nikt nie zdaje sobie sprawy?
Nie miałam pojęcia, jak zmusiłam zesztywniałe z szoku ciało do ruchu, ale skinęłam głową.
– Pokaż mi – powiedziałam wyzywająco i jakimś cudem mój głos ociekał pewnością. – Inaczej w nic ci nie uwierzę.
– Dobrze. – Rozciągnął blade usta w mrożącym krew w żyłach uśmiechu. – W takim razie zapraszam.
Szarpnął mnie tak mocno, że materiał jego peleryny, w którą wciąż byłam owinięta, zsunął mi się z ramienia. Nie miałam czasu go poprawić, bo świat rozmazał się przed moimi oczami i przenieśliśmy się do zupełnie innego miejsca w zaledwie pół minuty. Zerknęłam w bok i z ulgą stwierdziłam, że Iljarii nam towarzyszył.
Phyllon puścił mnie i pchnął złote wrota. Pewnie wkroczył do środka, a mi nie pozostało nic innego, jak podążenie za nim.
Nic nie mogło przygotować mnie na widok, który zastałam w środku. Na początku, nie rozumiałam, co widzę i co znajduje się wokół mnie. Pomieszczenie było ogromne i rozległe, z przejrzystą podłogą i szklanymi liniami półek przytwierdzonych do ścian.
Chwiejnym krokiem dotarłam na środek, a groza przeszyła mnie niczym grad strzał. Obróciłam się wokół własnej osi, wpatrując się w półki, a potem przeniosłam wzrok wyżej... i wyżej. Ciągnęły się do samego sufitu.
Ale to nie wysokie regały wywołały we mnie koszmarne przerażenie.
Na półkach znajdowały się odcięte głowy.
Setki...
Nie.
Tysiące odciętych głów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro