Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Włosy koloru pajęczyny rozsypały się po posadzce i zabarwiły na głęboki szkarłat, nasiąkając krwią. Wciąż otwarte, lecz już martwe oczy, patrzyły w nicość. Jej twarz nie wyrażała nawet zaskoczenia czy strachu. Zdawała się spokojna, jakby przygotowana na śmierć.

Królowa bez władzy nie żyła.

A Phyllon nadal trzymał jej serce w dłoni.

– Stworzenie leku na człowieczą bądź szaraczą słabość jest banalnie proste – oznajmił, przyglądając się organowi, po czym uniósł na mnie wzrok. – To zdobycie kluczowego składnika stanowi problem.

Nie odzywałam się, bo zabrakło mi słów. Miałam w głowie tyle pytań a jednocześnie pustkę. Nadal niedowierzałam, że Lagina umarła. Nie zdążyła zobaczyć przed śmiercią swojego syna.

– Iljarii! – zawołał. – Przynieś flakon.

Szklane drzwi rozsunęły się. Czerwony strażnik podszedł do króla i wystawił przed siebie flakonik w kształcie serca. Prawie się zaśmiałam z tego absurdu.

– Zaraz staniesz się świadkiem cudu, droga Souline.

Nie chciałam być, ale nie miałam wyjścia. Pragnęłam uciec od tego potwora, ale przecież nie mogłam. Nie dałabym rady.

– Pierwszym etapem jest oczyszczenie organu z krwi – poinformował. – Musi pozostać w nim tylko ślad potęgi królewskiej władzy i rasy.

Zaczął szeptać niezrozumiałe słowa, które zaraz przerodziły się w pieśń wypełniającą donośnym dźwiękiem przestrzeń. Karmazynowe krople odłączyły się od organu i uniosły w powietrzu. Im głośniejsze stawały się słowa, tym więcej krwi łączyło się z pierwszymi kroplami. W oniemieniu patrzyłam na coraz to bledsze serce, aż zostało kompletnie wypompowane i nabrało białej, wręcz przezroczystej barwy.

– Następnie, zdobywamy moc.

Za pstryknięciem palcami kula krwi rozprysła się, ochlapując ciało Laginy. Phyllon kontynuował proces. Kontury bladego organu zadrżały i przerodziły się w mgliste osocze. Król skierował je do flakoniku, a następnie przeniósł dłonie w stronę martwej królowej i wyciągnął z niej...

Zamrugałam. Krew w złotym błysku wchłonęła w jej skórę, a on powoli wyciągnął z niej żywioł. Falująca linia wody drgała i poruszała się niczym węże. Phyllon ujarzmił ją i zamarła.

– Jeden z kompatybilnych – mruknął.

Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi i choć chciałam, nie zapytałam o wyjaśnienie. Nie byłam w stanie, zaabsorbowana magią, która działa się tuż przed moimi oczami.

Phyllon skierował żywioł do flakonu. Płyn w środku rozbłysnął tak mocno, że zmrużyłam oczy i bałam się, że oślepnę. Zgasł równie niespodziewanie i teraz wpatrywałam się w mlecznobiały środek.

Identyczny lek, który miała Sapphira.

Cofnęłam się o krok. Wypełniło mnie koszmarne przeczucie, że płyn przeznaczony jest dla mnie.

– Po co to? – wychrypiałam.

Phyllon spojrzał na mnie i przekrzywił głowę.

– Czyż to nie oczywiste? – Przejął flakonik od Iljariego. – To środek nacisku.

Serce obiło mi się mocno o żebra. Było gorzej, niż myślałam. Phyllon zamierzał szantażować Amesa lekiem, wykorzystując jego desperacje, by zatrzymać mnie na świecie. Bo wiedział, że umieram i nic nie zdoła powstrzymać śmierci, oprócz...

Moment. Przepowiednia Mistrzyni Mądrości się nie zmieni, niezależnie od okoliczności. Nieważne, czy zażyję lek, czy nie. I tak umrę.

A może... może jednak nie? Może to była moja szansa na przeżycie?

Spojrzałam na flakonik, jakby miał okazać się moim wybawieniem. Przypomniały mi się słowa Casimira. Twierdził, że nie umrę. Wspomniał, że Phyllon ma wobec mnie plany. Czy cały czas chodziło o lek i szantaż?

Jednak jakiej ceny zażąda Phyllon? Ile będzie kosztowało moje życie?

I najważniejsze – co, jeśli mimo wszystko, i tak umrę?

– I... – Zwilżyłam językiem nagle spierzchnięte usta. – I od kiedy to planowałeś?

Zaśmiał się.

– Och, tego ci nie zdradzę. – Podszedł do mnie i musnął wierzchem dłoni mój policzek. Powstrzymałam wzdrygnięcie. – Twoje ciało... Kruche jak szkło. – Obrzucił wzrokiem moją kreację. – Kruszyna. Łatwo cię pokruszyć, Souline?

Wybór szklanej sukni, która więziła moje ciało, nareszcie nabrał sensu. Phyllon znów sobie ze mnie kpił. Znów pokazywał mi, że przy nim jestem tylko słabym człowiekiem. Wytrzymałam jego spojrzenie, chociaż moje wnętrze krzyczało, by odpuścić, bo patrząc na niego, w głowie nieprzerwanie słyszałam grzechot kości.

– Sapphira miała dwa środki, które miały zwabić cię w pułapkę – powiedział, nadal stojąc tak blisko, że jego obrzydliwie słodki zapach siłą wdzierał się do moich nozdrzy, choć próbowałam wstrzymywać powietrze, a sztywny gorset nie pozwalał mi na głębokie oddechy. – Wyszło prawie idealnie. Nie spodziewaliśmy się jednak, że Bibiana zechce użyć leku na ludzkim chłopaku. Stworzyła dla nas małą przeszkodę w osiągnięciu celu.

Przełknęłam ślinę, ale nic nie pomogła na suchość w gardle.

– To znaczy?

– Souline... – wymruczał, ponownie muskając mój policzek. Mdłości wykręciły mi żołądek. – Nic nie wiesz, prawda? Niewiedza musi być dla ciebie bardzo frustrująca.

Chciałam krzyczeć i walczyć. Uciec. Dusiłam się od jego obecności i obrazów, które majaczyły tuż za moimi oczami. Zmusiłam jednak usta do ruchu, napominając się w myślach, by zdobyć jak najwięcej informacji, a nie skupiać się na nienawiści, która rozprzestrzeniała się w moich żyłach jak trucizna z każdą upływającą sekundą.

– Więc mi powiedz – zażądałam ochrypłym głosem. – Powiedz, co jest przeszkodą.

– Nie „co", tylko „kto".

Przez chwilę wypierałam znaczenie jego wypowiedzi, ale gdy prawda zaskoczyła w moim umyśle, poczułam się, jakby ktoś przywalił mi pięścią w brzuch.

– Nie – stęknęłam. – Dash? Mój brat? Dlaczego?

Phyllon parsknął, jakbym niezwykle go rozbawiła. Cofnęłam się, obcasy zaskrzypiały na szkle. Nie mogłam znieść jego obecności, panika zacisnęła mi gardło. Nie potrafiłam dłużej...

Stop. Musiałam wytrwać. Po prostu musiałam.

Wzięłam płytki oddech, choć płuca błagały o głęboki. I kolejny. I jeszcze jeden. Przeniosłam wzrok na Iljariego, którego twarz zdawała się jak wykuta z kamienia, kompletnie pozbawiona emocji. Widok jego bezosobowego oblicza pomógł mi się uspokoić.

– Dlaczego mój brat jest przeszkodą?

Phyllon odsłonił zęby w szerokim uśmiechu. Naprawdę wyglądał, jakby ta sytuacja niezmiernie go bawiła.

– Sapphira zabiła władców powietrza, Souline – oznajmił wręcz łagodnie. – Potężnych reptilianów, którzy sprawowali pieczę nad królestwem. Moc jednego z nich przeniosła się na twojego brata. W wojnie jest przeszkodą, ponieważ włada żywiołem o królewskiej potędze.

Mój brat.

Dash.

Człowiek, który stał się jaszczurem i zyskał moc króla.

Zachwiałam się i złapałam boku. Czułam kłucie w całym ciele, które utrudniało mi oddychanie. Skazałam brata na śmierć. Myślałam, że go ratuję, a on stał się celem. Zrzuciłam na jego barki odpowiedzialność posługiwania się żywiołem, gdy na Powierzchni żył jako zwyczajna osoba. Widziałam, co moc robiła z Amesem, który i tak potrafił nad nią panować. Jak Dash sobie z tym poradzi?

Czy cokolwiek potrafiłam zrobić dobrze? Czy musiałam wszystkich wokół ciągle zawodzić?

– Idziemy – zakomenderował Phyllon. – Goście nadchodzą.

Iljarii złapał mnie pod ramię i szarpnął, gdy nie ruszyłam za Królem Wody. Moje nogi ledwo się poruszały, sztywne niczym suknia, w której zostałam uwięziona. Potrzebowałam nabrać więcej powietrza, jednak szklany gorset nie rozszerzał się mimo moich próśb do wszechświata.

– Uspokój się – mruknął strażnik tak cicho, iż sądziłam, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. – Oddychaj powoli.

Warga mi drżała, gardło zaciskało się. Czułam się kompletnie bezsilna. Czułam, że wszystkich zawiodłam i tylko sprawiałam problemy. Nie miałam pojęcia, jak naprawić swoje czyny i zdarzenia, na które nie miałam wpływu. Ciągle się mną posługiwano i wykorzystywano. Odnosiłam wrażenie, że lepiej by było, gdybym po prostu umarła i odebrała wybór nie tylko sobie, ale także innym.

Ale Phyllon nie da mi umrzeć.

Potknęłam się, Iljarii mnie podtrzymał. Wytrąciło mnie to z równowagi na tyle, że zwróciłam uwagę na otoczenie. Szliśmy za Phyllonem szerokim korytarzem, a woda chlustała pod naszymi stopami.

Woda...

Skoro Dash dostał Powietrze, a lek, który stworzył Phyllon, pochodził od Laginy, to oznaczało, że...

Jeśli otrzymam środek i przeżyję, dostanę moc Wody.

Wody, której się bałam i nienawidziłam równie mocno, co króla, który szedł żwawym krokiem tuż przede mną, a jego długa peleryna furkotała niebezpiecznie blisko mojej twarzy. Dostałam zadyszki i znowu miałam wrażenie, że się duszę.

Co Phyllon zrobił z flakonikiem? Kiedy zamierzał użyć go jako karty przetargowej? Na jakie spotkanie szliśmy? Czy właśnie teraz chciał negocjować z Amesem?

Moje serce zabiło szybciej na tą myśl, jednak nie z podekscytowania, ale ze strachu i... wstydu. Nie chciałam, by widział mnie w takim stanie, w tej kuriozalnej sukni, ciągniętą przez strażnika i uwięzioną w jego uścisku oraz szkle.

Zaraz jednak dotarło do mnie, że Ames nie mógł się zjawić w Królestwie Wody ze względu na pakt zawarty z Casimirem. Mogło się coś w tej kwestii zmienić, ale podejrzewałam, że Muzyk nie zrezygnowałby z trzymania na dystans władcy zielonego płomienia.

Wysokie szczerozłote wrota stanęły otworem przed Phyllonem. Nie potrafiłam stwierdzić, ile stopni pokonałam, ponieważ Iljarii złapał mnie w pasie i przeniósł. Prawdopodobnie dlatego, że nie byłam w stanie podnieść na tyle wysoko nogi, by pokonać schody dopasowane do wzrostu jaszczurów, bo udo napotykało przeszkodę w postaci sztywnego materiału. Postawił mnie dopiero, gdy przekroczyliśmy próg przestronnej sali, którą wypełniał szum wody ze spływających po ścianach małych wodospadów. Wilgoć i zapach soli morskiej wypełniły moje nozdrza i choć nienawidziłam tego, cieszyłam się, że zamaskowały obrzydliwie słodką woń Phyllona.

Przez moment walczyłam ze sobą, by spojrzeć na resztę pomieszczenia. Unikałam patrzenia na środek, gdzie znajdował się rozległy stół, bo rozpoznałam dwie znajome czupryny – blond i ognistorudą. Im bardziej jednak się zbliżałam, tym mniejszy miałam wybór, szczególnie gdy usłyszałam mroczne:

– Witaj, Souline.

U szczytu stołu niczym król siedział Casimir ubrany w barwy krwi. Aksamitna kamizelka ze złotymi tłoczeniami opinała jego ciało i odsłaniała umięśnione ramiona. Miał zaskakująco atletyczną budowę, zupełnie nie przypominając szkieletu, którym był, gdy widziałam go po raz pierwszy. Wywołało to we mnie niepokój, bo wyglądał jak zaprawiony w wieloletnim boju wojownik.

Podobnie jak... Ames.

– Wyglądasz zjawiskowo. – Uśmiechnął się półgębkiem i rozparł na perłowym krześle. – Ta suknia przypomina taflę lodu, nie sądzisz, Ignatio?

Dotarłam z Iliarim do stołu i stałam teraz naprzeciwko siostry Amesa, która siedziała po środku, a z jej lewej i prawej strony ustawiono w równych odległościach po krześle. Po mojej stronie znajdowało się tylko jedno. Zerknęłam w bok, gdzie Phyllon zajął miejsce na wprost Casimira. Dwóch reptilianów pragnących władzy na dwóch krańcach stołu.

Ignatia zabębniła długimi paznokciami w wypukłą powierzchnię blatu wyglądającego jak krople wody.

– Szkło? – Ignatia przekrzywiła głowę i wydęła usta. – Kruche i słabe. Zupełnie jak ona.

Moje spojrzenie skrzyżowało się z intensywnie zielonym. Szalonym. Pamiętałam, że przed porwaniem próbowała mnie przestrzec, lecz wtedy widziałam w niej przejaw trzeźwości. Teraz zaś tylko obłęd.

Nie odezwałam się, tylko spróbowałam usiąść w tej absurdalnej sukni. Krzesło przyszykowano specjalnie dla mnie. Różniło się od pozostałych brakiem oparcia i nadawało się by jedynie spocząć a nie rozsiąść się wygodnie. Gdy ugięłam kolana, Iliarii przytrzymał mnie za łokieć, ułatwiając utrzymanie równowagi i ostrożnie przysiadłam na miękkim wyłożeniu. Szkło nie współpracowało i musiałam trzymać się wyprostowana oraz nieruchoma, bo miałam wrażenie, że lekka zmiana pozycji sprawi, iż pęknie. Dół sukni sterczał na boki, przez co nie mogłam się dosunąć i zbliżyć do stołu, na którym w wydrążonych zagłębieniach pływały talerze z potrawami. Było mi niedobrze na sam widok wody połączonej z jedzeniem.

Odwróciłam wzrok i spojrzałam ukradkiem na Iliariego. Już myślałam, że okaże się jedynym strażnikiem, gdy pomieszczenie zalała fala czerwonych i niebieskich uniformów. Mężczyźni stanęli w równych odległościach przy ścianach, a Iljarii do nich dołączył, pozostawiając mnie samą wśród sępów.

Nie miałam pojęcia, dla kogo przyszykowano dwa wolne miejsca po bokach Ignatii, która wwiercała się we mnie świdrującym spojrzeniem. Niepokój i stępiona strachem panika budowały się w mojej piersi i tworzyły splątany kłębek emocji.

Wokół panowała cisza naruszana jedynie szumem wody. Z każdą upływającą sekundą czułam się coraz bardziej nieswojo i z trudem powstrzymywałam się, by nie zacząć wiercić się na krześle. Skupiłam się na koronkowej sukni Ignatii w głębokim odcieniu szkarłatu z łezką między piersiami i wysokim kołnierzem. Nic się nie zmieniło, odkąd widziałam ją po raz ostatni. Wciąż zakrywała bliznę na szyi.

– Spóźnia się – mruknął z nutą irytacji Casimir, a ja odetchnęłam z niemałą ulgą, że coś zaczęło się dziać, bo potrzebowałam bodźców, by przetrwać. Dźwięk spływającej po ścianach wodzie doprowadzał mnie do szału.

Minęło zaledwie parę sekund od jego słów, gdy na końcu sali pojawił się portal przedstawiający nieprzeniknioną ciemność. Wiatr z hukiem wdarł się do pomieszczenia. Podmuch dosięgnął mnie z mocą i zachwiałam się, ledwo utrzymując na siedzeniu. Nie chciałam upaść w tej sukni. Zdecydowanie nie.

Stukot obcasów rozbrzmiał złowieszczo i z portalu wyłoniła się smukła, kobieca sylwetka. Przeszył mnie wstrząs, w uszach odezwały się krzyki ofiar. Sapphira wkroczyła do sali jak najpotężniejsza królowa i mój największy koszmar. Stała z wysoko uniesioną głową, na której spoczywała szczerozłota, bogato zdobiona szafirami korona. Jednoczęściowy strój wykonany z tysiąca mieniących się złotych kryształków ciasno opinał jej ciało, a różna wielkość małych kamieni nadawała kreacji trójwymiarowości. Nad wyciętym dekoltem widniała kolia z szafirów identycznych jak jej oczy, a przezroczyste rękawy ozdobiono delikatnym rozsypem diamencików.

– Wybaczcie spóźnienie – zaszczebiotała z uśmiechem, sięgając do prostych włosów. – Poprawiałam fryzurę.

Nikt się nie odezwał. Casimir przyglądał jej się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, Phyllon gładził palcami kamień berła, a Ignatia nawet nie odwróciła się do nowo przybyłej, okazując lekceważenie. Niewzruszona Sapphira ruszyła przez pomieszczenie, a jej wzrok nie spoczął na mnie ani razu.

– Nie spodziewałam się pustego krzesła – oznajmiła. – Gdzie się podziała twoja królowa, Phyllonie?

Twarz króla rozciągnął przyprawiający o dreszcze uśmiech.

– Lagina nie żyje.

Sapphira zatrzymała się.

– Cóż – mruknęła, kiwając głową. – Czułam, że w końcu ją zabijesz. I tak długo trzymałeś ją przy sobie.

Fala złości samoistnie przeze mnie przepłynęła. Królowa Powietrza ponownie ruszyła i usiadła na krześle najbardziej zbliżonym do Phyllona. Dopiero po chwili zrozumiałam, że dokonała tym wyboru i jawnie odrzuciła Casimira.

Muzyk zaśmiał się.

– Pomyśleć, że jeden przedmiot może tak zmienić osobę.

– Pomyśleć, że tyle osób pragnie ten jeden przedmiot – skwitowała z przekąsem i zerknęła na Ignatię. – Co tu robi ta nieokrzesana bestia? Potrafisz w ogóle utrzymać ją w ryzach? Słyszałam, że na wszystkich rzuca się z pazurami.

Ignatia nie zareagowała na obelgi, tylko zajęła się jedzeniem. Phyllon zaś przyglądał się tej wymianie zdań z rozbawieniem.

– Nie zmieniaj tematu, Sapphiro – powiedział pozornie lekkim tonem Casimir, ale czuć było w nim nutę groźby. – Dobrze wiesz, po co się tu spotkaliśmy.

O, proszę. Może raczą mi wyjaśnić, o co tutaj dokładnie chodziło, bo że o kamień, to wiedziałam.

– Nie przystałam na twoją propozycję. – Obejrzała z każdej strony złote paznokcie. – Przystałam jedynie na rozmowę.

– Wiem, że pragniesz jej bardziej niż kamienia.

Jej? Chodziło o moc, czy o coś innego?

– Czyżby? – Uniosła jednocześnie brew i wzrok.

– Oddaj kamień, a dostaniesz dziewczynę.

Poczułam, jakby tym jednym zdaniem wymierzył mi policzek. Mogłam się domyślić, że moja obecność tutaj miała większe znaczenie, skoro lubili wykorzystywać mnie na prawo i lewo jak jakiś przedmiot, ale nie widziałam w tym żadnego sensu. Po co byłam Sapphirze? Przecież zdobyła kamień. Nie miałam już nic, czego mogłaby pragnąć, a od samego początku tego spotkania ani razu na mnie nie spojrzała, udając, że nie istnieję.

Królowa odchyliła głowę i wybuchła krótkim, gwałtownym śmiechem. Gdy się uspokoiła, jej postawa całkowicie się zmieniła. Rysy twarzy wyostrzyły się, a wzrok stał się okrutny.

– Mogę ją sobie wziąć w tej chwili i nie będziesz mógł nic na to poradzić – syknęła, pochylając się do przodu. – Z kamieniem jestem niezwyciężona i z łatwością cię pokonam. Nie prowokuj mnie.

Po jej słowach atmosfera zagęściła się, a strażnicy położyli dłonie na rękojeściach broni, gotowi do walki. Ich spojrzenia stały się czujne i przenikliwe.

Casimir jednak zachowywał opanowanie i wziął łyk wina, przedłużając czas, w którym wszyscy czekali na jego odpowiedź.

– Zapominasz się. – Westchnął, jakby zawiedziony. – Zapominasz, że wiem o kamieniu więcej niż ty, młoda dziewucho. Jestem starszy niż wasz świat i potężniejszy niż wszechświaty.

– Och, jestem taki mądry i potężny – zakpiła, naśladując jego głos. – A jednak pragniesz mocy Amiasa, bo nie jesteś wystarczająco silny, by z nim wygrać.

– Kto powiedział, że do tego potrzebuję jego mocy? – Zamieszał winem w kieliszku ze złotego szkła. – Planuję wykorzystać ją w zupełnie innym celu.

Rozłożyła ręce.

– Więc na co czekasz?

Przez twarz Casimira przemknęła irytacja, ale zniknęła tak szybko, jak cień rozproszony słońcem.

– Oddaj kamień, albo dziewczyna zginie.

Ciało Sapphiry ledwo zauważalnie stężało, lecz po sekundzie znów przybrała nonszalancką i wywyższającą się postawę. Ja jednak siedziałam zastygła w przerażeniu i szoku.

– Myślisz, że dam się oszukać? – prychnęła królowa. – Też chcesz ją żywą.

– I widzisz, tu się różnimy. – Muzyk przechylił kieliszek w jej stronę. – Dla mnie Souline może okazać się przydatna. Jeśli przeżyje, wykorzystam przychylność wszechświata, jeśli nie, to trudno. Ty pragniesz jej żywej, bo chcesz jej cierpienia. Zależy ci, by tej nocy nie zginęła z rąk drogiego Phyllona, bo cały twój plan szlag trafi.

– Nie zabijesz jej. – Sapphira pokręciła z politowaniem głową. – Zbyt dużo możesz ugrać jej życiem.

Wściekłość wypełniła mnie bez reszty. Nie byłam dla nich osobą, a jedynie pionkiem w grze, którą prowadzili. Ich słowa piekły mnie jak rozżarzone węgle na skórze, przypominając, jak mało znaczą mój los, uczucia i ja.

Zacisnęłam dłonie w pięści, a paznokcie wbiły mi się boleśnie w skórę. Z każdą chwilą rosła we mnie coraz większa determinacja. Chciałam, by za to zapłacili. Chciałam, by zapłacili za rozebranie mnie z godności. Za odebranie mi człowieczeństwa, wyboru i przyszłości.

Chciałam sprawić, by błagali o litość, gdy odbiorę od nich wszystko, na czym im zależało, łącznie z życiem.

Ostre słowa Muzyka wyrwały mnie z myśli.

– Nie chcesz rozpoczynać wojny, Sapphiro, zapewniam cię.

– Wojna już trwa, Casimirze.

– Wojna, którą rozpoczął Ames, to zabawa dla dzieci. Nie wykonuje drastycznych ruchów i nie ryzykuje, bo wie, że życie jego wybranki jest zagrożone. – Nie uśmiechnął się. Jego spojrzenie było twarde i surowe. – Nie chcesz rozpoczynać wojny ze m n ą.

Królowa otworzyła usta i... zamarła. Została z otwartą buzią, jakby zatrzymana w czasie. Rozejrzałam się na boki, szukając odpowiedzi na to dziwne zachowanie i zobaczyłam, że wszyscy w pomieszczeniu, łącznie ze strażnikami, zastygli.

Wszyscy oprócz Ignatii.

I mnie.

Mój mózg nie pojmował rzeczywistości, a wszystko działo się zbyt szybko, bym mogła to zrozumieć i zareagować. Ignatia wbiła sobie nóż w dłoń, po czym natychmiastowo zerwała się z krzesła i wskoczyła na stół. W przyspieszonym tempie na czworakach pokonała odległość między nami, nie przejmując się potrawami i talerzami pękającymi pod jej dłońmi i kolanami. Wyglądała jak dzikie zwierzę, które wydostało się z klatki i wpatrywało się w osobę, która je uwięziła, szukając w nim zemsty.

Moje serce zerwało się do galopu, ale nie zdążyłam się odsunąć. Ignatia rzuciła się na mnie i złapała za gardło. Z całych sił pragnęłam utrzymać się na krześle, ale przez impet uderzenia poleciałyśmy w tył. Uderzyłam tyłem głowy w posadzkę, powietrze uleciało mi z płuc. Szklana suknia roztrzaskała się na tysiące kawałeczków, a ostre krawędzie wbiły się w skórę. Księżniczka pochylała się, siedząc na mnie okrakiem, a rude loki spływały po bokach jej twarzy, muskając moje policzki. Lawirujący na krawędzi stołu talerz spadł i rozbił się na podłodze.

– Ból – powiedziała. – Ból pomaga zachować trzeźwość umysłu.

Starałam się nie poddać panice, ale kompletnie nie wiedziałam, co się stało i czego się spodziewać. A ból czułam, i to okropny, bo leżałam na rozbitym szkle. Czułam, że plecy mi krwawią.

– Zepsułaś! – wysyczała Ignatia. – Wszystko zepsułaś! Specjalnie użyłam durnego zaklęcia, żeby nikt nie wpadł na to, jak go uwolnić, a ty musiałaś to zepsuć! Było tak blisko!

Zesztywniałam i to nie dlatego, że uścisk na mojej szyi się zacieśnił. To ona. Ignatia uwięziła Muzyka.

– Dlaczego? – zdołałam przemycić słowa przez blokadę na gardle w postaci jej dłoni.

– Teraz chcą cię wykorzystać. Mówiłam ci! Mówiłam, że zmienili plany! Wszystko się posypało, Souline!

W jej głosie wybrzmiała... rozpacz. Patrzyłam na nią w osłupieniu, próbując pojąć jej słowa, ale zrozumienie nie nadchodziło.

Krzyknęła i poruszyła się tak szybko, że jej ręka się rozmazała. Gdybym mrugnęła, nie zauważyłabym, kiedy wbiła sobie kawałek szkła tuż pod oko. Krople krwi skapnęły mi na twarz.

– Prawie się udało. Tyle poświeciliśmy, a teraz... – Pokręciła głową. – Zniszczą go tobą, a ciebie zniszczą dla władzy. Zawsze tego pragnęli. Od tego właśnie zaczęli. Historia koło zatacza. Lud zapomniany, w czeluściach pamięci pogrzebany.

Jej spojrzenie stało się mgliste, ciało zadrżało. Nie wiedziałam, czy dobrze postępuję, ale złapałam za fragment rozbitego talerza i przecięłam jej ramię. Syknęła, lecz jej oczy nabrały ostrości.

– Uczysz się – wysapała, jakby stoczyła jakaś niewidzialną walkę. – Oni nie przestają mówić. Mnie tu już prawie nie ma, ale nie poddam się nigdy. Ale ty, Souline... Ty się poddaj.

– Co?

– Obie jesteśmy przegrane w tej bitwie. Z różnych powodów wszechświat skazał nas na klęskę. W twoim losie zawsze była zapisana śmierć, ale jej umknęłaś. Oni chcą... – Wrzasnęła, łapiąc się za włosy. Pociągnęła mocno, wyrywając kępki. – Oddanie się śmierci jest lepsze niż to. Mój brat to przetrwa. Musisz odejść, Souline. Musisz umrzeć, bo jeśli jakimś cudem przetrwasz...

I właśnie w tej chwili świat postanowił się odmrozić.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro