Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Ciszę rozerwał płacz dziecka.

Zerwałam się na równe nogi. Przez chwilę stałam kompletnie zamroczona, próbując przypomnieć sobie, co się wydarzyło. Jakiś czas temu odpłynęłam i obudził mnie dźwięk otwieranych krat. Dostałam tak czerstwy chleb, że każdy gryz musiałam popijać przeraźliwie lodowatą wodą, by nie stanął mi w gardle. Porcja była mała, ale wystarczająca, bym nie umarła z głodu.

Po jedzeniu zwinęłam się w kłębek i znów musiałam zasnąć. Żałowałam jednak, że otworzyłam oczy, bo widok, który mnie powitał, zmroził mi krew w żyłach.

– Witaj, Souline – przywitała się Sapphira. – Dobrze się spało?

Złota, obcisła suknia błysnęła w ciepłym świetle pochodni. Szkoda, że nie pozostało ciemno. Nie chciałam widzieć tego, co działo się przede mną. Sapphira trzymała na ręce niemowlę. Czerwień splamiła biały, miękko wyglądający kocyk, którym zostało owinięte.

– Co ty wyprawiasz? – wykrztusiłam.

– Stara śpiewka. – Pogładziła ostrym pazurem zaróżowioną twarzyczkę. Dziecko zapłakało, a królowa spojrzała na mnie. – Oddaj kamień, a to wszystko się skończy.

Próbowałam uspokoić szalejące w piersi serce, ale rozdzierający płacz małej, niewinnej istoty wstrząsał mną do głębi. Nie do końca docierało do mnie, co się działo. Mój mózg nie chciał przetworzyć obrazów, które rejestrowały oczy.

– Naprawdę jeszcze ci się to nie znudziło? – spytałam, starając się mówić pewnie. – Nie zdobędziesz kamienia, torturując kogoś, chyba jasno dałam ci to do zrozumienia. Sądziłam, że po takim czasie wykażesz się choć ułamkiem kreatywności, a ty w kółko odgrzewasz ten sam schemat.

Sapphira zaśmiała się.

– Wychodzę z założenia, że systematyczność przynosi efekty. Może i powtarzam schemat, ale za każdym razem wprowadzam do niego odrobinę nowości. – Wskazała podbródkiem na dziecko. – Założę się, że nie spodziewałaś się tego, co?

– Jesteś żałosna – wyplułam ze złością. – Musisz posługiwać się słabszymi i niewinnymi, żeby s p r ó b o w a ć cokolwiek osiągnąć, bo sama nic nie potrafisz. Sięgasz dna i grzebiesz się w mule.

Ponownie przesunęła pazurem po cienkiej skórze.

– Ogromnie ciekawi mnie, ile osób poświęcisz. Jak bardzo zimna i obojętna będziesz w stosunku do krzywdy, by zachować przedmiot władzy. Jak bardzo bezduszna i nieludzka jesteś, Souline? – Zrobiła krok do przodu. – Jak możesz pozwalać na tyle cierpienia?

Zamachnęła się i jednym ruchem przecięła skórę na piersi niemowlaka. Przewróciło mi się w żołądku na bezgraniczny dźwięk agonii, wydobywający się z wąskiego gardła. Dziecko nie rozumiało, dlaczego czuje ból.

Zanim się zorientowałam, dopadłam do krat.

– Nie masz sumienia?! Jak możesz żyć, robiąc takie rzeczy?!

– Dokładnie tak samo jak twój wybranek. – Wzruszyła ramionami, a dziecko wierzgało w jej uścisku, wykrzywiane cierpieniem. – A sumienie zgubiłam lata temu. Po pewnych czynach przestajesz czuć cokolwiek oprócz palącej wściekłości. Nie ma od tego powrotu.

Przez popłakiwanie przedarł się jęk. W kącie lochu coś się poruszyło i po sekundzie rozległ się lament. Kobiecy, desperacki głos przeszył mój mózg stosem igieł.

– Nie! Nie, nie! Zostaw ją! Zostaw moje dziecko!

Nie czułam ciała. Wpadłam w stan zaprzeczenia, nie pozwalając dotrzeć prawdzie do umysłu. Zbyt długo oszukiwałam siebie, że zdołam to przetrwać. Sapphira była nieśmiertelną, potężną istotą. Przeżyła już pewnie setki lat i okrucieństwo nie robiło na niej wrażenia.

Na mnie za to robiło potężne.

– Przestań! – przekrzyczałam płacz matki i dziecka. – Nie zmusisz mnie tym do oddania kamienia, więc po prostu przestań!

Sapphira jedynie się zaśmiała i wykonała kolejne cięcie. Wzdrygnęłam się, słysząc przeraźliwy krzyk kobiety. Nie miałam pojęcia, jak wygląda. Znajdowała się za daleko, bym mogła dostrzec szczegóły w ciemnościach.

Nie miałam też odwagi patrzeć na nią dłużej niż kilka sekund.

Jej dziecko było torturowane tuż przed nią przeze mnie. Gdybym nie spróbowała uratować brata i jak idiotka nie poszła na ryzykowany układ, nic z tego by się nie wydarzyło. Odnosiłam wrażenie, że moja egzystencja to pasmo błędów i porażek. Lepiej by było, gdybym po prostu umarła.

– Uratuj moje dziecko! – Kobieta szarpała się w magicznych więzach. – Błagam, błagam! Tak długo staraliśmy się o nie z wybrankiem! To moja mała iskierka – zaszlochała. – Mój sens istnienia. Błagam...

Zamknęłam oczy, nie pozwalając łzom wydostać się spod powiek. Czułam, że moje serce pęka, dusza się kruszy.

– Przestań – wyszeptałam, lecz zaraz po tym przestrzeń wypełnił kolejny krzyk dziecka. – Sapphiro, przestań!

Uniosłam na powrót powieki i moje spojrzenie od razu skrzyżowało się z szafirowym. Krew splamiła twarz królowej. Widziałam kroplę, która spływa po policzku i sunie po szczęce aż do brody. Białe zęby odznaczyły się na tle ciemnej skóry.

– Nie przestanę, Souline. Dopóki nie oddasz kamienia, nie przestanę.

– Nie. – Pokręciłam głową. – To dziecko nie jest niczemu winne. Zostaw je w spokoju. Nawet ty nie jesteś na tyle okrutna, by to robić. Przestań.

Sapphira zaśmiała się.

– Myślisz, że twoje słowa w jakikolwiek sposób na mnie zadziałają? Możesz nawet błagać na kolanach. Nie cofnę się przed niczym, by zdobyć to, czego chcę.

– Nie! – wrzask matki odbił się od ścian. – Zostaw ją! Zostaw moją iskierkę!

Wydawało mi się, jakbym odseparowała się od ciała i przestała uczestniczyć w rzeczywistości. Przez cały czas nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się działo. Moje ciało odrętwiało tak bardzo, że nie byłam w stanie otworzyć ust. Kamień piekł mnie przez zawieszkę i wypalał w skórze poczucie winy.

Czułam do siebie odrazę. Wstręt. Stałam się potworem. Nieważne czy oddałabym kamień, czy zachowała. Przeze mnie ginęli niewinni, a ja się temu przyglądałam i nie czyniłam nic, by to przerwać. Przypomniałam sobie, że na początku oceniałam tak wszystkich w Podziemiu. Każdy był dla mnie potworem, a gdy poznałam ich bliżej, zrozumiałam, jak szlachetne serca posiadają.

Oceniałam ich przez rasę, przez pryzmat niezrozumiałej nowości.

A koniec końców to ja stałam się potworem. I to najgorszym z możliwych.

– Souline! – Głos matki dziecka przebił się przez mur, który wzniosłam. Moje imię w jej ustach prawie mnie zabiło. – Nie pozwól jej skrzywdzić mojej malutkiej. Daj jej to, czego pragnie. Błagam! Błagam! Oddam ci wszystko, co mam! Dom, pieniądze! Oddam nawet życie, tylko proszę... – Zaniosła się płaczem. – Proszę, uratuj moje maleństwo...

Było mi niedobrze. Niewielka porcja chleba powędrowała w górę mojego przełyku.

Może Sapphira wcale nie miała złych planów? Może potrzebowała kamień jedynie do ochrony? To było prawdopodobne. Nie musiała przecież wykorzystać go w złym celu. Oddanie go nie mogło przecież być aż tak złe.

– Po co ci ten kamień, Sapphiro? – wydusiłam. – Dlaczego tak bardzo chcesz go zdobyć?

– Chcę zapłaty za to, co zostało mi odebrane. Obiecałam zemstę i dokonam jej, choćby świat legł przy tym w gruzach.

Powietrze przesiąkło strachem i bólem. Owijało się wokół mnie mackami, dusząc, kąsając, kalecząc. Nie widziałam wyjścia z tej sytuacji. Tu nie było żadnego podstępu jak w przypadku z fałszywym Dashem. Mogłam albo patrzeć na śmierć niemowlęcia, bo tylko do tego dążyły działania królowej, albo przekazać jej przedmiot, który zabije dużo więcej osób, w tym również dzieci.

Słaby krzyk wbił mi się prosto w serce, łzy same wypłynęły z oczu. Koc, w który owinięto niemowlę, namókł krwią. Nie pozostało ani grama świeżej, czystej bieli.

– To ci obiecał Casimir? – spytałam, by zająć ją rozmową. Nie zwracałam uwagi na błagania matki. Musiałam zdobyć czas. Musiałam coś wymyślić, zrozumieć. – Obiecał ci zemstę?

Sapphira przyglądała się oddychającej z trudem kulce w jej ramionach. Gdyby nie okropny odcień szkarłatu, można by pomyśleć, że patrzy na dziecko z uczuciem.

– Casimir nic mi nie obiecał. – Przeniosła beznamiętny wzrok na mnie. – Po prostu jego cel pokrywa się w pewnym stopniu z moim. Póki mam korzyści z naszej współpracy, nic innego mnie nie obchodzi.

– Zawrzyj układ z Amesem – wypaliłam, zanim zdążyłam się rozmyśleć. – On da ci to, czego chcesz. Pomoże ci w zemście. Masz moje słowo.

Królowa uniosła wysoko brew.

– I znów mnie zaskoczyłaś. Naprawdę nie chcesz oddać kamienia. Ale wiesz co, Souline?

Znalazłam w sobie siłę i spytałam:

– Co takiego?

– Zaczynasz się łamać. Twoja dusza, twoje ciało. Nawet jeśli jakimś cudem to przetrwasz, już nigdy nie będziesz taka sama. Masz w sobie ludzkie emocje, współczucie i empatię, ale jesteś okrutna. Kto normalny pozwalałby torturować dziecko, gdy ma władzę temu zapobiec?

Zamilkłam, usilnie starając się powstrzymać drżenie ust.

– Ames nie ma niczego, co mógłby mi dać. Nic od niego nie chcę. Pragnę tylko i wyłącznie kamienia i dopóki nie znajdzie się w moich rękach, nie dam ci chwili wytchnienia. Obiecałam, że cię zniszczę, Souline. – Bezwzględne spojrzenie wwierciło się we mnie. – A ja zawsze dotrzymuję obietnic.

I potem, nim pojęłam, co zamierza zrobić, złapała niemowlę za nogi, zwieszając je głową w dół, po czym na moich oczach...

Rozerwała je na pół.

Przeraźliwy wrzask matki zagnieździł się w mojej duszy na zawsze.

***

W lochu towarzyszył mi smród własnych wymiocin. Nie zdołałam utrzymać w żołądku tej żałosnej porcji jedzenia, którą mi podano. Zwróciłam ją zaraz po makabrycznej śmierci niemowlęcia.

Sapphira dotrzymywała słowa.

Po torturach dziecka, nadeszła pora na jego matkę. Nie byłam w stanie tego znieść. Zapach przesiąkniętej bólem krwi wypełniał moje nozdrza, a krzyki utrzymywały się w uszach, gdy siedziałam w kącie, kołysząc się w przód i w tył.

Bluebell, młody chłopak, dziecko, jego matka, Hannel, mężczyzna bez oka, szarak, ciemnowłosa kobieta o imieniu Sunibla oraz Griven – mężczyzna, który niedawno stał się strażnikiem i w końcu miał pieniądze na jedzenie dla swojej rodziny.

Tylu osobom odebrano życie z mojej winy.

Powtarzałam ich w kółko w głowie w kolejności śmierci, by nigdy nie zapomnieć. Nie znałam imion wszystkich. Nie wiedziałam, kim były te osoby, ale ich życia wyryły się we mnie na wieczność.

Musiały minąć przynajmniej dwie doby od śmierci niemowlęcia i matki. W tym czasie Sapphira zdążyła torturować i pozbawić życia pięciu osób. Przerywała jedynie, żeby odejść po kolejną ofiarę. Powrót zajmował jej od godziny do półtorej, a ja wykorzystywałam te cenne chwile, by opanować emocje i nastawić się psychicznie na kolejną próbę przejęcia kamienia. Nie mogłam się ugiąć.

Sapphira odeszła mniej więcej pół godziny temu, więc nie zostało zbyt dużo czasu, aż wróci. A ja kompletnie nie byłam przygotowana na kolejne tortury. W mojej głowie kotłował się ogrom myśli. Gdzie podziewał się Ames? Dlaczego jeszcze mnie nie znalazł? Co się działo z Dashem? I najważniejsze...

Ile jeszcze dam radę zatrzymać kamień przy sobie?

Nie mogłam znieść krzyków i błagań. Nie mogłam znieść bezsilności. Osoby, które torturowała Sapphira, błagały mnie o ratunek. Królowa uświadamiała ich, że to moja wina, że cierpią i umrą, a ja mogłam tylko stać i na to patrzeć. Chciałam coś zrobić. Pragnęłam uratować osoby, które wpadły w sidła Sapphiry. Czułam, że tracę rozum, siedząc zamknięta w lochu, z którego nie było wyjścia. Jedyną opcją, by coś zmienić, było oddanie kamienia, który spowodowałby jeszcze większą spiralę śmierci.

Położyłam czoło na kolanach, które przyciągnęłam do piersi. Sądziłam, że wypłakałam już wszystkie łzy, ale znów zaszkliły mi oczy. Moje kości były sztywne, ciało ciężkie, a dusza... Z niej co chwila wyrywano kawałki, pozostawiając ją poharataną i krwawiącą.

Nienawidziłam ograniczeń mojej ludzkiej natury. Nienawidziłam tego, że jestem słaba. Nienawidziłam, że muszę czekać na ratunek, a nie uratować się sama. Mój los nigdy nie leżał w moich rękach. Byłam... żałosna.

Przeanalizowałam każdą możliwą opcję, ale nie byłam w stanie przetrwać, jeśli bym uciekła. O ile w ogóle bym uciekła. Gdyby próba nie wyszła, Sapphira zemściłaby się na niewinnych. Ukarałaby mnie w jeszcze gorszy sposób, niż znałam, byłam tego pewna. Czułam, że moje ręce są związane niewidzialnym sznurem, który pętał nie tylko nadgarstki, ale również szyję, odcinając dopływ powietrza.

Dusiłam się. Z każdą minutą coraz bardziej. Musiałam coś wymyślić. Musiałam wpaść na jakieś rozwiązanie.

Poczułam coś ciepłego spływającego z nosa. Krew. Kolejna słabość. Nie ruszyłam się nawet o milimetr. Po prostu siedziałam i wsłuchiwałam się w ciche kapanie. Kilka kropli spadło na moje spodnie, ale nie przejęłam się tym. Miałam jej na sobie tyle, że nie robiło mi to różnicy.

Kiedy powtarzałam w głowie ofiary, w którymś momencie wbiłam paznokcie w przedramiona i rozorałam skórę. Zrobiłam to samoistnie i zorientowałam się dopiero wtedy, gdy palcami dotknęłam mokrej cieczy. Tunika Bluebell zyskała rdzawe, zaschnięte plamy.

– Gdzie podziewa się twój wybranek?

Podskoczyłam na dźwięk męskiego głosu. Nie słyszałam, by ktoś się zbliżał.

– Czyżby cię porzucił?

Uniosłam głowę i wbiłam wzrok w przybysza. Zdradziecką, wykrzywioną w nikłym uśmiechu twarz Casimira oświetlał nikły płomień pochodni. Palące uczucie rozgrzało moją pierś. Wstałam.

– Co ty tu robisz? – warknęłam.

– Wiem, że spodziewasz się Sapphiry, ale uznałem, że przyda ci się mała przerwa i przemieściłem następną ofiarę, którą sobie wybrała.

Podeszłam do krat, a Casimir mnie otaksował, na dłużej zatrzymując spojrzenie na poplamionych rękawach tuniki.

– Czego chcesz? – spytałam, zachowując chłodny ton.

Wygładził przód bordowej marynarki.

– Słyszałem, że chciałaś zdradzić Sapphirze pewien sekret w zamian za nietykalność brata.

Zmrużyłam oczy. Zignorowałam chęć wytknięcia podstępu Bibiany i zamiast tego, powiedziałam:

– Sapphira nie jest wobec ciebie lojalna.

Zmarszczył brwi.

– Wiem. Byłabym idiotą, gdybym tego nie zauważył.

Nic z tego nie rozumiałam.

– Więc dlaczego pozwalasz jej na to wszystko? Dlaczego sam nie spróbujesz zdobyć kamienia? Jeśli jej go oddam, jak go od niej odbierzesz?

– Sapphira sądzi, że może mnie oszukać. Jeszcze nie opowiedziała się po żadnej ze stron, a bezstronność to zagrożenie. Trudno przewidzieć działania takiej osoby. W końcu nadejdzie moment, gdy zrozumie moją potęgę, a ja czekam cierpliwie, aż mi się ukłoni.

– To nadal nie tłumaczy, dlaczego pozwalasz jej na zdobycie kamienia.

– Doprawdy? – Przybliżył twarz do krat, a niegodziwy uśmiech uniósł kąciki jego ust. – Jestem wszędzie, Souline. Zlewam się z otoczeniem. Słucham, obserwuję i czekam. Kiedy nastąpi przejęcie kamienia, ja przy tym będę. Przedmiot nigdy nie trafi w ręce Sapphiry. On należy do mnie.

Ostatnie słowa wypowiedział tak przerażającym tonem, że zesztywniał mi kręgosłup. Chciałabym, żeby przestali mówić zagadkami. Aktualnie nie zrozumiałam większości jego wypowiedzi. Będę się nad nią zastanawiać, aż zacznie parować mi mózg od myślenia. Nigdy nie byłam dobra w tego typu rzeczach. Nawet wierszy w szkole nie potrafiłam dobrze zinterpretować.

– Po co w ogóle z nią współpracujesz i podejmujesz ryzyko, że może jednak udać się jej przejąć kamień? Przecież to bezsensu. Gdyby twój plan się nie powiódł, Sapphira stałaby się najpotężniejsza w Podziemiu. Nikt nie mógłby jej skrzywdzić, nawet ty.

Casimir włożył ręce do kieszeni czarnych, aksamitnych spodni i wzruszył ramionami.

– To proste – oznajmił. – Ktoś inny wykonuje za mnie brudną robotę, myśląc, że robi to tylko dla siebie. Starania Sapphiry przynoszą mi rozrywkę. Ciekawie patrzy się na jej próby przejęcia kamienia i późniejszą frustrację, gdy ponosi porażkę. Poza tym, to zadanie kompletnie ją zajmuje. Nie poświęca się knuciu, bo ma ograniczony czas.

– To znaczy?

– Cóż, wmanipulowałem ją do zawarcia pewnego układu.

Nic mi to nie mówiło. Musiałam dowiedzieć się więcej.

– Z tobą?

– Nie – zaśmiał się. – Z Phyllonem.

– To nie ma sensu – mruknęłam.

Oparł się bokiem o krawędź ziemistej ściany. Pochodnia dawała blask na całą jego twarz. Patrzenie na niego sprawiało mi trudność. Wcześniej wydawał mi się niewinny i skrzywdzony, teraz widziałam jedynie zło wcielone.

– Sapphira pragnie jednej rzeczy, ale furia rządzi nią tak mocno, że nie wykorzystuje pełnego potencjału sytuacji. Chce mieć pewność, że osiągnie swój cel, a kamień jej to zapewni, więc odpuściła ciebie.

Zgubiłam na moment powietrze.

– Mnie? Co takiego może chcieć ode mnie?

Casimir uśmiechnął się tajemniczo.

– Przez jej zaślepienie zgodziła się oddać cię Phyllonowi, z kamieniem czy bez.

W głowie mi wirowało.

– Co?

– Sapphira i Bibiana rozpoczęły plan porwania cię, zanim ja zacząłem działać. Okoliczności mi sprzyjały, a mój pomysł był o wiele bardziej złożony niż ich, więc żeby nadto się nie wysilać, dołączyłem do nich. Oczywiście nie za darmo. Zdradziłem Sapphirze parę sekretów, żeby rozważyła współpracę ze mną i jak widzisz, udało mi się. – Posłał mi zadowolone spojrzenie.

Ich relacja wyglądała zupełnie inaczej niż podejrzewałam. Czy Sapphira miała pojęcie o prawdziwych zamiarach Casimira? A jeśli nie, jak mogłabym wykorzystać to na swoją korzyść?

– A co z Bibianą? – zapytałam.

– Bibiana w ogóle mnie nie obchodzi, ale jej dar się przydaje. Ważniejsza była Sapphira. To ona wszystkim przewodziła. Nie mogłem jednak pozwolić, by miała cię na wyłączność. Nie wiedziała o tunelach, więc za możliwość ukrycia cię i zastawienia pułapki, zgodziła się na dwadzieścia dwa dni przetrzymywania cię.

Przełknęłam ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle.

– I rozumiem, że po dwudziestu dwóch dniach, Phyllon ma do mnie p r a w o?

Casimir skinął głową.

Zacisnęłam zęby. Traktowali mnie jak rzecz. Czułam się brudno i bezużytecznie, ale zarazem buzowała we mnie lodowata furia. Zapłacą za to. Poprzysięgłam sobie, że zapłacą za wszystko. Za tortury, za śmierć niewinnych i za mnie.

– Ile dni zostało Sapphirze?

– Siedemnaście.

Dużo. W ciągu tylu dni, jeszcze wszystko mogło się zmienić.

– Jak to będzie działać? – spytałam. – Kiedy minie wyznaczony czas, Sapphira po prostu będzie musiała odpuścić? Przecież nie pozwoli, by kamień zdobył ktoś inny niż ona. A już na pewno nie Phyllon.

– Och, wiadomo, że tak łatwo by nie odpuściła. – Uśmiechnął się szeroko. Jego uśmiech był przerażający. Miałam wrażenie, jakby jego twarz za mocno się rozciągała, ukazując zbyt dużo zębów, które były ostrzejsze niż ludzkie. – Dlatego oboje zwarli pakt krwi. Nie mogą się sprzeciwić warunkom i kiedy nadejdzie kolej Phyllona na przejęcie cię, Sapphira zostanie zmuszona, by cię oddać.

– I co? Phyllon przejmie mnie na zawsze?

– Nie, o ile Sapphira się nie wycofa. Jeśli jemu zaś nie powiedzie się z kamieniem, Sapphira znów ma do ciebie prawo po dwudziestu dwóch dniach. Układ przestaje działać, gdy oddasz kamień.

Przymknęłam na moment powieki i powoli wypuściłam oddech. Czułam się jak piłeczka pingpongowa. Odbijali mnie na lewo i prawo.

Odnosiłam wrażenie, że Casimir mówi mi zbyt dużo. A to mogło oznaczać tylko to, iż wierzył, że nie uda mi się wrócić do Amesa. Zakuło mnie serce.

– Przyszedłeś tu, żeby mi o tym wszystkim opowiedzieć?

– Nie. – Odepchnął się od ściany i pochylił głowę w stronę krat. – Darzę cię jednak sympatią i jeśli masz pytania, staram się na nie odpowiadać. Uratowałaś mnie, Souline. Pech chciał jednak, żebyś została ofiarą w tej historii.

Łzy złości napłynęły mi do oczu. Nie chciałam być ofiarą. Jeśli jednak moja ofiara mogła uratować Podziemie, przyjęłam poświęcenie z minimalną goryczą. Śmierć i tak już na mnie czekała. To ode mnie zależało, czy do tego czasu zdołam przetrwać i ochronić kamień.

Nim zdążyłam mrugnąć, Casimir poruszył się szybciej niż kiedykolwiek widziałam. Nawet chyba szybciej niż Ames. Przeraziło mnie to na tyle, że cofnęłam się, potykając o własne stopy. Upadłam na tyłek, a Muzyk otworzył kraty i błyskawicznie je zamknął.

Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami.

– Smacznego – powiedział.

Zamrugałam.

– Co?

Opuścił wzrok, a ja podążyłam za nim. W lochu znalazło się jedzenie. Parująca miska zupy i dwie kromki chleba. Dopiero teraz zapach dopłynął do moich nozdrzy, na co ściśnięty żołądek zareagował burczeniem.

– Dlaczego to robisz?

– Mówiłem, że darzę cię sympatią – oznajmił ze współczującym spojrzeniem. – Gdyby nie przeznaczenie, nasza relacja wyglądałaby inaczej. Jesteś środkiem do celu i zamierzam cię wykorzystać, ale to nie oznacza, że chcę, żebyś cierpiała bądź głodowała.

Zignorowałam kujące uczucie wściekłości i przyciągnęłam do siebie tacę. Nie zamierzałam odmawiać jedzenia, mimo że najchętniej rzuciłabym Casimirowi miską w twarz. Skupiłam się na porcji gulaszu z dużą ilością marchewki, ziemniaków i mięsa. Zamieszałam łyżką, po czym nabrałam trochę i włożyłam do ust. Ciepło rozlało się w moim żołądku, przynosząc ulgę. Zupa smakowała dobrze. Podobnie jak mojej mamy.

Dławiące uczucie w gardle prawie uniemożliwiło mi przełknięcie, ale udało mi się. Potrzebowałam chwili na opanowanie się, więc powróciłam uwagą do Muzyka. Nienawidziłam go każdą cząsteczką ciała, ale miał coś, co mogło się przydać.

Informacje. Musiałam wyciągnąć od niego informacje.

– Byłeś tutaj już piętnaście lat temu – stwierdziłam, na co uniósł brew. – Jest was więcej?

Uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie tylu, ilu bym chciał.

Wzięłam kolejną łyżkę gulaszu, dając sobie czas na zastanowienie. Unikał odpowiedzi, więc w tej kwestii nic nie zdziałam. Ale mogłabym dowiedzieć się czegoś innego.

– Jak w ogóle się tu znalazłeś? I kiedy? Żaden z jaszczurów w Podziemiu nie może przecież otworzyć portalu do innego wymiaru.

– Widzisz, Souline... – Ukucnął i przekrzywił głowę, przyglądając mi się uważnie. Nie przerwałam jedzenia i wytrzymałam jego spojrzenie. Uśmiechnął się. – Ten świat został stworzony dla ludzi i nie pozwala na obecność innych istot w przestrzeni. Każdy wymiar odpowiada potrzebom jego prawowitych mieszkańców. Kieruje się swoimi zasadami i kiedy zostaną one złamane, dąży do równowagi.

Przegryzłam ziemniaka i połknęłam.

– Co masz na myśli?

– Ludzie nie mogą wiedzieć o naszej rasie. Gdy pojawili się tu pierwsi reptilianie, kopali tunele, szukając złota, by powrócić z nim do naszego świata, ale początkowo żyli na Powierzchni. Większość czasu spędzali pod ziemią, lecz stworzone przez nich wioski znajdowały się między ludźmi.

Pamiętałam historię, którą opowiedział mi Ames w bibliotece, gdy po raz pierwszy znalazłam się w Podziemiu. W ich świecie żywili się energią ze złota, lecz brakowało go, więc wysyłano grupy jaszczurów do innych wymiarów, by zdobyć potrzebne zasoby.

– Nie ingerowali w życie ludzi, zbyt skupieni na swojej misji, jednak wszechświat wyczuł zaburzenie i pozwolił im na przybranie nowej formy, przybliżając naszą rasę do...

– Ludzkiej – wyszeptałam, wtrącając się.

Skinął głową.

– Z historii, które słyszałem, żaden z tamtejszych reptilianów nie połączył tych faktów. Myślę, że byli zbyt przejęci szukaniem złota. Nie chcieli zawieść swoich pobratymców i uznali to za drobną przeszkodę, która zniknie, gdy powrócą do domu.

Milczałam, zajęta jedzeniem zupy. Bałam się, że jeśli zacznę pytać lub mu przerwę, przestanie mówić, a chciałam wyciągnąć z tej rozmowy jak najwięcej. Słuchałam uważnie, starając się zapamiętać każdy szczegół jego wypowiedzi.

– W trakcie drążenia tuneli, zaczęli budować miasta – kontynuował. – Nie odpowiadało im słońce, woleli żyć pod ziemią i tam też się przenieśli. Szkoda jednak została już wyrządzona i w odpowiedzi wymiar powoli ich zabijał. Śmierć miała być karą za wtargnięcie do ludzkiego świata i zaburzenia równowagi.

Patrzyłam na Casimira w szoku.

– Pierwsi reptilianie nie godzili się jednak na taki los, mieli misję do wypełnienia i nie pozwolili gatunkowi wymrzeć. Ich potomstwo różniło się od rodziców. Urodzili się bardziej przystosowani, lecz nadal z ograniczeniami. Pierwotnych z wymiaru została zaledwie garstka, schorowanych i słabych. Starczyło im jednak energii, by wykonać rytuał i spróbować otworzyć portal. – Casimir spojrzał mi prosto w oczy. – Wiesz, co się wtedy stało, Souline?

– Portal się nie otworzył – wykrztusiłam.

– Dokładnie tak. – Oparł podbródek na dłoni. – Wszechświat uwięził nasz gatunek, odcinając od umiejętności tworzenia portali między wymiarowych. Kolejna kara za pojawienie się w ludzkim świecie i zachwianiem rzeczywistości.

Ledwo pojmowałam jego słowa. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że taki był powód przetrzymania jaszczurów na Ziemi.

– Ostatni z pierwszych zmarli, a ich potomkowie rozpoczęli budowę Podziemia, do której wykorzystano zebrane złoto.

To prawda. Ames też o tym wspominał.

– Dlaczego zmarli tylko oni? – zebrałam się na odwagę, by spytać. – Dlaczego dzieci przetrwały?

Casimir uśmiechnął się przerażająco.

– Wszechświat został w pewnym stopniu przechytrzony. Dzieci urodziły się w tym wymiarze, zmienione przez panującą tutaj energię. Można powiedzieć, że powstał nowy gatunek, który inaczej oddziaływał na przestrzeń, bo nie pasował do żadnego z wymiarów i dlatego los pozwolił im stworzyć podziemny świat. Potomstwo pierwszych reptilianów nie tylko z łatwością zmieniało formy między jaszczurzą i ludzką, ale też przestało żywić się energią ze złota, przerzucając się na zwykłe jedzenie. Nowi reptilianie otrzymali magię i zdolność posługiwania się żywiołami, by przetrwać tak głęboko pod ziemią. Powiązane jest to również z energią.

– Jak?

– Pierwotna wersja gatunku pobierała energię ze złota, by przetrwać. Nigdy nie byliśmy ludźmi, choć ten wymiar próbował nas do nich upodobnić. Jesteśmy istotami o wyczulonych zmysłach, otwartych na materię żyjącą wokół nas. Ten wymiar aż iskrzy od ukrytej w nim mocy. Nasza rasa przejmuje to i przekształca na magię bądź żywioł, nie zdając sobie sprawy, jak to działa, bo tworzy się to samoistnie. Im potężniejszy reptilianin, tym większe są jego zdolności.

W którymś momencie rozchyliłam usta. Szybko je zamknęłam i zaraz znowu otworzyłam, chcąc się odezwać, ale zaniemówiłam. Miałam wrażenie, że powiedział mi sekrety, które poznaje się jedynie po śmierci, bo za życia są zbyt niebezpieczne.

– Z taką potęgą reptilianie mogliby przejąć ten świat – mówił dalej Casimir. – I niektórzy mieli taki plan.

Bunt. To również pamiętałam z historii opowiadanej przez Amesa. Niedługo po powstaniu Podziemia znalazła się grupa buntowników, która uważała, że niepotrzebnie jaszczury tworzą swój świat, gdy równie dobrze mogą żyć na Powierzchni.

– Wyszli na Powierzchnię i próbowali pokonać ludzi. Nie przewidzieli jednak woli wszechświata. Żeby zachować równowagę, istnienie istot musiało pozostać w ukryciu. Reptilianie zaczęli chorować i umierać z powodu nieodpowiadającego im powietrza, przetrwali tylko ci z mocą odpowiedniego żywiołu. Zaś ludzie, którzy zdawali sobie sprawę o jaszczurach, umierali, krwawiąc wewnętrznie. Nasz gatunek wymarł w umysłach ludzi i gdy tylko napotka podobny problem, tworzy identyczne skutki.

Wstrzymałam powietrze. To właśnie dlatego umierałam. Bo wszechświat nie chciał, bym wiedziała o jaszczurach. Bo zaburzyłabym tym harmonię wymiaru.

Ostry ból przeszył moją klatkę piersiową. Nigdy nie miałam szans z Amesem. Oszukiwałam się. Od samego początku byliśmy skazani na porażkę. Związek człowieka i istoty z innego świata nie miał prawa istnieć.

Moja dłoń mimowolnie powędrowała do naszyjnika i zacisnęła się na zawieszce w kształcie puzzla. Kształt, który miał dla mnie niezwykłe znaczenie, w który wierzyłam całym sercem, teraz stał się dla mnie bólem. Ja i Ames nie pasowaliśmy do siebie. Nie byliśmy w stanie przeskoczyć naszych różnic. Nie byliśmy jak dwa inne kształty, które złączone tworzyły całość.

Nigdy nie będziemy razem.

– Ames wspominał ci, dlaczego wszyscy poruszają się w ludzkiej formie? – spytał Casimir.

Nie potrafiłam odnaleźć głosu.

– Kiedyś wojny toczyli w prawdziwym wcieleniu. Kiedyś wielu żyło na co dzień w jaszczurzej formie. Aż z czasem coraz trudniej było im ją utrzymać. Coraz więcej energii kosztuje przemiana w reptilianina. – Biła od niego furia. – Co stanie się za sto lat? Dwieście? Pozostaną nam tylko cechy prawdziwej natury? Nie będziemy mogli się zmienić?

Pragnęłam się cofnąć, ale nie zamierzałam okazywać strachu, mimo że Muzyk wyglądał teraz, jakby chciał zamordować każdego w promieniu stu kilometrów.

– Wyobrażasz sobie, że jeden głupi wymiar tępi tak bardzo nasz gatunek? – odezwał się przerażającym głosem. – Dlaczego tak bardzo chroni ludzi? Pokonywanie słabszych jest naturalnym wynikiem ewolucji. – Wstał. Wydawał się teraz wyższy, większy. – Człowieczeństwo to przekleństwo. Trzeba je wytępić. A gdy już się go pozbędziemy, powrócimy do dawnej chwały.

Patrzyłam na niego ze zgrozą. Chyba w końcu zaczynałam pojmować, dlaczego to wszystko robi. To jak potraktował wszechświat ich gatunek, było ujmą na jego dumie. Chciał się zemścić na ludziach.

Chciał przejąć ten świat.

Podziemie i Powierzchnię.

Obrócił głowę w bok, jakby czegoś wyczekiwał. Poczułam ukłucie strachu i z mocno bijącym sercem również wstałam.

– Wróćmy do ważniejszych spraw, dobrze Souline?

Nie odpowiedziałam, ale domyśliłam się, że zaraz poznam prawdziwy powód, dla którego mnie odwiedził.

Z mroku wyłonił się strażnik w ciemnoczerwonym stroju prowadzący mężczyznę, który słaniał się na nogach. Casimir przejął mężczyznę od strażnika i trzymając go mocno za ramiona, zwrócił się do mnie:

– Wiesz, nie sądziłem, że tak szybko odkryją, gdzie cię przetrzymujemy. Spodziewałem się jednak, że Ames sam po ciebie zejdzie, a nie wyśle generała z marną liczbą żołnierzy i swoją niedźwiedzicę. Myślałem, że bardziej mu na tobie zależy.

Odcięłam się od krzywdzących słów. Mówił tak specjalnie, bym zwątpiła w Amesa.

– Gdzie on jest, Souline? – zakpił. – Dlaczego jeszcze nie zszedł do tuneli? Dlaczego cię nie znalazł?

Zadawałam sobie takie same pytania i choć nie znałam konkretnej odpowiedzi wiedziałam jedno – miał powód, by tu nie zejść. Ufałam mu. Ufałam, że robi wszystko, co w jego mocy, by mnie uratować i żadne słowa Casimira tego nie zmienią.

Mimowolnie jednak zaczęłam zastanawiać się nad powodem. Dlaczego Casimir drugi raz poruszył ten temat? Wyglądał, jakby to jemu bardziej zależało, by Ames pojawił się w tunelach...

I nagle na coś wpadłam.

A co, jeśli te tunele miały jeszcze jedną funkcję? Co, jeśli gdzieś tutaj została zastawiona pułapka na Amesa i jego moc? Przecież tego pragnął Casimir. A jak najłatwiej ściągnąć Amesa w miejsce, w którym można go zaskoczyć, bo go nie zna?

Mną.

Ames musiał przejrzeć ich plany. Wiedział. On wiedział! Nie da się pojmać. Ulga rozeszła się po moim ciele, opatulając mnie niczym koc. Teraz zapewne szukał sposobu, by obejść pułapkę.

Prawie się rozpłakałam.

– Złotka cię znalazła, więc Sapphira się jej pozbyła – mówił Casimir, nie zdając sobie sprawy z huraganu szalejącego w mojej głowie. – Niefortunne, bo Ames prawie zdobył z tobą połączenie.

Patrzyłam na niego, starając się nie okazywać szoku. Czy zdawał sobie sprawę z tego, co powiedział? Właśnie potwierdził moje myśli.

Kontynuował jak gdyby nigdy nic:

– Elias jest utalentowanym generałem. Musiałem go przegonić, bo znalazł się zbyt blisko ciebie. Prawie odkrył, gdzie byłaś, wiesz? – Kopnął mężczyznę, a ten upadł na kolana. Casimir złapał go za włosy i szarpnął mu głowę do tyłu.

Wciągnęłam z sykiem powietrze. Sieć żył na jego twarzy była jak złoto i sięgała oczu, które... również wyglądały jak złoto.

– Co... co mu jest? – wydusiłam.

Muzyk uśmiechnął się okrutnie.

– Trzymam w tunelach pewne istoty. W wymiarze, z którego pochodzimy, żyliśmy z nimi w zgodzie. Nie zagrażaliśmy sobie nawzajem. – Znów pociągnął mężczyznę za włosy, na co ten jęknął w agonii. – Tutaj odkryłem jednak, że ich jad jest śmiertelny dla reptilian, bo zamienia ich krew w prawdziwe złoto. Materiał ten jest toksyczny dla gatunku, który nie może już żywić się energią, a karmi się ludzkim jedzeniem.

– Ciekawe – powiedziałam sztywnym głosem. – Ale na co mi ta wiedza?

– Otóż... – Spojrzał na mężczyznę, który przypominał zastygły w bólu posąg i zadowolenie zagościło na jego twarzy. – Rozkazałem tym stworzeniom zranić generała. Elias nie ma pojęcia, co się z nim dzieje, oprócz tego, że jego rany się nie goją. Gdy zobaczy kolor żył, zostanie mu zaledwie kilka godzin do śmierci.

Stróżka potu spłynęła mi po kręgosłupie.

– Kłamiesz.

– Mam antidotum. – Wyjął coś z kieszeni, a następnie wepchnął mężczyźnie w gardło. – Działa.

Mężczyzna krztusił się. Drgawki wstrząsnęły jego ciałem i padł na ziemię. Jeszcze przez chwilę się trząsł, aż zamarł. Oczekiwałam w przejęciu, co stanie się następne. Umarł? A może przeżył?

Poruszył się powoli, niepewnie, po czym uniósł się na ramionach i wstał. Mimowolnie zbliżyłam się do krat. Twarz mężczyzny wyłoniła się z cienia i... Zastygłam w bezruchu. Wyglądał normalnie. Złote żyły zniknęły.

To musiała być jakaś iluzja. Nie mogłam dać się nabrać.

– Powiedz mi sekret, który chciałaś podać Sapphirze, a dopilnuję, by antidotum dotarło do generała.

Zagadka została rozwiązana. To dlatego do mnie przyszedł.

– Blefowałam – odparłam ze spokojem. – Nie znam żadnego sekretu Amesa, oprócz tego, którym się podzieliłam. Mogę wymienić jeszcze kilka interesujących znamion na jego ciele, ale oprócz tego nic nie wiem.

Casimir się zaśmiał.

– Wydaje mi się, że blefujesz t e r a z.

– Dlaczego miałabym znać jego tajemnice? – Założyłam ręce na piersi i oparłam się bokiem o ścianę. – Myślisz, że chciałam słuchać o polityce czy innych rzeczach, gdy mogłam wykorzystać czas z nim o wiele lepiej?

Jego oczy zalśniły i przemieniły się na jaszczurzą wersję. Przełknęłam ślinę. Czułam, że zaczynam się trząść z nerwów.

– Sądziłem, że jesteś mądrzejsza.

– Jestem tylko człowiekiem. – Wzruszyłam ramionami. – Może i Ames mnie pokochał, ale zdaje sobie sprawę z tego, kim jestem. Nie dzielił się ze mną sekretami, przykro mi.

Muzyk przez chwilę się zastanawiał.

– Nie zależy ci więc na życiu generała?

Elias chciał mnie kiedyś zabić, ale nie chciałam jego śmierci. Już dawno mu to wybaczyłam. Nie wiedziałam, czy wierzyć słowom Casimira, lecz jedno było pewne – nie mogłam zaryzykować i podać mu tajemnicy, której pragnął poznać.

– Czego ode mnie oczekujesz, Casimirze? Co mam ci powiedzieć, skoro nic nie wiem? Chciałbyś, żebym na szybko wymyśliła jakąś bajeczkę i cię nią uraczyła?

Zirytowanie przemknęło przez jego twarz. Mężczyzna, której do tej pory się nie ruszał ani nie odzywał, wycofał się pod ścianę.

– On umrze, Souline.

Zacisnęłam szczęki.

– Nie wiem nawet, czy mówisz prawdę. Jak miałabym ci zaufać?

– Moc Minevry na nic się nie zda w tym przypadku. Właśnie przypieczętowałaś śmierć Eliasa.

– Nic nie mogę na to poradzić – oznajmiłam cicho. – Nic nie wiem.

Muzyk zaczął się śmiać. Najpierw spokojnie, a później coraz większym szaleństwem. Przeszedł mnie dreszcz.

– Dobrze więc – stwierdził. – Niech Elias umrze.

Odwrócił się i zaczął odchodzić. Ciężar w mojej piersi się zwiększał, aż ledwo mogłam oddychać. Miałam złe przeczucie. Wydawało mi się, że Casimir nie udawał. Miał okazję, by zdobyć informacje i chciał wyciągnąć je w zamian za antidotum. Działanie takie samo jak z Sapphirą i moim porwaniem.

– Zaczekaj! – wykrzyczałam, podchodząc do krat. Przycisnęłam do nich twarz i próbowałam zobaczyć, czy był jeszcze w pobliżu. – Casimi...

Wrzasnęłam i odskoczyłam do tyłu, gdy zjawił się tuż przede mną.

– Zmieniłaś zdanie? – Przekrzywił głowę.

Próbowałam uspokoić serce, lecz bez skutku.

– Naprawdę nie znam żadnego sekretu Amesa – powiedziałam dziwnie płaskim głosem. – Ale mogę dać ci coś, co wytrąci go z równowagi. Chcesz zaleźć mu za skórę, prawda?

Casimir uniósł brew, zaintrygowany.

– Co mi proponujesz, Souline?

Generał był najważniejszą osobą na wojnie. Ames go potrzebował. Poza tym, Elias nie zasługiwał na śmierć. Jeśli mogłam coś zrobić, powinnam chociaż spróbować go uratować. Nie zdołałam ocalić już tylu osób. Może chociaż jedną mi się uda.

Miałam tylko nadzieję, że nie popełniam błędu.

Zrzuciłam z siebie tunikę Bluebell. Sięgnęłam do koszulki i zawahałam się. Wiedziałam, że Casimir bacznie mnie obserwował, ale nie przejmowałam się nim. Przymknęłam powieki i odetchnęłam głęboko, próbując przekonać samą siebie, że postępuję dobrze.

Ames zorientuje się, co zrobiłam. Połączy fakty i uratuje Eliasa.

Szybkim ruchem ściągnęłam koszulkę i rzuciłam ją przez kraty, nie dając sobie poczuć zażenowania, że Casimir ogląda mnie półnago.

– Ma mój zapach i krew – warknęłam, sięgając po tunikę, którą błyskawicznie założyłam. – Resztę zostaw wyobraźni.

Muzyk ścisnął materiał w dłoni, po czym przystawił do niego twarz i zaciągnął się. Wstrząsnął mną dreszcz obrzydzenia.

– Dobiliśmy targu, Souline.

Błagam, wszechświecie, spraw, bym tego nie pożałowała.

Już miałam się odwracać, gdy usłyszałam:

– Jak się zraniłaś?

Przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodzi, gdy przypomniałam sobie o szramach od paznokci na przedramionach. Wypełniała mnie wściekłość.

Spojrzałam mu prosto w oczy i powiedziałam:

– Zapisałam na skórze plan twojego morderstwa. Nawet jeśli nie zobaczysz twarzy swojego zabójcy, rozpoznasz czyje ręce odbiorą ci życie.

Casimir rozchylił lekko usta z szoku, lecz zaraz jego oczy pociemniały. W straszny, zapowiadający cierpienie sposób. Nie pozwoliłam sobie się bać i uniosłam nieznacznie podbródek.

– Do zobaczenia, Casimirze. Obiecuję, że ujrzysz mnie tuż przed śmiercią.

Odwróciłam się i odeszłam pod najdalszą ścianę. Nie miałam pojęcia, ile moje nogi jeszcze wytrzymają, dlatego usiadłam na ziemi, udając, że wcale nie obchodzi mnie dusząca obecność jaszczura z innego wymiaru.

– Nie mogę się doczekać, aż zobaczę minę Amiasa, gdy wykonam swój plan. Widok jego rozpaczy, zdezorientowania, furii... – Zamilkł na chwilę, a gdy ponownie się odezwał, prawie go nie usłyszałam przez szalenie głośne odbijanie się mojego serca od żeber. – To będzie niezapomniane.

Wbijał we mnie wzrok zbyt jasnych, jaszczurzych oczu, a ja nie mogłam oddychać, czekając na jego kolejne słowa.

– Prawie bym zapomniał. – Kąciki jego ust uniosły się wysoko. – Twój brat zaginął. Nie miałem zamiaru się wtrącać, ale chyba również zacznę go szukać.

Poczułam, że świat usuwa mi się spod stóp.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro