Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

89🐍

- Albert, nie zapomij o pierogach! - zawołał Jacob, stojąc już w swojej piekarni, w której miało odbyć się wesele. Newt, będący świadkiem, jeszcze ten ostatni raz poprawiał mu krawat.

- Tak jest, szefie - odparł mu pracownik, znikając gdzieś w kuchni.

- Albert! - krzyknął nagle. - Nie więcej niż osiem minut dla klusek.

- Dobrze, szefie.

- Miły chłopak, nie widzi różnicy pomiędzy pasztecikami, a gołąbkami, ale...

- Kochanie! - Jacobowi przerwała Queenie, która już w sukni ślubnej znikąd pojawiła się w pomieszczeniu, a przerażony Kowalski natychmiast zakrył oczy. - Newt nie wie, o czym ty mówisz, ja też nie wiem, a ty dziś nie pracujesz - dodała, również zabierając się za jego krawat.

- Och, ale ja wiem doskonale, o czym mówi - wtrąciła Żaneta, która wsadziła tylko głowę do pomieszczenia. - I doprawiłabym gołąbki. Dasz mi wolną rękę, Jacob?

- Pewnie, jasne... - odparł Kowalski.

- O, a ty się masz dobrze, mój drogi? - zapytała Newta zmartwiona. - Denerwujesz się przemówieniem? Och, będzie w porządku, skrabie, powiedz mu.

- Nie denerwuj się przemówieniem - powtórzył Jacob posłusznie.

- Nie denerwuję się - wymamrotał Newt.

- Co to za zapach? Dlaczego coś jakby się paliło? Albert! - krzyknął Jacob nagle i czym prędzej wybiegł z pomieszczenia prosto do kuchni, upewniając się przy tym, że nawet nie zerknął na Queenie.

- A ty się chyba denerwujesz czymś innym, co? - zapytała blondynka.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Newt unikał jej wzroku, nawet jesli wiedział, że ona bez problemu mogła wyczytać jego myśli.

Queenie poklepała go po policzku, a następnie wyszła, co Newt wykorzystał, by umknąć na zewnątrz. Czuł, że tylko tam będzie w stanie choć trochę się uspokoić.

- Dzień, w którym spotkałem Jacoba po raz pierwszy... - Przeczytał z kartki, na której przygotował zarys swojej mowy. - Dzień, w którym spotkałem Jacoba po raz pierwszy w banku...

- Och, jak dobrze, że nie jesteś ważniakiem.

Ten znajomy głos sprawił, że odwrócił się gwałtownie, po czym zupełnie zmiękły mu nogi. Na chodniku, w marnym świetle nocy, otoczona powoli padającym śniegiem stała Jenna, ale nie taka, jaką znał na co dzień.

Ona wyglądała obłędnie.

Jej gęste włosy były spięte i wygładzone tylko z jednej strony głowy, a cała ich reszta swobodnie opadała na jej ramiona w formie loków. W uszach miała małe, srebrne kolczyki, korespondujące z wężowym naszyjnikiem, który wciąż zwisał z jej szyi. Choć nieco przykryta szarym płaszczem, z bliska widoczna też była sukienka, jasnoniebieska zabudowana pod jej szyję, a jednak z rozcięciem na dekolt.

- Nie spóźniłam się chyba, co? - zapytała, widząc po minie Newta, że nie był w stanie z siebie wydusić słowa, gapiąc się na nią z otwartymi ustami. - Nigdy jeszcze nie spędziłam tyle czasu na szykowaniu się, przysięgam.

- Nie, jeszcze... Jeszcze Jacob i Janet uwijają się w kuchni... - wydukał Newt na tyle, ile mógł.

Choć jeszcze przed momentem była pewna siebie, Jenna straciła nieco swojej przebojowości, gdy stanęła ostatecznie tuż naprzeciw Newta, chcąc dowiedzieć się, co o tym wszystkim w ogóle sądził.

- To... Warto się było tyle stroić, myślisz? - zapytała ostrożnie, zupełnie nie wiedząc, jakiej odpowiedzi się spodziewać. Czy Newt zaniemówi? Przerazi się? Jakoś ją zbyje?

On wlepił w nią wzrok na dłuższą chwilę, a następnie wziął głęboki wdech, by zebrać w sobie odwagę na powiedzenie tego, co naprawdę myślał.

- Wyglądasz... Wyglądasz przepięknie. Naprawdę.

Jennie zmiękły kolana. W tamtej chwili nie potrzebowała już niczego więcej.

- Na taki komplement nawet nie liczyłam. Ta Janet to ma talent do sukienek, nie? Nawet kieszeń dla Jaspera mi wyczarowała. - Wzruszyła ramionami, jakby w ten sposób próbując zrzucić z siebie stres, po czym z nerwów nieświadomie uniosła ręce, by poprawić jego muszkę, choć wcale nie było to konieczne. - No, jest idealnie.

Newt chciał coś powiedzieć, ale wtedy przed piekarnią pojawili się Tezeusz oraz Eulalie.

- O, kogo ja widzę. - Jenna odsunęła się nieco, by spojrzeć za Newta. - Ważniak w garniaku, czyli w swoim żywiole.

- Świetnie wyglądasz, Lally - rzucił młodszy Scamander do Eulalie, która ubrana była w ciemnoturkusowy kostium.

- Dziękuję, Newt, doceniam - odparła z uśmiechem. - Lecę do środka, obiecałam pomóc Tinie - dodała, po czym zniknęła za drzwiami piekarni.

- Ja w zasadzie też zobowiązałam się pomóc, więc... Widzimy się w środku - powiedziała Jenna i już położyła rękę na klamce, gdy ostatni raz odwróciła się do Tezeusza. - Ej, ważniak, jakby co, to Janet jest już dawno w środku. Pomaga Jacobowi z... Nawet nie będę próbowała tego wymówić.

I choć Tezeusz sam w to nie wierzył, odpowiedział jej:

- Dzięki.

Jenna zniknęła za drzwiami, a Tezeusz wykorzystał tę chwilę, by popatrzeć, jak spogląda za nią jej brat, niemalże chory z miłości.

- Dobra, to popatrz na mnie, jak wyglądam? - zapytał Tezeusz, wywołując śmiech u brata. - Mogę tak do niej iść?

Newt wciąż się śmiał, a wtedy Tezeusz przyciągnął go do siebie.

- Wszystko w porządku?

- Wyglądasz dobrze - zapewnił Newt.

- Ale z tobą jest dobrze?

- Tak, jest okej...

- Nie denerwujesz się chyba, co? - dopytywał Tezeusz, trzymając rękę na jego ramieniu. - Nie możesz się denerwować jakimś przemówieniem po uratowaniu całego świata.

I z tymi słowami go zostawił, bo sam udał się do środka.

Atmosfera tamtego wieczoru była zupełnie niepowtarzalna, tak ciepła, tak wesoła... Tak inna od tego, co przeżywali w ostatnich dniach, nawet miesiącach. Jenna miała wrażenie, że nic nie jest w stanie zepsuć tamtych chwil, i że już dawno nie było jej tak przyjemnie. Tamta piekarnia stanowiła jakiś azyl, w którym wypełniały ją same dobre uczucia, na tyle dobre, że nie chciała nawet kłócić się z Tezeuszem czy irytować wciąż wzdychającą do Newta Bunty, która również się tam zjawiła. Nie była nawet zazdrosna o to, że Newt stał obok Porpentyny, gdy w czasie ceremonii robili za świadków.

Sama ceremonia była krótka, ale piękna, a wszyscy nie mogli się już doczekać przygotywanych przez Jacoba dań. Najpierw jednak Newt miał wygłosić to przemówienie, którego tak bardzo się obawiał... A Jenna to widziała.

Ku jego zaskoczeniu, złapała go niepostrzeżenie za rękę, a następnie szepnęła prosto do ucha, niemalże dotykając go swoimi ustami:

- Dasz radę, kochanie.

Po tym odsunęła się, dając mu swobodę, podczas gdy reszta zaczęła się ustawiać przy nim z kieliszkami wypełnionymi szampanem.

Tamte słowa Jenny wystarczyły mu, by wziąć się w garść, i by głośno i odważnie powiedzieć:

- Dzień, w którym poznałem Jacoba w banku...

Wszyscy wysłuchali przemówienia z zainteresowaniem, a choć Newt kilka razy się pomylił, jedno spojrzenie na nieustannie podbudowującą go Jennę pomagała mu prędko wrócić na odpowiednie tory. Zadowolony z siebie Newt zakończył mowę uniesieniem kieliszka w ramach toastu.

- Zdrowie Jacoba i Queenie.

- Zdrowie! - odkrzyknęli wszyscy, po czym pomieszczenie wypełnił dźwięk stukania kieliszkami o kieliszki.

Wtem goście na moment jakoś się rozpierzchli, jedni szukając swoich miejsc, inni pomóc z tortem, inni coś ustawić... Newt i Jenna pozostali w tym samym miejscu, uśmiechając się do siebie jak głupi.

- Świetnie sobie poradziłeś. - Jenna pogładziła go po ramieniu.

- Dzięki tobie - odparł bez zawhania, na co ona wzruszyła ramionami.

- Mała odpłata za uratowanie mnie... Już nie zliczę, ile razy.

Jenna chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz nagle rozdziawiła usta, wzdychając w szoku, gdy skupiła wzrok na jakimś punkcie za ukochanym.

- Newt, popatrz - szepnęła.

Scamander spojrzał we wskazanym mu kierunku, a wtedy od razu zrobiło mu się cieplej na sercu. Ujrzał swojego brata, gdzieś w przeciwległym kącie piekarnie, wtulonego w Żanetę tak, jakby przytulał ja po raz ostatni. Ona odwzajemniała uścisk z takim samym entuzjazmem, i nawet z daleka było widać, że mieli łzy w oczach, oczach, których zupełnie nie obchodziło to, co się wokół nich działo.

Jenna oparła głowę o ramię Newta z miną dumnej matki.

- No nareszcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro