38🐍
Newt i Jenna doszli razem na dziedziniec Hogwartu, a tam, na jednej z kamiennych ławek, na których oboje niegdyś siadali, znajdowali się Tina i Jacob.
- Czekaliście na nas? - zapytała zdumiona Jenna. Ich widok dziwił ją tym bardziej, że przez moment w ogóle o nich zapomniała.
Newt wyglądał jednak na trochę zażenowanego.
- Och... Mogliście powiedzieć, to bylibyśmy krócej...
- Nie szkodzi. Pozwiedzaliśmy szkołę - wyjaśniła Tina. - Pięknie tu.
Jenna od razu pokiwała głową, wciąż rozglądając się po znajomym otoczeniu i wdychając to przepełnione magią powietrze.
- Gdzie Tezeusz? - zapytał nagle Newt.
- Ten jego szef powiedział, że w sumie Tezeusz może na razie wziąć urlop, bo mu się należy - wyjaśniła Tina, a Scamander pokiwał głową w odpowiedzi.
Nastała chwila ciszy, a wszyscy trwali w zamyśleniu. Atmosfera nie była za wesoła, a nikt nie chciał zacząć tematu, który ostatecznie musiał zostać poruszony. Jenna nie znosiła takiej niezręczności czy napięcia, które postanowiła jakoś rozładować.
- Wiecie, ile kilometrów musiałam zrobić pomiędzy tymi wieżami? - Wskazała na liczne, strzeliste wieże Hogwartu, a pozostała trójka uniosła głowy. - Jak tylko mieliśmy wolne, to brałam miotłę i latałam, gdzie się dało...
- Wy latacie na miotłach? - zapytał Jacob, a Jenna uśmiechnęła się. Jego słowa oznaczały, że Kowalski choć na moment się rozchmurzył, bo od odejścia Queenie nie mógł się pozbierać.
- No ba - odparła Jenna dumnie. - Byłam ścigającą w drużynie naszego domu, świetnie latałam - dodała, a widząc zdezorientowanie na twarzy mugola, powiedziała w ramach wyjaśnień:
- Jest taka gra, Quidditch, lata się na miotłach i... Zresztą, mogę ci wyjaśnić wszystkie zasady, gdybyś chciał. Mam Puchar Quidditcha na swoim koncie.
Jacob pokiwał głową ze zrozumieniem, wyraźnie zainteresowany, po czym znowu posmutniał. Jennie było jej go bardzo szkoda i żałowała, że pocieszyła go na tak krótko.
- Wracam do Ameryki - powiedziała nagle Porpentyna, wstając. - Muszę oddać sprawozdanie dla MACUS-y. I ostrzec ich przed Grindelwaldem. No i... Poinformować o Queenie. - Ostatnie słowa wypowiedziała ze smutkiem.
Newt kiwnął głową ze zrozumieniem i odwrócił się do mugola:
- A ty, Jacob?
- Ja... Ja nie wiem, ja... Ja tylko chcę uratować Queenie. - Jacob ukrył twarz w dłoniach, na co Tina położyła rękę na jego ramieniu.
- Znajdziemy ją, Jacob - zapewnił go Newt niemal dokładnie w momencie, gdy Jenna doznała nagłego olśnienia.
- Wiem, co zrobimy. - Klasnęka w ręce. - Zostaniesz z nami. Moje mieszkanie stoi puste, możesz tam zamieszkać, a ja... - Tu Jenna spojrzała niepewnie na Scamandera, jakby prosząc o potwierdzenie. - Ja zostanę z Newtem.
Scamander uśmiechnął się od razu, a Jacob na moment przestał się smucić i spojrzał wymownie na oboje. Wyglądało na to, że jego starania nie szły na marne.
- Dziękuję - odparł Jacob, kiwając głową z małym uśmiechem.
- W ogóle koniec psioczenia - zawołała Jenna stanowczo, łapiąc Jacoba za ramię i zmuszając go do wstania. - Teraz ja cię oprowadzę po zamku, profesjonalnie. Dumbledore mnie chyba nie zamknie, jak polatam sobie trochę na boisku, co? Najwyżej niech odejmie punkty Gryfonom czy komuś.
Newt zaśmiał się krótko.
- Lepiej już chodźmy. Mały zaczyna się denerwować, że nic tu nie znajduje. - Wskazał głową na niuchacza, który pomimo kontuzji chodził po dziedzińcu i węszył.
- No to innym razem. Ale i tak nie psioczymy już, Jacob - powiedziała Jenna stanowczo.
- Można się stąd deportować? - zapytała Porpentyna, na co Jenna od razu prychnęła.
- Z Hogwartu? No co ty. Musimy wyjść na nogach... Proponuję przez błonia.
Newt podniósł niuchacza i tak cała czwórka prowadzona przez Jennę ruszyła w ich kierunku. Magizoolożka czuła się jak w siódmym niebie i zachowywała się niczym przewodnik.
- Tam jest wieża Gryfonów. Takich lamusów, nie warto mówić za wiele. - Wskazała na jedną z wież. - A tamta to Krukonów, czyli tych mądrych podobno.
- A wy gdzie mieszkaliście? - zapytała Tina.
- Puchoni mieszkają w piwnicach, obok kuchni. Jest tam najładniej - odparł Newt, na co Jenna wyraźnie się oburzyła.
- Oj, chyba będziemy walczyć, Scamander. - Założyła ręce i spiorunowała go wzrokiem. - Najładniej jest u Ślizgonów. W lochach. Pod tym jeziorem. - Tu Jenna wskazała naprawdę spory zbiornik wodny kilkadziesiąt metrów od nich.
- Ale u was było zawsze zimno i ciemno - argumentował Newt.
- A niby skąd wiesz? - Jenna zmrużyła oczy podejrzliwie.
- Bo tak było w klasie od eliksirów.
- Ale...
Oboje droczyli się jeszcze przez moment, jakby nadrabiając szkolne czasy, gdy nikt by nie pomyślał, że wylądują w takiej konfiguracji gdziekolwiek. Nie mogli wrócić do szkoły i przeżywać nastoletnich uniesień... Ale mogli je trochę poudawać.
Jacob uśmiechał się, gdy na nich patrzył, zaraz jednak posmutniał ponownie, bo zaczynał im zazdrościć.
- Wracając... - powiedziała Jenna, kiedy zaczynała przegrywać przepychankę słowną z Newtem, ale nie chciała ostatecznie do tego doprowadzić. - O, pamiętam to drzewo! Spadłam kiedyś na nie z miotły - zawołała znikąd, wskazując na drzewo znajdujące się na skraju Zakazanego Lasu.
- Nie leżałaś po tym w skrzydle przez jakieś dwa tygodnie? - zapytał Newt, szokując Jennę.
- Skąd ty o tym wiesz? I jak w ogóle to pamiętasz?
- Pół szkoły mówiło o tym, że przez ciebie zabronili latania nad drzewami.
Jenna przewróciła oczami.
- I tak później wszyscy latali - mruknęła, podczas gdy Newt kolejny raz krótko się zaśmiał. Cała czwórka dotarła ostatecznie do bramy, którą można było opuścić teren zamku, a wtedy Jenna westchnęła głęboko.
- Poszłabym do Hogsmeade... Tęsknię za Miodowym Królestwem - powiedziała, wskazując na zarys magicznej wioski w oddali.
- To co... Tu się rozstajemy - wtrąciła Porpentyna, nie zważając na słowa przedmówczyni. Jacob i Newt pokiwali głowami.
- Do zobaczenia - powiedział Newt bez emocji.
- Do zobaczenia... - odparła Tina i spojrzała na Jacoba. - Trzymaj się. Uratujemy ją, to moja siostra...
Po chwili Porpentyna deportowała się, a wtedy Newt zwrócił się do pozostałej dwójki:
- To najpierw do mnie... Jacob ma tam swoje rzeczy.
Wtem wszyscy deportowali się do Londynu, tuż przed drzwi mieszkania Newta. Scamander otworzył je za pomocą różdżki i zaczął wołać od razu:
- Bunty! Bunty, wróciłem!
Jenna stanęła jak wryta. Kim była Bunty? Czemu nigdy o niej nie słyszała? Dlaczego miałaby być u Newta? I dlaczego coś ukłuło ją w serce tak mocno?
Jacob uderzył się w czoło. O tym, żeby Newt nie wspominał o innych kobietach, jeszcze niestety nie zdążył mu powiedzieć... Choć liczył, że tego akurat sam się domyśli.
Newt odłożył swoją walizkę i wypuścił niuchacza przed siebie, po czym zaczął się za czymś rozglądać w swoim dużym mieszkaniu. Jacob zamknął za nimi drzwi, a Jenna wciąż próbowała wymyślić, kim była Bunty.
Dowiedziała się już kilka chwil później, kiedy z bocznych drzwi wyłoniła się niewielka kobieta w fartuchu. Miała kręcone blond włosy związane w dwie niedbałe kulki po obu stronach jej głowy i według Jenny nie wyglądała za dobrze.
- Witam... - zaczęła z uśmiechem, ale wtedy jej wzrok skierował się na Jennę i Jacoba i posmutniała. - Z powrotem.
Jenna i Jacob przywitali się nieznacznie.
- Wszystko w porządku ze zwierzakami? - zapytał Newt, wciąż czegoś szukając.
- Tak... - odparła kobieta bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od nieznanych jej gości.
- To świetnie, dziękuję - odparł Newt, po czym na moment się zatrzymał i spojrzał na nią. - Słuchaj, Bunty... Na razie masz wolne. Nie wiem, na ile... Ale długo.
- Ale... Samemu dać radę...
- Ja jestem magizoologiem - przerwała jej Jenna, unosząc rękę i jakby dając jej do zrozumienia, kto teraz przejmował stery. Jej ton był nieco ostry, przez co Jacob zaczął posyłać Newtowi niewerbalne znaki, by szybko pozbyć się tamtej kobiety z mieszkania albo chociaż z oczu Jenny, których Scamander raczej nie zauważył.
Dopiero po chwili Jenna zrozumiała, że gdzieś ją już widziała... Na zdjęciu przy artykule o rzekomych zaręczynach Newta. Tylko co ona tam robiła...?
- Och, to... Spakuję swoje rzeczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro