Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXV

- Ja tak wysoko tego nie zaśpiewam. Nie jestem kogutem.
- Więcej nie dam rady, jestem głodna.
- Problem rozwiązany, lecimy na szamę i dopiero potem kończymy melodię.
- Hazz, gdzie ty o trzeciej w nocy znajdziesz jaki kolwiek lokal z jedzeniem? - zaśmiałam się.
- Sam ugotuję!
- Oh nie! - krzyknęli hurem chłopcy.
- Cassidy, łap go! - rozkazał Liam.
Harry puścił się biegiem do kuchni. Udało mi się wskoczyć mu na plecy i spowolnić jego ruchy. Lecz on tylko złapał moje uda i biegł dalej.
- Ma zakładnika!!
Brunet wpadł do kuchni i zostawił mnie na blacie. Zamknął drzwi zastawiając je krzesłem.
- Harry, co ty chcesz zrobić? - zapytałam niepewnie, gdy on zaczął powoli zbliżać się do mnie. Na jego ustach pojawił się zadziorny uśmiech, a ja wiedziałam, że to raczej nie wróży nic dobrego.
- Coś proponujesz? - poruszył brwiami.
- Ymm...
- Pizza! Ty umiesz gotować, a ja jestem głodny. Deal..?
- Deal - zachichotałam i uścisnęłam jego wyciągniętą dłoń.
- Coś tam za cicho.
- Lou otwórz te drzwi.
- Nie mogę... - zza drzwi dobiegały stłumione głosy chłopaków.
- Ej, ej, żyję! Wyjdziemy za godzinkę!
- Tylko nie za ostro!
Przewróciłam oczami i zabrałam się za wyciąganie składników na pizzę.

- Ej! Nie jedz już tego, nie starczy na pizzę! - kolejny raz upomniałam Harrego, ale on nic sobie z tego nie robiąc, dalej wyjadał szynkę.
- Wałkuj to, ja zrobię sos. - zarządziłam chcąc odciągnąć go od jedzenia. Poskutkowało.

- Uwarzaj! Poparzysz się!
- Ssss - syknął dotykając rozgrzanego metalu.
- Mówiłam? Eh, daj ten palec pod zimną wodę.
- Lepiej?
Brunet pokiwał głową jak małe dziecko i dalej dmuchał na poparzone miejsce.
Ja w tym czasie pokroiłam pizzę i wyjęłam ketchup oraz sos czosnkowy.
- Dobra, jedzmy, bo to pachnie nieziemsko! - zawołał brunet sięgając po kawałek placka.
- A reszta?
- Niech sobie zamówią. Jesteś moja i to mnie robisz pizzę - oznajmił z uśmiechem, żując kawalek.
Po godzinie śmiechów, jedzenia i mazania siebie nawzajem sosami, mogłam umyć tacę, na której wcześniej spoczywała pizza.
- I co teraz? - zapytałam wycierając dłonie. Brunet spojrzał na mnie wesołym wzrokiem.
- Trzeba wyjść...
Powoli odsunął krzesło i wychylił głowę za drzwi. Rozejrzawszy się, machnął na mnie ręką i mruknął ciche 'Droga wolna'. Powoli wyszliśmy z kuchni i Harry udał się do holu.
- Gdzie idziesz? - szepnęłam.
- Nie pytaj, chodź - pokręciłam głową. - No chodź - pociągnął mnie za rękaw.
Ubrałam buty i narzuciłam kurtkę. Harry zrobił to samo i wyszliśmy z domu.
Była już piąta. Powoli świtało, a my poszliśmy do parku.
Szuraliśmy butami po chodniku, ciągnąc za sobą pożółkłe liście.
- Dobra, teraz ja!
Jak nazywa się latający kot?
Kotlecik! - Harry zarechotał z własnego żartu, a ja mu zawtórowałam. Nie dlatego, że kawał jakoś wybitnie mnie rozbawił, ale brunet miał tak dziwaczny i zaraźliwy śmiech, że nie dało się zachować powagi.
I szliśmy tak zanosząc się śmiechem, dopóki Harry nie oberwał kaloszem od jakiejś staruszki. Z miną zbitego psa pocierał głowę, a ja niczym najlepsza przyjaciółka zwijałam się na chodniku ze śmiechu.

- Chodź zbierać kasztany!
- Harry, jest po szóstej, a ja nie zmróżyłam oka. Jestem zmęczona - nie miałam zamiaru ruszać się z wygodnej, drewnianej ławeczki przy parkowej alejce.
Zauważyłam tylko niebezpieczny błysk w oczach Loczka, a potem siedziałam na jego ramionach.
- Teraz pozbierasz ze mną kasztany? - zapytał z nadzieją, zadzierając głowę by na mnie spojrzeć.
- Ale takie duże wybieraj- zaśmiałam się.

- O! I tego w tym zielonym też weź!
Nie, nie tego! Tego dużego!
O tego! - wskazałam Harremu kolejny kasztan. Schylił się przytszymując moje łydki, żebym nie spadła i schował brązową kulkę do i tak wypchanej kieszeni.
- Harry, selfie! - chciałam zwrócić jego uwagę, ale on gdy tylko spostrzegł włączony aparat spóścił głowę i cicho zachichotał. Mimo wszystko pstryknęłam zdjęcie i, dodając parę hashtagów, wrzuciłam na swojego Instagrama.


Wyciszyłam powiadomienia i zwróciłam się do Loczka.
- Haaary...
- Hm?
- Bo wiesz... Oni są sami w domu tak już od trzech godzin i...
- Wracamy- zaśmiał się i ruszył do domu.

  ~°~
Wróciłam!
Po 11 dniach, ale się udało!
Chyba nigdy nie usystematycznię tego ff.
Ale co tam
Może jakieś gwiazdki i komy na zachętę do pisania?
Bayo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro