ROZDZIAŁ 4
Faktycznie jebało jakby ktoś zdechł...
Przez moje myśli przechodziły najgorsze scenariusze z możliwych. Albo raczej ja coś sobie ubzdurałem.
-Mamy problem.-Powiedział Zippy siadając na krześle.
-Jaki?-Spytał Keenan jakby nigdy nic.
-Duży ogarniemy go.-Powiedział okularnik. Miałem wrażenie że będzie to zbyt zła wiadomość.
Jeszcze czego rano do ja mam jeden cel. Nie pomordować ich do rana. Właśnie lepiej ich nie. Przynajmniej nie teraz.Mordować bo wszystko pójdzie na mnie i jeszcze dostanę dożywocie. Postanowiłem przeglądać dość nudny telefon. Jak zwykle zresztą wszystko ostatnio jest albo bolesne. Jest jeszcze tak nudna część. Tak zwana monotonia. Mój każdy dzień wyglądał praktycznie tak samo.
Zresztą kogo obchodzi nudne życie zwykłego obywatela. Przypomniałem sobię że byliśmy na imprezie. Zapach alkoholu, papierosów i innych używek. Dotarł do mnie przyprawiając mnie o mdłości.
Nie czułem się okej w tłumie ludzi.
Zdecydowanie wołałem w sam. Nie miałem siedemnastu lat. Zapewne gdybym miał bawił bym się w najlepsze. Zacząłem robić się stary.
Imprezy mnie już nie kręciły. Bardziej
Kręciło mnie oglodanie Netflixa. Leżąc na łóżku owinięty kocykiem.
Patrzyłem na godzine w telefonie. Była dwudziesta druga piętnaście.
***
-Terry chodź na chwilę!-Zawolał Zippy który był w tym momencie na podwórku.
Otóż sprawdziliśmy szkody po imprezie. Nawet lepiej żeby nie okazały się aż tak duże.
-Co?-Spytałem gdy weszłem na podwórko.Ten na to tylko mi podał biało kopertę.
Otworzyłem ją skanując tekst wzorkiem. Od razu po przeczytaniu listy mój wzrok skierował się na ciało. Zakrwawione ciało. Całe w krwi.
Ciało. W. Krwi. Należące do Kaisera. Szkody były większe niż bym mógł się spodziewać. Przecież znałeść sprawcę to jak by szukać igły w stoku siana. Chociaż Keenan był by z pewnością zadowolony. Wyszedłem z podwórka kierując się do reszty.
***
Było już rano a my postanowiliśmy się zająć tym wszystkim. Najgorsze było to że Zippy miał na myśli w swoim problemie dosłownie trupa. Nigdy w życiu nie zobaczę czegoś gorszego niż całe ciało w krwi. Na dodatek ciało Kaisera. Widok było to że nie mieliśmy zbyt dużo do zrobienia. Jedyne co mogliśmy to poinformować służby. Więcej za bardzo zrobić nie mogliśmy. Patrzyłem teraz jak nasza siódemka. Mianowicie Arion,Victor i Riccardo postanowiłi nam z wszystkimi pomóc.
Więc musiałem znosić obecnoś brozowookiego czy mi się to podoba czy nie. Patrzyłem jak Falco ledwo się powstymuje od śmiechu gdy go przesłuchują. Zjeb. Mój wzrok sam przekierował się na szarowłosego. Skanowałem go wzrokiem. Co ja robię? Mój umysł już sam płata mi figle. Usłyszałem jak jeden z policjantów mówi do Falco że może już iść. Sam byłem już po swoim. Chociaż wolałbym być w domu pod kocykiem oglądając Netflixa.
-Stary myślałem że się uśmieje.-Powiedział Falco wyrastając obok mnie nie wiadomo z kąd.
-Stary ogarnij się to już śmieszne za bardzo nie jest.-Powiedziałem to tego jełopa bez mózgu.
-Mnie śmieszy.-Powiedział robiąc niezitetykowaną minę.
Wielka obraza majestatu. Miałem z bruneta niezły ubaw. Zawsze się obrażał o byle gówno. Jego zachowanie można porównać do dzieci z podstawówki.
-Dobra skończyliśmy.-Powiedział ciemno włosy policjant. Po czym Keenan zaprowadził ich do wyjścia.
-Pomóc wam z tym bałeganem?-Spytał Arion szeroko się uśmiechając.
-Przydało by się.-Powiedział Keenan.
Mam jeszcze więcej czasu spędzić w towarzystwie Riccarda? Przecież to jest zwykłą kipna.
-Dobra zrobimy tak nasza trójka.-Wskazał na mnie, siebie i Keena'na.-Sprząta górę resztą dół.
(nie ma tak dobrze.~dop.aut.)
Zwyczajnie Zippy był bardziej łaskawy. Jest też opcja że zwyczajnie chciał uniknąć Falco i jego jebanych tekstów. Znając Lernera to był właśnie jego powód. Możliwe też że miał jakiś inny ale kogo to interesuje?
***
Usiedliśmy na kanapie. Już skończyłam z tym całym burdelem w domu. Jednak mieliśmy jeszcze inną rzecz na głowie. Śmierć Kaisera. Nie była przydatkowa. Nie mogła być.
Dziwnym trafem wszyscy nic nie mówili. Nawet Falco który ma zazwyczaj najwięcej do powiedzenia. Czułem się fatalnie. Może nie do końca aż tak fatalnie. Jak kilka dni temu. Lecz nadal nie do końca przetrwałem śmierć mamy. Miałem tatę gbura tylko przy innych. Dla mnie i mamy był po prostu wyjątkowy. Sam widziałem że mimo stara się ukryć to że nie przeżywała morderstwa żony. Każdy kto znał go dobrze wiedział ile to kosztuje. Nie było możliwe że nasze życie zmieniło się tak bardzo z każdym dniem. Wystarczy chwila nieuwagi a wszystko obróci się o trzysta sześćdziesiąt stopni. Jednak ten jeden dzień właśnie taki był. Wyjątkowy. Był zdecydowanie wyjątkowy.
//
Czas na reklamy zapraszam Polsat.
P.S do borysa nic nie zmienią twoje wiadomość o zmianie zakończenia zostaję koniec .
Pisane na matematyce
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro