Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Casimir pojawił się znikąd. Widziałam, jak muska opuszkami palców połyskujący, zielony przedmiot, gdy ostry podmuch wiatru zabrał go od niego. Sapphira złapała kamień w locie i w ciągu sekundy zniknęła w portalu, który na nią czekał.

Ryk wściekłości wstrząsnął podziemnym korytarzem.

Zakryłam uszy dłońmi, by nie pękły mi bębenki i zaczęłam się kołysać, mamrocząc pod nosem:

– Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja zrobiłam...

Dash żył i patrzył na mnie z bólem w oczach.

– Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja zrobiłam...

Casimir wszedł do jego lochu i pozbył się pętających go więzów. Dash upadł na ziemię i zaczął czołgać się w moją stronę.

– Co ja zrobiłam, co ja zrobiłam, co ja zrobiłam...

Uratowałam brata.

Zabiłam miliony.

Uratowałam brata.

Zmarnowałam niewinne życia poświęconych ofiar.

Uratowałam brata.

Sprowadziłam na Podziemie zagładę.

Uratowałam brata.

Zawiodłam Bluebell.

Uratowałam brata.

Dash doczołgał się do mnie. Dzieliły nas teraz tylko kraty.

– Souline... – wychrypiał.

– Dash... – wydusiłam przez łzy.

Jego twarz zaczęła bardzo szybko się leczyć. Zmieniła rysy. Paskudny, zakrwawiony uśmiech wykrzywił usta Bibiany w wyrazie zadowolenia.

Zachłysnęłam się powietrzem.

– Nie.

– Dałaś się oszukać, Souline – powiedziała.

Rzuciłam się do krat.

– NIE! NIE, NIE, NIE! NIEEE...

Krzyczałam tak bardzo, że w końcu moje ciało się poddało i zapadła ciemność.

***

Leżeliśmy na puszystym dywanie tuż przed kominkiem, w którym trzaskał ogień. Głowę trzymałam na szerokiej piersi, a Ames obejmował mnie w tali. W pobliżu cicho pochrapywała Złotka, promieniując przyjemnym ciepłem. Czułam się jak w kokonie, otoczona troską, miłością i poczuciem bezpieczeństwa.

Kiedyś nie sądziłam, że takie myśli nawiedzą moją głowę. Nie pomyślałabym, że znajdą się dwie osoby, które nie zawahałyby się ani sekundy, by mnie ochronić. Gdyby ktoś teraz wszedł do pomieszczenia z zamiarem wyrządzenia mi krzywdy, nie zdążyłby nawet przekroczyć progu, a zostałby dosłownie unicestwiony – albo rozszarpany na strzępy i zjedzony przez niedźwiedzicę, albo spalony na popiół.

Lubiłam spędzać czas w taki sposób. Zupełnie spokojnie, beztrosko. Wsłuchiwałam się w głos Amesa. Opowiadał mi historię o chłopcu, który zasiadł na tronie zbyt wcześnie. Na którego spadła ogromna odpowiedzialność, lecz zmierzył się z nią, bo bardzo pragnął zadbać o swoich poddanych. Tworzył przy tym obrazy z ognia. Zielone smugi wirowały nad nami, zamieniając się w ruchome kształty.

– Mój ojciec był potężny i rządził żelazną ręką. Z jego rozporządzeniami nie zgadzała się nawet Voray, choć poniekąd to ona stworzyła z niego taką osobę. – Poruszył dłonią, a ogień buchnął i ukazał piękną kobietę. – Moja mama jednak dorównywała mu mocą. Od dziecka wykazywała silną władzę nad ogniem. Gdy Voray szukała odpowiedniej partnerki, wyczuła ją w nieznanej na salonach rodzinie i zmusiła, by oddali ich córkę do zamku. Od piątego roku życia... – Zawahał się, zerkając na mnie, po czym dodał, uśmiechając się miękko: – Dziesięć na twoje ludzkie lata. – Złożył lekki pocałunek na moim czole i kontynuował: – Przygotowywała się do roli spłodzenia potomka. Tego od niej wymagano.

– To straszne – szepnęłam.

– Owszem – zgodził się. – Ale mama potrafiła znaleźć w tej sytuacji pozytywy. Wiedziała, że ucieczka jest bezcelowa i jedyną opcją, by się z tego wyplątać, byłaby śmierć. Mogła więc wieść smutne życie i próbować zginąć lub spróbować coś zmienić. Otrzymała władzę, o której osoby z niższych sfer mogły tylko pomarzyć. Wiedziała, z jakimi problemami boryka się królestwo i zaczęła je rozwiązywać po cichu. Ojciec nie zgadzał się z wieloma rzeczami, ale ona zdobyła nie tylko serca poddanych, lecz również jego.

– Dzięki niej się zmienił?

– Poniekąd. – Westchnął ciężko i ogień znów zawirował. Teraz przedstawiał mężczyznę i kobietę, stojących ramię w ramię. Surowy wyraz twarzy króla łagodniał przy uśmiechniętej królowej. – Zaczął dostrzegać błędy, które popełniał. Pozwolił mamie rządzić razem z nim, już nie po cichu, ale brakowało jej doświadczenia i wiedzy. Nie wszystko dało się od razu naprawić, potrzeba było czasu, a to im zabrano.

Zamilkł na chwilę i wiedziałam, że śmierć rodziców nadal go porusza. Ścisnęłam go, chcąc przekazać mu wsparcie.

– Mój ojciec urodził z dość specyficznym darem – odezwał się w końcu. – Choć nie wiem, czy można nazwać to darem. Bardziej defektem, który Voray uważała za błogosławieństwo.

Bałam się zapytać, o co chodziło.

– Król powinien być miłosierny – oznajmił powoli. – Nie mógł jednak spełniać należytej roli, skoro niczego nie czuł.

– Zero?

– Zero. W ogóle. Nie miał uczuć. Nie tak jak w przypadku czakry serca, gdy przechodzi się na ciemną stronę. On nie czuł kompletnie niczego. Voray od kołyski wpajała mu zasady i reguły rządzące królestwem. Problem w tym, że mój ojciec działał tylko pod reguły i zasady, nie patrząc na odchyły od normy. Nie było tam miejsca na współczucie, bo zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego ktoś może czuć się skrzywdzony. Do dziś zachowano tajemnicę o jego prawdziwej osobowości.

– A co z twoją mamą? Wspomniałeś, że zdobyła jego serce. Nie kochał jej?

– To nie była miłość, bo nie był w stanie jej odczuwać, lecz pragnął ją zrozumieć. Chciał wiedzieć, czym są uczucia, jak je rozpoznawać i jak stać się królem godnym królowej, która stała przy jego boku.

– Jak dla mnie to była miłość – powiedziałam cicho. – Skoro chciał ją zrozumieć, nie wzięło się to znikąd. Coś musiał czuć, by chcieć.

Zastanowił się.

– Może masz rację. – Obrazy z ognia zmieniły się po raz kolejny. W powozie siedział chłopiec i brzemienna kobieta. Mały Ames rozglądał się na boki, ciekawy świata. – Mama nie pozwoliła Voray mieć na mnie wpływu. Mistrzyni Mądrości się to nie podobało, ale ojciec poparł swoją wybrankę. Mama chciała, żebym poznał królestwo i zabierała mnie na wycieczki. Pokazywała ziemię i poddanych. Ich pracę i życia. Mówiła, że wszyscy powierzyli życie koronie i kiedy nadejdzie dany moment, muszę o nich zadbać.

Zielone płomienie utworzyły scenę, w której mały Ames zamiata liście, a mama stoi z ręką na okrągłym brzuchu i zerka na niego, rozmawiając z jakąś kobietą.

– Zachęcała mnie do pomocy innym, żebym zrozumiał, jak żyją i wytworzył więź z poddanymi. – Wskazał na ogień. – Podróżowaliśmy już kilka dni, gdy mama źle się poczuła i musieliśmy odpocząć na małej wsi, bo nie dojechalibyśmy do docelowego miasta. Ugościła nas wielodzietna rodzina. Nie rozumiałem za bardzo, co się działo, ale wiedziałem, że mama cierpi. Strażnicy pojechali sprowadzić uzdrowicielki i posłali po mojego ojca, który od samego początku był przeciwny podróży.

Przeszło mnie złe przeczucie.

– Rozpoczął się poród – oznajmił napiętym głosem. – Ciężki. Głowy rodziny zajmowały się mamą, a starsze dzieci zaopiekowały się mną, nie pozwalając zobaczyć, co się dzieje. Poczułem moc ojca jeszcze zanim zbliżył się do wsi. Nastąpiło parę szkód, które oddaliły ich od siebie, ale mama starała się zrozumieć, że popełnił te zbrodnie z braku emocji. Lub właśnie z powodu pierwszego razu poczucia czegoś więcej niż pustki. – Westchnął. – W swoim krótkim życiu z nim odnotowałem tylko trzy momenty, w których wydawało mi się, że odczuwa emocje. Wściekłość i strach o jego partnerkę przy porodzie. Szczęście, gdy pojawiła się Ignatia i rozpacz, gdy Phyllon zamordował mamę. Gdy dowiedział się o ostatnim, powiedział mi, żebym nigdy nie pozwolił sobie czuć, bo sprowadzi to na mnie zgubę. To były ostatnie słowa, które od niego usłyszałem.

Uniosłam się lekko i spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich skrywany ból.

– Jego słowa często do mnie wracały, ale nie zamierzałem zawieść mamy. Dobry władca to taki, który chce stworzyć jak najlepszą przestrzeń dla swoich poddanych. Ojciec ignorował problemy, bo ich nie rozumiał. Ja chciałem zrozumieć wszystko.

– Ames...

– No i popatrz, to ciebie wybrał na swoją wybrankę.

Gwałtownie zwróciłam głowę w stronę nowego głosu. Na krześle, związana i zakrwawiona, siedziała Bluebell. Odwróciłam się z powrotem do Amesa, ale on zniknął, podobnie jak Złotka i salon. Przebywałam w ciemnym, zimnym lochu.

– Chciał być dobrym władcą, a wybrał sobie kogoś, kto zawiódł. Nie tylko jego królestwo, ale całe Podziemie. Wszystko, na co pracował i się poświęcał, zepsułaś, oddając kamień.

Obok niej pojawiały się ofiara za ofiarą. Krzyczeli. Błagali. Płakali.

Rzuciłam się na kolana i zaczęłam pocierać dłońmi, błagając o wybaczenie. Szloch wstrząsnął moim ciałem, moją duszą.

– Przepraszam, przepraszam, prze...

– Hej, dziewczyno!

Z haustem wciągnęłam powietrze. Uniosłam się błyskawicznie, rozszerzając szeroko powieki. Obok mnie stała kobieta o złotych oczach, przyglądając mi się niepewnie. Siedziałam na łóżku w brudnych ubraniach, a kołdra zaplątała mi się między nogami.

Gdzie ja jestem? Czy to kolejny koszmar?

– Chyba miałaś koszmar.

Och.

– Dobrze się czujesz? Płakałaś przez sen.

Dotknęłam policzka i faktycznie, był mokry. Nie potrafiłam też znaleźć na powrót równego rytmu oddechu, jakbym przed chwilą mocno zanosiła się płaczem.

– Chodź – powiedziała łagodnie. – Powinnaś się umyć.

Wskazała dłonią na otwarte drzwi ukazujące łazienkę. Szybko omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Znajdowałam się w komnacie ze ścianami w lazurowym kolorze i przeszkloną podłogą, pod którą chlustała woda. Znałam ten wystrój.

Mój loch zamienił się na komnatę w Królestwie Wody.

– Tak bardzo cię boli? – spytała z troską w głosie. – Otrzymałam rozkaz, by cię nie uzdrawiać, ale mogę odrobinę ukoić ból.

Popatrzyłam na nią. Wyglądała na szczerze zmartwioną, marszcząc lekko jasne, prawie białe brwi. Długie włosy zaplotła w dwa dobierane warkocze, które lśniły zdrowym blaskiem. Sukienka z grubszego błękitnego materiału przypominała tunikę Bluebell. Odwróciłam wzrok.

– Nic mi nie jest – wychrypiałam, podnosząc się. Moje ciało zaprotestowało bólem, lecz zignorowałam to i wstałam.

– Pomogę...

– Mogę iść sama? – zapytałam wyprutym z emocji głosem. – Proszę.

Spojrzała na mnie sceptycznie, ale chyba wyglądałam tak koszmarnie, że zrobiło jej się mnie szkoda i ustąpiła.

– Gdybyś potrzebowała pomocy, wołaj. Będę tutaj.

Skinęłam głową. Odsunęła się, robią mi miejsce i ruszyłam w stronę łazienki. Miałam wrażenie, że moje kości są zardzewiałe jak stare narzędzia. Z każdym krokiem słyszałam skrzypienie w stawach, a zesztywniałe kończyny poruszały się z trudem. Czułam się jak kukła, ale udało mi się dojść do wypełnionego parą i morskim zapachem pomieszczenia.

Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, potrzebując chwili odpoczynku. Mimo krótkiego dystansu dostałam zadyszki, a ciało drżało niekontrolowanie z wysiłku.

Łazienkę pozbawiono okien. W rogu stała kabina prysznicowa, a obok wanna z parującą wodą i pianą. Po prawo widniały dwie umywalki w kształcie muszli, nad którymi rozciągało się szerokie, podświetlane zimnym światłem lustro.

Drżącymi rękami zaczęłam zdejmować z siebie ubranie. Pierwszy raz od prawdopodobnie ponad dwudziestu dni, nie byłam pewna, ile czasu minęło. Starannie złożona tunika Bluebell, stanik, buty z materiałem z moich starych trampek, skarpetki, spodnie i bielizna – wszystko wylądowało na szklanej podłodze, której nienawidziłam całym sercem. Nieustannie poruszające się dno przyprawiało mnie o mdłości.

Zrobiłam krok w stronę wanny, a w lustrze mignęło mi moje odbicie. Mimowolnie się zatrzymałam i z przytłaczającym uczuciem żałości zerknęłam na siebie lub na coś, co powinno być mną. Wydawało mi się, że patrzę na obcą osobę.

Ciemnofioletowe sińce rozlały się pod oczami, które wyglądały na martwe. Matowe włosy okalały wychudzoną twarz. Żebra wystawały, prawie przebijając cienką jak papier skórę. Siniaki w różnych odcieniach pokrywały ręce i nogi, zauważyłam też jeden na brzuchu.

Wpatrywałam się w odbicie dłuższą chwilę, zapamiętując ten widok – widok osoby, która wszystkich zawiodła. Naszyjnik, który powinien służyć jako schronienie kamienia, był pusty i wisiał samotnie między posiniaczonymi obojczykami. Pragnęłam go zdjąć i cisnąć w przestrzeń, ale nie wykonałam ani jednego ruchu, by się go pozbyć. Zostawiłam go jako przypomnienie.

Jako znak haniebnego czynu, którego się dopuściłam.

Jako skaza na duszy, która nie opuści mnie nawet po śmierci.

Jako symbol słabości i przejaw tego, że się złamałam.

Uczucie duszącego wstydu toczyło się we mnie od środka, wbijając kolce w tkankę. Zepsucie i zgnilizna roznosiły się we mnie niczym zaraza.

Podeszłam chwiejnie do wanny, po czym z trudem uniosłam nogę i włożyłam ją do ciepłej wody. Złapałam się krawędzi dla utrzymania równowagi, po czym zmusiłam drugą kończynę do ruchu. Powoli opuszczałam się, aż nie dotknęłam pośladkami gładkiego dna.

Nie czułam strachu przed wodą. Obmywającą mnie toń przyjęłam z pewnego rodzaju ulgą. Nie dlatego, że koiła obolałe mięśnie ani z powodu pierwszej kąpieli od wielu dni.

Zanurzyłam się głębiej.

I głębiej.

Woda zamknęła mi się nad głową. Nagromadzone emocje wydarły się ze mnie w formie krzyku zamieniającego się w bąble powietrza. Wypełniająca wannę ciecz zagłuszyła rozdzierający dźwięk wydostający się prosto z mojej poranionej duszy.

Straciłam oddech, woda wlała mi się do gardła. Zamknęłam oczy. Nie walczyłam z tym. To i tak było nieuniknione, a ja byłam tak strasznie zmęczona...

Silne ręce wyciągnęły mnie z wanny. Upadłam na posadzkę i zaczęłam się krztusić. Ktoś przewrócił mnie na bok i klepał po plecach, a ja wypluwałam z siebie wodę. Złote światło rozbłysło oślepiająco i natychmiast wywołało kujący ból w piersi.

Gdy blask zniknął, mogłam już normalnie oddychać. Nie poruszyłam się jednak. Leżałam na szklanej podłodze z zamkniętymi oczami, nie panując nad drżeniem ciała i trzęsącą się dolną wargą. Łzy wypłynęły spod powiek, zdradzając mnie po raz kolejny.

Uratowała mnie uzdrowicielka.

Nie chciałam zostać uratowana.

Przykryła mnie ręcznikiem i pomogła się unieść, a ja się jej poddałam, całkowicie zrezygnowana. Oparła mnie o ścianę wanny, a następnie nakryła nagie nogi miękkim i puszystym materiałem. Złapała mnie za ramiona i zmusiła do spojrzenia na nią. Ze złotych oczu wyzierała panika.

– Żyjesz? Wszystko w porządku?

Nie byłam w stanie się odezwać. Nie wiedziałam, czy mam prawo po tym, co zrobiłam.

– Jesteś Souline, prawda?

Casimir lub Phyllon mogli ją poinformować, lecz coś kazało mi spytać:

– Skąd wiesz?

Opadła na pięty i odetchnęła, jakby moja odpowiedź przyniosła jej ulgę.

– Król Ognia cię szuka. Poinformował całe Podziemie o kamieniu i o tym, że próbujesz go ochronić.

Nie sądziłam, że po tych wszystkich zdarzeniach mogę poczuć jeszcze większy ból, ale tak się stało.

– Zawiodłam – stwierdziłam zduszonym głosem. – Oddałam kamień.

– Nic się nie stało – zapewniła natychmiast i...

I mnie przytuliła.

Zesztywniałam w kompletnym szoku. Uzdrowicielka obejmowała mnie i gładziła po plecach, próbując dodać otuchy. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Po chwili odsunęła się ode mnie, po czym przyjrzała uważnie.

– Nic się nie stało – powtórzyła. – To nie twoja wina.

– Co? – spytałam zszokowana. – Dlaczego? Wszystko zepsułam. Wszystkich zawiodłam.

Położyła mi dłoń na czubku głowy i lekko zmierzwiła mokre włosy. Przypominała mi w tej chwili Dasha. On też czasami tak robił, by mnie pocieszyć.

– Och, ty biedna, młoda istoto. – Spojrzała na mnie współczująco. – Wytrzymałaś długo. Nie wyglądałabyś tak, gdybyś zawiodła, jestem tego pewna. Przynieśli cię tutaj ledwo żywą, pobitą. Wierzę, że zrobiłaś, co mogłaś.

Pokręciłam głową, czując napływające z powrotem łzy.

– Musiało być ci ciężko.

– Zawiodłam – powiedziałam tylko.

Kobieta patrzyła na mnie z bólem. Nie wiedziałam, czym zasłużyłam sobie na jej współczucie. Nie wiedziałam, dlaczego była dla mnie miła i nie obwiniała za oddanie kamienia. Odnosiłam wrażenie, że to nieodpowiednie.

Spodziewałam się nienawiści.

Otrzymywałam dobro.

– Zawiodły te osoby, które zgubiły się w życiu i pragną bardziej władzy i zniszczenia niż dobra – oznajmiła dobitnie. – Nie możesz się o to obwiniać ani nikt inny. Nie możemy obwiniać się za to, jak ktoś nas skrzywdził. To oni doprowadzili nas do stanu, w którym nie przypominamy siebie. To oni sprawili, że się złamaliśmy. To ich wina, nie nasza.

Kilka łez stoczyło się po mojej twarzy.

– Ale to od nas zależy, czy się podniesiemy i oddamy cios. To od nas zależy, czy pozwolimy im na nas wpływać. To od nas zależy, czy się poddamy, czy nie.

Gardło ścisnęło mi się boleśnie na jej słowa.

– Nie zostałaś sama. – Ścisnęła moją dłoń. – Król Ognia wywołał wojnę, żeby cię odszukać. Całe królestwo wyruszyło, by walczyć. Skoro oni uważają, że jesteś tego warta, to ty też musisz. Zawalcz o siebie i odpłać się za wszystkie krzywdy.

Zamknęłam oczy, szloch wyrwał mi się z ust. Złamałam się pod naporem jej wypowiedzi, moje kości pękły i pokruszyły się. Objęłam się ramionami, płacząc żałośnie. Chciałam zniknąć, skulić się i przestać istnieć.

Uzdrowicielka ponownie mnie objęła. Nie miałam pojęcia, ile wypłakiwałam swoją duszę. Łzy się nie kończyły, lecz kobieta zaczęła do mnie mówić, odwracając uwagę od bólu i w końcu uspokoiłam się na tyle, by oddychać.

– Musimy cię porządnie umyć – stwierdziła, odsuwając się. – Ale odpuścimy sobie wannę. Dasz radę stać?

Skinęłam głową.

– Poczekaj – rzuciła, wychodząc z łazienki.

Siedziałam i tak jak kazała, czekałam. Wróciła z małym stołkiem, który ustawiła pod prysznicem. Pomogła mi się podnieść i przejść mały kawałek, który wydawał się niemożliwą do pokonania odległością. Moje drżące nogi z wytchnieniem przywitały siedzisko.

Uzdrowicielka odkręciła dyszę, strumień uderzył we mnie, ukrywając przed światem. Kobieta zaczęła wcierać szampon w moje włosy.

– Jak masz na imię? – spytałam cicho.

– Fluvia.

Spłukała szampon i powtórzyła czynność.

– Dlaczego mi pomagasz?

– Jestem uzdrowicielką, cechujemy się miękkim sercem. – Nie widziałam jej, ale miałam wrażenie, że lekko się uśmiecha. – Poza tym, w życiu wszyscy toczymy bitwy. Czasami mniejsze, czasami większe. Zdarza się, że niekiedy przegramy, ale to nie jest powód, żeby się poddać. To od nas zależy, czy ostatecznie wygramy wojnę. Czy odrzucimy ideę podania się i będziemy dalej walczyć.

Oddanie kamienia było przegraną bitwą.

Ale wojna w dalszym ciągu trwała. Nikt jeszcze nie zwyciężył.

Może wciąż istniała nadzieja.

Fluvia przeszła do mycia ciała. Wstałam, po czym przytrzymałam się ściany i pozwoliłam uzdrowicielce się umyć. Nie odczułam zażenowania, gdy delikatnie obmywała mnie myjką, starając się nie sprawić bólu. Byłam zbyt słaba, by przejmować się nagością.

I targały mną o wiele potężniejsze emocje.

Owinęła mnie ręcznikiem i przysunęła krzesło przed umywalkę. Usiadłam.

– Proszę. – Wręczyła mi czekoladowy batonik. – Nie dali ci żadnego jedzenia, bo masz iść na ucztę, ale to powinno dodać ci trochę sił.

Zajęła się suszeniem moich włosów, a ja drżącymi rękami rozpakowałam batonik i przez dłuższy moment po prostu się w niego wpatrywałam, nie do końca wierząc, że trzymam w dłoniach normalne jedzenie, ale też walcząc z poczuciem winy, że mogłam zjeść coś czekoladowego, kiedy inni stracili przeze mnie życie. Nie zasługiwałam na to.

Gdy wzięłam pierwszy gryz wypełniony wyrzutami sumienia, zaszkliły mi się oczy. Nienawidziłam tego, że ciągle płaczę, więc postarałam się przenieść uwagę na Fluvię, która rozczesywała splątane pasma i zdałam sobie sprawę z czegoś, co wcześniej mnie nie zastanowiło.

– Dlaczego uzdrowiciele pomagają w... – zamilkłam, bo zabrakło mi słowa.

– Szykowaniu się? – domyśliła się. Potwierdziłam ruchem głowy, na co kontynuowała: – Jesteśmy tego uczeni przy naukach uzdrowicielskich. Nasz dar łączy się poniekąd z wyglądem. Jeśli król zostanie zraniony pazurami, a oczekuje się jego obecności na spotkaniu czy naradzie, musi wyglądać nieskazitelnie. Nie może pokazać słabości takich jak rany, podkrążone oczy, czy ogólne wycieńczenie na przykład właśnie podczas wojny. Nie każdy z nas się tym zajmuje, ale to przydatna umiejętność.

Miało to sens.

– Czyli masz mnie przyszykować tak, żebym nie wyglądała jak pół dupy zza krzaka, ale nie możesz mnie uzdrowić?

Zmarszczyła brwi.

– Co?

– Jakbym nie wyglądała na całkowicie martwą? – spróbowałam inaczej.

Zmarszczki na jej czole wygładziły się i posłała mi łagodne, współczujące spojrzenie.

– Tak. – Przeszła do robienia makijażu. – Wydaje mi się, że chcą, by twoje rany były widoczne, ale nie na tyle, by można było pomyśleć, że jesteś w tragicznym stanie.

Nie podobało mi się to. Jej słowa mogły oznaczać tylko to, że znowu chcą mnie do czegoś wykorzystać. Poprzednie wypowiedzi Fluvii dały mi do myślenia, lecz wcale nie było mi łatwo wziąć się w garść. Chciałam, naprawdę chciałam być silna, ale zmęczenie, otępienie i ból wydawały się silniejsze.

– Mam dla ciebie ubrania – oznajmiła, gdy skończyła i już chciała wychodzić, gdy powiedziałam:

– Nie.

Zerknęła na mnie, a ja wstałam i zaskakująco szybko przeszłam przez łazienkę. Ręcznik rozplątał się i spadł na podłogę, lecz nie przejęłam się tym. Sięgnęłam po tunikę i buty Bluebell. Przycisnęłam je do piersi. Nie mogłam się z nimi rozstać. Nie potrafiłam.

– Nie. – Pokręciłam głową.

– Jeśli pójdziesz w tej tunice tam, gdzie cię chcą, zedrą ją z ciebie siłą i zniszczą. Oddaj mi ją, a ja ją wypiorę i przechowam. – Zbliżyła się i wyciągnęła rękę. – Masz moje słowo.

Chciałam się z nią kłócić, ale wiedziałam, że ma rację. Pozwoliłam sobie jeszcze na chwilę zatrzymania się w czasie, a następnie z bólem w piersi oddałam Fluvii tunikę, która ostrożnie ją przyjęła i odłożyła na szafkę.

Uzdrowicielki. Zawsze niesamowicie ciepłe i przyjazne.

Minevra, Bluebell i ona. Nie zasługiwałam na nie. Nie zasługiwałam na nic dobrego w życiu.

– Dlaczego znowu mi pomagasz?

– Mówiłam ci – odezwała się lekkim głosem. – Nie jestem bez serca.

Odeszła i wróciła po sekundzie ze złożonymi w kostkę ubraniami i zwykłymi trampkami. Wybór stroju mną zachwiał. Czułam, że zrobili to specjalnie, bym miała poczucie, że panuję nad sytuacją, gdy jakakolwiek kontrola nad moim losem już dawno wymknęła się z moich rąk.

Przełknęłam z trudem i wzięłam od niej ciuchy.

– Poradzisz sobie?

Skinęłam.

Fluvia zostawiła mnie samą i zamknęła za sobą drzwi. Odetchnęłam głęboko kilka razy i założyłam bieliznę. Następnie czarne spodnie i luźną koszulkę z długim rękawem. Wciągnęłam na stopy skarpetki, potem buty.

Bolało mnie serce.

Bolała mnie dusza.

Zmarnowałam tak wiele niewinnych żyć. Zabiłam tak wiele osób...

Wzdrygnęłam się na dźwięk pukania.

– Wszystko w porządku? – usłyszałam stłumiony przez oddzielające nas drewno głos Fluvii.

Nie odpowiedziałam, tylko wyszłam z pomieszczenia. Uzdrowicielka otaksowała mnie wzrokiem i otworzyła usta, gdy wrota komnaty otworzyły się gwałtownie. Do środka szybko wszedł strażnik, ale miałam wrażenie, że drzwi zamiast zamknąć się za nim od razu, stanęły na chwilę, jakby ktoś je przytrzymał.

– Co się dzieje? – spytała Fluvia.

– Zostałaś wezwana do kwater – powiedział służbowym tonem. – Zaprowadzę dziewczynę na miejsce.

Uzdrowicielka spojrzała na mnie, jakby nie chciała mnie zostawiać, ale nie miała wyboru. Wróciła się po tunikę Bluebell, po czym posyłając mi pokrzepiający uśmiech, opuściła pospiesznie komnatę.

Skupiłam się na strażniku, nie wiedząc, czego się po nim spodziewać. Mimowolnie spięłam się na jego obecność.

Rozejrzał się na boki, jakby upewniał się, że zostaliśmy sami i zbliżył się do mnie.

– Jestem Hacil – przedstawił się. – Dekadę temu zostałem wysłany przez króla Amiasa jako szpieg na zamek Phyllona.

Moje serce zabiło szybciej na jego słowa.

– Muszę tylko potwierdzić, że jesteś tą, której szuka i wyślę do niego sygnał, po czym wydostaniemy się stąd.

– Tak! – wyrzuciłam z siebie natychmiast, czując rozchodzące się w piersi uczucie nadziei. – Tak, tak, to ja...

Oczy Hacila rozszerzyły się nagle, a on wzdrygnął się i znieruchomiał. Stróżka krwi spłynęła z kącika jego ust. Mój umysł nie potrafił przetworzyć tego, co działo się tuż przede mną. Cichy jęk wydobył się z jego gardła, po czym strażnik padł jak długi, ukazując stojącego za nim Casimira, który trzymał zakrwawione serce w szponiastej dłoni.

Muzyk przekrzywił głowę, wlepiając we mnie niebieskie, jaszczurze tęczówki.

– Wybierasz się gdzieś, Souline?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro