Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

81🐍

Newt nie znał Żanety zbyt dobrze, jednak jak dotąd jawiła mu się jako bardzo spokojna, miła, ułożona kobieta. To wrażenie wyparowało jednak w przeciągu kilku sekund, gdy zobaczył, jaki raban zrobiła w niemieckim Ministerstwie Magii w związku ze zniknięciem Tezeusza i Jenny. Zarówno młodszy ze Scamanderów, jak i jego pozostali towarzysze mieli wrażenie, że Żaneta byłaby wtedy w stanie pokonać samego Grindelwalda, jeśli to mogłoby pomóc ich sprawie.

- Jakim prawem przetrzymujecie szefa brytyjskich Aurorów?! - wrzeszczała na mężczyznę z Ministerstwa, idąc pospiesznie przez zielonkawy, oszkolny korytarz, a za nią ciągnęli się wszyscy pozostali. - To jest zamach na suwerenność Zjednoczonego Królestwa!

- Nikogo nie przetrzymujemy - odparł Niemiec, zatrzymując się przy jednym z biurek, czym tylko wzniecił jej gniew.

- Macie brytyjskiego magizoologa i szefa brytyjskich Aurorów, a ja jestem jego zastępczynią i żądam ich wydania, natychmiast. - Żaneta uderzyła dłonią w blat, zaskakując swoich sojuszników.

- Nie możemy wydać kogoś, kogo nigdy nie mieliśmy w naszym areszcie - odparł, po czym zwrócił się po niemiecku do jakiegoś przechodzącego mężczyzny.

Po twarzy Żanety było widać, że to przelało czarę goryczy. Przestawiła się na niemiecki, a wtedy dla swoich towarzyszy zaczęła brzmieć jeszcze groźniej.

- Wczoraj wyprowadzenie tych ludzi widziało kilkadziesiąt osób, niech pan sobie ze mnie nie żartuje - syknęła, na co mężczyzna spojrzał na nią wielkimi oczami.

- O, mówi pani po niemiecku? - odparł w swoim ojczystym języku.

Żaneta założyła ręce na piersi, po czym uśmiechnęła się perfidnie.

- Tak się niefortunnie składa.

Mężczyzna jeszcze chwilę próbował otrząsnąć się z szoku, że odpowiadała mu po niemiecku, po czym prędko się opanował.

- Może pani się tu kłócić w każdym języku. My nie mamy tych osób.

- W takim razie zaraz skontaktuje się z brytyjskim Mi...

- Tam! - krzyknął nagle Jacob, wskazując na korytarz. - To ten facet! On ich wyprowadzał! On wie, gdzie oni są!

Nikt nawet nie próbował kwestionować słów Kowalskiego - cała czwórka rzuciła się w pogoń za wskazanym mężczyzną przez długi korytarz, krzycząc do niego nieustannie, jednak on nawet się nie odwrócił. Ostatecznie stanęli jak wryci, gdy zamknięto im przejście przed nosem. Żaneta wydała z siebie okrzyk frustracji.

- Naślę tu całe brytyjskie ministerstwo jeśli będzie trzeba - syknęła niepodobnym do siebie głosem, oddychając ciężko. - Międzynarodowe prawo jest jasne, nie można tak po prostu zamykać szefów bezpieczeństwa innych krajów, to jest jak wypowiedzenie wojny.

- Tego akurat chce Grindelwald, więc... - wtrąciła Eulalie z dobrymi intencjami, za co Żaneta spiorunowała ją wzrokiem. Widać było, że chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie wzięła głęboki wdech i przeniosła swoją uwagę na Newta, który wciąż wyglądał na kompletnie podłamanego.

- Nie martw się, Newt. - Położyła dłoń na jego ramieniu. - Wyciągniemy ich. Skoro Tezeusza nie ma, to teraz ja jestem legalnie szefem brytyjskich Aurorów i dużo mogę. Gdyby Travers tu był, dostałby szału.

- To co teraz robimy? - zapytał Jacob, a Żaneta na chwilę zawiesiła na nim wzrok.

- Wychodzimy stąd - zadecydowała stanowczo. - Tu i tak już nam nie pomogą, a zresztą ja Niemca o pomoc się prosić nie będę.

Jak powiedziała Żaneta, tak zrobili, a zmierzając do wyjścia z niemieckiego Ministerstwa nie przestawali dyskutować.

- Mam tylko nadzieję... - Żaneta westchnęła. - Mam nadzieję, że gdziekolwiek ich nie trzymają, to...

- To nie pozabijają najpierw siebie nawzajem - dokończył Newt, wymieniając z Żanetą porozumiewawcze spojrzenia.

Młodszy Scamander nawet nie chciał próbować sobie wyobrazić swojego brata i ukochanej w jednym pokoju bez nadzoru w postaci kogokolwiek, kto potrafił uspokoić chociażby jedno z nich. Obawiał się, że to nie mogło im służyć nawet jako więźniom...

A wcale nie był daleki od prawdy.

Jenna i Tezeusz ocknęli się w potężnym, ciemnym więzieniu oświetlanym pojedynczymi światełkami, których sami nie potrafili zidentyfikować, w celi przypominającej bardziej ciemną jamę, bez krat, a jednak niemożliwej do opuszczenia.

Wisieli. Skrępowani, przywiązani do siebie plecami, głowami w dół, przez co włosy Jenny dotykały obrzydliwej podłogi, a naszyjnik od Dumbledore'a cudem nie wypadł jej spod koszulki. Kiedy już przyswoili, gdzie byli i w jakim położeniu się znajdowali, ich pierwszym instynktem mimo wszystko było zacząć się obwiniac.

- Na mnie ciąży jakaś klątwa. Przysięgam. To już trzeci raz - mówiła Jenna z niedowierzaniem. - Trzecie miasto, w którym trafiam do więzienia z kimś, kogo nie znoszę!

- O tak, ty to często trafiasz do więzienia, co? - odgryzł się mężczyzna.

- Morda w kubeł, urzędasie zafajdany! - Jenna poruszyła się gwałtownie, jakby chciała uderzyć Scamandera, którego twarzy nawet nie widziała. - Gdyby nie twoje chojrakowanie, że oho, uwaga, jestem szefem Aurorów, aresztuję was, to by nas tu nie było!

- Sama za mną polazłaś! Bez ciebie może nie przyciągnęlibyśmy uwagi!

- Och, no tak, przepraszam, że chciałam pomóc! Już się na pewno nie powtórzy! Poza tym, czy wielki pan szef Aurorów nie powinien teraz wiedzieć, jak nas stąd wyciągnąć?!

Na to Tezeusz wydał z siebie tylko jęknięcie frustracji, jakby chcąc dać jej w ten sposób do zrozumienia, że nawet nie chciał tracić sił na rozmowę z nią. Jenna już otwierała usta, by mówić dalej, gdy nagle światełko przy celi naprzeciwko nich zaczęło wygasać. Oboje patrzyli na to ze strachem, ale też i zaciekawieniem, co się stanie.

Światełko zgasło, rozległ się przerażający ryk... I wtem gdzieś z czeluści okrągłego więzienia wydostał się potwór, który pożarł jakiegoś nieszczęśliwca na ich oczach.

Oboje na moment sparaliżowało.

- Aha. I mają tu krwiożerczą mantykorę. No super. - Jenna przełknęła ślinę, nawet trochę żałując, że od razu rozpoznała kreaturę. - To przynajmniej wiemy, jak zginiemy. Szybko.

- Pani wielka magizoolog nie wie, jak poradzić sobie ze zwierzakiem? - odgryzł się Tezeusz, wiedząc, że gdyby Jenna miała rozwiązane ręce, rzuciłaby się na niego.

- Nie prowokuj mnie nawet - wycedziła, po czym nagle się uspokoiła, uświadomiwszy sobie, co tak naprawdę może za moment ją spotkać. - Nie no. Dobra, Scamander. Jak już mamy zginąć tu razem, to w ostatnich chwilach mogę udawać, że cię lubię. Już mi wszystko jedno.

- Że też mój brat cię tu ściągnął. - Tezeusz ciężko wypuścił powietrze. - Świetny pomysł to był, od razu widać.

- Zaraz cię sama zamorduję, Scamander. Ty w ogóle żyjesz jeszcze tylko dlatego, że ja naprawdę kocham twojego brata, i nie chcę dla niego źle, i...

Jenna urwała, bo wtedy pierwszy raz naprawdę pomyślała o Newcie... Albo o tym, co by czuł, gdyby ona i Tezeusz...

Ścisnęło ją w sercu, a w oczach natychmiast stanęły łzy. Zaczęła dziękować losowi, że mimo wszystko ważniak nie był w stanie zobaczyć jej twarzy, a ona mogła w spokoju opanowywać swoje emocje. Tylko jak je opanować, jeśli miała już nigdy nie zobaczyć swojego ukochanego?

- Właśnie dociera do mnie, że nigdy nawet nie zdążyłam mu tego powiedzieć... - Wydusiła, a pierwsza łza wydostała się z jej oka, łza, której nawet nie mogła otrzeć. - Cholera. Niczego tak nie żałuję jak tego...

Tezeusz słyszał, że drżał jej głos, po ludzku czuł, że mówiła prawdę, ale jakoś nie potrafił się tak prędko poddać.

- Wciąż jakoś nie mogę w to uwierzyć, że wy się zeszliście.

- No to trudno, ja nie potrzebuję twojej wiary. Ja tylko... Chciałabym mieć jeszcze szansę mu powiedzieć, co czuję. - Kolejna łza wydostała się z oka Jenny, niemalże dokładnie w momencie, gdy zgasło inne światełko.

Mantykora pożarła kolejnego więźnia, a  to było dobrym przerywnkiem. Jenna uspokoiła się i, żeby nie załamać się zupełnie, postanowiła wrócić do wojny z Tezeuszem.

- A ty to urzędasie nie żałujesz?

- Czego?

- Że nadal nie ruszyłeś ministerialnego dupska i nie powiedziałeś nic Janet?

To pytanie wyraźnie wzięło go z zaskoczenia. Choć Jenna nie mogła zobaczyć jego twarzy, była pewna, że wyglądał na totalnie skołowanego. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, aż wreszcie wypuścił z siebie głośne westchnięcie, stwierdziwszy, że nie miał nic do stracenia.

- Przecież nie mogę jej nic powiedzieć - wydusił wreszcie, co Jennę zdziwiło, jednak też ucieszyło.

Wreszcie poniekąd się przyznał.

- Jak to, to pan ważniak czegoś nie może?

- Ona jest nadal moją podwładną i...

- A srał to pies, Scamander! - przerwała mu sfrustrowana Jenna. - Zaraz Grindelwald wymorduje nas wszystkich, a ty się przejmujesz jakąś etyką pracy? Laska cię kocha, znosi wszystko, widzi cię codziennie i to pewnie tortura dla niej, że nic nie może z tym zrobić, bo ty się zamykasz, a ten się waha, bo huhu, podwładna. No co za łeb trzeba mieć.

Gdy tego słuchał, Tezeuszowi trudno było się z nią nie zgodzić. Ale przyznać rację Jennie Wharflock? Chciał zachować jeszcze trochę godności w tym życiu.

- Jeśli stąd wyjdziemy, to z nią porozmawiam - odparł ostatecznie, na co otrzymał prychnięcie w odpowiedzi.

- Już to widzę.

- Tobie akurat nie muszę nic udowadniać.

- Nikomu nie musisz w sumie. - Jenna westchnęła ponownie, czując, jak znowu ogarnia ją strach. - Zaraz oboje zginiemy marnie. Bez nich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro