ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
Edmund bardzo nie chciał wpuścić Davida do swojego domu nawet jeśli posiadał pewność, że jego ojciec znowu był w pracy. Nawet nie wiedział, skąd brała się ta niechęć. To nie tak, że się wstydził albo bał. Jego ojciec nie był także w stanie wyczuć zapachu alfy w domu. Po prostu uważał, że w przyszłości może to być upierdliwe. Jak raz na coś pozwolisz, ludzie myślą, że mogą robić to ciągle.
— Chcesz się czegoś napić? Soku, herbaty? — zapytał Ed, przypominając sobie o obowiązkowych grzecznościach.
Jednocześnie uświadomił sobie, że sam był spragniony.
— Soku.
Spojrzał za siebie. David przyglądał się zdjęciu powieszonemu w korytarzu — wilkowi pożerającemu ludzkie dziecko-omegę. Edmund ani go lubił, ani nie lubił. Nigdy nie oddziaływała na niego sztuka.
— Usiądź na kanapie — powiedział do Davida, gdy znaleźli się w kuchnio-salonie.
Sam zaś podszedł do szafki, z której wyjął dwie przezroczyste szklanki. Nalał do nich soku porzeczkowego.
— Myślałem, że mnie nie wpuścisz.
Edmund domyślał się, dlaczego David o tym wspomniał. Omegi nie zapraszają alf do swoich pustych domów. Szkoda, że on był Edmundem, a nie jakąś tam omegą.
— Czemu? — zapytał Ed swoim obojętnym głosem, zanosząc szklanki do części salonowej.
Podał jedną Davidowi, myśląc, że to będzie irytujące udawać głupiego. Z drugiej strony istniała większa szansa na zobaczenie uroczej i niepewnej strony Davida. Ed chciał widzieć ją już zawsze, nawet jeśli jakieś tam omegi tego nie robią.
— Bo jesteś... omegą — wymamrotał David, upijając trochę soku. — Trudno mi uwierzyć... To nie jest żart, prawda?
Edmund pokręcił głową. Nie widział powodu, dla którego miałby kłamać w takiej sprawie. Chyba, że zależałoby mu na pozbyciu się Davida. A przecież nie zależało.
— To dobrze. Chyba. Wiesz... — Ed usiadł na fotelu swojego ojca, na przeciwko Davida — nie lubię omeg.
Tyle to zdążyłem się domyśleć — Edmund z trudem powstrzymał ochotę powiedzenia tego. Powinien wesprzeć Davida.
— Dlaczego?
Edmund spodziewał się długiego monologu. Dostał go.
— Mama Scarlett była omegą — Edmund pokiwał głową, wiedział o tym od Asha. — Scarlett ją kochała. Więc ja też ją kochałem. Nazywałem ją nawet ciocią. Mama Scarlett nie potrafiła gotować, nie zajmowała się domem, za to ciągle chodziła na zakupy i kupowała Scarlett mnóstwo słodkich ubranek — Ed nie potrafił wyobrazić sobie małej Scarlett, a co dopiero małej Scarlett w słodkich ubrankach. — Scarlett ciągle je niszczyła, a mama się wściekała. Dawała jej kary, mówiła, że jest okropna córką, a raz nawet uderzyła. Scarlett wciąż ją kochała. — Ed potrafił zrozumieć, dlaczego Scarlett ślepo kochała swoją matkę, on przez to samo przechodził z Davidem od dokuczania, bójek do mało fajnego zakochania. — Potem okazało się, że zdradzała ojca Scarlett i uciekła ze swoim kochankiem. Tłumaczyła się tym, że wszyscy w tym domu nią gardzili. A przecież musiała wiedzieć, że Scarlett biła się tylko z tymi, którzy obrażali jej mamę. Mówili o niej tak naprawdę prawdę.
Edmund wpatrywał się w strapioną twarz Davida. Tej nie lubił. Powoli wstał z fotela i podszedł do swojego alfy. Usiadł obok niego na podłodze i położył głowę na jego kolanach. Widział to raz na filmie. I na obrazie przedstawiającym Panią Nocy i Pana Dnia.
— Nie ufasz omegom?
David niepewnie wplótł palce we włosy Eda i przeczesał je.
— Czemu nie mówią wprost tylko kręcą? Wolę, żeby ktoś wprost powiedział mi, że mnie nienawidzi, niż żeby mnie obgadywał i nienawidził coraz bardziej — wyznał.
Edmund przymknął oczy. Było mu tak miło i ciepło. Jak nigdy. Pomyślał sobie, że to właśnie to może znaczyć być kochanym.
— Nie zamierzam cię oszukiwać — wyszeptał Edmund. — Też tego nie lubię.
— Ja ciebie też — powiedział David, kładąc dłoń na ramieniu Eda. — Pokłóciłem się dzisiaj ze Scarlett — oznajmił nagle alfa.
— Dlaczego?
— Ona wiedziała.
Edmund przez chwilę zastanawiał się, czy znowu udawać głupka. Tym razem była to jednak przesada.
— Wiem. Byłem pewien, że ci powie.
Kretynie, wiesz, że umawiasz się z pieprzoną omegą? — czy coś takiego.
— Nakrzyczałem na nią, ale cieszę się, że tego nie zrobiła.
Edmund uśmiechnął się delikatnie. Dobrze wiedzieć, że David dowiedział się w odpowiednim momencie, w momencie, gdy nie rzuci się na niego ze wściekłością, bo mu zaczęło zależy.
Ed nie wiedział, czemu położył dłoń na nodze Davida i zaczął głaskać jego kolano. Nie wiedział, czemu pocałował jego granatowe dżinsy. Nie wiedział, czemu spojrzał w górę, gdy usłyszał ciche pytanie:
— Czy możemy się całować?
Nie żałował, ponieważ David delikatnie się zarumienił. Powoli podniósł się z kolan i usiadł obok swojego alfy. Z początku miał zamiar usiąść na jego kolanach, ale okazał się nie być dość przekonanym do tej pozycji.
— Możemy, kotku.
Podobno pary mówiły do siebie pieszczotliwie.
*****
— Nigdy nie uderzasz do właściwego gościa — zanucił wesoło Ashley, cierpliwie czekając na Blue, który rozmawiał z panią Taft.
Ashowi podobało się oglądanie spiętej strony Blue przy nauczycielce angielskiego. Była dowodem na to, że Blue także był człowiekiem. Dotąd Ash myślał o nim bardziej jak o młodym bogu, kimś nieosiągalnym. Stracił przez to swoją nadzieję. Tymczasem Blue zainteresował się nim. Musiał to odwzajemnić. Nawet jeśli miał przez to zranić każdego ze swojego otoczenia i rozpocząć walkę z całym światem.
— Sorry, że czekałeś — zawołał Blue, kierując się w jego stronę, kiedy Taft dała mu spokój. — Mam u niej przejebane do końca szkoły i jeszcze dłużej.
— Dlaczego? — spytał Ash, łapiąc rękę niebieskowłosego.
Oboje skierowali się do wyjścia ze szkoły. Ashley z całych sił próbował zrównać jak najbardziej swój krok z tym Blue.
— To przez — Ash zdziwił się na zawahanie Blue — to, że stanąłem w obronie Eda.
Ashley był prawie pewny, że Blue go okłamał, ale nic z tym nie zrobił. Mógłby go jedynie zdenerwować. Przytulił się do ramienia Blue, zastanawiając się, czy Blue kiedyś wścieknie się na niego za gniecenie ubrania.
— Ma u ciebie dług.
— Taa...
Ash kątem oka spojrzał na niebieskie włosy Blue. Blue. Blue. Jego niebieskiowłosy anioł. Musiał wykorzystać swoją szansę. Znaleźć sposób, żeby już nikt nie był w stanie rozdzielić go i Blue. Zaszantażować cały świat, zmusić go do upadnięcia przed nim na kolana. To było tak bardzo nie w jego stylu.
— Kocham cię, Blue.
— Ja ciebie mocniej — zaśmiał się Brilliant.
*****
Rylan nie wiedział jaką minę przybrać, gdy rozpakował paczkę przesłaną mu przez jego rodziców. Za to jednego był pewien — nie zrobili tego sami.
— Nie wiedziałem, że są romantycznymi dupkami — mruknął, nie zważając na obecność swojej cioci, która pomogła mu wyjąć plansze z foli, położyć na pustym stole i ułożyć we właściwej kolejności.
Na planszach znajdowały się zdjęcia, skrawki gazet, bilety na konwenty, naklejki połączone ze sobą czerwonymi nitkami. Opowiadały one historię życia Rylana — zaczynając od jego opaski ze szpitala, a potem między innymi pierwszego corocznego zdjęcia rodzinnego, na którym się znajdował, zdjęcia pana Truskawki, karteczki z pierwszym wymówionym przez niego słowem: "tata", zdjęcia jego klasy w przedszkolu, rysunku Sasuke, zdjęcia jego przebranego za Piotrusia Pana w przedstawieniu, wycinka gazety, przedstawiającego ładną panią alfę, listu świętego Mikołaja, w którym poprosił o jeden cały dzień z tatą i mnóstwo bakuganów, napisanego przez niego wiersza o rodzinie, biletu z teatru na "Dzwonika z Notre Dame", zdjęcia jego pierwszego cosplayu — Rina, zawieszki z Taigą, zdjęcia jego pierwszej dziewczyny, jednej strony z narysowanej przez niego mangi, kopii jego podania do Sawulf, kończąc na biletach na konwent, o które prosił rodziców.
— Skarbie — ciocia położyła dłonie na ramionach swojego siostrzeńca, który od paru minut nie poruszył się, wpatrując w prezent. — Powinieneś zadzwonić do nich i podziękować.
Rylan pokręcił głową, odrywając wzrok od koślawego Uchichy z bardzo krótkimi nogami i o przerażającym uśmiechu bez jednego zęba.
— Przecież wiesz, że to nie oni — westchnął. — To nawet nie Leo, tylko ten przygłup.
— Skąd wiesz, że to Julien?
Rylan nie pamiętał kiedy ostatni raz widział swojego kuzyna Juliena. Na pewno było to dawno. Możliwe, że na jego 10 urodzinach. Jego rodzice nie przepadali za nim, szczególnie teraz nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, bo zaczął pracować jako chłopak do towarzystwa. Ponadto był omegą.
Rylan potrafił ich zrozumieć. Nie chciał skończyć jak Julien — wyrzucony z domu ledwo wiąże koniec z końcem, zarabiając poprzez umilanie czasu innym.
— Rodzice wyrzucili moje rysunki, dlatego zacząłem dawać je cioci i wujkowi, gdy przyjeżdżali — powiedział, wzruszając ramionami, ponieważ już dawno pogodził się z tym, że jego rodzice nie bawili się w sentymenty. — Nie rozumiem go. Czemu nie powie, że to nie od niego.
— Może mu na tobie zależy — zasugerowała ciocia.
Rylan zaśmiał się na te słowa.
— Nikomu na mnie nie zależy.
Wiedział, że dramatyzuje, ale tylko odrobinkę chciał, żeby była to prawda, ponieważ mógłby się nad sobą poużalać.
— Mi zależy — stwierdziła ciotka.
Rylan obrócił się i spojrzał w jej oczy. Rodzina od zawsze powtarzała mu, że jest piękny, że ma piękny czerwony kolor oczu. Kłamali. Wszyscy się go bali z tego powodu, a niektórzy zagorzali wierzący nazywali go przeklętym.
— Dzięki — Ryl uśmiechnął się nieszczerze. — Szkoda, że nie wiem jak to odwzajemnić, ciociu.
Rylan szybko czmychnął do swojego pokoju, gdzie przytulił się do swojej dakimatury z Wei WuXianem i wyjął swój telefon, po czym przelał wszystkie swoje żale na wiadomości do Haydena. Pomyślał sobie, że nie chciał go znowu stracić, gdy odczytał wiadomość od alfy: "co ty gadasz. mnie na Tobie zalezy."
*****
Edmund otworzył oczy, słysząc krzątanie w kuchni i czując na sobie nieznośny ciężar. Zdziwił się, gdy tuż przed sobą zobaczył szare włosy Davida. Bez zastanowienia zaczął je głaskać, uśmiechając się, gdy alfa zamruczał słodko. Pamiętał, że się całowali. Leżał na kanapie, a David wisiał nad nim. Potem zrobił się senny.
Musiał zasnąć i zostawić Davida w tak kłopotliwej sytuacji. Ale cieszył się, że jego alfa także postanowiła się zdrzemnąć. Rylan powiedział mu przez łzy, że trzecia klasa miała bardzo dużo sprawdzianów w tym tygodniu. David na pewno pilnie się uczył, a przynajmniej taką Ed miał nadzieję.
— Kto to?
Edmund spoważniał, słysząc głos swojego ojca. Zsunął Davida bardziej na swoje nogi i usiadł. Spojrzał na swojego ojca, który z kamienną miną pił kawę z niebieskiego kubka z napisem "najlepszy omega" — Ed nigdy się z niego nie napił.
— David Coldwell.
Gideon nawet nie drgnął. Edmundowi przeszło przez myśl, że może po nim ma swoją twarz bez wyrazu w poruszających momentach.
— Ten, którego uderzyłeś?
— Tak.
Edmund uświadomił sobie jak głupio to wyglądało — chodzenie ze swoim byłym prześladowcą. Nie chciał, żeby jego życie było fanfikiem z Wattpada. Jednocześnie przypomniał sobie artykuł o przemocy wzajemnej — może u nich też się to tak skończy.
— Chodzicie ze sobą?
— Tak.
Gideon westchnął głośno. Powoli zbliżył się do Edmunda, który miał złe przeczucia, gdy zobaczył jak ojciec odkłada swoją kawę na stoliczek. Sprawdziło się, gdy Gideon stanął na Davidem i nie przejmując się jak to wygląda, zrzucił go z łóżka.
Ed prawie zachichotał, gdy David jęknął sennie po upadku na plecy i zacisnął mocno oczy, nie zamierzając się budzić, i zamienić chociaż jednego słowa z ojcem swojego chłopaka.
— Kotek laleczki — mruknął przez sen alfa.
Edmund uśmiechnął się szeroko, nie przejmując się obecnością swojego ojca, który obserwował to nieprzychylnie.
— Uparty skurczybyk — stwierdził w końcu Gideon.
Chwilę później zniknął w swoim pokoju. Zaś Edmund wstał z kanapy i kucnął obok Davida. Pocałował jego nos, zastanawiając się, czy wszystkie alfy miały takie mocne sny.
— Kotku — szepnął Ed, głaszcząc policzek swojej alfy. — Czas wstawać — Ed zerknął na zegar. — Jest już po 17.
David jęknął niezadowolony.
— Nie chce — wymamrotał niczym kapryśne dziecko.
— Jeśli wstaniesz — Ed zastanowił się nad adekwatną nagrodą — zaczniemy chodzić razem do szkoły.
Chwilę później Ed poczuł dłoń na swoim karku, po czym został przyciągnięty przez Davida. Pocałowali się krótko. Edmund z zachwytem wpatrywał się w złote oczy, tym razem kryjące w sobie złośliwe ogniki.
— A teraz cię kocham najmocniej, laleczko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro