Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14.5 "Nigdy ci tego nie mówiłem, ale..."


Dojechanie do szpitala zajęło mi chyba wieczność, pomimo tego że jechałam z o wiele większą prędkością niż mogłam, ale teraz nie to było ważne.

Najważniejszy był tata i jego stan zdrowia.

Błagałam Boga, by mi go nie zabierał. Prosiłam Go o zdrowie dla mojego rodzica.

"Nie zabieraj mi go jeszcze" — powtarzałam.

— Szukam Thompson'a, Henry'ego Thompson'a — niemal krzyknęłam, gdy w końcu dobiegłam do recepcji.

— Kim pani jest dla niego? — zapytała ze stoickim spokojem kobieta, stojąca w recepcji.

— Córką.

Gdy usłyszała moją odpowiedź, zaczęła coś wpisywać w komputer. Nie wiem ile szukała mojego ojca na ekranie, ale podczas jej poszukiwań, w mojej głowie pojawiła się myśl:

"Na pewno sama poszukałabym o wiele szybciej niż ona na komputerze."

— Drugie piętro, sala trzydzieści osiem. — Od razu po jej słowach rzuciłam się do windy, która akurat gdy byłam blisko, się otwierała.

Klikałam po tysiąc razy w guzik z dwójką, jakby to miało ją przyspieszyć, ale nic takiego się nie wydarzyło.

Kiedy pojawiłam się na korytarzu, stali tam już moi bracia. Matthew siedział zamyślony, przytulając się do Amy, Dean chodził w kółko w tę i spowrotem, a Ralph stał pod ścianą.

Każdy z nich się martwił i zagłębiał w swoich myślach, kiedy byłam bliżej nich, każdy z obecnych spojrzał na mnie.

— Co z nim? — zapytałam od razu.

— Na razie nic nie wiemy, u niego ciągle jest lekarz — odpowiedział pierwszy Dean.

— Co się właściwie stało? — zadałam kolejne pytanie.

— Szedł do sklepu, nie zauważył samochodu... — Wzruszył ramionami Ralph.

Wyglądał przy tym jak dziecko. Tak jak wtedy jak zmartwiony albo smutny wracał do domu, a potem jak się okazało, sprawą tego była słaba ocena z jakiegoś przedmiotu albo po prostu jacyś głupi koledzy, którzy go obrażali.

Ralph kiedyś był bardzo uczuciowy, jednak z wiekiem to się zmieniało.

Ale nie o tym teraz...
Najważniejszy był tata.

Usiadłam na wolnym krzesełku. Nie mając co robić, by czas szybciej zleciał, wyjęłam z kieszeni spodni telefon. Włączyłam go, a tam same nieodebrane połączenia, kilka od braci, ale i tak najwięcej było od Xavier'a, który non stop się do mnie dobijał. Nawet teraz do mnie dzwonił...

Nie miałam głowy, żeby odebrać, więc nie zważając na połączenie, wyłączyłam telefon.

Później z nim to wszystko sobie wyjaśnię.

— Thompson? — usłyszałam nagle, przez co gwałtownie wstałam i tak jak reszta obecnych, podeszłam do mężczyzny ubranego w biały fartuch lekarski. — Bliska rodzina?

— Dzieci — odpowiedział za wszystkich Dean.

— Sprawa wygląda tak — zaczął wzdychając. — Wypadek nie był poważny, tylko kilka ran. Kierowca szybko się zatrzymał, więc jest dobrze. — Mężczyzna uśmiechnął się niewidocznie. — Ale jest jeszcze druga informacja... — w tym momencie spoważniał. — Wykryliśmy guz mózgu, nie wiemy jeszcze czy to poważne, ale już niedługo odbędą się badania, z których wszystkiego się dowiemy. Jedyny plus w tym wszystkim jest taki, że znaleźliśmy go, bo nie wiadomo co by było, gdybyśmy dowiedzieli się późno, być może byłoby za późno... — ostatnie słowa szepnął jakby sam do siebie. — Możecie wejść, ale nie wszyscy na raz, najlepiej jakbyście wchodzili pojedynczo. Przyjdę potem, kiedy będziemy gotowi na badania. — Zakończył i odszedł od nas.

Guz mózgu... — Odbijało się echem w mojej głowie.

— To kto pierwszy pójdzie do niego? — Matthew zadał pytanie, a jednocześnie na korytarzu pojawił się Gary, a za nim Cameron i nie wiem co to było, ale niespodziewanie rzuciłam się na tego drugiego jakbym potrzebowała bliskości i bezpieczeństwa, a w tym momencie tego chciałam tylko od niego.

To było bardzo dziwne i chyba nie zrobiłabym tego, gdybyśmy teraz byli w innej sytuacji, ale teraz naprawdę go potrzebowałam.

A on jakby wiedział, że właśnie tak teraz jest, bo nagle pojawia się tu, obok i od razu, kiedy go obejmuję, odwzajemnia gest. Mocno.

Nie przejmuję się łzami i płaczem, bo teraz to już robię to głośno. Tak jak chciałam to powstrzymać przez ten cały czas, kiedy pojawiałam się na korytarzu z moimi braćmi i Amy, i bałam się nawet cichutko łkać, tak teraz płaczę głośno, nie przejmując się niczym, nawet tym, że pewnie zaraz przyjedzie jakiś pracownik szpitala i zwróci mi uwagę, mówiąc coś typu: "to jest szpital, proszę ciszej" albo coś podobnego.

— Katie, może wejdziesz pierwsza? — zapytał nagle Ralph, cichym głosem.

Kiedy się do niego odwróciłam, zobaczyłam jak w jego oczach zbierają się łzy. Chciał pokazać, że jest mężczyzną, że jest dzielny i jest pewien, że będzie wszystko dobrze z tatą, ale to był też człowiek z sercem, z uczuciami.

Kurczę no, przecież to nasz tata! Nie tylko mój, to normalne.

— Mogę? — zapytałam, ścierając z policzków łzy.

Bez sensu pytałam, bo i tak znałam odpowiedź.

Nie czekając na ich reakcję, podeszłam do drzwi sali, gdzie leżał tata, złapałam za klamkę i otworzyłam je. Weszłam, zamykając je za sobą.

Rodziciel leżał na wznak na szpitalnym łóżku, w szpitalnej piżamie, przykryty szpitalną kołdrą, a głowę ułożoną miał na szpitalnej poduszce.

Wysiliłam się na uśmiech. Był sztuczny, a prawdę mówiąc chciało mi się jeszcze płakać, ale walczyłam.

Tata nie spał, dlatego tym bardziej musiałam jakoś się zachować.

— Moja księżniczka. — Uśmiechnął się na mój widok. —Będzie dobrze, skarbie — powiedział tylko, gdy usiadłam na krześle obok.

— Wiesz już? — zapytałam nieśmiało.

Bałam się, że jak teraz nie wiedział o niczym, to przeze mnie się dowie całej prawdy.

— Oczywiście. — Machnął ręką. — Ale będzie dobrze, Katie — mówiąc to, zaczął się podciągać jakby chciał się usiąść albo wstać.

— Tato, nie możesz. — Powstrzymywałam go, lecz uparł się i usiadł tak, że siedział naprzeciwko mnie.

— Nigdy ci tego nie mówiłem, ale... — zaczął całkowicie szczerze. — Kocham swoje dzieci, wszystkie tak samo i dla każdego zrobiłbym wszystko. — Patrzył się głęboko w moje oczy. — Ale to ty jesteś moim ulubionym dzieckiem.

— O czym ty mówisz? — Przegrałam walkę, a łzy płynęły mi po policzkach niczym strumień.

— Prawdę. — Starł mi je delikatnie. — Musisz o tym wiedzieć, kochanie. — Uśmiechnął się delikatnie. — A teraz obiecaj mi, że obojętnie co się okaże i jak to wszystko się skończy, będziesz dzielna, nie będziesz się poddawała, nigdy w życiu — podkreślił. — I zrobisz wszystko, by być najszczęśliwszą kobietą na świecie — mówiąc to ciągle głaskał mnie po policzkach, ścierając przy tym moje łzy.

— O czym ty mówisz? — powtórzyłam.

Siedziałam jak skamieniała. Tata mówił mi takie rzeczy jakby był co najmniej pewien, że już jest na niego czas i ten cały guz jest naprawdę groźny...

A ja się jeszcze bardziej bałam.

Śmierć jest najokrutniejszą rzeczą na świecie, ale jednocześnie jest też dobra... Ale tylko dlatego, że nie cierpisz i jesteś szczęśliwszy TAM.

Nie mogłam tak myśleć, przecież tata ma jeszcze duże szanse, może guz nie jest taki groźny, może jest szybka reakcja lekarza i będzie można go wyciąć i będzie żyć!

Tego się trzymałam.

************************************
Hej! ❤️
Jak Wam się podoba? Coś jest nie tak? Widzicie jakieś błędy? Piszcie! 😁
Dzisiaj troszkę szybciej, więc łapcie! ❣️

Czekam na Wasze komentarze i gwiazdki!
♥️Pozdrawiam♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro