ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Od autora [nic ciekawego]: Dotarło do mnie, że dzisiaj mija prawie 1/4 mojego życia (zakładając, że będę żyła 80 lat). Nienawidzę starzenia się. A jednak uwielbiam swoje urodziny. Bo przeżyłam kolejny rok.
Jako prezent na urodziny, napisałam dla siebie parę scenek z Ashem i Blue, kiedyś je chyba tutaj opublikuję w ramach dodatku. Stanę na głowie, żeby tylko byli razem (w sumie jestem autorem...).
Myślę, że akcja tego opka od tego rozdziału zacznie się rozwiązywać.
Edmund stał na przeciwko Scarlett z kompletną pustką w głowie. Dotąd znał ją jako swój koszmar, szkolnego prześladowcę. Tymczasem awansowała na dziewczynę jego przyjaciela. Wciąż nie zapomniał jej tego, że mu groziła, ale powinien nauczyć się ją tolerować, jeśli nie chciał rozgniewać Ashleya. Ponadto ona jako jedyna wiedziała, kto prześladował Eda w dzieciństwie — Ed za wszelką cenę chciał się tego dowiedzieć, a przynajmniej tak mu się wydawało.
— Też musisz do łazienki? — zapytała Scarlett, patrząc za siebie na długą kolejkę, składającą się z przynajmniej 10 osób. — Omegi to mają dobrze — wskazała ręką na pustkę przy łazience dla omeg i damskich bet. — Nie chcesz się zdradzić nawet w galerii?
Ed pokręcił głową, nie odrywając wzroku od swoich zniszczonych, czarnych trampków. Podobno buty mówiły wiele o człowieku — jego na pewno o jego braku stylu.
— Twoje życie — uniosła ręce w obronnym geście, wcale nie chciała go atakować. — Też masz randkę? Razem z Ashem właśnie wyszliśmy z tęczowej krainy. Utonęłam w kuleczkach i parę razy została zgnieciona przez dzieci na zjeżdżalni. Pierwszy raz mi to nie przeszkadzało.
Ed i Scarlett przesunęli się o dwa miejsca w kolejce. Edmund zauważył, że w pytaniu o randkę nie kryła się żadna ironia — dodawało mu to pewności siebie i zapewniało, że Scarlett nie miała złych intencji co do Asha mimo całej swojej okropności.
— Nie. Pomagam Rylanowi w zakupach — przyznał.
Jednocześnie usilnie starał się wymyślić jak poruszyć temat jego dawnego prześladowcy w rozmowie. Zapytanie wprost nie wydawało mu się to odpowiednie, kiedy chciał naprawić stosunki z Scarlett.
— Powodzenia — zaśmiała się alfa. — Lalusie nie potrafią wyjść z galerii bez parunastu toreb.
Ed uniósł brew.
— Brzmisz jakbyś znała to uczucie.
Scarlett zaśmiała się perliście, podbierając podbródek na swojej dłoni.
— Uwierz mi, nie chciałbyś chodzić na zakupy z Samem — oznajmiła, uśmiechając się kokieteryjnie do omegi, która właśnie wyszła z łazienki naprzeciwko.
Ed zdziwił się, także tym, że miała czas na zawstydzanie omeg innych niż Ash.
— Z Samem Riverem? — Scarlett przytaknęła. — Czemu chodzisz na zakupy z Samem?
Edmund miał wrażenie, że Scarlett chciała się wycofać z rozmowy o Samie, ale ono szybko przeminęło.
— Opiekuje się nim — przyznała. — Zależało mu na pójściu do tej szkoły, więc jego rodzice mnie poprosili.
— On jest omegą — przypomniał Edmund.
Wciąż nie do końca w to wierzył, ale był to fakt.
Niepołączone omegi nie powinny mieszkać z niepołączonymi alfami — tak pewnie powiedziałby Ashley. Edmundowi w sumie to nie przeszkadzało.
— Wiem — zapewniła, kiwając szybko głową. — Dlatego ruję spędzałam u Drake'a, a jego gorączkę pod oknem własnego domu — przewróciła oczami, kolejka zmniejszyła się o kolejną osobę. — David to mój sąsiad. Dupek patrzył wtedy ze swojego okna i od czasu do czasu wołał do mnie złośliwie czy mi pewne części ciała — po jej spojrzeniu można było się domyśleć, że użył mniej odpowiedniego sformułowania — nie odmarzły albo czy nie boję się złapać wilka.
Edmund próbował wyobrazić sobie tą sytuację i w jego myślach wyglądała co najmniej absurdalnie. David żartujący sobie bez tej fałszywości — nie miał pojęcia jak mogło to wyglądać.
— Trudno go sobie wyobrazić żartującego — mruknął.
— Masz rację — Scarlett przytaknęła. — Rzadko jest zabawny, ale mam wrażenie, że jednak najzabawniejszy.
— Drake, Thomas, Layne, oni nie są zabawni? — zapytał lekko zdziwiony.
Zawsze kiedy kierował wzrok na grupę alf, śmiali się. Wyglądali jak bliscy przyjaciele. Ze słów Scarlett można było wywnioskować, że wśród nich są sami ponuracy. Z drugiej strony Drake to ćpun, Thomas — brutalny dupek i Layne — Jack Frost.
— Jeden myśli jak odlecieć, drugi jak brutalnie przelecieć, a trzeci nie jestem pewna — Ed pokiwał głową, rozumiejąc o co chodzi. — Layne jest dziwny w dobry sposób.
— Nie rozumiem — przyznał Ed, obserwując dwie męskie alfy, które śmiejąc się głośno, opuszczały łazienkę.
Jeden z nich był od niego wyższy o przynajmniej półtorej głowy— nic dziwnego, że alfy sprawiały przerażające wrażenie, stając naprzeciwko omegi i żądając czegoś o od niej.
— To mój przyjaciel, nie twój.
Ed pokiwał głową, wzrokiem przekazując, że mu przykro. Musiał zabrzmieć na wścibskiego.
— Przepraszam — wyszeptał.
Scarlett uśmiechnęła się szeroko i poklepała Eda po głowie. Ten skrzywił się.
— Zabawne jak kolejka w kiblu potrafi zbliżyć wrogów.
— Groziłaś mi — wymamrotał Edmund, poprawiając na szybko swoje włosy, które musiały sterczeć mu na wszystkie strony.
— Jestem alfą — zauważyła dziewczyna, kreśląc α w powietrzu.
— Groziłaś mi — Scarlett zaśmiała się głośno, a Ed nie wiedział, czemu poczuł się całkowicie wyluzowany. — O co ci chodziło z nią? — zapytał w przypływie odwagi.
Scarlett chwilę mu się przyglądała, marszcząc czoło. Edmund miał już skonkretyzować swoje pytanie, ale Scarlett odezwała się:
— Och, nie wiesz. To nie ja — pokręciła ręką przed sobą. — Jestem starsza, a nie młodsza.
Edmund odetchnął z ulgą. Przez chwilę brał pod uwagę Scarlett jako prześladowcę ze swojej przeszłości, mimo, że nie wyglądała dla niego na taką, którą cieszyłoby znęcanie się nad chłopczykiem o brzydkich oczach.
— Kto to?
Może lepiej nie wiedzieć — Ed skarcił siebie za tą sugestię.
— Chciałabym się pobawić w zgadywanki — powiedziała Scarlett, zerkając za siebie — ale przede mną jest już tylko jedna osoba. To Sam — Ed na chwilę wstrzymał oddech. — Sam River.
Edmund wpatrywał się w tatuaż motyla na ręce Scarlett, zastanawiając się czy niósł za sobą większe przesłanie.
— Sam jest chłopakiem— powiedział po krótkiej chwili, wracając do rzeczywistości.
— Też nie wiem, czemu myślałeś, że jest dziewczyną. To prawda, że w dzieciństwie był uroczym stworzonkiem, ale żeby od razu dziewczyną.
Edmund wyobraził sobie Sama, ściskającego jego rękę i zapewniając, że wszystko jest w porządku. Patrząc na niego tymi okropnymi oczami.
— To nie może być Sam— stwierdził niepewnie. —To się kupy nie trzyma.
Niebieskie oczy. Czarne włosy. Ładny uśmiech.
"Lubię twoje oczy."
"Ma obrzydliwe spojrzenie."
Ed miał już się rozpaść, ale powstrzymały go od tego okrutne w jego mniemaniu słowa Scarlett.
— Alfy nie kłamią. W porównaniu do omeg.
Edmund nie wiedział, czemu ta ostatnia uwaga tak go uderzyła. Spojrzał na Scarlett, która weszła do łazienki, a potem w swoją prawą stronę i poczuł się nic nie wart. Twierdził, że nie boi się wyznania prawdy, ale mocno się poświęcał dla jej ukrywania.
Zazdrościł Ashleyowi i Blue, że nie udawali. Blue w szczególności. Osiągnie wiele, nie kryjąc się z tym, kim jest, a nawet wykorzystując to. On zaś całe życie będzie udawał kogoś, kim nie jest, żeby nie doznać przykrości.
"Wiesz jaki jest problem z betami? Nigdy nie robią tego czego chcą."
"Możecie się ukrywać, możesz ty się ukrywać, ale nie próbuj się usprawiedliwiać. Nie jesteś jedynym, który cierpi, bo jest kim jest."
Jeszcze zanim wszedł do toalety do omeg, pomyślał sobie, że ktoś może go wyprosić, bo wziął blokery, ale w środku nic takiego nie nastąpiło. Za to poczuł ładny zapach — delikatny, słodki, kwiatowy. Nie brakowało tu papieru i mydła. Nie słychać było jęków w ostatniej kabinie. Przy lustrze ładna pani o różowych włosach, poprawiała swój makijaż. Chłopak w jego wieku podpierał ścianę i grał w grę na telefonie.
Zdecydowanie polubił tę publiczną toaletę.
*****
Blue spiął się, czując na swoim kolanie niepożądane ciepło. Poruszył się w ramionach Darrena, próbując znaleźć dogodniejszą pozycję na jego kolanach. Darrenowi nie spodobało się i stanowczym ruchem zsunął go na prawe kolano, mocno do niego przyciskając. Blue miał w tym momencie zamordować swojego szefa, dlatego wszystkie swoje siły skupił na wpatrywaniu się w tablice entomologiczną z motylami. O dziwo, nie było mu ani trochę szkoda pięknych owadów.
— Rozmawialiśmy już o tym — padły powiedziane szorstkim tonem słowa ze strony Darrena.
Dziewczyna o kasztanowych włosach obruszyła się, nie pojmując dlaczego dostawała reprymendę za stawanie w obronie swojego brata. Jej brązowe spojrzenie skierowane na Blue, siedzącego razem z Darrenem za burkiem, mówiło wszystko, co nagle przeszło jej przez myśli.
— Musi być fajnie siedzieć po drugiej stronie — stwierdziła, zapominając się na moment.
Nie zdążyła zacząć tego żałować, bo Darren zaśmiał się odrobinę fałszywie.
— Och, jest — mówiąc to, Darren smyrnął swoim nosem szyję Blue, który zaklął w myślach. — Prawda, Blue? — Niebieskowłosy przytaknął posłusznie. — Mogę ci zapewnić to miejsce, Rosamund, ale nie możesz atakować swojego ojca.
— Chciał sprzedać mojego brata!
— A niektórzy powątpiewają w twoją miłość do braciszka — zauważył rozbawiony Darren. — Nie zamartwiaj się tym, na co nie masz wpływu. Zaufaj mi — Rosamund czuła się miażdżona przez jego wzrok. — Chcę wszystkiego, co najlepsza dla członków mojej, nie, naszej — poprawił się — rodziny.
Przyjrzała się swojemu bratu. Pod jego kamienną twarz, kryła się irytacja. To dobry znak.
Rosamund doskonale zdawała sobie sprawę z psychologicznych zagrywek Darrena, ale miała przeczucie, że zdążyły już na nią zadziałać.
Darren Brilliant nie jest osobą, której można ufać.
— Wolę Harry'ego — zmieniła temat bez przekonania.
Ale mu zaufała.
Darrenowi nie umknął ten fakt, dlatego dalej ciągnął swoje naciskania.
— Ale czy Harry chce rodziny z tobą? Jesteś omegą, Rosamund. Twój brat także jest omegą. Harry to dobry alfa, który niestety nie widzi przyszłości z omegami w naszej rodzinie.
Rosamund obserwowała jak jej brat pocierała o siebie swoje palce. Znowu myślał o Sawulf, czyli całkowicie się rozluźnił w towarzystwie Darrena.
— Poświęcił całe swoje życie — ciągnęła.
Przypomniała sobie jak Harry uderzył jej kochanego młodszego braciszka w twarz, ponieważ ten nie chciał przyznać, że jest omegą.
— Ja także od dzieciństwa przygotowywałem się do tej chwili, Rosamund. Mnie nikt nie poprawiał. Prowadziłem walkę z tymi ludźmi, których tak nienawidzisz. Doprowadziło mnie to do tego miejsca.
Raz jeszcze spojrzała na Blue, który nie opierał się mimo zmuszenia go do siedzenia na kolanach. Jeśli chciała wszystkiego co najlepsze dla braciszka...
— Muszę to przemyśleć.
— To bardzo dobrze, Rosamund. Chłodne osądy są tymi najlepszymi.
Rosamund wyszła z pokoju, nie przestając się zamartwiać o przyszłość swojego brata.
Blue w tym samym momencie zerwał się z kolan swojego szefa i jęknął z niezadowolenia,
— Czemu nie powiedziałeś jej, że ojciec jest już skończony? Stanęłaby po twojej stronie.
— Musi mieć wrażenie, że jej wysłuchałem i zadziałałem. Nie jest tak łatwa jak ty.
Blue oburzył się w środku.
— Nie jestem łatwy — nie krył swojego niezadowolenia. — Wracam jutro do Sawulf — dodał już cieplejszym tonem. — Jeśli masz coś ważnego do powiedzenia to jest ten moment.
Darren udawał, że się zastanawia.
— Wyznanie miłości brzmi dość oklepania. Oczywiście, kocham cię. — Blue chciał się zaśmiać, ale wiedział, że to nie na miejscu. — Może... Powodzenia w szkole.
Blue nawet nie próbował udawać, że się cieszy.
— Dzięki. Nie chcę tam wracać — przyznał, przejeżdżając palcem po blacie. — Wolę twoje naruszanie mojej przestrzeni niż tych idiotów, którzy mają mnie albo za zbawcę, albo za okaz do podziwiania.
Blue starał się wyrzucić ze swojej głowy Ashleya i jego przepełnione miłością spojrzenie— zaczynało się to robić irytujące.
— Jesteś słaby, Blue—Blue zacisnął dłoń w pięść, wcale nie był. —Ale to nic. Przy mnie nie musisz udawać. Pomogę ci się obronić. Ale musisz skończyć szkołę.
Blue nie mógł ścierpieć tego dokuczania. Kopnął z całej siły w koszyk na śmieci, przewalając go. Miał wrażenie, że Darren tylko czeka, aż wybuchnie i stanie się rodzinnym pośmiewiskiem.
— Kocham cię— Blue uśmiechnął się szeroko i nienaturalnie— ale obawiam się, że mnie nie obronisz. Nie jesteś jakoś specjalnie silny.
— Ale mam pieniądze i ludzi. Oni cię obronią.
Blue zaśmiał się. Przecież to on miał bronić innych, Asha, rodzinę. To upieranie się, że niby sam jej potrzebował, bawiło go.
Darren przyglądał mu się przez chwilę, marszcząc czoło. Przejechał ręką po swoich włosach, zerknął na zaproszenie na ślub swojej byłej, kartkę z numerem chłopaka Jacka, papierek po gumie rozpuszczalnej. Przy swoich problemach, musiał wygospodarować czas na życie miłosne nieswojego dzieciaka. Powoli zaczynał żałować bycia Brilliantem.
— Chyba zapomniałeś.
Blue zdziwił się.
— Co takiego?
— Lorna Goodall jest przyjaciółką rodziny.
Blue zarumienił się delikatnie. Darren nie powinien wiedzieć o Ashleyu.
— Wcale nie kocham Asha.
Tylko chcesz go chronić przed ludźmi, obdarowywać prezentami, ocierać jego łzy, przytulać każdego wieczoru i ranka — zaśmiał się w myślach omega.
— Jedno słowo, a ci go dam.
Blue nie wiedział czemu poczuł wściekłość na te słowa.
— Ash to nie rzecz — stwierdził chłodno bez zastanowienia.
— I tu cię mam, Blue — zaśmiał się Darren. —Przyznałeś, że ci na nim zależy.
Blue chciał się zapaść pod ziemię, a Darren chciał w końcu położyć się spać.
*****
Ashley przyglądał się witrynie w sklepowej, na której stał manekin ubrany w piękny biały garnitur ze złotym wzrokiem w kształcie róży nad kieszonką. Myślami krążył wokół Blue, na którym ubranie z pewnością dobrze by leżało. Nie odważył się napisać do swojego przyjaciela od soboty, czego żałował w tym momencie.
Wyjął telefon z kieszeni. Na parę sekund zapatrzył się na swoją tapetę, na której siedział na kanapie w swojej ulubionej knajpie razem z Blue i całował go w policzek. Mimowolnie przypomniała mu się inna sytuacja, gdy Blue został wzięty za jego chłopaka przez panią betę w kawiarni. Gdyby na świecie istniały tylko bety, jego związek z Blue nie musiałby być niemożliwym.
Ash zrobił zdjęcie manekinowi i wysłał do Blue z podpisem: "na nasz ślub w lepszej rzeczywistości". Schował szybko telefon do kieszeni z bijącym sercem, gdy uświadomił sobie, że brzmiało to jak propozycja. W tym momencie Blue musiał spędzać czas ze swoim narzeczonym, Ashley zazdrościł Nathanowi.
Teraz, gdy widział oddanie Scarlett, robiło mu się głupio podczas myślenia o Blue w jej obecności, ale nie mógł nic na to poradzić. Kochał Blue, ale też uwielbiał, podziwiał, szanował. Blue był jego wszystkim.
— Ashley!
Ash przymknął oczy. Policzył do czterech i uśmiechnął się najładniej jak potrafił, po czym odwrócił się w stronę, z której dobiegał głos.
— W końcu — zaśmiał się, trzymając rękę na kieszeni swoich spodni.
Niedługo później miał się dowiedzieć, że Blue odpisał: "piękny".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro