14.5 "Nigdy ci tego nie mówiłem, ale..."
Dojechanie do szpitala zajęło mi chyba wieczność, pomimo tego że jechałam z o wiele większą prędkością niż mogłam, ale teraz nie to było ważne.
Najważniejszy był tata i jego stan zdrowia.
Błagałam Boga, by mi go nie zabierał. Prosiłam Go o zdrowie dla mojego rodzica.
"Nie zabieraj mi go jeszcze" — powtarzałam.
— Szukam Thompson'a, Henry'ego Thompson'a — niemal krzyknęłam, gdy w końcu dobiegłam do recepcji.
— Kim pani jest dla niego? — zapytała ze stoickim spokojem kobieta, stojąca w recepcji.
— Córką.
Gdy usłyszała moją odpowiedź, zaczęła coś wpisywać w komputer. Nie wiem ile szukała mojego ojca na ekranie, ale podczas jej poszukiwań, w mojej głowie pojawiła się myśl:
"Na pewno sama poszukałabym o wiele szybciej niż ona na komputerze."
— Drugie piętro, sala trzydzieści osiem. — Od razu po jej słowach rzuciłam się do windy, która akurat gdy byłam blisko, się otwierała.
Klikałam po tysiąc razy w guzik z dwójką, jakby to miało ją przyspieszyć, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Kiedy pojawiłam się na korytarzu, stali tam już moi bracia. Matthew siedział zamyślony, przytulając się do Amy, Dean chodził w kółko w tę i spowrotem, a Ralph stał pod ścianą.
Każdy z nich się martwił i zagłębiał w swoich myślach, kiedy byłam bliżej nich, każdy z obecnych spojrzał na mnie.
— Co z nim? — zapytałam od razu.
— Na razie nic nie wiemy, u niego ciągle jest lekarz — odpowiedział pierwszy Dean.
— Co się właściwie stało? — zadałam kolejne pytanie.
— Szedł do sklepu, nie zauważył samochodu... — Wzruszył ramionami Ralph.
Wyglądał przy tym jak dziecko. Tak jak wtedy jak zmartwiony albo smutny wracał do domu, a potem jak się okazało, sprawą tego była słaba ocena z jakiegoś przedmiotu albo po prostu jacyś głupi koledzy, którzy go obrażali.
Ralph kiedyś był bardzo uczuciowy, jednak z wiekiem to się zmieniało.
Ale nie o tym teraz...
Najważniejszy był tata.
Usiadłam na wolnym krzesełku. Nie mając co robić, by czas szybciej zleciał, wyjęłam z kieszeni spodni telefon. Włączyłam go, a tam same nieodebrane połączenia, kilka od braci, ale i tak najwięcej było od Xavier'a, który non stop się do mnie dobijał. Nawet teraz do mnie dzwonił...
Nie miałam głowy, żeby odebrać, więc nie zważając na połączenie, wyłączyłam telefon.
Później z nim to wszystko sobie wyjaśnię.
— Thompson? — usłyszałam nagle, przez co gwałtownie wstałam i tak jak reszta obecnych, podeszłam do mężczyzny ubranego w biały fartuch lekarski. — Bliska rodzina?
— Dzieci — odpowiedział za wszystkich Dean.
— Sprawa wygląda tak — zaczął wzdychając. — Wypadek nie był poważny, tylko kilka ran. Kierowca szybko się zatrzymał, więc jest dobrze. — Mężczyzna uśmiechnął się niewidocznie. — Ale jest jeszcze druga informacja... — w tym momencie spoważniał. — Wykryliśmy guz mózgu, nie wiemy jeszcze czy to poważne, ale już niedługo odbędą się badania, z których wszystkiego się dowiemy. Jedyny plus w tym wszystkim jest taki, że znaleźliśmy go, bo nie wiadomo co by było, gdybyśmy dowiedzieli się późno, być może byłoby za późno... — ostatnie słowa szepnął jakby sam do siebie. — Możecie wejść, ale nie wszyscy na raz, najlepiej jakbyście wchodzili pojedynczo. Przyjdę potem, kiedy będziemy gotowi na badania. — Zakończył i odszedł od nas.
Guz mózgu... — Odbijało się echem w mojej głowie.
— To kto pierwszy pójdzie do niego? — Matthew zadał pytanie, a jednocześnie na korytarzu pojawił się Gary, a za nim Cameron i nie wiem co to było, ale niespodziewanie rzuciłam się na tego drugiego jakbym potrzebowała bliskości i bezpieczeństwa, a w tym momencie tego chciałam tylko od niego.
To było bardzo dziwne i chyba nie zrobiłabym tego, gdybyśmy teraz byli w innej sytuacji, ale teraz naprawdę go potrzebowałam.
A on jakby wiedział, że właśnie tak teraz jest, bo nagle pojawia się tu, obok i od razu, kiedy go obejmuję, odwzajemnia gest. Mocno.
Nie przejmuję się łzami i płaczem, bo teraz to już robię to głośno. Tak jak chciałam to powstrzymać przez ten cały czas, kiedy pojawiałam się na korytarzu z moimi braćmi i Amy, i bałam się nawet cichutko łkać, tak teraz płaczę głośno, nie przejmując się niczym, nawet tym, że pewnie zaraz przyjedzie jakiś pracownik szpitala i zwróci mi uwagę, mówiąc coś typu: "to jest szpital, proszę ciszej" albo coś podobnego.
— Katie, może wejdziesz pierwsza? — zapytał nagle Ralph, cichym głosem.
Kiedy się do niego odwróciłam, zobaczyłam jak w jego oczach zbierają się łzy. Chciał pokazać, że jest mężczyzną, że jest dzielny i jest pewien, że będzie wszystko dobrze z tatą, ale to był też człowiek z sercem, z uczuciami.
Kurczę no, przecież to nasz tata! Nie tylko mój, to normalne.
— Mogę? — zapytałam, ścierając z policzków łzy.
Bez sensu pytałam, bo i tak znałam odpowiedź.
Nie czekając na ich reakcję, podeszłam do drzwi sali, gdzie leżał tata, złapałam za klamkę i otworzyłam je. Weszłam, zamykając je za sobą.
Rodziciel leżał na wznak na szpitalnym łóżku, w szpitalnej piżamie, przykryty szpitalną kołdrą, a głowę ułożoną miał na szpitalnej poduszce.
Wysiliłam się na uśmiech. Był sztuczny, a prawdę mówiąc chciało mi się jeszcze płakać, ale walczyłam.
Tata nie spał, dlatego tym bardziej musiałam jakoś się zachować.
— Moja księżniczka. — Uśmiechnął się na mój widok. —Będzie dobrze, skarbie — powiedział tylko, gdy usiadłam na krześle obok.
— Wiesz już? — zapytałam nieśmiało.
Bałam się, że jak teraz nie wiedział o niczym, to przeze mnie się dowie całej prawdy.
— Oczywiście. — Machnął ręką. — Ale będzie dobrze, Katie — mówiąc to, zaczął się podciągać jakby chciał się usiąść albo wstać.
— Tato, nie możesz. — Powstrzymywałam go, lecz uparł się i usiadł tak, że siedział naprzeciwko mnie.
— Nigdy ci tego nie mówiłem, ale... — zaczął całkowicie szczerze. — Kocham swoje dzieci, wszystkie tak samo i dla każdego zrobiłbym wszystko. — Patrzył się głęboko w moje oczy. — Ale to ty jesteś moim ulubionym dzieckiem.
— O czym ty mówisz? — Przegrałam walkę, a łzy płynęły mi po policzkach niczym strumień.
— Prawdę. — Starł mi je delikatnie. — Musisz o tym wiedzieć, kochanie. — Uśmiechnął się delikatnie. — A teraz obiecaj mi, że obojętnie co się okaże i jak to wszystko się skończy, będziesz dzielna, nie będziesz się poddawała, nigdy w życiu — podkreślił. — I zrobisz wszystko, by być najszczęśliwszą kobietą na świecie — mówiąc to ciągle głaskał mnie po policzkach, ścierając przy tym moje łzy.
— O czym ty mówisz? — powtórzyłam.
Siedziałam jak skamieniała. Tata mówił mi takie rzeczy jakby był co najmniej pewien, że już jest na niego czas i ten cały guz jest naprawdę groźny...
A ja się jeszcze bardziej bałam.
Śmierć jest najokrutniejszą rzeczą na świecie, ale jednocześnie jest też dobra... Ale tylko dlatego, że nie cierpisz i jesteś szczęśliwszy TAM.
Nie mogłam tak myśleć, przecież tata ma jeszcze duże szanse, może guz nie jest taki groźny, może jest szybka reakcja lekarza i będzie można go wyciąć i będzie żyć!
Tego się trzymałam.
************************************
Hej! ❤️
Jak Wam się podoba? Coś jest nie tak? Widzicie jakieś błędy? Piszcie! 😁
Dzisiaj troszkę szybciej, więc łapcie! ❣️
Czekam na Wasze komentarze i gwiazdki!
♥️Pozdrawiam♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro