XXXIV
- To wcale tak nie było! Przestań gadać bzdury. Nie oblałam go specjalnie. Napatoczył się i dostał PRZYPADKIEM... A że herbata była gorąca, to już nie moja wina - próbowałam się wytłumaczyć.
- Ostro - zaśmiał się Harry.
- Trafił potem do szpitala z poparzeniem. Pół miasteczka potem o tym gadało.
- Wcale nie! Tylko jedna czwarta!
Naszą, dość długą już rozmowę, przerwał zawieszony nad drzwiami dzwoneczek. Spojrzeliśmy w stronę wejścia i... zamarłam. Dlaczego on? Dlaczego akurat teraz? Odwróciłam się z powrotem do stolika, a Janice wstała, by obsłużyć gościa. Chociaż nie wyglądała z początku na zadowoloną, z uśmiechem stanęła za ladą. Zaparzyła zamówioną kawę i odebrała zapłatę. Gdy chłopak już wychodził, zauwarzył Harrego. Uniósł brwi i podszedł do naszego stolika. Kurwa, dlaczego? Chciałam tylko spędzić miłe popołudnie. Ale on musiał się pojawić. Jest jak koszmar. One zawsze wracają.
- Witaj Cassidy. Dawno cię tu nie widziałem. Wracasz na stare śmieci... co? Londyn nie przyjął cię z otwartymi ramionami, huh? - mówił ironicznie, wwiercając się kpiącym spojrzeniem w moją osobę.
- Jakoś nie miałam ochoty wracać tu wcześniej. Chyba wiesz dlaczego?
- Nadal to rozpamiętujesz? Pogódź się z tym mała, nie byłem dla ciebie.
- Och to mnie w tym najbardziej cieszy. Nie mogę sobie jedynie darować, dlaczego tak długo siedziałam w tym gównie - poczułam ciepłą dłoń Harrego owijającą się wokół mojej. Jakby chciał dać mi niemy znak, że nie ma co się angażować.
- Evan, mógłbyś proszę wyjść. Już zamykam - zainterweniowała Janice.
- Ta, spadam.
Wyszedł. Nareszcie. Do czego to doszło, że jeden Evan Pieprzony Collins mógł wzbudzić we mnie tak negatywne emocje.
- My też już będziemy iść - stwierdził Hazza, wstając. Podał mi rękę i również podniosłam się z miękkiej czerwonej kanapy w rogu kawiarni.
- Nie bój się. Jeszcze cię odwiedzę - uprzedziłam dziewczynę i wyszliśmy na zewnątrz. Panował tu chłód, a i wiatr nie podnosił temperatury. Ale teraz tego potrzebowałam, musiałam ochłonąć.
- Wracamy do ciebie? - zapytał Harry, wyrywając mnie z dziwnego stanu zawieszenia.
- A tak. Chodźmy - rzuciłam mu nikły uśmiech i ruszyłam do domu.
Gdy weszliśmy do salonu, uprzednio zostawiając kurtki i buty w holu, zobaczyliśmy mojego tatę. Stał na środku pomieszczenia cały zaplątany w choinkowe światełka, cicho przeklinając pod nosem. Zachichotałam cicho i już chciałam iść mu pomóc, ale brunet był szybszy.
- Pan mi to da. Pomogę.
- Och synu. Mów mi Ben. Weź ode mnie to ustrojstwo. Każdego roku to jest coraz bardziej poplątane - marudził przy pomocy Hazzy, wyplątując się ze światełek.
- To chyba najbardziej wredna część choinkowych ozdób - zaśmiał się Harry - Cass pomożesz mi?
- O tak. Dobry pomysł. Wy młodzieży zajmijcie się tymi świecidełkami. A ja poszukam bombek. Grom wie gdzie, dziecino, twoja matka je upchnęła - paplał, wychodząc z pokoju. - Co za kobieta. A i łańcuchy też możecie rozplątać! - dobiegł nas jeszcze głos z korytarza.
- Potrzymaj tu. A teraz przełóż pod tym. Nie tym, tamtym. O! A teraz chodź tu i stój. No i daj to pod tym. Nie pod! Mówię, że nad. Cassie ty obiboku. Sam sobie poradzę. Oddaj to! Nie uciekaj! No! - powiem wam, że on spokojne mógłby się przebranżowić i zostać kabareciarzem. Byłoby, na co patrzeć. Zwłaszcza, że to tylko światełka.
- Mam bombki! Wsadziła je pod toster! Co za kobieta! Chodź tu Cassidy. Pomożesz mi wieszać. Harry sobie poradzi. Prawda? No i fajnie - czasem się zastanawiam, co mój ojciec robi tutaj z moją matką. Są tak różni, że to aż cud, że to wszystko jeszcze się trzyma. Ale jedynie tata ma tak dużą cierpliwość z mamą wytrzymać.
- O patrz, co znalazłem! Pamiętasz? Zrobiłaś je w szkole i byłaś taka dumna, gdy przyniosłaś je do domu i zawisły na choince. - tata trzymał w ręce dwa aniołki z masy solnej. Trzymały się za ręce i dziwie się, że jeszcze żyją.
~°~
Wesołych świąt!
I chociaż tu jest dopiero Wigilia, to chce Wam życzyć zdrowych, wesołych i mokrych Świąt Wielkiej Nocy!
Bayo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro