Dzień 3 - Trudno podróżować z krwiopijcą [Nyo! RomHun]
Tekst dla Smuteckowa, nie widziałam cię od dawna na Wattpadzie. Ale jeśli to czytasz, to mam nadzieję, że tekst się podoba i błędy nie rażą po oczach tak jak w poprzednim wyzwaniu sprzed dwóch laty. A jeśli tak, to wybacz, ale pisałam to w jeden dzień, a wyszło zbyt obficie. No i kompletnie nie wiedziałam, jak przedstawić charakter Rumunii.
Male! Hungary — Daniel Héderváry
Fem!Romania — Viorica Popescu
- Miłościwy Panie!
Daniel niechętnie pociągnął za uzdę, hamując konia. Zerknął na mówiącego do niego chłopa z dużą ilością ilościowego spojrzenia. Czego mógł chcieć od niego ten człowiek?
- Tak? - zapytał dumie, prostując się w siodle.
- U nas we wsi złapano wampira! I czy mógłby mości pan go jakoś zabrać, tak by nie wracał?
Znudzony kilkudniową podróżą rycerz zaniemówił. Chociaż przemierzył większość rodzimego kraju i widział wiele egzekucji czarownic, to nigdy nie miał okazji spotkać wampira. Jego wrodzona ciekawość niemalże namawiała go do pędzenia na złamanie karku, by ujrzeć jednego z szatańskich wysłanników. A jednak chciał zachować swój dumny status, choć odrobiny podekscytowania nie mógł ukryć:
- Zaprowadź mnie do tej bestii.
Ruszył konno za chłopem, który wprowadził go na maleńki placyk wewnątrz wsi. Tu właśnie między ubogimi okrytymi strzechą chatami, w drewnianych dybach stojących w cieniu ogromnego drzewa zauważył kontur tajemniczej postaci.
Dzieci parobków uciekły spod nóg jego białej klaczy, a on sam był w centrum uwagi wszystkich obecnych.
- To panie ów bezbożne stworzenie - mężczyzna zbliżył się, jakby z obawą do dyb.
Skuta persona miała zasłoniętą czarną płachtą twarz, ale, co bardziej rzuciło się w oczy Daniela, dłonie szatańskiego pomiotu były zaskakująco drobne. Nieomal uroczo nieporadne, dziecięce rączki.
- Chcecie, bym to zabił? - zapytał, kładąc dłoń na pochwie miecza.
Prawdę mówiąc, nigdy w życiu nie zabił żadnego wampira, ani nawet czarownicy. Jedynie podczas wojen wyżynał Turków i walczyłby wygnać Zakon z węgierskiej ziemi.
- Ale miłosierny panie - szepnęła,ówcześniej ukłoniwszy się, jedna z wiejskich staruch, której włosy dawno temu stały się szare. - Wampira zwyczajnie zabić nie można, bo nim kogut drugi raz zapieje, ten jużli wróci. Ta poczwara dręczy naszą wieś od lat wielu. I mimo wielu prób nigdy jej nie zabiliśmy.
Daniel puścił pochwę z mieczem i z fascynacją wsłuchał się w słowa staruszki. To brzmiało co najmniej fascynująco. I naprawdę nie mógł się doczekać, by ujrzeć tę bestię w pełnym krasie.
- A pan wasz wie o tej poczwarze? - spytał, uświadamiając siebie, że pan feudalny tych ziem powinien zająć się takim problemem.
Kobieta pokręcił głową i suchą, kościstą ręką machnęła.
- My mówiliśmy, lecz to już druga wiosna, jak pana nie ma, bo na wojnę wyruszył. A dziedzic jego za młody na takie rzeczy.
Daniel skinął głową i z pewną swoistą dumą poczuł, że powinien wyzwolić tych ludzi. W końcu zobowiązywał go kodeks rycerski i winien był pomagać ludziom w potrzebie.
- Wezmę od was wampira - powiedział, samemu do końca nie wiedząc jeszcze, co powinien zrobić.
Zmarszczył brwi i z westchnieniem starał się wymyślić rozwiązanie. Aż w końcu to oświeciło go. Niedługo w odległym o dwa dni jazdy mieście miały obyć się egzekucje czarownicy, może ich kaci będą wiedzieć jak zabić i wampira.
Nie czuł potrzeby, by spowiadać się przed chłopstwem, więc jedynie rozkazałby otworzyć dyby, związać bestię i sznurem obowiązanym wokół rąk i pasa wampira przywiązać go do jego siodła.
Jednak po raz kolejny doświadczył zdumienia, na widok tego, jak wygląda ów poczwara. Czy słudzy samego diabła nie powinni być potężniejsi? To było wzrostu dziewczynki i zdawało się takie drobne.
- Ściągnijcie tę szmatę, chcę ujrzeć bestię, którą mam wywieść.
Jak rozkazał, tak zrobiono i to była chwila, gdy Daniel kompletnie zamarł, wpatrując się w niby "mroczną poczwarę” przy swym siodle. Ta istota wyglądała jak niemalże zwyczajna drobna kobieta.
Tylko jedno ją od tego dzieliło. Jej oczy błyskały wściekle czerwienią. A z ust, w których spoczywał knebel, wystawały dumnie wśród zębów dwa kły.
Daniel w tej chwili pragnął udawać doświadczonego w kwestii wampirów, więc starał się ukryć szok na swojej twarzy. Więc z nieugiętą miną, opuszczając wieś wśród podziękowań wieśniaków, w milczeniu pośpieszał konia.
Bestia tak uwiązana musiała kroczyć za wierzchowcem.
I był to widok nadwyraz żałosny. Maleńka blond włosa dziewczyna, starając utrzymać kroku zwierzęciu nieporównanie szybszemu od niej samej.
Jej bose stopy raz po raz musiały następować na gałęzie lub kamienie, bo krzywiła się niesamowicie.
Dodatkowo, gdy tylko ruszyli przez pola na otwartym niebie, istota dosłownie zaczynała dymić, jakby się paliła. I może tak właśnie było, bo blada skóra niemal natychmiast poszarzała i zdawała się mieć pęknięcia.
- Co się dzieje? - zapytał Daniel z prawdziwym lekiem wymalowanym na twarzy, a później uświadomił sobie, że jego rozmówczyni nadal miała knebel w ustach.
Zeskoczył się szybkim ruchem z konia i stanął naprzeciw wampira. Jakże to ironiczne. Bestia sięgała mu ledwo za ramię.
- Wyjmę ci knebel, jeśli obiecasz mi, że mnie nie ugryziesz.
Niepewnie wyciągnął rękę w stronę ust istoty i chwycił między palce zwinięty kawałek materiału. Wyciągnął go prawie całkowicie, gdy ostre zęby zacisnęły się na jego palcach.
Zaklął szpetnie (rzecz jasna jak na średniowieczne realia) i natychmiast wyrwał palce u uścisku. Zerknął z lękiem na ranę po kle w jego serdecznym palcu, który mocno krwawił.
Przez chwilę miał ochotę uderzyć wampirzycę w twarz, ale powstrzymał się w ostatniej chwili refleksji się, że mimo iż bestia, to jednak kobieta. A jego własną zasadą było szanowanie kobiet. I zamierzał być temu wierny aż do śmierci, jednak ta poczwara mu tego ewidentnie nie ułatwiała.
Wypluła na ziemię knebel i mając na twarzy kpiący uśmiech, obliczała czerowne od jego własnej krwi usta. Przez cały ten czas, patrząc mu prosto w oczy, własnym przenikliwym wzorkiem.
- Jesteś słodki, rycerzyku - zaśmiała się, przejeżdżając językiem po swoich kłach.
Wydawała się najbardziej szczęśliwą bestyjką na świecie, aż po chwili jęknęła.
- Słońce mnie boli. Pali mnie.
Daniel prychnął dumie i wytarł zakrwawioną dłoń w chustkę. Powinno się pomagać niewiastom w potrzebie. Jednak chyba żaden kodeks nie pisał nic o pomaganiu niewiastom, które właśnie ugryzła wyciągniętą do nich rękę.
- To nie mój problem, moim problemem jest rana na dłoni. Więc ja się zajmę moim sam, ty się zajmij sama słońcem.
Zawinął palec w lniany materiał i ignorując narzekania kobiety, zajął miejsce na swoim wierzchowcu. I ruszył, starając się ignorować ją. Choć trudno ignorować kogoś, kto drepcze krok w krok za koniem, na którym akurat odbywa się podróż. I tak starał się być łaskawy. Wybierał miękkie polne dróżki pełne trawy i jechał ślimaczym tempem.
- A niech to diabeł! Niechże to paskudne słońce zajdzie!
- Ażeby to jasny szlag trafił! Boli!
I tak ciągle trwała ta litania wrzasków i wyzwisk. Aż w końcu podejrzanie przycichła. Na tyle podejrzanie, że Daniel musiał się odwrócić i zatrzymać konia. Zdumił się, widząc, że wampirzyca słała się na nogach, z trudem truchtała ślimaczym tempem, a blond włosy zasłaniały całą jej twarz. Jej dłonie zaś wyciągnięte i przywiązane sznurem do siodła wyglądały jak popękane od ognia mury.
Ten widok go tak przeraził, że natychmiast zeskoczył z konia i zbliżył się do niej.
- Co się dzieje?
Wampirzyca zaś uniosła wzrok, patrząc na niego krwawoczerwonymi oczami.
- Mówiłam. Słońce.
Zaraz po tym znowu zasłoniła się włosami, bo niewielki fragment skóry narażony przez chwilę na słońce w mgnieniu oka poszarzał.
Daniel poczuł się okropnie z tą myślą. Ona naprawdę cierpiała. Natychmiast ściągnął z siebie podróżną pelerynę i okrył nią głowę i narażone na słońce ręce kobiety. Po namyśle stwierdził, że ta jest zbyt zmęczona, by podróżować w takich warunkach. Zresztą w takim tempie ich podróż zajmie o wiele więcej, niż powinna.
Odwiązał koniec sznura od siodła i po prostu dla pewności zawiązał go na jej drobnych obecnie poszarzałych przedramionach, które otulił materiałem.
- Dasz radę wejść na konia sama?
Wykonała jakiś bliżej nieokreślony ruch głową, który on zinterpretował jako nie. Pomógł jej więc i usadził ją tuż za sobą, by ta miała dodatkowy cień przed słońcem.
- Proszę, spróbuj nie spadać.
Ta mruknęła coś pod nosem, czego brzmienie mogło być zarówno zgodą, jak i wyzwiskiem. Ale było to nieistotne.
Daniel, jadąc, co chwilę sprawdzał, czy ta jest za nim. Starał się również popędzać konia, by przemierzyć dziś jak najdłuższą odległość.
- Jak się czujesz? - spytał, patrząc na wielkie łąki przed sobą.
- Nadal źle. Nienawidzę słońca - burknęła i oparła głowę o jego plecy.
Mężczyzna naprawdę nie miał pojęcia ,o czym mógł porozmawiać z wampirem, więc wolał skupić się na jeździe i widokach. Słońce powoli zbliżało się ku zachodowi, a nigdzie nie było miasta, gdzie mógłby przenocować. Z resztą, nawet jeśli stałaby tu jakaś karczma, czy przyjęliby go tam z wampirem?
- Wreszcie się chowa ta szkarada - mruknęła pod nosem zadowolona na myśl o nastaniu mroku.
Daniel mniej się cieszył z pobytu pośrodku niczego z mimo wszystko szatańskim nasieniem. Jednak niezbyt miał o czym dyskutować. Rozpalił ogień przy użyciu krzemienia i wszechobecnych suchych traw. Usiadł przy ognisku i sięgnął do juk, gdzie miał odłożone zapasy jedzenia w razie podróży.
- Chcesz jabłko? - zapytał niepewnie dziewczyny, nie wiedząc, czy wampiry jedzą jabłka.
Co w ogóle prócz krwi jedzą wampiry?
- Nie, nie jadam ludzkiego jedzenia - powiedziała dumie, unosząc głowę.
Przez co przez chwilę promienie słońca dotknęły jej twarzy. Musiało to być bolesne, bo ponownie zaklęła, jak kobiecie nie wypadało i skuliła się.
- To, czym się żywisz? - zapytał Daniel z prawdziwym zainteresowaniem, samemu wgryzając się w jabłko.
- Krwią, rycerzyku, krwią - mruknęła spod materiału plansza.
- Ilu zabiłaś? - zapytał, przypominając sobie historie o krwawych bestiach, które terroryzowały całe wsie i miasta przez dziesięciolecia.
Ona zaś na to pytanie wyraźnie się ożywiła. Nastroszyła się dumie i odparła:
- Wielu, jestem groźnym wampirem.
Był przekonany, że pod materiałem jego peleryny uśmiechała się dumnie.
Dodał więc szybko kolejne pytanie:
- Wielu?
- Tak, ogromne rzesze. Niezliczone.
Daniel zmarszczył brwi, bo coś mu tu nie pasowało.
Czemu w takim razie nikt z tych wieśniaków nie zajął się problemem wampirzycy szybciej? Ponoć nawiedzała wieś od lat.
- Z jakich warstw najwięcej ludzi zabiłaś?
Dziewczyna tym razem odpowiedziała o wiele ciszej:
- Pytasz o ludzi?
- A o kogo miałbym pytać? - rzucił lekko zdziwionym tonem, patrząc na zachód słońca.
- O istoty. Żywię się zwierzętami, kilka osób ugryzłam, ale nikogo nie zabiłam ani nie przemieniłam.
Daniel otworzył szerzej oczy. Czyli ten wiejski wampir po prostu ssał krew zwierząt. Nie zabiła nikogo. Cóż to przynajmniej tłumaczyło, dlaczego nie była to bardziej znana sytuacja. Zerknął na płonące ognisko, a później na niebo, na którym już nie było śladów słońca. Tkwił za to jeszcze miły półmrok.
- Chyba możesz już zdjąć pelerynę.
Nie uwierzyła mu na słowo, tylko początkowo wyciągnęła spod materiału związane ręce, wystawiła je i czekała. Po tym dopiero zrzuciła z siebie płaszcz i rozejrzała się po okolicy.
- Ładnie tutaj - rzuciła, wstając natychmiast, jednak nim oddaliła się w jakikolwiek sposób, Daniel złapał jej dłoń.
- Mam cię zawieść do miasta, pamiętasz?
Skinęła niepewnie głową i wróciła do pozycji siedzącej.
- A ładnie tam jest?
Mężczyzna zmarszczył brwi. Jeśli sama rozmowa z wampirzycą nie była abstrakcyjna to fakt, na jaki tor się skierowała, czynił ją nierealną.
- Jeśli lubi się miasto. Ja wolę wiejskie widoki.
- Po co mamy tam jechać? - zapytała po raz kolejny swoim pełnym ciekawości tonem.
Daniel szczerze nią miał pojęcia co powiedzieć. Mieli tam jechać. On miał tam jechać po to, by ktoś ją zabił. Ale może nie trzeba jej zabijać? Może ktoś, kto zna się na takich istotach, po prostu pomoże jej. Nawróci ją. Duchowni powinni zechcieć jej pomóc, a ona nawet mimo swej przynależności powinna szybko przywyknąć do normalnego życia. Takiego, jakie zapewne jej ofiarują kaznodzieje za przyznanie się do swej przeszłości.
- Ktoś tam powinien ci pomóc.
Ziewnął po chwili i poczuł się najbardziej niepewnie w życiu. Nie powinien zasypiać w towarzystwie wampira. Nawet jeśli ta twierdziła, że nikogo nie zabiła.
- Jak masz na imię? - zapytała, siadając po turecku i trzymając dłonie na policzkach w zbyt uroczy dla jakiegokolwiek wysłannika piekła geście.
Mężczyzna zmarszczył brwi, na chwilę przestając myśleć, o tym jak ta noc będzie przerażająca w swojej idei.
- Daniel, a czy wampiry mają imiona?
Jego pytanie było niezwykle delikatne i ciche. Sam wstydził się swojego tonu, gdzie ciągle nie mógł nadziwić się poziomowi podobieństwa tej mrocznej istoty do ludzi. Po prostu piła krew i nie mogła być na słońcu. Ot cała różnica.
- Oczywiście, że mają! - oburzyła się dziewczyna, śmiejąc się wesoło.
Wykonała później jakiś dziwny gest, który chyba miał przypominać dworski ukłon, jednak przez związane ręce nie udało się go odtworzyć ze szczególną ilością gracji.
- Victoria Popescu do twojej dyspozycji! - wyszczerzyła zęby, przy okazji obnażając swoje kły.
Delikatny uśmiech wstąpił na twarz Daniela, przez to, jak wiele radość przejawiała ta istota.
- Nie wiedziałem, że pragniesz oficjalnych przedstawin - rzucił, a zaraz potem podobnym do jej gestu skłonił się, dodając - Daniel Héderváry do usług.
Dziewczyna znowu zmieniła pozycję, nie mogąc najwyraźniej tkwić w jednym miejscu, nie przejmując się tym, jak bardzo podciągnęła jej się sukienka, rozłożyła się między koniem a ogniskiem.
- Gdybyś był do usług, to poprosiłbym o obnażenie szyi.
Ten żart, jakkolwiek makabryczny, wywołał w rycerzu ogrom wesołości.
- To najwyraźniej nie jestem do wszystkich usług - odparł, pochylając się nad ogniskiem, by wrzucić do niego więcej wysuszonej trawy.
Wampirzyca w tym czasie zaś położyła bliżej Daniela jego własny płaszcz.
- To prawda, że ludziom jest zimno? - spytała z ciekawością, otwierając wesoło oczy.
A jemu nie pozostało nic innego, jak odpowiadać na jej pytania.
A była ich masa.
- Czemu wy nie pijecie krwi?
- Czemu lubisz słońce?
- Ale po co ludzie ze wsi przypięli mnie do twojego siodła?
- Po co śpicie?
- Czy nie umiecie medytować?
- Czemu ludzie są tacy ponurzy?
I tak dalej i tak dalej. Początkowo odpowiadał na nie wszystkie, by powstrzymać się przed snem, bo obawiał się drzemki w jej towarzystwie. A później mimo pytań i mimo rozmowy jego powieki coraz częściej się zamykały, aż w końcu po prostu zasnął.
Victoria, która już w trakcie rozmowy rozwiązała linę, która zniewoliła jej dłonie, nie wiedziała co teraz. Może powinna jak dorosły wampir wyssać mu krew? Może powinna uciec? Może zrobić jakąś odpowiedzialną rzecz. A jednak tak się nie stało.
Gdy rano Daniel obudził się przez blask słońce zastał wampirzycę siedząca pod cieniem, jaki wytwarzał koń. Dziewczyna siedząc na ziemi, robiła sobie jak gdyby nic warkocze, co chwilę mówiła do konia, o tym jak brzydkie jest słońce.
Mężczyzna odkrył ze zdumieniem, że został przykryty w nocy płaszczem, a do ogniska Victoria musiała dołożyć traw, bo to dopiero teraz wygasało.
- Jak rozwiązałaś linę? - spytał wpierw, nie mogąc pojąć sytuacji.
I tego, czemu nie uciekła.
- Po prostu. Za słabo ją zawiązali, a ja mam małe dłonie.
Jakby w formie dowodu wyciągnęła, rękę patrząc uważnie czy ta nie wystaje na słońce. Wczorajsze szare wypalenia na jej skórze zagoiły się najwyraźniej, ale wciąż było widać w ich miejscach ślady nienaturalnej szarości.
Daniel wyciągnął własną dłoń, by porównać wielkość z rączką dziewczyny. Tak rzeczywiście miała drobne dłonie i smukłe palce.
Mężczyzna ściągnął z siebie płaszcz i dokładnie otulił nim ją, tak by na pewnie nie dosięgło jej światło.
- Jeśli pozwolisz, nie będę wiązać ci rąk, miła panienko - rzucił, przypominając sobie jej wczorajszy uroczy ukłonik.
Wampirzyca roześmiała się i z udawanym zalotnym tonem rzuciła:
- Ach będę zaszczycona, mój rycerzu na białym koniu.
Pomóc jej wdrapać się na białego konia, który najwyraźniej polubił Victorię. Daniel zaś usiadł przed nią i ruszając, rzekł odwracając w jej stronę głowę:
- Wczoraj ty mnie męczyłaś pytaniami, dziś ja cię pomęczę. Bo wierz lub nie, ale ludzie mało wiedzą o wampirach.
Przez całą drogę rozmawiali, a ona oparła głowę o jego plecy i opowiadała o zlotach wampirów w Pensylwanii, o ceremonii zyskania dojrzałości u wampirów. O odległych miejscach, gdzie była w swoim krótkim, jak na wampira, stuletnim ledwo życiu.
- Musisz zobaczyć, to jak wyglądają ukryte korytarze w zamkach stworzone przez wampiry. No i jak ktoś się zmienia w nietoperza. Ja tego nie umiem, bo nie jestem jeszcze dorosła.
Przy ostatnim zdaniu jakby posmutniała.
- Masz sto lat - rzucił ze zdumieniem Daniel, nie rozumiejąc tego kompletnie.
- Dorosłością jest wypicie w całości krwi jakiegoś człowieka. A mi jest żal ludzi. I tak wasze życia są smutne i krótkie. Jesteście żałosnymi istotami w swej niedoli.
Mężczyzna początkowo nie wiedział, czy śmiać się, czy wyklinać ją za ten komentarz. Zdecydowanie zasługiwała co najmniej na kuksańca w bok za coś takiego.
- Mam się na ciebie, o wielce wspaniała krwiopijczyni obrazić?
Usłyszał z tyłu jej wesoły śmiech.
- Jak chcesz, ale jak się obrazisz, to ja też się obrażę. A ja będę się dłużej obrażać! - rzuciła hardo.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu i zbyt radosnym tonem odparł:
- Tak, w takim razie się obrażam.
I nawet milczeli przez prawie minutę, aż Victoria zaczęła:
- Ale czemu mamy marnować czas na obrażanie się? I tak jesteś tylko śmiertelnikiem. No i wiesz, masz mało czasu... Więc przestań. I rozmawiajmy dalej.
Pod wieczór dotarli do celu swojej podróży, a Daniel zaprowadził ją w stronę placu, gdzie dziś byli ludzie odpowiedzialni za sądzenie wiedźm. Już na ulicy było czuć paskudną woń, a jednak podeszli bliżej.
Pod ratuszem na wywyższeniu byli kapłani, prokuratorzy i stosy. Naprzeciw nich zaś tłumy gawiedzi czekające na krwawy spektakl.
Kaznodzieja zajął miejsce blisko jednego z miejsc kaźni, do którego uwiązana była młoda kobieta:
- Niech ogień pokłonie cię za konszachty z diabłem, za obelgę jedynego pana i Stwórcy! Niechaj Bóg cię potępi grzesznico za wszelkie zbrodnie przeciw Jego prawu.
Podpalono stos, a kobieta, której nawet nie dano przywileju bezbolesnej śmierci, zaczęła histerycznie wrzeszczeć z niebotycznego bólu. Płomienie lizały jej ciało, aż w końcu szmaty okalające jej ramiona zapłonęły.
Daniel w tej chwili stanął przed Victorią i zasłonił jej widok na egzekucję czarownicy.
Objął wąskie ramiona kobiety i przytulił ją mocno do siebie.
- Choć, nic tu po nas.
Dziewczyna spojrzała na niego zszokowana. Nie rozumiała całej sceny, nie rozumiała powodu, ale wiedziała jedno, to było okrutne.
- Ale mówiłeś, że ktoś tutaj mi pomoże.
Daniel pokręcił głową i ciągnąc ją za rękę, z dala od placu szepnął:
- Jeśli tak wygląda ich pomoc, to nie będziemy próbować.
Rano wyjechali z miasta. Ona była rzecz jasna otulona jego płaszczem i podczas drogi co chwilę mówiła. Świergotała wesołym tonem, jakby nie było przedwczoraj, gdy uwiązana w świetle dnia szła za koniem. Jakby nie było wczoraj, gdy widziała płonący stos.
Daniel uśmiechnął się i na pytanie o powód wzięcia jej ze sobą odparł:
- W ludzkim żałosnym życiu, czasem trzeba mieć towarzysza podróży, a ty akurat dużo nie ważysz, nie wyjadasz prowiantu. Niemalże idealnie.
Victoria roześmiała się i najwyraźniej mocno unosząc się w górę, oparła podbródek na jego ramieniu.
- A żebyś się nie zdziwił.
Dotknęła czubkami kłów jego szyi dokładnie w miejscu, gdzie pulsowała żyła.
- Czy ty masz zamiar mnie ugryźć? - spytał na pół żartem, na pół serio.
Dziewczyna wtedy cofnęła zęby.
- Może kiedyś, teraz chcę pojechać w wiejską okolicę. Miałeś rację, miasta są nieładne.
Daniel przytaknął jej i nie oglądając się za siebie, pozwolił sobie na odpłynięcie myślami, a wtedy usłyszał Victorię, która cicho rzuciła:
- Ale jako człowiek masz dużo krwi. Więc co ci szkodzi być ugryzionym raz czy dwa...
- Victoria, jeszcze słowo, a będę chciał z powrotem mój płaszcz.
Dziewczyna prychnęł i zaśmiała się w głos:
- Ale jak nie ja to, kto cię oprowadzi po tajnych korytarzach?
Daniel odwrócił się i zerknął na nią wyzywająco:
- Ale jak nie ja to, kto cię tam zawiezie?
Wampirzyca uśmiechnęła się i rzuciła z udawaną niechęcią:
- Czyli jesteśmy na siebie skazani. Chyba musimy zawrzeć rozejm.
- Zgadzam się, więc idź precz od mojej szyi.
- Ale masz naprawdę dobrą krew...
- Victoria!
.
Mam nadzieję, że tekst się podobał zapraszam do komentarzy czy coś. Wybaczcie błędy, jutro postaram się bardziej trzeźwym okiem przeczytać to.
Bo teraz padam, a ta bestia ma 3125 słów.
Do jutra/dzisiaj, pozdrawiam
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro