Prolog
Ulubionym zajęciem Jenny Wharflock, jeszcze od czasów szkolnych, było zajmowanie się zwierzętami. Młoda kobieta o czarnych jak smoła włosach była jednak indywidualistką i wolała samotnie obserwować wszelkiego rodzaju bestie, dlatego nigdy nawet nie zaprzyjaźniła się bliżej z osobami, które też się tym interesowały. Działała sama i to było jej najważniejszą zasadą w życiu.
Dlatego też podróżowała sama, najczęściej w poszukiwaniu rzadkich okazów. Co prawda kiedy oznajmiła swoim rodzicom, że znowu jedzie do Afryki, podczas gdy jej brat bliźniak ogłosił, że jego żona jest w ciąży, tamci zdecydowanie nie byli zadowoleni ze swojej córki. Pan i pani Wharflock woleliby, żeby Jenna znalazła sobie kogoś i ustatkowała się podobnie jak jej bliźniak...
Dlatego wbrew nim brunetka jeszcze przedłużyła planowany pobyt w Afryce.
Jenna najbardziej nie potrafiła doczekać się wizyty w Sudanie. Tam miała spotkać się z dziewczynką, która była Obskurodzicielem. Kobieta już od jakiegoś czasu pracowała nad tym, jak uratować młodych czarodziejów przed tym stanem i chciała pomóc temu dziecku. Niestety, gdy tam dotarła, okazało się, że dziewczynka już zmarła.
- Czyli mówisz, że ktoś oddzielił tego Obskurusa od niej? Jakim cudem? - pytała zszokowana Jenna, gdy niższa od niej, czarnoskóra dziewczyna o imieniu Samar prowadziła ją przez pustynię do niewielkiej chatki.
- Nie mam pojęcia, pani Wharflock - odparła siedemnastoletnia Samar, poprawiając swoją wielobarwną sukienkę. - Ale to była taka magia, jakiej nigdy w życiu nie widziałam. Niesamowita - mówiła podekscytowna. - O, i tu właśnie mieszkała mała Aarifa. Znaczy, Obskurodzicielka - dodała, wprowadzając Jennę do środka.
Jenna rozejrzała się po malutkiej, niestabilnej chatce zrobionej z drewna i swego rodzaju siana. Zauważyła tam kilka prowizorycznych mebli, z czego niektóre były połamane lub rozbite w drobny mak, zapewne przez Obskurusa. Piasek, który robił tam jednocześnie za podłogę, wyglądał tak, jakby ktoś stoczył na nim walkę. Brunetka pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Kto to zrobił? Przecież to jest prawie niemożliwe, przecież...
- Newt Scamander, ten magizoolog. Wyjechał stąd kilka dni temu, właśnie wtedy, gdy Aarifa zmarła... - wyjaśniła Samar, na co Jenna odwróciła się do niej z zaskoczeniem na twarzy.
- Scamander... - powtórzyła jakby bardziej do siebie niż do dziewczyny, bo nie spodziewała się usłyszeć znanego sobie nazwiska.
- Zna go pani? - zapytała Samar, widząc minę Jenny.
- Oczywiście, że go znam - odparła brunetka, wychodząc z chatki na palące, afrykańskie słońce. - Chodziłam z nim do Hogwartu, ale widziałam go tylko ze cztery razy odkąd skończyliśmy szkołę... Znaczy, on cudem... - mówiła, patrząc w rozległą pustynię przed sobą i chroniąc oczy przed słońcem.
- Cudem? - dopytywała widocznie zainteresowania Samar, stając przy kobiecie.
- Ta, ale to nie jest najfajniejsza historia na świecie. Puchoni tak mają, chcą bronić, kogo popadnie... - powiedziała Jenna nieco kpiąco, związując długie włosy w kucyka, bo robiło się jej naprawdę gorąco. - On i Leta byli tego najlepszym przykładem...
Leta Lestrange była współlokatorką brunetki w ich ślizgońskim dormitorium za czasów Hogwartu. Jenna jakoś nigdy nie darzyła jej szczególną sympatią, nawet jeśli ta też interesowała się zwierzętami, przez co właśnie zaprzyjaźniła się ze Scamanderem. Kiedy eksperymenty Lety poszły nie tak, tamten wziął winę na siebie i o mało go przez to nie wyrzucili. Jenna kompletnie nie rozumiała tego puchońskiego poświęcenia i po cichu żałowała, że Lestrange jednak nie wydalono ze szkoły.
- Dobra - powiedziała w końcu Jenna, wybudzając się ze swoich wspomnień i zwracając do Samar. - Chciałabym jeszcze zobaczyć buchorożca, pomogę wam z popiełkiami i będę się zbierać. Mam chyba dość upałów jak na miesiąc - dodała, patrząc na swoje opalone, niemal spalone ramiona.
- W takim razie proszę za mną, pani Wharflock - powiedziała Samar i zaczęła ją prowadzić w kierunku pobliskiego skupiska podobnych do tamtej wcześniejszej chatek. - Z tymi popiełkami to naprawdę mamy problem ostatnio, tyle pożarów...
- Czy Scamander wspominał, gdzie się udaje? - przerwała jej nagle Jenna, myślami wracając do tego, co wcześniej usłyszała.
Skoro Scamander pozbył się tego Obskurusa, kobieta podejrzewała, że poszukiwał być może tego samego, co ona. Udało mu się dokonać czegoś, co Jenna uważała za praktycznie niewykonalne, dlatego ten jeden raz była gotowa odstąpić od swojej zasady i skorzystać z pomocy: chciała koniecznie się dowiedzieć, jak to zrobił.
- Mówił, że w grudniu wyrusza do Nowego Jorku - odparła skołowana Samar.
- A mówił, po co?
- Nie za bardzo chciał, w końcu powiedział coś o hodowcy pufków? Czy puszków? Ja się nie znam... - powiedziała Samar, wzruszając ramionami.
- Co? A jemu po co hod... - tu Jenna przerwała, jakby łapiąc samą siebie na tym, że to nie miało sensu. - Coś mi tu śmierdzi, Scamander - dodała bardziej do siebie niż do kogokolwiek, zamyślona.
Jenna pomogła całej sudańskiej wiosce pozbyć się inwazji popiełków, która spaliła połowę domostw. Po tym kobieta zobaczyła rzadko występujący gatunek, buchorożca, który zrobił na niej duże wrażenie. Spisała o nim parę najważniejszych rzeczy i zaczęła przygotowywać się do powrotu do Anglii po miesiącu spędzonym na Czarnym Lądzie. Zanim jednak dotarła do Londynu, zatrzymała się po drodze na jeden dzień we włoskiej Bolonii, gdzie musiała coś szybko załatwić...
Późnym popołudniem udała się do ukrytego przed mugolami, zawalającego się budynku niemal w centrum miasta, do którego wejście zostało zabite deskami, podobnie jak okna. Jenna zapukała w jedną z nich i usłyszała złowrogi, męski głos w odpowiedzi:
- Kim jesteś i czego chcesz?
- Chcę się widzieć z Szakalem - odparła stanowczo.
- Ta, na pewno. Szefie, znowu jakaś kobieta chce się z tobą widzieć.
Usłyszała ze środka salwy męskiego śmiechu, co najmniej trzech różnych osób.
- Kto znowu? - wybrzmiał niski, dobrze znany jej głos, a potem kroki. Zaraz po tym zobaczyła parę błękitnych oczu pomiędzy deskami, które rozszerzyły się na jej widok. Już po chwili deski zostały usunięte, ujawniając wysokiego, przystojnego i umięśnionego bruneta z ogromnym tatuażem rogatego węża na lewej ręce.
- Jenna, nie wierzę, że to ty - powiedział mężczyzna, mierząc ją zaskoczonym wzrokiem.
- Też się cieszę, że cię widzę, Martin - odparła mu z uśmiechem.
- Chodź do środka - powiedział od razu, obejmując ją jedną ręką, a drugą machając różdżką tak, by ponownie zabić wejście dechami.
Środek był małą izbą, słabo oświetloną przez promienie zachodzącego słońca, które dostawało się tam przez szpary pomiędzy deskami. Znajdował się tam drewniany stół i kilka krzeseł oraz szafek, dodatkowo zniszczona kanapa, na której siedziało dwóch nieprzyjemnie wyglądających młodych mężczyzn. Jenna pomyślała, że wszystko było dokładnie takie samo jak wtedy, gdy stała tam ostatnim razem rok wcześniej.
- Ty jeszcze się nie nauczyłeś, Lorenzo, ale Jenna jest tu zawsze wpuszczana, rozumie się? - powiedział Martin do jednego z mężczyzn, najwyraźniej tego, który nie chciał wpuścić dziewczyny.
- A kto to taki? - zapytał Lorenzo.
- Stara, dobra Jenna. Jedyna słabość naszego Szakala - powiedział drugi z mężczyzn, przejeżdzając dłonią przez swoje brązowe włosy.
- Za tobą akurat nie tęskniłam, Matteo - syknęła do niego dziewczyna, zakładając ręce.
- Po prostu zapamiętaj sobie, że Jenna jest nietykalna, Lorenzo - dodał Martin, nie zabierając ręki z jej ramion.
Jenna uśmiechnęła się i pomyślała wtedy, że jej przyjaźń z Martinem była najlepszą rzeczą, jaka spotkała ją w życiu. Poznała go aż dziesięć lat temu, gdy sama przyjechała do Włoch na szkolenia w magizoologii - zajmował się wtedy jeszcze drobnymi kradzieżami, przemytem... Teraz miał całą kilkudziesięcioosobową grupę pomocników, gdzie jako lidera nazywano go Szakalem i robił podobne rzeczy, zwłaszcza w czasie mugolskiej wojny, kiedy panował deficyt na wiele rzeczy. Z Jenną miał prosty układ: ona kryła go i pomagała mu swoimi znajomościami, a on dawał jej informacje, mnóstwo informacji na temat przemytów zwierząt (którymi on się już nie zajmował) i nie tylko. Przy okazji tego wszystkiego mieli bardzo specyficzną relację pomiędzy przyjaźnią a wzajemnym zauroczeniem. Jej rodzice zeszliby chyba na zawał, gdyby wiedzieli, że ich córka zadaje się z przestępcą.
- No, no, zapamiętam - powiedział Lorenzo, mierząc ją wzrokiem.
- Dobra, ja nie przyszłam na pogawędki, tylko mam do ciebie sprawę - zwróciła się do Martina. - Możesz się czegoś dla mnie dowiedzieć?
- Dla ciebie wszystko - zapewnił ją.
- Chcę wiedzieć, czy w Nowym Jorku jest jakiś hodowca pufek. Albo puszków. Wiem, że na pewno musiałby działać pod przykrywką, bo w Stanach zakazali hodowli magicznych zwierząt.
- Mówisz, masz, Jen - powiedział od razu, po czym zwrócił się do szatyna władczym tonem:
- Matteo, zawiadom Alessandro.
Szatyn skinął głową i wstał, by wyjść z pomieszczenia.
- I najlepiej coś jeszcze o Obskurodzicielach w tamtych rejonach - dodała Jenna.
- To mogę ci powiedzieć od razu - odparł od razu Martin. - Sebastian wspominał, że jeden jest w Nowym Jorku.
Jenna mrugnęła kilka razy z zaskoczenia swoimi niebieskimi oczami i popatrzyła na Martina ze zdziwieniem.
Czyżbyśmy już byli w domu?
- Naprawdę? Prawdziwy Obskurodziciel? - zapytała z niedowierzaniem, że dowiedziała się tego tak szybko. Martin skinął głową.
- Wszystko na to wskazuje. Mugole podobno nie wiedzą, co się dzieje, bo zniszczył już kilka kamienic i tak dalej.
Jenna wiedziała wtedy, że hodowca pufek to była totalna ściema.
Czyli witaj, amerykańska ziemio...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro