Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Edmund Gilday stojąc przy czarnej tablicy, na której kredą napisał "czy każdy zajął się tym, co trzeba?", przejeżdżał po kolei wzrokiem po twarzy każdej osoby w siedzibie abo. Ashley wpatrywał się z uśmiechem w telefon, nie przejmując się zazdrosnym spojrzeniem Scarlett, siedzącej na oknie, skierowanym na niego. O ramię Asha opierał się Sam, który ukradkiem zerkał na wyświetlacz blondyna. Ed starał się nie myśleć, że jego koszmar z głowy to ten zaspany postawny omega o pięknym, odrzucającym, niebieskim spojrzeniu, którego usta wciąż opuszczały same kłamstwa.

Rylan bazgrał coś — możliwe, że wspólnego z jego urodzinami w sobotę — w swoim czerwonym brudnopisie z pochmurną miną. Hannah chichotała, stojąc za Sadie i wtulając się w jej plecy.

Najbardziej Edmunda zaskoczył widok Davida, który z lekko odstraszającym uśmiechem wpatrywał się w niego. Ed już wiedział, że będzie to trudne spotkanie, nie zwykł czuć na sobie alfiego spojrzenia za długo.

— Hej, wszystkim — powiedział cicho i mało zrozumiale. — Zostało nam bardzo mało czasu do Dnia Bratnich Dusz — stwierdził już bardziej stanowczo, zwracając na siebie uwagę innych ludzi. — Chciałbym zapytać, czy każdy z was zrobił to, co miał zrobić — kiedy nikt się nie odezwał, Edmund rzekł: — Scarlett.

Scarlett niechętnie oderwała wzrok od Asha i oznajmiła, nawijając kosmyk swoich blond włosów na palec:

— Kółko artystyczne obiecało pomóc, więc dekorację możemy odhaczyć.

Edmund próbował udawać, że się nie zdziwił. Z tego, co wiedział, kółko artystyczne prowadziły omegi, które nie powinny być chętne do słuchania się Scarlett. Chyba, że znowu im groziła. 

— Ash.

Ash zaśmiał się. Kiedy wszyscy spojrzeli na niego i zapadła chwilowa cisza, Ashley podniósł głowę zaskoczony zainteresowaniem nim. Odłożył telefon. Przeczucie Edmunda mówiło, że całkowicie oddał się wymienianiem wiadomości z Blue. 

— Co? — zapytał blondyn trochę niepewnie, nie lubił być w centrum uwagi.

— Co z waszym zespołem?

Ash spojrzał porozumiewawczo na Sama, po czym uniósł kciuk w górę.

— Świetnie! Wybraliśmy najlepsze utwory Kary i Joey'a — obaj wykonawcy byli omegami, co nie zaskoczyło Eda. — Napisałem nawet własną piosenkę. Chcecie posłuchać?

Wszyscy zgodnie pokręcili głowami, jedynie Scarlett się wyłamała piszcząc, że zawsze. Wszyscy zignorowali ją.

— Nie teraz — Ed próbował brzmieć miło. — Sadie.

— Przygotowałam wróżby, ale z chęcią przygotuję jeszcze konkursy jak bieg miłości, tak jak w tej mandze. — Edmunda powoli ciekawiło jaka to manga. — Whitney i Hailey kazały przekazać, że upieką ciasta. Simon za to powiedział, że nawet Blue posmakują jego babeczki.

Edmund wyobraził sobie minę Blue, gdy o tym usłyszy. On też na pewno upiecze babeczki.

— To Simon umie gotować? — zapytał Ryl szczerze zdziwiony.

— Najwyraźniej — Sadie wzruszyła ramionami. — To nie moja sprawa.

— Hannah — kontynuował Edmund.

— Z dumą oznajmiam liderze, że wydry i niedźwiedzie zagrają — powiedziała pierwszoklasista, salutując. — A pani Taft zgodziła się pomóc chłopakom w ogarnięciu sprzętu, jeśli dla niej zagrają i jej się spodoba.

— Coooo! — zawołał Ashley lekko przerażony. — Przecież ona nas pożre.

Edmund wzruszył ramionami, rozbawiony w środku.

— Przecież idzie wam świetnie — przypomniał swojemu przyjacielowi. — Da-David — Ed zawahał się, gdy spojrzał prosto w roześmiane, złote oczy.

David przejechał dłonią po swoich szarych włosach — rękaw jego kurtki zsunął się, odsłaniając tatuaże na jego rękach. Edmund był pewien, że jednego z nich wcześniej nie widział — rzymskiej liczby "XXIV".

— Pomagam Scarlett. Tak jest najłatwiej z tym omegą.

Ed od razu zrozumiał, że "tym omegą" jest Blue, zmieniający ciągle zdanie. Może powinien był jakoś skarcić Davida, ale jedynie przytaknął i przeszedł do następnego tematu. Tak naprawdę nic oficjalnie nie przydzielali do konkretnej osoby podczas ostatniego spotkania 2 tygodnie temu.

— Róbcie to co musicie — stwierdził Ed. —Możecie już iść.

Scarlett jako pierwsza wstała ze swojego miejsca i wręcz siłą zabrała Ashleya z tego miejsca. Najbardziej ociągał się Rylan, który stwierdził, że wszystko go boli, ale potem przypomniał sobie, że na stołówce serwują jego ulubione ciasto, więc szybko zerwał się z krzesła.

Edmund został w końcu prawie sam.

— Chcesz gdzieś wyjść, laleczko? — spytał David, podchodząc do biurka i opierając się o nie swoim prawym biodrem. — Kino, restauracja, wystawa, sklep ze swetrami...

Ed pokręcił głową wbrew swojej podekscytowanej omedze. Starł napis z tablicy, ignorując spojrzenie Davida na swoich plecach, a może i trochę niżej.

— Nie chcę się z tobą bawić — stwierdził czarnowłosy, poprawiając rękawy swojego swetra, które lekko się zadarły. — Możesz mnie nazywać "laleczką", ale nią nie jestem.

David westchnął, kręcąc głową. Pomasował palcem swoje zmarszczone czoło.

— Żeby poznać moje intencję, musisz zaryzykować — zauważył alfa. — Wiem, że dla bet to trudne, ale tak działa kręcenie z przystojniakami mojego pokroju — zaśmiał się. — Ale wiedz, że lubię to w tobie — Ed uniósł brew zaskoczony. — Bety nie popadły w samouwielbienie w porównaniu do omeg. Co z tego, że jest chujem skoro ja mogę go zmienić w potulnego pieska, to ich błyskotliwy sposób myślenia — Edmund przełknął z trudem ślinę, wcale tak nie myślał, a był omegą. — Ty, laleczko, masz większe szanse od nich, żeby mnie zmienić.

Edmund splótł swoje dłonie, starając się wyrzucić z głowy myśl o reakcji Davida, gdy dowie się, że on jest omegą.

— Nie zaryzykuję — stwierdził chłodno Ed. — Nie, póki masz dziewczynę — dodał, uświadamiając sobie, że nie chce zamykać tej furtki.

David nachylił się nad biurkiem i złapał Eda za ręką, przyciągając go do siebie. Edmund nie potrafił mu się przeciwstawić, szczególnie, gdy ich twarze znalazły się parę centymetrów od siebie.

— Bardzo się starała w czasie rui. Mam ją rzucić tuż po niej? — wyszeptał David, a Ed zbyt dobrze słyszał każdego z jego słów.

Edmunda ogarnęły sprzeczne uczucia. Chciał Davida dla siebie, ale nie kosztem Hailey. Z drugiej strony nie chciał, żeby robiła sobie nadzieję. Wcale nie dlatego, że sądził, że David naprawdę go lubi, tylko dlatego, że był pewien, że David nie lubi jej.

— Po prostu daj mi spokój — wymamrotał Gilday, przysuwając głowę jeszcze bliżej Davida, przez co stykali się nosami.

Przez myśl mu przeszło, że David nie zasłużył, żeby patrzeć w jego ohydne oczy i dotykać jego trupiej skóry.

— Nie potrafię.

Po tych słowach David pocałował krótko Eda i spojrzał przeciągle w jego oczy. Edmund domyślił się, czego szukał — przyzwolenia. Nie dostanie go.

— Przepraszam — mówi Ed, odsuwając się od Davida i ignorując głos omegi, która chce go skrzywdzić za odbieranie jej Davida. — Nie potrafię.

David uśmiecha się, że niby rozumie, po czym wychodzi z klasy. Edmund nienawidzi siebie za to, że nie potrafi zranić wszystkich dookoła, żeby zdobyć to, czego pragnie. Nienawidzi siebie za to, że znowu nie potrafi skrzywdzić Hailey, na której wcale mu nie zależy.

*****

Edmund spojrzał na zdjęcie wiszące na wewnętrznej stronie drzwiczek jego szafki. Siedzieli na nim na trawie przy dębie w parku. Z Blue mieli ręce na swoich barkach, Ash leżał na kocu obok nich i opierał głowę o kolana Edmunda, Rylan wspinał się właśnie na drzewo z wielką dziurą w jedwabnej koszuli. Wszyscy się śmiali. Nawet jego kąciki ust lekko unosiły się w górę.

"Nigdy nie będziesz miał przyjaciół."

Ed zamknął swoją szafkę. To nie był czas na pogrążanie się we wspomnieniach. Wtedy one zawsze powracały. Teraz, gdy wiedział już, że osobą, która tak go skrzywdziła był Sam, obawiał się ich o wiele mocniej.

Edmund podskoczył w miejscu, słysząc uderzenie czegoś ciężkiego o szafki. Odwrócił się i zamarł w miejscu, nie mogąc uwierzyć w to, co widział. Randy z załzawionymi oczami, leżąc pod szafką, przyglądał się odchodzącemu Thomasowi Leydonowi. Nie trudno było się domyślić, co takiego tutaj znowu zaszło. Edmund nie wiedział dlaczego, ale tym razem nie potrafił zostawić omegi samego.

— Wszystko dobrze? — zapytał, podchodząc powoli do niebieskookiego, leżącego na ziemi.

Gilday zauważył brzydkie zadrapanie na czole Randy'ego, z którego skapywała krew. Krew nie robiła na nim dużego wrażenia po obejrzeniu Dextera, ale nie zmieniało to tego, że rana była paskudna i prawie na pewno pozostanie po niej blizna. Randy jakby odgadując jego myśli, poprawił swoje włosy, zakrywając ją.

— Dobrze — wychrypiał z lekką złością.

Edmund w ogóle mu nie wierzył. Ludzie, którzy mówią, że czują się dobrze, nigdy się tak nie czują — nauczył się tego z filmów. Kucnął przy Randy'm i nie przejmując się jego zdegustowanym spojrzeniem, dotknął jego czoła, odgarnął włosy. Z tak bliskiej odległości miał także dobry widok na siniaki na obojczyku, szyi i te nieudolnie zakryte makijażem na twarzy. W momencie, gdy Randy złapał jego nadgarstek i odciągnął rękę teraz ubrudzoną krwią, Ed dostrzegł ślady po cięciach i wiązaniu na rękach omegi.

Plotki o tym, że Thomas jest sadystą, na sto procent nie były plotkami.

— Odwal się, tchórzu — wycedził Randy, odpychając Eda od siebie.

Ed odsunął się kawałek od omegi. W tym momencie powinien się wycofać, ale znowu coś pchało go do pomocy omedze takiej jak on. Nie rozumiał tego. Nie miał żadnego kompleksu bohatera.

— Czemu tchórz?

— Żartujesz sobie ze mnie? Ja nie śmieje się swojej alfie w twarz! — Randy podniósł głos, po czym skrzywił się, jego wzrok powędrował na udo. — Nie oszukuję.

Edmund pomyślał, że ta scena musiała wyglądać z boku śmiesznie. Może nawet trochę bardzo, gdyby tylko rany Randy'ego nie były tak poważne.

— Właśnie widzę — powiedział lekko złośliwie Edmund, nie mając wątpliwości, co do tego, kto skrzywdził i złamał Randy'ego. — Myślałeś, że będziecie żyć jak w bajce, ale twój królewicz okazał się być chujem.

Ed zaklął w myślach. Powinien był się powstrzymać, mówił o bratniej duszy Randy'ego.

— Zamknij się! — krzyknął wściekle Randy. — Nie wiedziałem, że go spotkam. To tak po prostu się stało — oznajmił lekko histerycznie. — Jest czasami ostry, ale nie masz prawa go oceniać! Jego jako jedynego obchodzę. Jako jedyny mnie widzi — w kącikach oczy Randy'ego zebrały się łzy. — Zgrywasz teraz świętego — lekko się uśmiechnął. — Chodzę do tej szkoły już 4 rok i nie jesteś pierwszym, który udawał, że mu na mnie zależy. Nagle się obudził — zaśmiał się prześmiewczo. — Nie martw się — zapewnił, kładąc dłoń na ramieniu Eda, który wzdrygnął się — przejdzie ci. Coś innego zajmie twój czas. A ja zostanę sam. A nie, nie zostanę sam. Będę miał Tommy'ego. Naprawdę dziękuje, a teraz daj mi spokój — mówiąc to, Randy odepchnął Edmunda od siebie i podparł się o podłogę.

Edmund obserwował jak z bólem wypisanym na twarzy, Randy podnosi się z ziemi i kieruje się do najbliższej łazienki. Obserwował jak z trudem stawiał kolejne kroki i łapał się szafek, żeby nie upaść. Obserwował jak na ścianie pojawiają się pojedyncze plamy po krwi.

Ed spojrzał na swoje ręce umazane zaschniętą krwią. Randy nie zasłużył na cierpienie. Bycie bratnimi duszami nie usprawiedliwiało tego jak traktował go Thomas Leydon. Z drugiej strony Brian także w ocenie Edmunda nie zasłużył na taki koniec z rąk Dextera.

Oceny Edmunda często były błędne, Blue z kolei dużo rzadziej, dlatego Ed mimowolnie zapytał w myślach: "gdzie jesteś Blue?". Miał nadzieję, że jego przyjaciel wróci jak najszybciej i wszystko naprawi. 

*****

Edmund nie chciał być świadkiem tego jak zapłakana Hailey Calkins wybiega ze schowka ani Davida, który opuścił pomieszczenie zaraz po niej. Ed miał już się odwrócić napięcie, żeby od niego uciec i w końcu wrócić do domu, ale zatrzymał go radosny głos alfy.

— Zrobiłem to.

"To" wydawało się być "tym", dlatego Ed zarumienił się delikatnie ze złości i wstydu w momencie, gdy alfa stanęła przed nim. Spojrzał w górę, w złote tęczówki Davida, w których tańczyły nienaturalne, wesołe ogniki. Jeśli chciał rzucić w jego stronę niemiłą uwagę, słowa uciekły mu w tym momencie. Rzadko był świadkiem Davida, który okazywał autentyczne, pozytywne uczucia, bez jakiejkolwiek ironii.

— Co takiego zrobiłeś?

Edmund miał nadzieję, że jeśli David powie, że przeleciał Hailey, to on będzie w stanie go potępić. Pogratuluje — Ed obawiał się, że zrobi właśnie to.

— Zerwałem z tą betą!

Ed zamarł, gdy w jednym momencie usta Davida znalazły się na jego wargach, a dłoń na jego biodrze. Stał niczym słup, nie myśląc o niczym. Nawet jego omega wstrzymała oddech, nie będąc pewną, czy to nie jedno z urojeń. David szybko się odsunął, wciąż jednak nie zabierając swojej ręki.

— Chcesz być ze mną? — zapytał bez ogródek, za co Ed w innej sytuacji byłby mu wdzięczny.

Niektórzy nie potrafili mówić wprost, co doprowadzało Edmunda do szewskiej pasji. W tej konkretnej sytuacji, wolałby mieć jednak chwilę na przetrawienie rzeczywistości.

— A ty chcesz być ze mną? — głos Eda lekko drżał, a usta wbrew jego woli chciały się ułożyć w uśmiech. — Tak serio chcesz być?

— Serio. Serio. Od samego początku. Od wtedy, gdy spojrzałeś na mnie jak na śmiecia — Ed przez moment chciał się zapaść pod ziemię, gdy przypomniał sobie tamtą sytuację — i uciekłeś, ignorując moją grzeczną prośbę o podejście do mnie.

Edmund czuł, że David nie kłamie. Spojrzał w jego złote oczy, które wyrażały nadzieję na odpowiedź twierdzącą. Jeśli by się zgodził, czułby się jak głupiec, ale musiał się zgodzić.

— Jestem betą — zauważył.

— To nie ma znaczenia, laleczko — szeroki uśmiech Davida był bardzo zaraźliwy. — Bety od dawna łączą się z alfami. Poza tym nie lubię omeg.

Edmundowi w sercu już także udzielił się nastrój Davida, dlatego nie przejął się wzmianką o omegach. Wszystko nie miało znaczenia, jeśli tylko mogli razem walczyć z całym światem. Mógłby cierpieć resztę swojego życia, żeby tylko móc raz nazwać Davida swoim chłopakiem.

— Nie mogę mieć dzieci.

Zabrzmiało to jakbym chciał związku na poważnie — Ed zarumienił się jeszcze mocniej, uświadamiając sobie, jak zabrzmiały jego słowa. Ludzie w ich wieku, wiążąc się, nie myśleli o dzieciach. Kolejny raz ujawnił swoje niechciane zainteresowanie przyszłością z Davidem.

— Może to głupie, laleczko — Ed pokochał to przezwisko całym sercem — ale w ogóle o tym nie myślę. Po prostu muszę z tobą być. Proszę, Edmundzie.

To moje imię! — zawołał do siebie w myślach Ed. Może to głupie, ale tym kupił go całkowicie. Może zwariował.

— Spróbujmy, ale musisz przysiąc, że nigdy nie wspomnisz o nosie — stwierdził Ed, wyobrażając sobie miny swoich przyjaciół, szczególnie Blue.

Na pewno nazwą go idiotą.

— Obiecuję — David poczochrał włosy Eda, który skrzywił się z delikatnym uśmiechem. — Ale musisz wiedzieć, że ten cios otworzył mi oczy — Ed uniósł brew, próbując się z całych sił nie roześmiać, bał się jak może to brzmieć. — Niestety niedługo później miałem ruję i trochę mi ona znowu przesłoniła obraz.

Edmund chcąc powiedzieć mu, że niby wierzy, ale jednak nie, pocałował go w ustach. Przez myśl mu przeszło, że David ma szorstkie wargi i pachnie papierosami, ale nie było to warte powiedzenia na głos. Lubił Davida w całości. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro