XXXVI
Wieczór wigilijny dobiegał końca. Było już blisko północy, gdy Cassie zostawiła Harry'ego w salonie razem z jej ojcem, by pomóc matce posprzątać ze stołu.
- Podobasz mi się młodzieńcze. - wypalił Pan Kole. Harry zrobił dziwną, przerażoną minę słysząc stwierdzenie mężczyzny.
- Oh nie w tym sensie. - Ben zaśmiał się tubalnym głosem. - Podoba mi się sposób, w jaki ją traktujesz. Jest przy tobie szczęśliwa. Tak trzymaj. - Klepnął się w uda i wyszedł z salonu, nie dając brunetowi dojść do słowa.
- Nie wiem,jak te jego kudły ci nie przeszkadzają - zagadnęła córkę Frilla.
- Moim zdaniem są urocze. Pasują mu.
- Też kiedyś byłam młoda, ale nie głupia. Cassidy on jest muzykiem, będzie wyjeżdżał w te swoje trasy, a tam będzie miał od groma panienek do łóżka. Rzuć go, puki to nie zaszło za daleko.
- To moje życie mamo. Ufam mu. Nie zdradzi mnie.
- Jak sobie chcesz. Ja cię ostrzegałam, tylko nie przychodź potem do mnie z płaczem.
- Nie bój się. Nie przyjdę — blondynka rzuciła ścierkę na blat i wyszła z kuchni. Weszła do swojego pokoju, gdzie zastała Harry'ego. Siedział na łóżku, na kolanach trzymając laptopa. Pisał z kimś, zawzięcie wciskając guziczki klawiatury.
- Z kim piszesz?
- Z Louisem.
- Larry, ach ten Larry.
- Kolejna. Co z wami?
- Słodko razem wyglądacie. To mój OTP.
- Moim OTP jest Hassie — stwierdził z uśmiechem. Zamknął laptopa i odłożył go na szafkę nocną.
- Chodźmy spać - dziewczyna ziewnęła, ignorując zaczepkę chłopaka- Jestem zmęczona.
Brunet odchylił kołdę obok siebie, a Cassy wśliznęła się pod nią, układając głowę na poduszce.
Po parunastu minutach oczy dziewczyny już opadały, gdy całkiem rozbudzony Harry postanowił rozpocząć rozmowę na nowo.
- Cass?
- Huh?
- Zostaniesz moją dziewczyną?
- Tak Harry. Śpij już - Poklepała go po włosach, ponownie zakopując się pod kołdrą.
- Czekaj, co?! - informacje dotarły do niej jakby z opóźnieniem.
- Zapytałem, czy...
- Tak wiem i w pełni się zgadzam - oznajmiła i z uśmiechem patrzyła w zielone oczy chłopaka - ale co cię wzięło...
- Wiesz, już wcześniej zaczęło mi zależeć, a teraz rozmawiałem z Lou. I no wiesz...
Blondynka rzuciła się Harry'emu na szyję, śmiejąc się wesoło.
- Dlaczego się śmiejesz? - zapytał zdezorientowany.
- Jesteś słodki, gdy się denerwujesz i nie wiesz co powiedzieć.
- Ta, dzięki.
Dziewczyna cmoknęła obrażonego Hazzę w policzek i ułożyła się na jego torsie, przykrywając się kołdrą.
- Teraz przez ciebie nie zasnę.
- Możemy zająć się czymś innym.
- O nie! Śpij! Dobranoc.
Kolejny dzień był dniem wyjazdu z Bath. Z rana Harry, odmawiając jakiejkolwiek pomocy, zapakował ciężkie bagaże do auta, zupełnie nieprzypadkowo popisując się przed Cassidy. Para zjadła jeszcze tylko śniadanie z państwem Kole w ich przytulnej, pomarańczowej jadalni i wyruszyli w drogę powrotną. Tuż przed wyjazdem z miasteczka, blondynka spostrzegła brak swojego pupila i robiąc wielki raban, nakazała brunetowi zawrócić.
- Chce hot-doga - rzuciła ni stąd, ni zowąd dziewczyna.
- Podjedziemy na stację, przyda mi się kawa.
- Powinniśmy powiedzieć im od razu?
- Komu? Co?
- No chłopakom. Sam wiesz o czym.
- O tym, że wreszcie jesteś mojądziewczyną? Ogłosiłbym to całemu światu, ale on już o tym wie.
- Ta cała intryga psuje nam frajdę. Wszyscy wiedzą o nas już od sześciu miesięcy, a nas nami nazywać można dopiero od 12 godzin. - mruknęła naburmuszona Cass.
- Zdecydowanie potrzebuje kawy, żeby zrozumieć twoje przemyślenia.
- Nie marudź. Po prostu okropnie mi się nudzi. Myślałeś kiedyś, jak robią żyrafy? Albo zebry? - zawiesiła głos, zastanawiając się na zadanym przez siebie pytaniem. - Albo nad tym, dlaczego parawanem da się zasłonić, ale słoniem nie da się zaparawanić? - dodała po chwili.
- Nareszcie stacja. Nie przeżyje tego bez kofeiny.
Dziewczyna na widok miny swojego chłopaka zachichotała cicho i cmoknęła go w policzek, drepcząc u jego boku do budynku stacji benzynowej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro