Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

Mijały kolejne godziny, a mapy nadal były w trakcie tworzenia. Ames wiedział, że to czasochłonny proces, ale trudno mu było zachować spokój, gdy Souline przebywała w nieznanym miejscu i nie wiedział, co się z nią działo.

Cały czas przekazywał topografom obrazy z głowy siedzącej po turecku na stole Wisterii, która nie przerwała pracy nawet na sekundę. Jej gładkie czoło skroplił pot, a powieki zaciskała mocno w skupieniu. Tunele powstały piętnaście kilometrów pod Podziemiem i znajdowały się na kilku poziomach. Sieć przypominała labirynt, a pułapki w postaci martwych punktów doprowadzały króla do szaleństwa.

Elias również się niecierpliwił. W ciągu ostatnich sześciu godzin zajrzał do biblioteki dwanaście razy, a teraz chodził po niej w kółko, kontrolując rysowniczki i sprawdzając informacje od bibliotekarzy, gdy czekał, aż jego źródło się odbuduje.

– Żołnierze są gotowi do zejścia do tuneli – oznajmił, zatrzymując się przy siedzącym na regale Amesie. – Wyruszą natychmiast, gdy powstaną mapy. Pójdę z nimi.

Ames wytężył umysł, by nie przerwać przekazywania obrazów i zapytał:

– Ilu zostało w Królestwie Powietrza?

– Wystarczająco, by zniszczyć wroga. Odpierają nasz atak, ale nie mają szans. Dawno nie czułem takiej woli walki i determinacji. – Odkąd wystąpił przed tłumem, odnosił wrażenie, że mieszkańcy Królestwa Ognia się zjednoczyli. Zaakceptowali Soul jako królową i walczyli w jej imieniu. Elias rozumiejąc to, dodał: – Armia Królestwa Powietrza obróci się w proch.

Król skinął głową. Osłabienie sił Sapphiry, osłabi także ją. W końcu będzie musiała interweniować, a to odciągnie ją od Souline.

Zeskoczył z regału i wylądował obok Eliasa. Zaschnięty szkarłat oderwał się od jego stroju do walki i pokruszył na drewnianą podłogę. Generał nie skomentował wyglądu króla, bo sam stał przed nim pokryty posoką. Krew wroga na ciele była niemym przypomnieniem śmierci i oznaką, że walka wciąż trwała.

Ames pochylił się w jego stronę i powiedział:

– Złotka jest już w tunelach.

Elias rozszerzył oczy.

– Co? – odezwał się ostro. – Przecież mapy nie są jeszcze gotowe. Nie mogą zorientować się, że wiemy, gdzie jest Souline, bo ją przeniosą. Wisteria w końcu zobaczy jej lokalizację i będziemy mogli wyznaczyć odpowiednią drogę. Nie możemy tego spalić!

Ames przyjrzał się zamaskowanemu. Od porwania Souline całkowicie się zmienił. Zaczął przypominać jego przyjaciela, dawnego generała, który przewodził z mądrością.

– Nie zorientują się – odparł ze spokojem. – Złotka jest połączona ze mną, więc dopóki nie użyje ognia, jej energia jest tak znikoma, że nie powinni jej wyczuć. A jeśli natknie się na kogoś w tunelach, to po prostu go zje. Zero świadków.

– Zgubi się tam! – syknął. – Widziałeś jak bardzo skomplikowane są te korytarze? Nie będzie miała pojęcia, gdzie jest!

– Złotka studiowała jej zapach. Kazałem jej się go nauczyć, tak na wszelki wypadek. Jeśli go poczuje, wytropi ją bez map.

Elias odetchnął, gdy pojął znaczenie jego wypowiedzi. Czuł, jak zniszczone przez nienawiść części jego ciała, ściskają się.

– Przez cały czas się zabezpieczałeś – stwierdził ochrypłym głosem. – Bałeś się, że coś może się wydarzyć.

Ames nie skomentował, ponieważ poczuł coś dziwnego. Świat nagle stał się odległy. Dźwięki, biblioteka, generał – wszystko przestało istnieć, ponieważ poczuł...

Ponieważ poczuł pociągnięcie za więź.

Buchnął od niego ogień. Elias nie zdążył wystarczająco szybko się odsunąć i spopieliło mu przód maski oraz strój na piersi. Przeklął siarczyście, zakrywając rękawiczką bliznę.

– Ames? Co się dzieje?

Król popatrzył na niego rozszalałym wzrokiem. Co przegapił? Co mu umknęło w tym szaleńczym wirze wydarzeń?

Kolejne pociągnięcie więzi odczuł jak cios prosto w brzuch. Złapał się regału i pochylił głowę, zaciskając powieki. Panika podeszła mu do gardła. Wiedział, co oznaczało to rwące uczucie. Niedawno przekazała mu to bibliotekarka.

Węzeł krwi odzywał się równo pięć razy przed śmiercią wybranka, która nie była niespodziewana.

Dwa pod rząd oznaczały ostrzeżenie. Moment dla wybranka, żeby zorientował się o niebezpieczeństwie. Później, następowały trzy szarpnięcia w odstępie dwudziestu minut.

Właśnie poczuł pierwsze z ostatnich.

Miał godzinę, zanim Souline umrze.

Krew odpłynęła z jego policzków, twarz stała się ziemiście blada. Potężne ciało stężało, a niepokój wślizgnął się do krwiobiegu.

Czego nie przewidział, a powinien? Co działo się z jego wybranką?

Otworzył oczy i ruszył pospiesznym krokiem, wychodząc zza regałów. Topografowie zamarli z dłońmi nad szkicami, kiedy połączenie z umysłem króla zniknęło.

– Wisterio!

Jej powieki zatrzepotały w tym samym momencie, co skrzydła motyli w atramentowych włosach, gdy zakropione bezwzględnością słowo wypadło z ust Amesa. Wrzosowe oczy odzyskały zdolność widzenia, a kobieta wyrwała się z transu.

– Jak śmiesz mi przerywać?!

– Jaka jest tam temperatura? – Znalazł się tuż przed nią, a ona wstała z gracją z podłogi. – W tunelach. – Sam kontrolował temperaturę w Podziemiu, lecz w przeciwieństwie do władczyni Ziemi, nie potrafił z precyzją wyczuć jej w powietrzu, gdy nie miał odpowiedniego połączenia z danym miejscem.

Wisteria ściągnęła brwi, skupiając się. Fiołkowa, intensywna moc zatańczyła wokół niej, niszcząc drewno pod jej stopami. Drzazgi uniosły się niczym śmiercionośne pociski, lecz zaraz opadły, gdy żywioł kobiety się uspokoił.

– Zimno – stwierdziła ochryple. Godziny używania mocy powoli ją wykańczały. – Dużo niższa temperatura niż panuje w Podziemiu. Na pewno poniżej zera.

Ames natychmiast sięgnął do źródła. Ogień nie zdążył się jeszcze odbudować po ostatnich atak, ale musiało starczyć.

– Co ty chcesz zrobić? – spytała napiętym tonem.

– Połącz mnie z lokalizacją. Już!

Wisteria zaszczyciła go nieugiętym spojrzeniem.

– Dowiedzą się – zaprotestowała.

– Mam to gdzieś – warknął. – Połącz mnie w tej chwili albo znajdę sposób, by zdobyć serce twojego króla. – Szmaragdowe oczy zapłonęły mocą. – Teraz!

Kobieta zacisnęła zęby, ale złapała go za nadgarstek. Moc ziemi wypłynęła z niej i związała ich dłonie fioletowym supłem. Ames poczuł, jak przepływa przez niego nieznany żywioł, a zielony płomień zadrżał w odpowiedzi.

Trzymał się dwóch kotwic – Złotki i Wisterii.

Ogień skumulował się w źródle, po czym jedną, gwałtowną falą wydostał się z niego. Wnętrze skąpało się w rażącym odcieniu zieleni, gdy moc z hukiem uderzyła w podłogę i wlewała się w nią strumieniem, przedostając się w głąb. Ames stał nieruchomo, gdy biblioteka drżała jak podczas trzęsienia ziemi. Regały wpadły w wibracje, gubiąc przechowywane księgi.

Źródło zaprotestowało brakiem mocy, ale Ames nie zwracał na to uwagi. Schował ból w odmętach strachu i wydobył z siebie więcej ognia, aż temperatura nie osiągnęła satysfakcjonujących dla niego stopni.

– Wypalisz się! – Wisteria przekrzyczała huk ognia. – Musisz skończyć!

Ames odciął źródło i ostatnie strugi płomienia pochłonęła podłoga. Ból zamienił się w cierpienie, gdy jego żyły zabulgotały wrzącą krwią. Zachwiał się, lecz natychmiast odzyskał równowagę. Odetchnął płytko, odganiając od siebie uczucie słabości i wychrypiał:

– Co teraz czujesz?

– Dwanaście stopni – mruknęła, puszczając jego nadgarstek.

Powinna ogarnąć go ulga, że udało mu się ogrzać powietrze w tunelach, ale dopóki nie nadejdzie moment, w którym więź nie odezwie się po raz czwarty, niepokój go nie opuści.

– Powiesz mi, co to, do cholery, było?

Ames spojrzał na Wisterię. W jego oczach mieszał się ogrom najróżniejszych emocji, ale wszystkie przykrywał płaszcz pustki. Nie pozwalał sobie czuć, skupiając się na cierpieniu wywołanym ogniem, który spalał go od środka. Wolał ból fizyczny niż ból, który poczuł w sercu przy drugim pociągnięciu za więź.

– Wracaj do pracy – rozkazał i skierował się w stronę regałów.

– Zamkną wejście! – krzyknęła za nim.

Zatrzymał się i odwrócił.

– Skoro można je zamknąć, można też otworzyć. Władasz ziemią, chyba coś wymyślisz.

Wisteria zgromiła go wzrokiem.

– Nie mogę tworzyć map i zajmować się wejściem. Albo jedno, albo drugie, królu – wysyczała ostatnie słowo.

Przymknął na chwilę powieki. Dlaczego odnalezienie jej trwało tak długo? Wydawało mu się, że z każdą sekundą z dala od niej rana ziejąca w jego duszy pogłębiała się. Rozłąka z nią była gorsza niż pięcioletnie tortury.

– Skup się w takim razie na mapach – oznajmił chłodno. – Moi żołnierze muszą wiedzieć, gdzie podążać.

– Co? – Podeszła do niego, mrużąc oczy. – Wysłałeś ich tam, kiedy nie znamy planu sieci? Wysyłasz swoich żołnierzy na pewną śmierć?

– Na żadną śmierć – odparował. – Będą pod prowadzeniem Eliasa. Jeśli ktokolwiek ma przetrwać w tych tunelach, to właśnie on. I nie porzuci swoich podwładnych.

– Wysyłasz do nieznanych tuneli wroga generała swojej armii? Najpotrzebniejszą osobę podczas wojny? – Pokręciła głową. – Igrasz z ogniem, Ames.

– Cóż, świetnie się składa, że również nim władam – odparł sucho. – Nie istnieje taka przeszkoda, której dla niej nie pokonam, Wisterio. Elias to rozumie i poszedł odzyskać swoją królową. – Odwrócił się do rysowniczek i topografów. – A teraz kontynuujmy. Im szybciej powstaną mapy, tym szybciej ją odnajdziemy, a ty odzyskasz królestwo.

Wisteria poczuła coś na kształt podziwu do stojącego przed nią króla. I nie tylko do niego. Souline była człowiekiem, który miał większe szanse na śmierć niż przeżycie. Wszyscy wokół zdawali sobie z tego sprawę, a jednak wyruszyli jej na ratunek. Szukali jej, narażając przy tym własne życie, mimo że niedługo dziewczyna prawdopodobnie umrze.

Wróciła do pracy, zastanawiając się, jakie konsekwencje poniesie Podziemie z powodu ich uczucia.

***

Bokhaid szedł białymi korytarzami, ledwo trzymając na wodzy emocje. Ze złotego topora, który dzierżył w dłoni, ściekała posoka, naznaczając szkarłatem nieskazitelne podłogi. Zabił zbyt mało powietrznych ścierw, żeby choć w najmniejszym stopniu go to satysfakcjonowało. Pragnął dotrzeć do Sapphiry bądź Bibiany i odpłacić się za okropieństwa, których się dopuściły. Uderzając bronią w ciała przeciwników, wyobrażał sobie na przemian jedną i drugą kobietę. Wyobrażał sobie, że patrzy, jak życie ucieka z ich oczu, gdy miażdży w dłoni ich bezużyteczne serca.

Skrzywdziły królestwo. Jego dom i azyl.

Porwały Souline. Jego królową i przyjaciółkę.

Zabiły Minevrę. Jego serce i duszę.

Wpadł do sali narad, gdzie czekał na niego stojący przed otwartym portalem Elias. Wyglądał na zniecierpliwionego i złego.

Strażnik natychmiast na niego ruszył. Elias uchylił się przed toporem wymierzonym w jego głowę i odepchnął Bokhaida na ścianę. Znalazł się przy nim w ułamku sekundy i przycisnął mu ramię do gardła.

– Dlaczego Ames kazał mi wrócić?! – wycedził Bokhaid, próbując wyrwać się z uścisku.

– Nie zachowuj się jak idiota pozbawiony mózgu – warknął Elias. – Masz zbyt dużo ran i puste źródło, żeby walczyć. Potrzebujemy cię w pełni sił. Przejmujesz tymczasowo moje stanowisko. Bahar zna plany i przekaże ci je, gdy się opamiętasz. Masz godzinę, żeby się ogarnąć.

Elias puścił go, a on wpatrywał się w niego lekkim szoku.

– Co jest grane?

– Nie mam czasu, żeby tłumaczyć. – Skierował się w stronę portalu ukazującego bezdenną ciemność. – Idź się ulecz. Znajdziesz tam osobę, której szukasz – powiedział i zniknął w portalu.

Bokhaid stał zupełnie nieruchomo, jakby wmurowano mu stopy w posadzkę. Serce waliło mu jak młotem, gdy powoli pojmował rozumem słowa Eliasa.

Nie miał pojęcia, kiedy się poruszył. Nie pamiętał drogi przez zamek, ale nagle znalazł się w skrzydle leczniczym. Wszedł do środka, gdzie Bento i Celia, uzdrowiciele w hierarchii zaraz po Minevrze, pochylali się nad ciałem kobiety, która dawno temu stała się dla niego całym światem.

Topór wypadł mu z dłoni.

Uzdrowiciele unieśli wzrok na głośny dźwięk i gdy zobaczyli strażnika, bez słowa opuścili pomieszczenie. Bokhaid na moment przestał oddychać, kiedy złote oczy odnalazły jego. Zacisnął dłonie w pięści i wychrypiał:

– Dlaczego?

Uzdrowicielka usiadła.

– Bokhaidzie...

– Dlaczego to zrobiłaś? – Głos miał napięty jak struna. – Odpychałaś mnie od kilku lat. Przy naszym rozstaniu twierdziłaś, że już mnie nie kochasz. Kazałaś mi umawiać się z innymi, a ja robiłem to, bo choć nic do nich nie czułem, pragnąłem spełnić każdą twoją wolę.

Minevra przełknęła z trudem. Jej gardło zacisnęło się tak boleśnie, że nie mogła się odezwać.

– Wiedziałem, że połączyło cię coś z Dashem. Nienawidziłem tego, ale nie mogłem nic na to poradzić, bo skoro on cię uszczęśliwiał, nie zamierzałem przeszkadzać twojemu szczęściu. Chciałem tylko zawsze widzieć uśmiech na twojej twarzy, nawet jeśli oznaczało to, że musiałbym podziwiać go z daleka. – Zrobił krok w jej stronę. – Dlaczego więc wykorzystałaś moc na nas dwóch? Dlaczego, do jasnej cholery, dopuściłaś się ostatecznego poświęcenia? Wystarczyło uratować tego, którego kochałaś!

Złote oczy uzdrowicielki zalśniły zapowiedzią łez, ale zamrugała, powstrzymując je.

– Uratowałam – wydusiła.

Bokhaid poczuł w piersi ostry ból. Nie rozumiał... nie chciał zrozumieć tego, co przekazywała.

– Kochasz nas obu? – wykrztusił.

– Nie – powiedziała ledwo słyszalnie, bo dławiące uczucie w gardle nie pozwoliło jej na głośniejszy dźwięk. Odetchnęła drżąco, walcząc z roztrzęsieniem i nabierając odwagi. – Myślałam, że tak jest, ale oszukiwałam samą siebie. To ty. To zawsze byłeś ty. – Głos jej się załamał, a łzy w końcu wydostały na powierzchnię i spłynęły po bladych policzkach. – Chciałam poczuć coś do Dasha, bo oznaczałoby to, że nie musiałabym już cierpieć z twojego powodu i nikt nie musiałby cierpieć z mojej winy.

– Co? – Wypuścił zduszony oddech. – O czym ty mówisz?

– Zawiodłam tak dużo osób, bo zbyt mocno cię kochałam – wyszeptała. – Byłam przerażona uczuciem, które nas połączyło, bo bałam się, że nie przetrwam bólu złamanego serca, jeśli coś by ci się stało. Obiecałam sobie, że już nigdy do nikogo się nie przywiążę i nie pokocham, ale z tobą... – Pokręciła głową. – Z tobą było niemożliwe dotrzymanie tej obietnicy, więc spróbowałam się odciąć.

– Minevro... – Zrobił krok w jej stronę, ale ona uniosła dłoń, zatrzymując go.

Potrzebowała to z siebie wyrzucić. Potrzebowała przestrzeni, by w końcu powiedzieć mu prawdę, której tyle lat tak przeraźliwie się bała.

– Jesteś strażnikiem, wiecznie narażonym na niebezpieczeństwo. Jesteś oddany pracy i królestwu, a także bliskim. Powiedziałeś mi kiedyś, że bez wahania poświęciłbyś się, by uratować osobę, którą kochasz, a ja... – Odważyła się spojrzeć mu w oczy i prawie zachłysnęła się powietrzem, gdy zobaczyła wyzierający z nich ból. – A ja nie mogłam tego znieść. Już jedna osoba zginęła przeze mnie i pomyślałam, że jeśli przestaniemy się spotykać, nigdy nie spróbujesz mnie ratować kosztem własnego życia.

Mina Bokhaida się zmieniła, gdy zrozumiał działania uzdrowicielki. Jak mógł tak późno pojąć taką oczywistość? Coś podejrzewał, ale nigdy nie sądził, że wydarzenie z przeszłości wpłynęło na nią tak mocno. Palące uczucie rozpaliło jego klatkę piersiową. Ogromnie żałował, że nie zorientował się wcześniej.

– To nie była twoja wina – zaprotestował łagodnie.

– Była – odparła. – Dlatego strata tak bardzo boli i dlatego złożyłam sobie obietnicę. Sądziłam, że jeśli to zakończymy, uczucie przeminie. Tak się jednak nie stało. – Zaśmiała się gorzko. – Byłam przekonana, że nasza miłość krzywdzi innych i pragnęłam ją zdusić.

Bokhaid nie mógł znieść bólu, który kumulował się między nimi i ruszył do siedzącej na pojedynczym łóżku Minevry. Uklęknął przed nią i położył dłonie na jej kolanach. Kilka kropli spłynęło po twarzy uzdrowicielki i spadło na jego skórę.

– Dlaczego uważasz, że uczucie, które nas połączyło, krzywdzi innych? – spytał.

Oczy Minevry wypełniły się nowymi łzami i potrzebowała dłuższej chwili, żeby na powrót się opanować.

– Uległam Ignatii i oddałam jej wodę księżycową, uniemożliwiając Souline powrót do domu, bo zagroziła, że Uilleam cię zabije. Po tym incydencie często sprawdzałeś, czy wszystko ze mną w porządku, nawet podczas pełnionej warty. Nie powstrzymałeś wysłanników z Królestwa Wody, którzy zaatakowali Soul w komnacie, bo... – Nie potrafiła powstrzymać druzgoczącego szlochu, który wydostał się z jej gardła. – Nie powstrzymałeś ich, bo byłeś u mnie, choć powinieneś jej pilnować. A ona prawie umarła.

Bokhaid czuł, jak jego serce się łamie. Nie miał pojęcia, że takie cierpienie targało Minevrą. Uniósł dłoń i starł kciukiem jedną z wielu łez na mokrych policzkach.

– Później... – wydusiła. – Później, na balu, zobaczyłam, jak rozmawiasz z córką jednej z Mistrzyń Mądrości. Śmiałeś się, a ona... Ona wyglądała oszałamiająco. Poczułam tak wielką zazdrość, że zostawiłam Souline samą, przez co zaatakowała ją Ignatia. – Przymknęła powieki i odetchnęła. – Jak mogłam to zrobić? Zostawiłam przyjaciółkę, którą powinnam chronić, bo jako człowiek była narażona na niebezpieczeństwo. – Zadrżała jej warga. – Zostawiłam ją i gdyby nie Ames, zginęłaby.

Poczuł szczypanie pod powiekami. Jego ukochana obwiniała się o wszystko, sądząc, że jej miłość do niego jest powodem złych rzeczy, które się wydarzyły. Okropnie się bała, bo myślała, że to uczucie kaleczy życie innych.

– Nie mam siły już dłużej uciekać – powiedziała z trudem. – Nie chcę cię stracić, ale tak bardzo się boję, że...

– Cii... – od razu jej przerwał. Uniósł się, po czym scałował łzy z jej policzków. – Będzie dobrze – powiedział, zaglądając jej głęboko w oczy. – Poradzimy sobie. Nasza praca polega na niesieniu pomocy innym i na tym się skupimy. Razem możemy więcej.

– Bokhaidzie... – szepnęła.

Nie mógł się dłużej powstrzymywać i zgarnął ją w ramiona. Silne objęcia mężczyzny sprawiły, że w Minevrze coś pękło. Wszystko, co w sobie dusiła, eksplodowało rozpaczą i gdyby nie Bokhaid, nie przetrwałaby tego wybuchu.

Podniósł jej drżące ciało, po czym sam osunął się na podłogę. Usadził ją sobie na kolanach i trzymał, próbując ulżyć jej w bólu. Miał wrażenie, jakby miecz przeznaczony dla niej ponownie przebił jego serce. Jakby wbijał się w jego pierś raz po raz. Jej łzy były dla niego dotkliwsze niż cięcia ostrzem.

Nie miał pojęcia, ile kołysał ją w ramionach, ale w końcu się uspokoiła. Chciała się odsunąć, jednak nie pozwolił jej na to i zatrzymał przy sobie.

– Jeszcze moment – wymruczał, przyciskając jej głowę do piersi. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę żyje i jest tak blisko niego. – Myślałem, że cię straciłem.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj, najdroższa. – Pogłaskał ją po włosach. – Powiedz mi lepiej, jak to się stało, że jednak przeżyłaś. Bo to było ostateczne poświęcenie, prawda?

Minevra pociągnęła nosem, ale wydawało mu się, że również lekko się zaśmiała. Odsunął ją od siebie i przyjrzał badawczo. Faktycznie, twarz Minevry rozpogodziła się.

– Byłoby kiepsko, gdyby takiej ilości uzdrowicieli nie udało się uratować jednej z nich.

Bokhaid ściągnął brwi.

– Co?

– Ostateczne poświęcenie polega na całkowitym wyładowaniu mocy leczniczej, która napędza ciało, a przede wszystkim serce właściciela – odparła. – Okazało się, że gdy szybko ponownie wypełni się źródło, uzdrowiciel może przeżyć. Każdy ze zgromadzonych oddał mi część mocy, zmuszając przy tym serce do bicia i oto jestem. – Uśmiechnęła się lekko, po czym musnęła usta strażnika w delikatnym pocałunku i wstała. – Chodź. – Wyciągnęła do niego rękę. – Mamy mnóstwo roboty. Musimy pomóc uratować naszą królową.

Strażnik uśmiechnął się szeroko. To była właśnie kobieta, którą szalenie kochał. Przyjął jej dłoń, po czym poruszając się błyskawicznie, podniósł się i przyciągnął Minevrę do siebie. Ich wargi zderzyły się gwałtownie. Uzdrowicielka jęknęła z zaskoczenia, a on wykorzystał to i wślizgnął się językiem do jej ust, pogłębiając pocałunek.

Puścił ją równie gwałtownie, co przygarnął, a ona zachwiała się i zamrugała.

– Co... – Odchrząknęła, bo głos ją zawiódł. – Co to było?

– Okaz moich uczuć. – Puścił jej oczko i poszedł po topór. Gdy Minevra się nie ruszyła, zapytał: – Idziesz?

– Gdzie?

Powstrzymał idiotyczny uśmiech cisnący się na usta, kiedy jego pierś wypełniło zadowolenie, że potrafił tak mocno na nią oddziaływać.

– Mówiłaś, że mamy królową do uratowania, pamiętasz?

Minevra natychmiast się otrząsnęła.

– Tak, oczywiście. – W ułamku sekundy się przy nim znalazła. – Idź do Bento, on cię uzdrowi. Potem sprowadź mi kilku żołnierzy z Królestwa Powietrza. – Popatrzyła na niego, a jej oczy błysnęły mocą. – Chcę zbadać ich energię.

Okręcił toporem w ręce. Podobała mu się zaciętość, którą słyszał w jej tonie i wiedział, że zrobią wszystko, co będą w stanie, by przyczynić się do odnalezienia Souline.

– Cokolwiek sobie życzysz, najdroższa.

Posłali sobie ostatnie, pełne determinacji spojrzenie i rozdzielili się, nie tracąc więcej czasu.

Ich królowa czekała.

***

Obraz tunelu zamarł w głowie Amesa i zaraz zniknął, gdy Wisteria oznajmiła:

– Zamknęli wejście!

W bibliotece zapanowała cisza. Po chwili jednak rysowniczki kontynuowały pracę i na powrót rozbrzmiał dźwięk szybkiego szkicowania węglem po szerokich arkuszach. Ames nie wrócił do przekazywania obrazów i topografowie pozostali w bezruchu.

Zamknął oczy i skupił się na połączeniu z generałem, które wzmocnił przed tym, jak zszedł do tuneli i przesłał mu sygnał z informacją od Wisterii. Nie mógł porozumiewać się z nim w myślach przez tak dużą odległość, ale z kimś innym już tak.

Złotka?

Na odpowiedź nie czekał nawet sekundy.

Tak, panie?

Elias jest z tobą w tunelach, oznajmił. Połączenie z jego niedźwiedzicą było wyraźne i stabilne. Ogień drzemiący w ich ciałach pozwalał im na łatwe rozmawianie.

Wiem, wyczułam go. Po jej słowach rozległo się pociąganie nosem. Jest daleko ode mnie.

A co z Souline?, spytał. Wyczułaś jakiś trop?

Nie, cały czas szu...

Ames zamarł, gdy Złotka zamilkła. Serce zatrzymało mu się w piersi, a on przestał oddychać. Zielony płomień, choć dopiero kropla po ostatnim wyładowaniu, zawrzał w jego wnętrzu.

Złotka? Co się stało?

Przez więź słyszał, jak wącha otoczenie. Zacisnął szczęki, czekając niecierpliwie na odzew niedźwiedzicy, a kiedy nastąpił, Ames poczuł przypływ burzliwej, niespokojnej mocy.

Znalazłam jej zapach.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro