Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48🐍

Kiedy Newt, Jenna i Jacob wreszcie zasiedli do śniadania, czarownica zauważyła, że Kowalski był w parszywym humorze. Choć podejrzewała, jaki był tego powód, postanowiła mimo wszystko go zapytać.

- Co cię gryzie, Jacob? - powiedziała wyjątkowo łagodnie jak na siebie, patrząc na mężczyznę naprzeciwko.

- Tak zdałem sobie sprawę... - Westchnął. - Nawet gdy uratujemy Queenie, ona i ja nie będziemy mogli być razem.

- Jak to?

- No, to nielegalne, być z niemagiem, prawda? - zapytał załamany Jacob.

- W Ameryce. Tam w ogóle prawa są dość... Konserwatywne - wyjaśnił Newt. - Dlatego nie można też hodować magicznych zwierząt.

- W ogóle się tym nie przejmuj. - Jenna pokręciła głową. - Ja ciągle łamię prawo i co? Jedyne, co mnie za to spotkało to to, że wielki Tezeusz Scamander mnie nie lubi. Doprawdy tragiczne.

Po tym Newt nie potrafił nie zaśmiać się pod nosem, co wywołało uśmiech także u Jenny.

- Dziękuję wam. Wiecie, nie sądziłem, że to całe magiczne życie będzie takie skomplikowane - odparł Jacob. - O, i nawet wiem, jak się odwdzięczę. Upiekę wam pączki, choćby zaraz - dodał radośnie i wstał, zostawiając swoje jedzenie, by podejść do kuchennego blatu.

Nic nie zapowiadało, że tamten dzień cokolwiek czy ktokolwiek im popsuje. Jacob upiekł swoje popisowe pączki i nadał im kształty zwierząt Newta, co magizoologom wyjątkowo się spodobało. W zamian kolejny raz nauczyli mugola kilku nowych zaklęć, których w przyszłości mógłby unikać.

Zbliżał się zmierzch, kiedy Jacob chciał wrócić do mieszkania Jenny, twierdząc, że nie czuje się najlepiej i chce odpocząć. Pamiętając o słowach Tezeusza, Newt zaoferował, że prędko go tam teleportuje, by nie ryzykować pokazywania się osobom, które mogłyby im źle życzyć.

Gdy obaj znaleźli się przed drzwiami, Jacobowi rzuciła się w oczy śnieżnobiała kartka wciśnięta do połowy pod próg. Nie przypominał sobie, żeby była tam rano, gdy wychodził z mieszkania.

- A to co? - zapytał, kierując uwagę Newta w to samo miejsce.

Zdezorientowany Scamander uniósł kartkę różdżką i prędko przekonał się, że była to koperta. Wydawało mu się to co najmniej dziwne, że ktoś zostawił list w ten sposób - bo na pewno nie zrobiła tego sowa. Newt przeczytał krótki, odręczny zapis na kopercie:

Signora Jenna R. Wharflock
Urgente!

Obcy język zmartwił Newta. Natychmiast przypomniało mu się to, co ona i Tezeusz opowiadali mu o mafii... Pierwszy raz zaczął się naprawdę obawiać.

- To list do Jenny... Zabiorę go dla niej - powiedział pospiesznie do Jacoba, nie pokazując mu napisów. - Do zobaczenia - dodał i natychmiast deportował się z powrotem do siebie.

Jenna sprzątała różdżką w kuchni po ich obiedzie i nie odwróciła się nawet, gdy Newt wszedł ponownie do domu, ponieważ nie było go ledwie minutę. On jednak musiał wtedy zwrócić na siebie jej uwagę.

- W twoim mieszkaniu był list... Przyniosłem ci go - powiedział, a dopiero wtedy Jenna na niego spojrzała.

- Tak? - zapytała zdumiona, po czym odłożyła różdżkę i podeszła do niego, by odebrać wiadomość. - Dzięku... - Urwała od razu, gdy tylko ujrzała napis na kopercie.

Jenna przełknęła ślinę, a Newt widział przerażenie malujące się na jej twarzy.

- To z Włoch... - wyszeptała bardziej do siebie niż do niego, opadając na najbliższe krzesło przy stole. Scamander nigdy wcześniej takiej jej nie widział i zastanawiał się, co powiedzieć.

Pomimo strachu, Jenna prędko otworzyła kopertę i zaczęła czytać. Natychmiast rozpoznała pismo Martina, przez co ścisnęło ją w gardle.

Ku jej zaskoczeniu, w liście nie było niczego złego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Martin dopytywał, czy nie miała problemów w czasie jej pobytu Paryżu, czy potrzebowała pomocy kogoś z jego ludzi bądź jakiegoś świstoklika i wreszcie, kiedy zamierzała wrócić, bo coś dla niej miał. Ten ostatni aspekt zmartwił Jennę najbardziej; z jakiegoś powodu czuła, że to nie była miła niespodzianka. W ogóle cały list wydawał się jej podejrzanie za miły...

Newt nie był w stanie już wytrzymać tej niewiedzy. Nie chciał na nią naciskać, lecz przez to wszystko nie wiedział też, jak jej pomóc. Przeciągnął krzesło, by usadowić się tuż naprzeciw niej.

- Jenna, co się dzieje?

Spojrzała na niego znad kartki i przełknęła ślinę. Nie chciała mu powiedzieć, jak było z Martinem, sama nie wiedziała nawet, jak nazwać ich relację... I przede wszystkim, nie chciała Newta do siebie zniechęcić. Wciąż obawiała się także, że to wszystko odbije się na nim, jeśli ona nie wróci do Toskanii... Czego w ogóle już nie chciała.

- To chodzi o tę mafię, prawda? - dopytywał Newt, nie uzyskawszy odpowiedzi.

Jenna wzięła głęboki wdech. Jedno spojrzenie na niego sprawiło, że już zaczynała mięknąć.

- Ja... Chciałabym ci wszystko powiedzieć, ale boję się, że mnie znienawidzisz. Albo będziesz się mną brzydził. - Spuściła głowę. Zaczynała żałować wtedy wielu rzeczy, które robiła w życiu, czując, jakby przy Newcie wychodziła na kogoś okropnego, zwłaszcza, gdy przypominała sobie o swojej przeszłości.

- Nie... - zapewniał Newt, który nie wyobrażał sobie jej znienawidzić. - Nie będę cię oceniał.

Ona obdarzyła go niedowierzającym wzrokiem, dodał więc:

- Chcę wiedzieć, czy będziesz bezpieczna.

Jenna odłożyła list na stół i przytuliła ręce sama do siebie. Z jakiegoś powodu zbierało jej się na płacz.

- Nie chciałabym cię stracić - wyszeptała, nie patrząc mu w oczy. Nie miała pojęcia, skąd znalazła odwagę na te słowa, ale nie kłamała.

Wtedy to Newtowi zrobiło się goręcej, bo takiego wyznania się nie spodziewał. Nieświadomie złapał się za kołnierz koszuli, podczas gdy Jenna ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową.

- Nie chcę, byś pomyślał, że to, co mówił Tezeusz jest prawdą...

- To powiedz mi, jaka jest prawda - zachęcał nieugięty Newt.

Jenna spojrzała na niego, po czym przełknęła ślinę po raz kolejny. Pomyślała, że w zasadzie w tamtej chwili to jemu ufała najbardziej.

- Nie, masz rację... - Przejechała dłonią przez włosy. - Opowiem ci wszystko. Zasługujesz, żeby wiedzieć, zwłaszcza, jeśli może cię to dotknąć...

Bardzo ucieszyła go ta decyzja. Usadowił się wygodniej na krześle i pochylił nieco w jej stronę, dając jej całą swoją uwagę. Jenna wzięła głęboki wdech, zebrała myśli, po czym wreszcie zaczęła mówić.

- Jak miałam dziewiętnaście lat, to przyjechałam do Włoch na szkolenia z magizoologii i wtedy poznałam Martina - zaczęła, w głowie wizualizując sobie tamte wydarzenia. Pamiętała je tak dobrze, jakby działy się zupełnie niedawno, a nie ponad dziesięć lat wcześniej.

Jenna była wtedy świeżo po Hogwarcie i przyjechała do Kalabrii tylko się szkolić. Nie myślała jeszcze w ogóle o jakichś nielegalnych procederach, choć była już zbuntowana przeciwko matce, która narzekała, że Jenna nie wyrosła na "damę".

Pewnego wieczoru dziewiętnastolatka zwiedzała okolicę nocą, nie martwiąc się oczywiście o mugoli, których w każdej chwili mogłaby zaatakować różdżką. Znalazła się w dosyć opustoszałej dzielnicy, gdy w pewnym momencie usłyszała krzyki - były po włosku, więc ich nie rozumiała, ale brzmiały złowieszczo. Kiedy usłyszała kilka zaklęć, nie potrafiła się powstrzymać i musiała sprawdzić, co się działo.

Zobaczyła jakiś sklep, doszczętnie zniszczony i obrabowany, a jego właściciel - chyba mugol - leżał przed nim nieprzytomny. Poza nim widziała trzech chłopaków około w jej wieku z różdżkami w dłoniach i jedną wielką torbą. Jenna była w zupełnym szoku i stała bez ruchu, dopóki jeden z chłopców jej nie zauważył.

- Hej! Ty! - zawołał po włosku, wskazując na nią. Był najniższy z towarzystwa. Zaraz za nim ten, który był z nich wszystkich najwyższy i najbardziej umięśniony, a którego twarzy Jenna nie widziała przez unikające go światło wyszedł do przodu.

- Idźcie już z tym, ja się nią zajmę - zawołał po włosku, czego dziewczyna także nie zrozumiała, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać. Dwaj chłopcy deportowali się stamtąd razem z workiem, a ona sama wyjęła różdżkę, by móc się bronić. To wyraźnie zdziwiło tego ostatniego, który zawołał:

- Czarownica?!

To akurat Jenna zrozumiała i odparła mu po angielsku, mierząc do niego różdżką z odległości jakichś dziesięciu metrów:

- Żebyś wiedział!

O dziwo, zdawał się ją rozumieć i zaśmiał się kpiąco. Wycelował w nią własnąc różdżką, mówiąc angielskim z naleciałością:

- Widziałaś chyba za dużo.

Rzucił w jej stronę jakieś zaklęcie, które dziewczyna prędko odrzuciła. Zaczęli pojedynkować się tak, jakby zależało od tego ich życie. Nagle Jenna schowała się za ścianą budynku i miała momentalną przewagę, gdy nieznajomy chłopak deportował się tuż obok niej.

Wtedy, tuż przed sobą, Jenna po raz pierwszy zobaczyła jego twarz - był przystojny, nawet aż za bardzo. Miała pewność, że nigdy nie ujrzała lepiej wyglądającego chłopaka, ale nie było czasu się nad tym zastanawiać.

- Expelliarmus! - wrzasnęli dokładnie w tym samym momencie, sprawiając, że różdżki obojga odleciały daleko. Gdy tak się stało, zatrzymali się naprzeciw siebie, ciężko oddychając od bieganiny i uników.

- Co, teraz ci głupio? - syknęła Jenna.

- Żadna dziewczyna jeszcze ze mną nie wygrała - powiedział nieznany jej chłopak z niedowierzaniem.

- No to jestem pierwsza - wydyszała, zakładając ręce. Chłopak zmierzył ją wzrokiem: miała długie, czarne włosy i, co najdziwniejsze, spodnie.

- Nie widziałem cię tu wcześniej.

- Brawo, nie jestem stąd - wyjaśniła wściekle.

- Dobra, koniec tego. Puszczę cię wolno, ale najpierw...

- Nie ma opcji - przerwała mu, dając swojej ciekawości wygrać nad wszystkim. - Swoje już widziałam, ale tego jeszcze nie. Idę z tobą.

- Słucham? - Chłopak zaśmiał się kpiąco. - Dziewczyny za mną chodzą w innych okolicznościach, wiesz?

- Jenna jestem. I idę z tobą w takich okolicznościach - odparła mu od razu, napędzana swoją ciekawością, kim był chłopak i co naprawdę tam robił. On był na tyle zaskoczony, że nawet nie wiedział czemu się na to zgodził - i właśnie tak zaczęła się ich skomplikowana znajomość.

- To on ci grozi? - zapytał Newt, gdy Jenna zakończyła relacjonować mu historię pierwszego jej spotkania z Włochem. Newt nie ukrywał sam przed sobą, że troszeczkę bolało go słuchanie o niej i innym mężczyźnie.

- Grozi to złe słowo... - Jenna pokręciła głową. - Gdy spotkałam Martina, musiał kraść, żeby w ogóle przeżyć. Był za to przystojny i niezwykle charyzmatyczny, nie potrzebowałam wiele, żeby się nim zauroczyć...

Newt wzdrygnął się nieco, ale nic nie powiedział.

- Pomogłam mu wtedy trochę finansowo, a on doskonale tę pomoc wykorzystał. W błyskawicznym tempie zjednał sobie wiele osób, którzy prędko stali się jego podwładnymi. On mi tak naprawdę pokazał prawdziwe życie. Wychowywałam się w luksusach bogatej, czystokrwistej rodziny, matka ciągle wpajała mi zasady "bycia damą"... A Martin mi pokazał rzeczywistość, jak wygląda bieda, jak naprawdę wyglądają osoby wykluczone ze społeczeństwa, ba, jak wyglądają nie do końca za ładne zwierzęta, czasem wręcz zmasakrowane, które też zasługiwały na pomoc... To było zupełnie coś innego niż widziałam wcześniej, niż te zwierzęta na salonach, u bogatych właścicieli...

Newt kiwał głową, bo również dobrze znał świat tych przemycanych, "gorszych" zwierząt, które czasem po prostu wyrzucano na ulicę. Jennie natomiast przypomniała się jeszcze inna sytuacja, której wolała już Scamanderowi nie relacjonować.

Kilka lat temu przyjechała do Włoch, bo Martinowi zmarła babcia i choć był on mężczyzną wyjątkowo twardym, to bardzo go to zabolało. Jenna widziała, jak odprawiał swoich podwładnych z grobową miną, a gdy ci zniknęli z jego willi, złagodniał. Wyglądał na wyraźnie przygnębionego, choć oczywiście nie płakał - mimo tego próbował ukryć to wszystko nawet przed Jenną. Ona jednak domyślała się, jak bardzo cierpiał, bo pomimo tego, co robił, mężczyzna nigdy nie zapomniał o rodzinie.

- Już prawie nie mam komu ufać na tym świecie - powiedział, patrząc w ziemię.

Jenna westchnęła, bo nie do końca wiedziała, jak zabrać się za pocieszanie go. Martin cierpiał raczej duchowo, ale dziewczyna spodziewała się, że będzie musiała pomóc mu cielesnie. Stała z nim na tarasie i spojrzała w kierunku zachodzącego słońca, jakby szukając weny.

- Chodźmy się przejść - zaproponowała ostatecznie, wskazując na winnicę, przez którą aż chciało się chodzić. Martin bez zastanowienia ruszył za nią.

- Dziwne... Dawno tędy nie chodziłem - wyznał, kiedy Jenna wprowadziła go w jedną z alejek. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.

- Mieszkasz tu, a to ja cię musiałam tutaj zaciągać? - zapytała ze śmiechem i zatrzymała się nagle, by złapać obiema rękami jego dłoń. - Musisz czasem docenić te delikatniejsze rzeczy w życiu... Jak spacery po winnicy.

- Wiesz, że taki nie jestem - mruknął nieprzekonany Martin, unikając jej wzroku. Jenna była jednak zdeterminowana.

- No nikt tego nie wie lepiej niż ja. Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Prawie mnie zabiłeś.

Te słowa wywołały minimalny uśmiech na ustach Martina. Pamiętał to doskonale.

- A potem zabrałeś wszystko - kontynuowała Jenna, kiedy Martin wciąż się nie odzywał. - Niewinność, maniery, czystą skórę - wskazała na tatuaż węża na swojej dłoni - nawet dziewictwo...

- Ty wcale taka Santa Madonna nie byłaś już wtedy - rzucił nagle Martin, patrząc na nią z niedowierzaniem.

- Ale miałam dopiero dziewiętnaście lat i jeszcze można było mnie uratować - argumentowała Jenna, znowu idąc pewnie przed siebie. - Spotkanie z tobą przypieczętowało mój marny los - dodała z przesadnym westchnieniem, spoglądając na Martina kątem oka. Widziała, że trochę go to rozchmurzyło.

- To ty nalegałaś, żeby ze mną pójść - odpowiedział.

- To przez matkę! - zawołała Jenna i odwróciła się do niego przodem, a dalej szła tyłem. - Próbowała ze mnie zrobić damę, to naturalnie się buntowałam.

Jenna wyrwała się ze swoich wspomnień, gdy zrozumiała, że już długo nic nie mówiła do Newta, który cierpliwie czekał na jej słowa. Dlatego odchrząknęła i zaczęła mówić dalej:

- Już dawno zauważyłam, że Martin ma do mnie słabość. Wiele dziewczyn chce z nim być, ale to ja znałam go jeszcze przed tym, jak miał władzę i pieniądze, i dlatego mi ufa. Nie ukrywam, że wykorzystywałam to dla siebie, ale jemu też wiele razy pomogłam, to nigdy nie było jednostronne... Ja nauczyłam go angielskiego, on pomaga mi z podróżami...

- Rozumiem... - powiedział Newt, kolejny raz starając się ignorować nieprzyjemne uczucia, które odczuwał na wspomnienia o tamtym mężczyźnie. - To skoro byliście w dobrych stosunkach... Dlaczego teraz się obawiasz?

- No i właśnie... - Jenna ponownie zwiesiła głowę. - Kiedy zobaczyłam to cholerne zdjęcie z Letą... Uciekłam do niego, bo nie miałam do kogo innego. I obiecałam mu, że zostanę, a teraz...

Jennie ponownie zaczynały zbierać się łzy w oczach, lecz szybko je wytarła, przeklinając pod nosem.

- Nie chcę zawieść jego zaufania, ale on bywa dość... Specyficzny. Boję się też, co powie, gdy... Gdy powiem, że jednak nie zostaję. Ja nie wiem, co on myśli teraz o mnie, o nas... Zawsze mogę na niego liczyć i on na mnie, ale jednak trochę się boję...

Newt wreszcie zaczynał wszystko rozumieć, lecz nie był pewien, co powinien powiedzieć. Męczyło go coś, co nie miało jej co prawda pocieszyć, ale musiał o to zapytać.

- A... Dlaczego nie chcesz tam zostać?

Jenna spojrzała na niego zaszklonymi oczami, które ponownie gwałtownie otarła.

- Bo jest ktoś, dla kogo bym chciała zostać tu w Anglii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro