Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~

Challange
Motyw raju
Słowa Rewanż, Podróż , Keczup , Wiara , Karuzela , Karnawał
Zapraszam też do innych
BlackWolfSQ Merci_Dark Hisilka SziFunia
AMELhali RudaEwroniara Moon_azi Idikila
Tosternia Gochulec Mat6rx __Blacksky__

Wstałem o poranku tak niewinnym a za razem zdradliwym jak on. Chciał mnie wyzwolić, lecz nic mu z tego wnet won... WON UCIEKAJ - te słowa krążą po mym umyśle jak lekka woń stęchlizny znad materaca moje pysie. Szczurki biegają ja więziony siedzę. Cóż jam uczynił czego winny mój język plecie. Kolejna godzina kolejny dzień i rok... kreski na ścianie wydrapane paznokciami ni kredy ni farby. Człowiek umarł czy przeżył niewiadomo ta piękna cela wyglądała zawsze zjawiskowo. Na ścianie już wyryty jest sobie znaczek 103 tyle warte takie niewinne ale ile znaczące dla duszy prawdy a zarazem kłamstwa. Może kiedyś wróci a może nie zostawi mnie ten człowiek o imieniu 59 i 2/3. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy a jedzenie do mej celi zawitawszy. Zwykła kromka chleba i szklanka niekoniecznie czystej wody. Wziąłem w me trzesące dłonie posiłek i włożyłem do ust spokojniel. Życie nauczyło lecieć po woli. Wolniej zjesz więcej się najesz tak prawili a wody warto oszczędzać niż zerować jak bimber. Działał jak narkotyk uzależniając przeciągle. Ten zapach limonek między nami unoszący się.
- Wstawaj! - odezwał się ostry głos przedemną
Nie czekając podniosłem się i ruszyłem do metalowych krat. A za nimi zostałem ściągnięty na dno przy pomocy obówia
- Co się tak potykasz chłopczyku?
Wstałem nie zwracając uwagi na komentarz. Wreszcie mogłem wyrwać się z tego pomieszczenia. Szarpnięciem za szyję zaprowadzono mnie pomieszczenia wypełnionego bielą. Raziło w oczy jak cholera. Nawet nie zwróciłem uwagi jak zostałem przypięty za pomocą łańcucha do ściany i tylko niewiele mogłem się ruszyć. Niby miła odmiana od ciemności a zarazem już wolałbym się chować w ciemnościach niżeli siedzieć w bieli. Byle nie zwariować byle nie - to sobie wmawiałem licząc, że dam radę. Kolejnego dnia zawitała do mnie sztucznie uśmiechnięta pani od stóp do głów ubrana na biało. Nawet jej skóra wydawała się podejrzanie biała? W może to ja mam już panaroje ? Nawet miała usta blade nie wspominając o oczach. Dziwnie puste takie bez emocji jakby sztucznie nałożona maska mająca rozpowszechniać radość ale w wersji made in china. Położyła obok mnie biały talerz z jedzeniem nie zgadniecie w jakim kolorze. Tak jebanym białym. Była to porcja ryżu wraz z jakimś chyba warzywem a może to ryż z tabletkami ? Po tych ludziach można się wszystkiego spodziewać nawet to by mnie nie zdziwiło. Nie zamierzałem początkowo tego jeść ale moje wychudzone ciało nie dało mi wyboru. Obok talerza wylądowała jeszcze szklanka z podejrzanie białą substancją. Wydaje się, że to mleko ale czy na pewno? Miałem kiedyś znajomą co opowiadała mi o budyniu, który wyglądał bardzo wodniście ale czy to był budyń to nie wiem może i tym razem mają zamiar podawać mi dziwne rzeczy i badać ich wpływ na mnie ? Zostałem szczurem laboratoryjnym? Bynajmniej nie szopem wtedy to by się źle skończyło dla obu stron. Czas jakby się zatrzymał? Ciężko określić. Biały źle wpływał na me oczęta. Kiedyś lubiłem biały do czasu... przyłożyłem szklankę do ust uprzednio czując dziwną woń jakby jakiś proszków czy czegoś innego sama substancja miała małe jakby drobinki czegoś co pływało. Pewny byłem jednego - to nie jest zwykłe melko. Zanim się obejrzałem kobieta stojąca schyliła się I przechyliła szklankę przez co trochę substancji wpadło mi do ust a jej dłoń zablokowała mi opcję wyplucia. Starałem się opierać ale do końca nie byłem w stanie. Za długa była wcześniejszą głodówka by teraz mieć wystarczająco siły a sama substancja zaczęła mi już w głowie mieszać. Opadałem po woli z sił a przed oczyma wstąpiły mroczki. Przełknąłem chyba już tą ciecz nawet nie wiem nie czuję już nic.
Widzę światło widzę wszystko widzę mnie leżącego... unoszę się? Japierdole a jednak nie ? Dlaczego czy ściągną mnie na dół do piekła ? Stoję stoję w miejscu zawisłem jak nie jedne osoby by chciały, lecz nie ja ? Potrafię przenikać ?
Podleciałem do przodu i przeniknikłem przez ścianę. Dziwne to uczucie a jednak znajome tak jakbym robił to zawsze. Zobaczyłem coś a raczej kogoś. W krwistej celi leży białowłosy człowiek. Kim on jest ? Czy to jest on ? Co on tutaj robi ? Skulił się tak jakby mnie wyczuł czy on krwawi ? Może to on przemalował a może to ketchup? W ręce ma schowany kawałek limonki. Chowa zaciekle w swym ciele jakby chciał ukryć swą zdobycz przed wzrokiem innych. Ciekawe co go spotkało może nie tylko mnie przymknęli. Bynajmniej wiem jedno na pewno to nie zakszot. Raczej by nie skrzywdzili swojego ducha prawda ? Zostawiłem leżącego Carbo na ziemi i udałem się na zwiedzanie tego budynku dalej. Lecąc prosto dostałem się chyba do najlepszego miejsca - biura. Pomieszczenie utrzymywało się w jasnych jasnych barwach. Niebieska farba zdobiła ściany a przed białym biurkiem siedział nie kto inny jak panienka Bunny. Mogłem się po niej tego spodziewać ale dlaczego po przeciwnej stronie siedział Sonny ? Wszystkich się mogłem spodziewać nawet Monte ale nie ojca. Moje serce rozpadło się na milion kawałeczków ale nie uroniłem łzy. Życie nauczyło mnie nie płakać to tylko zabiera wodę której i tak miałem za mało by móc wylewać oceany łez.
- Czy ty jesteś pewna, że on przeżyje? - odezwał się głos starszego
- A czy to ważne- wyśmiała go blondi
Czy Sonny jednak się martwił? Nie Dante nie myśl o tym. Chciałem wrócić sprawdzić co u mojego ukochanego ale jakaś siła zaczęła ciągnąć mnie w górę. Wznosiłem się ponad budynki ponad miasto. Chmury były już blisko jebane białe dymnki jakie Carbo kiedyś wypuszczał z siebie. Żadne przekonania by przestał palić nie dawały rady tylko przed ekpią zdążało mu się zapomnieć zapalić gdy siedział ze mną. Ze strachem w oczach wtopiłem się w chmury. Już myślałem, że to koniec ale nagle zatrzymałem się w obłokach. Szmata z tego kto to zrobił jak mógł już wolałbym spaść na dół niż tkwić w tej bieli. Po mojej prawej pojawiła się pewna niska osoba. Zbliżała się nieustannie w moim kierunku. Po chwili mogłem ujrzeć małego krasnala z Chin. Ciekawe czy ma na bucie napisane ,,made in china"?
- Nie nie mam na bucie nic napisane i nie jestem krasnalem- wykrzyczał krasnoludek.
- skąd ty to ? - zapytałem zakłopotany
- Nie dziwi cię, że nagle się tutaj znajdujesz i spotykasz mnie ? - zapytał zdziwiony i rozbawiony mym zakłopotaniem
- Trochę dziwne ale dlaczego mnie tutaj sprowadziłeś? - zdziwiony patrzyłem na niego
- Zadzwiajacę prawda nasze spotkanie takie piękne wyjątkowe... masz zadanie młody. - odezwał się uśmiechnięty chińczyk
- Zadanie powiadasz ? Takie trochę jak zadanie bojowe od starego w tym przypadku z chin ? - odezwałem się rozbawiony swym tokiem rozumowania
- Można tak to nazwać a teraz słuchaj stąpisz na ziemię pokonać i wyciągnąć z łapsk pewną osobę do której ci blisko. Po drodze możesz się paru pozbyć jeżeli ci nie spasują zależy nam na tej jednej konkretnej i na czasie. Jasne ? - uśmiechnięty nisko-wzrostowy china wpatrywał się we mnie
- Niech ci będzie pow warunkiem, że nic mu się nie stanie - dumny z siebie wypowiedziałem te słowa.
- Nic mu nie będzie tam jeżeli go zabierzesz tylko uważaj na kosę za plecami bo Sonny mnie zje jak se coś nią zrobisz- odrzekł mąciciel
-Czekaj to Soonyy -
Nie zdążyłem Kui tylko machnął ręką i poleciałem znów w dół. Jeżeli mam kosę to czy skrzydła również? Zajebiście Bunny lecę po ciebie szykuj szyję. Będę po tobie jechać tą kosą jak większość PD na komendzie po Monte. Lecąc tak skierowałem się do biura prawie wywalając się. Niby przez ściany umiem przenikać a jednak potrafię nawet w powietrzu się na prostej wywalić. Moje umiejętności są jak widać na poziomie jakże wybitnym ale to nie moja wina, że za mocno te skrzydła do przodu mnie skierowały tak miało być. Wiecie taka atrakcją wręcz sztuczka. Salta to się potrafi mówię wam. Bunny nie znalazłem w gabinecie czas na tułaczkę po reszcie tego ośrodka ale najpierw Carbo. Krzyki dobiegały z tamtej strony. Oby nie było za późno. Weszłem w sam środek akcji to sprzeciw czy krzyczy bunny ? Radość jej zabicia mogę oddać Carbo niech się cieszy. Podróż do niego nie zajęła mi zbyt wiele ale całym sobą wierzyłem w swego ukochanego. Widziałem go. Stał z ostrzem w ręku tym razem to Heidi leżała. Lało się z niej ładnie czyli misja dokonana wybitnie. Wybiegł już nie do końca białowłosy z swej celi. Korytarzem w lewo biegł zachłannie jakby wiedział co właśnie robi. Ruszył do mej starej celi a zastał tylko me ciało leżące pozostawione marnie. Koniec tej Karuzeli płaczu czas zakończyć ten jeden wielki karnawał. Podleciałem do niczego niespodziewającego się chłopca i chwyciłem jego koszulkę w me dłonie. Wzbiliśmy się szybko jak tylko się dało lecącąc w przestworza. Mam go cel spełniony czy teraz dostaniemy trochę prywatności a może miłości? Wreszcie spokoju zaznamy gdy tylko Kuia zastamy. Lądując telemarkiem w chmurach puściłem Carbo na co ten spadł w dół. Zaskoczony chciałem lecieć za nim, lecz chińczyk mie powstrzymał.
- Przecież miał być bezpieczny - wykrzyczałem próbując się wyrwać
- Już nie skrzywdzą go tam ale gdzie indziej- odpadł obojętnie Kui
- Dlaczego ? - zapytałem zakłopotany
- Zabił do raju nie może się dostać gdybyś to ty był to nic by się nie stało ale teraz skończy w czyścu.
- Da się to jakoś naprawić- zapytałem zrozpaczony
- Nie,  musi odkupić winy za mą córkę - odparł udając obrażonego krasnoludek
-Zawsze da się coś zrobić nie zostawię go!- wyrywając się poleciałem w dół na poszukiwanie mego skarba
To Be Continued

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro