Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 11 - Jej warunki [FrNyo!UK]

Dzień dobry, dziś musiałam stawić czoła nieznanym mi wodom jakimi są opowiadania o piractwie.

Więc tradycyjnie kapitanie Nekolama mam nadzieję, że tekst się spodoba i zapraszam do czytania.

A i z góry zaznaczam poglądy narratora nie są moimi poglądami. Więc cóż jest tu trochę u seksizmu.

.

Francis Bonnefoy wybierając się jednym z pożyczonych od Antonia okrętów, nigdy by nie przypuszczał, że zdarzy mu się taki traf. Mniej więcej w okolicach Zatoki Biskajskiej natrafi na okręt samej Alice Kirland.

Durny motyw bukszprytu z trytonem był niemalże przypieczętowaniem domysłów. Trafili idealnie w porę, bo jak widać okręt, właśnie stoczył bitwę, a część załogi była osłabiona, przez co ich szanse na zwycięstwo były większe.

Abordaż, w którego pierwszej fali Bonnefoy z szacunku i troski o własne zdrowie nie brał udziału, okazał się sukcesem. Batalia na pokładzie nie trwała długo, a zdecydowanie zakończyłaby się wcześniej, gdyby nie paskudna nieustępliwość Alice.

- Ruszać wy szczury! Chcecie kurwa utonąć!?

Była wulgarna i okrutna jak zwykle przy tym zwykle. Walczyła jak mężczyzna, co było tym bardziej irytujące. A Francis jednego był pewien, widząc jej niechlujny, a jednak w jakiś sposób skuteczny styl walki, nigdy w życiu nie chciałby skrzyżować z nią szabli. Był arystokratą i nie miał zamiaru zniżać się do poziomu walki z tą nieznającą swojego miejsca kurwą, a może raczej nie chciał z nią przegrać, a to było wysoko prawdopodobne.

Potrzeba było aż trzech mężczyzn, by wybić szablę z rąk tej wściekłej kobiety. I gdyby nie osłabienie załogi Bonnefoy był pewien, że ten pochopny atak jego załoga przepłaciłaby życiem.

Wszedł na obcy okręt w chwili, gdy walka się skończyła, a piraci z okrętu Alice zostali zabici. Ona sama zaś stała z ostrzem przy gardle i wydawała się jeszcze głośniejsza niż zwykle.

- Wy cholerne tchórzliwe psy! Jeśli macie jaja walczcie ze mną w pojedynkę, wy szumowiny!

Bonnefoy przez chwilę wpatrywał się w jej rozwiane jasne niedbałe włosy. W te szalone zielone oczy i rozpiętą jasną koszulę, spod której widać było materiał, którym mocno obowiązywała klatkę piersiową dla ukrycia piersi.

Choć właściwie jej płeć stała się znakiem rozpoznawczym po tym, jak uwodząc jednego z młodych admirałów, uciekła od szubienicy, ukradła statek i przekupiła załogę. Mężczyzna cóż... Jakoś nigdy więcej nie pojawił się w żadnej z powstałych o Alice legend, więc można zgadywać, że skończył w morzu. Zaś jego majątek był inną, o wiele bardziej legendarną kwestią.

- Witaj, pani kapitan - rzucił Bonnefoy, patrząc jej prosto w oczy.

Ona zaś jedynie splunęła, marszcząc brwi.

- Bonnefoy. A więc to dlatego nie widziałam kapitana waszego statku. Nie masz odwagi sukinsynie nawet wejść na mój okręt, by walczyć!?

Poczuł na sobie pytające spojrzenia swojej załogi i nie przejmując się okrzykami kobiety, rzucił jedynie:

- Zaprowadźcie ją związaną do mojej kajuty, chętnie ją bliżej poznam.

* * *

- Co to twoja jedyna okazja, by dotknąć piersi? Przez gwałt?

Powitała go już na wstępie swoim wulgarnym tonem. A on nie miał ochoty być jej w tej kwestii dłużny, bo czego jak czego, ale jej prostackiego tonu nie mógł znieść.

- Nie mam ochoty cię dotykać. Gdzie jest złoto, które ukradłaś?

Na jej okręcie znaleziono raptem kilka szkatuł ze skarbami, a doskonale był przekonany tego, że złupiła o wiele więcej. Zasłynęła z wielu napaści na okręty floty hiszpańskiej, na prywatnych kupców i na całe rzesze statków, które miały nieszczęście w ciągu ostatnich lat przepłynąć przez tutejsze wody.

Sam z resztą miał nieszczęście poznać ją w chwili, gdy okradła jeden z okrętów, na którym płynął. Wyrżnęła wszystkich w pień, a jego wzięła wówczas niesłusznie za kapitana, bo jak na młodego arystokratę przystało, był niezmiernie bogato ubrany. A później wymusiła sowity okup i po prostu z wyrzuciła go na ląd z zawiązanymi oczami i rękami, robiąc sobie z niego spektakl. Rzecz jasna on nie miał wtedy świadomości, że jedynie upadnie w dół kilka metrów na suchy ląd. Myślał, że umrze.

- Masz w cholerę złota, gdzie ono jest?

Kobieta uniosła brwi i prychnęła głośno.

- Jeśli myślisz, że ci powiem, gdzie jest skarb, to jesteś pierdolonym kretynem.

Bonnefoy westchnął.

- Nie ty dyktujesz warunki.

Jej mina była tak pełna pogardy, że było to nieomal obrzydliwe.

- Ja wiem, gdzie jest złoto. Więc to moje warunki. Napisz ode mnie list do Antonia, że może się pierdolić. Nigdy nie odzyska nic więcej niż te szkatułki.

Francis zmarszczył brwi. Chciał jakkolwiek ją przekonać, zmusić do tego.

- Mogę cię oddać załodze, by zrobili, co chcą.

Ona jedynie splunęła i spojrzała mu prosto w oczy. A on naprawdę nie znosił jej cholernie zielonych tęczówek.

- A bo to pierwszy gwałt w moim życiu? Może miej jaja i po prostu mnie uderz. No dalej kurwa, może ci powiem ty tchórzliwa francuska pizdo!

Mężczyzna jedynie zmarszczył brwi, nie wierząc w nią. Nie rozumiał tej kobiety, jeśli coś tak wulgarnego można w ogóle określić tym mianem. Nie miał jednak odwagi jej uderzyć. Nie lubił bądź nie chciał brudzić sobie rąk.

- Mam w odróżnieniu od ciebie swój honor. I nie biję kobiet.

Ona zaczęła rechotać. Nie śmiać się, a rechotać.

- Jednak coś nas łączy. Też nie biję kobiet. Ale dla ciebie zrobię wyjątek.

Bonnefoy postanowił nie wdrążać się w jej prostackie kłótnie. Nie miał ochoty strzępić sobie języka na nią. Jedynie kazał ją zamknąć pod pokładem, w nadziei, że brak jedzenia i wody otworzy jej usta. I zabronił jej dotykać. Bo, jak to sobie wytłumaczył, ten rodzaj przemocy powinien być ostatecznością.

* * *

Jednak nigdy się do tego nie posunął, wolał trzymać ją w zamknięciu jak szczura niż pozwolić na krzywdzenie jej. Był świecie przekonany, że to tortura psychiczna ją wykończyć. Pewnego dnia ponoć powiedziała, że da mu wskazówkę, a on naiwnie przyszedł z papierem i atramentem.

- Pisz w trzech wersach po literze. Od góry C, niżej C, jeszcze niżej D. Teraz na prawo. Od góry H, I, U. Na prawo trzeci szereg U niżej robisz przerwę, na samym dole P. I ostatni szereg od góry J, W, Ę.

Bonnefoy spojrzał na kartkę, na której pojawił się niewątpliwie niebędący wskazówka napis „Chuj ci w dupę".

Rzucił kartką i wyszedł w akompaniamencie jej śmiechu.

* * *

Dla pewności, że nikt jej nie będzie niepokoił, sam miał przy sobie klucze i sam przychodził raz dziennie jej doglądać, ciągle uparcie milczała i ignorowała jego groźby. Czasami opowiadała mi o złocie, by go zirytować. Innym razem kazała mu zapisywać "wskazówki”, które w rzeczywistości były z reguły sprytnymi wyzwiskami.

W czasie trzymania i przesłuchania jej okręt zdążył dotrzeć do Hiszpanii i nie mówiąc nikomu o ich więźniarce, wypłynął ponownie w stronę Ameryki.

A ona nadal nie mówiła nic o skarbie, który musiała złupić.

A on coraz częściej zastanawiał się, ile kosztowało wynajmowanie przez kobietę załogi, udoskonalanie okrętu i zdobywanie konszachtów w różnych częściach Europy.

* * *

Francis zrozumiał dopiero po długich tygodniach prawdę. Wszedł do cuchnącej niewielkiej osadzonej nisko kajuty dla więźniów.

- Nie ma żadnego skarbu. Przez cały czas po prostu przedłużałaś sobie życie. Całe złoto wydałaś.

A ona jedynie uśmiechnęła się szeroko.

- Jesteś naprawdę głupi, skoro choć przez chwilę wierzyłeś w jego istnienie.

Bonnefoy spojrzał jej w oczy z taką ilością nienawiści, jakiej nie czuł nigdy do nikogo na świecie.

- Pożegnaj się z życiem.

Wyszedł na pokład tak szybko, jak tylko mógł i zwrócił się szybko do przebywających tam ludzi, którzy musieli wykonać jego rozkazy.

- Wyciągnijcie ją na tutaj, na jej ostatni spacer!

* * *

Alice stanęła na wyciągniętej desce ze wściekłą miną. Jej ciężkie, definitywnie męski buty zadźwięczały, gdy zachęcana wyciągniętymi szablami zrobiła pierwszy krok.

- Jesteście bandą sukinsynów. Mam nadzieję, że wasza kurwia matka zdechła po zobaczeniu, co urodziła!

Francis stał tuż naprzeciw niej. Ledwie dwa kroki od niej. I nie mógł przestać się śmiać na widok wściekłości tej kobiety.

- Może wyjątkowo pochwalisz się czymś innym niż wyzwiskami? - zapytał z drwiną, patrząc jej w oczy. - Pochwał się może jak wygląda kobieta pirat. Masz publikę, dziwko.

Kirkland uniosła wyzywająco brew, zastygając w miejscu, na dźwięk tej dziwnej prowokacji.

- Mam związane ręce, Bonnefoy - rzuciła dziwnym jak na siebie tonem. - Jeśli mi je rozetniesz, to urządzę ci kurwa pokaz, który chcesz.

Mężczyzna zamrugał w szoku. A jednak szelmowski uśmiech go nie opuszczał. Wystawił przed siebie ostrze szabli, dbając o to, by mocno trzymać je w dłoni.

- Rozetnij sobie węzły, jeśli chcesz.

O dziwo zrobiła to. Odwróciła się tyłem i po prostu pozwoliła, jakby nagle całkowicie mu ufała na rozcięcie więzów.

Gdy gruby sznur upadł na deskę, Francis trzymał prosto szablę i w chwili jej zawahania się rzucił:

- Nie wstydź się, Alice.

- Nie martw się sukinsynie. Nie zamierzam.

Bonnefoy zastanowił się przez chwilę, jaki niby ona ma w tym cel. Nie rozumiał jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. I tak byli na tyle daleko od lądu, że nie dopłynie do brzegu, więc rozwiązanie rąk nic by jej dało. A zresztą, gdyby tylko o to jej chodziło, już rzuciłaby się w morskie fale. A ona naprawdę zaczęła się rozbierać.

Wpierw zrzuciła z ramion swój czerwony płaszcz. Wpadł on z pluskiem do wody, a bez niego jej postawa stała się bardziej kobieca. Było widać teraz, że ma szerokie biodra i cholernie wąską talię, jakiej zarys dało się dostrzec przez prześwitującą koszulę. Sięgnęła dłonią po kapelusz i mocno wypinając w przód swoje nadal ściśnięte piersi, zdjęła go i parę razy kręcąc nim na palcu, rzuciła go jak najdalej w wodę. Przez chwilę nawet Francis śledził, to jak ten dryfuje niesiony morskimi falami.

Potem zrzuciła z siebie koszulę. I cholera naprawdę miała śliczną talię, delikatne obojczyki i smukłą postawę. Sięgnęła wówczas do swoich odzianych w ciężkie buty stóp i jeden po drugim wyrzuciła je, a te z głośnym pluskiem poszły na dno.

Bonnefoy delikatnie rozluźnił uścisk na szabli, gdy stwierdził, że ściągając z siebie tę okropnie długie i luźne sposobie, wyglądała piekielnie seksownie.

Była po prostu ładna, smukła i bardzo kobieca, gdy zwinnymi ruchami pozwoliła materiałowi odbierającemu jej seksapilu upaść na deskę. Ciężka klamra paska uderzyła w materiał z łoskotem, który jednak nikogo nie obchodził.

Pod spodniami miała, co chyba nikogo nie zszokowało, męską bieliznę. Biały materiał, jednak jeszcze zasłaniał jej biodra, bo pani kapitan sięgnęła wreszcie do ściśniętych piersi. Powoli rozwiązywała połacie szmat, aż jej średniej wielkości piersi wreszcie ukazały się w całości.

Bonnefoy uśmiechnął się na ten widok jeszcze szerzej i mimowolnie poczuł, jak delikatnie się rumieni. Opuścił dłonie i jedną z nich niezbyt niewymownie przybliżył do własnych spodni. Czuł, że Alice ciągle patrzyła mu prosto w oczy. Przy każdym swoim ruchu.

Uniosła wymownie brew, nie zakłócając tej chwili swoim definitywnie niekobiecym słownictwem i przeciągnęła się, pozwalając by luźny ostatni materiał zasłaniający jej ciało, delikatnie zsunął się z jej biodra.

Nie spieszyła się ani trochę z tym, jak powoli zsuwała z siebie ostatnią część ubioru. Wolno odsłaniała swoją kobiecość i zdawała się przy tym tak dziwnie delikatna. Przez chwilę, gdy jej bielizna spadła na deskę wydawała się tak niepewna, tak zawstydzona, jakby z trudem odciągała ręce, by nie zasłonić tej najbardziej newralgicznej i prywatnej części swojego ciała.

Przez to tak bardzo nie przypominała siebie, a raczej niewinną dworską dziewczynkę. Szczególnie że nie wydawała się dorosła. Jej ciało nie porastało wiele włos, a nawet te na jej łonie, były w kolorze jaśniutkiego blondu. Teraz nikt by nie uwierzył, że ta kobieta była postrachem mórz. Delikatnie zbliżyła się w stronę ciągle badających ją wzrokiem ludzi i niepewnie wykonała delikatny obrót, jakby tańczyła na jakimś balu.

Francis nie miał pojęcia czemu, ale po prostu przybliżył się do niej, chcąc po prostu móc dotknąć jej. Była teraz niczym senne marzenie niczym baśniowa księżniczka.

Wyciągnęła delikatnie rękę, tak drobną i delikatną. Jak niby ta dłoni mogła dzierżyć szablę?

Bonnefoy złapał za jej rękę, nieświadomie mocniej wysuwając się na desce.

Początkowo uścisk jej ręki był niepewny jakby nieprzekonany, lekki i tak nieśmiały. Zachowywał się, jakby nigdy nie dotykała mężczyzny. Spojrzała mu w oczy swoimi tak baśniowymi zielonymi tęczówkami i uśmiechnęła się.

A później jej uścisk stał się pewnym, mocniejszy i bardziej męski, niż kobiecy.

- Nie zatonę sama! - wrzasnęła i nadal trzymając jego dłoń, skoczyła.

A Francis poleciał za nią w lodowatą morską wodę, która stała się ich grobem.
.

Cóż przyznam, że dziwnie mi się pisało tę ostatnią scenę. Ale właściwie podoba mi się jej przebieg. Co do ogółu tekstu mam mieszane odczucia.

Szczerze zastanawiam się czy ostatnia scena nie powinna być jedyną, bo chyba lepiej obrazuje klimat niż wszystkie pozostałe razem wzięte.

Wrzucę za chwilę dodatkowe segmenty do rozdziału z nieudanymi wersjami, bo uwierzcie początkowo to opowiadanie miało być zupełnie inne. Plus dam nieużyte sceny z "Czarnej koszuli".

Mam tradycyjne nadzieję, że opowiadanie się podoba i do zobaczenia niebawem.

Pozdrawiam serdecznie.

A na wasze komentarze, które kocham lubię, szanuję i czytam odpowiem jutro, bo ciągle goni mnie czas, a chciałam ogarnąć ten tekst.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro