89🐍
- Albert, nie zapomij o pierogach! - zawołał Jacob, stojąc już w swojej piekarni, w której miało odbyć się wesele. Newt, będący świadkiem, jeszcze ten ostatni raz poprawiał mu krawat.
- Tak jest, szefie - odparł mu pracownik, znikając gdzieś w kuchni.
- Albert! - krzyknął nagle. - Nie więcej niż osiem minut dla klusek.
- Dobrze, szefie.
- Miły chłopak, nie widzi różnicy pomiędzy pasztecikami, a gołąbkami, ale...
- Kochanie! - Jacobowi przerwała Queenie, która już w sukni ślubnej znikąd pojawiła się w pomieszczeniu, a przerażony Kowalski natychmiast zakrył oczy. - Newt nie wie, o czym ty mówisz, ja też nie wiem, a ty dziś nie pracujesz - dodała, również zabierając się za jego krawat.
- Och, ale ja wiem doskonale, o czym mówi - wtrąciła Żaneta, która wsadziła tylko głowę do pomieszczenia. - I doprawiłabym gołąbki. Dasz mi wolną rękę, Jacob?
- Pewnie, jasne... - odparł Kowalski.
- O, a ty się masz dobrze, mój drogi? - zapytała Newta zmartwiona. - Denerwujesz się przemówieniem? Och, będzie w porządku, skrabie, powiedz mu.
- Nie denerwuj się przemówieniem - powtórzył Jacob posłusznie.
- Nie denerwuję się - wymamrotał Newt.
- Co to za zapach? Dlaczego coś jakby się paliło? Albert! - krzyknął Jacob nagle i czym prędzej wybiegł z pomieszczenia prosto do kuchni, upewniając się przy tym, że nawet nie zerknął na Queenie.
- A ty się chyba denerwujesz czymś innym, co? - zapytała blondynka.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Newt unikał jej wzroku, nawet jesli wiedział, że ona bez problemu mogła wyczytać jego myśli.
Queenie poklepała go po policzku, a następnie wyszła, co Newt wykorzystał, by umknąć na zewnątrz. Czuł, że tylko tam będzie w stanie choć trochę się uspokoić.
- Dzień, w którym spotkałem Jacoba po raz pierwszy... - Przeczytał z kartki, na której przygotował zarys swojej mowy. - Dzień, w którym spotkałem Jacoba po raz pierwszy w banku...
- Och, jak dobrze, że nie jesteś ważniakiem.
Ten znajomy głos sprawił, że odwrócił się gwałtownie, po czym zupełnie zmiękły mu nogi. Na chodniku, w marnym świetle nocy, otoczona powoli padającym śniegiem stała Jenna, ale nie taka, jaką znał na co dzień.
Ona wyglądała obłędnie.
Jej gęste włosy były spięte i wygładzone tylko z jednej strony głowy, a cała ich reszta swobodnie opadała na jej ramiona w formie loków. W uszach miała małe, srebrne kolczyki, korespondujące z wężowym naszyjnikiem, który wciąż zwisał z jej szyi. Choć nieco przykryta szarym płaszczem, z bliska widoczna też była sukienka, jasnoniebieska zabudowana pod jej szyję, a jednak z rozcięciem na dekolt.
- Nie spóźniłam się chyba, co? - zapytała, widząc po minie Newta, że nie był w stanie z siebie wydusić słowa, gapiąc się na nią z otwartymi ustami. - Nigdy jeszcze nie spędziłam tyle czasu na szykowaniu się, przysięgam.
- Nie, jeszcze... Jeszcze Jacob i Janet uwijają się w kuchni... - wydukał Newt na tyle, ile mógł.
Choć jeszcze przed momentem była pewna siebie, Jenna straciła nieco swojej przebojowości, gdy stanęła ostatecznie tuż naprzeciw Newta, chcąc dowiedzieć się, co o tym wszystkim w ogóle sądził.
- To... Warto się było tyle stroić, myślisz? - zapytała ostrożnie, zupełnie nie wiedząc, jakiej odpowiedzi się spodziewać. Czy Newt zaniemówi? Przerazi się? Jakoś ją zbyje?
On wlepił w nią wzrok na dłuższą chwilę, a następnie wziął głęboki wdech, by zebrać w sobie odwagę na powiedzenie tego, co naprawdę myślał.
- Wyglądasz... Wyglądasz przepięknie. Naprawdę.
Jennie zmiękły kolana. W tamtej chwili nie potrzebowała już niczego więcej.
- Na taki komplement nawet nie liczyłam. Ta Janet to ma talent do sukienek, nie? Nawet kieszeń dla Jaspera mi wyczarowała. - Wzruszyła ramionami, jakby w ten sposób próbując zrzucić z siebie stres, po czym z nerwów nieświadomie uniosła ręce, by poprawić jego muszkę, choć wcale nie było to konieczne. - No, jest idealnie.
Newt chciał coś powiedzieć, ale wtedy przed piekarnią pojawili się Tezeusz oraz Eulalie.
- O, kogo ja widzę. - Jenna odsunęła się nieco, by spojrzeć za Newta. - Ważniak w garniaku, czyli w swoim żywiole.
- Świetnie wyglądasz, Lally - rzucił młodszy Scamander do Eulalie, która ubrana była w ciemnoturkusowy kostium.
- Dziękuję, Newt, doceniam - odparła z uśmiechem. - Lecę do środka, obiecałam pomóc Tinie - dodała, po czym zniknęła za drzwiami piekarni.
- Ja w zasadzie też zobowiązałam się pomóc, więc... Widzimy się w środku - powiedziała Jenna i już położyła rękę na klamce, gdy ostatni raz odwróciła się do Tezeusza. - Ej, ważniak, jakby co, to Janet jest już dawno w środku. Pomaga Jacobowi z... Nawet nie będę próbowała tego wymówić.
I choć Tezeusz sam w to nie wierzył, odpowiedział jej:
- Dzięki.
Jenna zniknęła za drzwiami, a Tezeusz wykorzystał tę chwilę, by popatrzeć, jak spogląda za nią jej brat, niemalże chory z miłości.
- Dobra, to popatrz na mnie, jak wyglądam? - zapytał Tezeusz, wywołując śmiech u brata. - Mogę tak do niej iść?
Newt wciąż się śmiał, a wtedy Tezeusz przyciągnął go do siebie.
- Wszystko w porządku?
- Wyglądasz dobrze - zapewnił Newt.
- Ale z tobą jest dobrze?
- Tak, jest okej...
- Nie denerwujesz się chyba, co? - dopytywał Tezeusz, trzymając rękę na jego ramieniu. - Nie możesz się denerwować jakimś przemówieniem po uratowaniu całego świata.
I z tymi słowami go zostawił, bo sam udał się do środka.
Atmosfera tamtego wieczoru była zupełnie niepowtarzalna, tak ciepła, tak wesoła... Tak inna od tego, co przeżywali w ostatnich dniach, nawet miesiącach. Jenna miała wrażenie, że nic nie jest w stanie zepsuć tamtych chwil, i że już dawno nie było jej tak przyjemnie. Tamta piekarnia stanowiła jakiś azyl, w którym wypełniały ją same dobre uczucia, na tyle dobre, że nie chciała nawet kłócić się z Tezeuszem czy irytować wciąż wzdychającą do Newta Bunty, która również się tam zjawiła. Nie była nawet zazdrosna o to, że Newt stał obok Porpentyny, gdy w czasie ceremonii robili za świadków.
Sama ceremonia była krótka, ale piękna, a wszyscy nie mogli się już doczekać przygotywanych przez Jacoba dań. Najpierw jednak Newt miał wygłosić to przemówienie, którego tak bardzo się obawiał... A Jenna to widziała.
Ku jego zaskoczeniu, złapała go niepostrzeżenie za rękę, a następnie szepnęła prosto do ucha, niemalże dotykając go swoimi ustami:
- Dasz radę, kochanie.
Po tym odsunęła się, dając mu swobodę, podczas gdy reszta zaczęła się ustawiać przy nim z kieliszkami wypełnionymi szampanem.
Tamte słowa Jenny wystarczyły mu, by wziąć się w garść, i by głośno i odważnie powiedzieć:
- Dzień, w którym poznałem Jacoba w banku...
Wszyscy wysłuchali przemówienia z zainteresowaniem, a choć Newt kilka razy się pomylił, jedno spojrzenie na nieustannie podbudowującą go Jennę pomagała mu prędko wrócić na odpowiednie tory. Zadowolony z siebie Newt zakończył mowę uniesieniem kieliszka w ramach toastu.
- Zdrowie Jacoba i Queenie.
- Zdrowie! - odkrzyknęli wszyscy, po czym pomieszczenie wypełnił dźwięk stukania kieliszkami o kieliszki.
Wtem goście na moment jakoś się rozpierzchli, jedni szukając swoich miejsc, inni pomóc z tortem, inni coś ustawić... Newt i Jenna pozostali w tym samym miejscu, uśmiechając się do siebie jak głupi.
- Świetnie sobie poradziłeś. - Jenna pogładziła go po ramieniu.
- Dzięki tobie - odparł bez zawhania, na co ona wzruszyła ramionami.
- Mała odpłata za uratowanie mnie... Już nie zliczę, ile razy.
Jenna chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz nagle rozdziawiła usta, wzdychając w szoku, gdy skupiła wzrok na jakimś punkcie za ukochanym.
- Newt, popatrz - szepnęła.
Scamander spojrzał we wskazanym mu kierunku, a wtedy od razu zrobiło mu się cieplej na sercu. Ujrzał swojego brata, gdzieś w przeciwległym kącie piekarnie, wtulonego w Żanetę tak, jakby przytulał ja po raz ostatni. Ona odwzajemniała uścisk z takim samym entuzjazmem, i nawet z daleka było widać, że mieli łzy w oczach, oczach, których zupełnie nie obchodziło to, co się wokół nich działo.
Jenna oparła głowę o ramię Newta z miną dumnej matki.
- No nareszcie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro