34🐍
Największe jak dotąd spoilery Jeża tu i w następnym rozdziale, ale chyba nie wadzą.
~
Mimo że udało im się uwolnić z podziemnego pomieszczenia, wszyscy dobrze wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Jenna, Porpentyna, Jacob i nieznana kobieta ponownie znalazły się wśród grobowców, nie widząc nikogo.
- Jacob, cofnij się, bo może być gorąco... - Jenna odepchnęła mugola pomiędzy dwa groby, a następnie wycelowała w niego różdżką. - Protego Maxima!
Magiczna, połyskująca bariera wytworzyła się wokół Jacoba jak bańka, na którą patrzył wielkimi oczami.
- Fianto Duri! - zawołała Tina bez namysłu, również celując w barierę. Trzecia kobieta patrzyła na pozostałe ze zdezorientowaniem.
- Chwila, to mugol? - zapytała, na co pozostałe dwie pokiwały głową. Wtedy tamta westchnęła głęboko i sama wycelowała różdżką w jego stronę.
- Salvio Hexia! - zawołała, a cała bariera dostała jakby złotawego połysku.
Wszystko działo się błyskawicznie. Trzy czarownice odwróciły się z powrotem przodem do licznych błękitnych płomieni, które nadal wydostawały się spod ziemi. Jenna ścisnęła swoją różdżkę mocno, tak, że niemal sprawiło jej to ból.
Merlinie, a co z Newtem...
Spojrzała na kieszeń, w której jej nieśmiałek wciąż piszczał z przerażenia. Dziewczyna dotknęła go nieznacznie, nie odrywając wzroku od nadchodzącej fali płomieni.
- Nie bój się, mały. Mama z tobą jest.
Z niebieskiego ognia nagle wyłoni się nagle ogromny smok - wszystkie trzy czarownice uniosły różdżki automatycznie i odrzuciły jego ziew. Zaczęły uciekać pomiędzy grobowcami, co chwilę odrzucając wrogie płomienie i opadając z sił. Nieznana im z imienia kobieta biegła przed nimi, po czym nagle się odwróciła.
- Uwaga! - wrzasnęła, a następnie szybkim ruchem odrzuciła płomienie, które dopadłyby Jennę i Tinę od tyłu. Siła zaklęcia sprawiła, że obie upadły.
- Newt! - zawołałe nagle Jenna, widząc kilka metrów przed sobą znajomą sylwetkę. Dostała nagłego zastrzyku adrenaliny i błyskawicznie podniosła się z ziemi, by tam podbiec, a pozostałe dwie czarownice za nią.
Do Newta, Tezeusza, kobiety, która wcześniej była z Credencem i Jacoba, którego bariera nie wytrzymała mówił jakiś staruszek. Jenna mogła przysiąc, że już go gdzieś widziała, ale to nie był czas na zastanawianie się - płomienny smok wciąż nad nimi krążył.
- Ustawcie się tu w kole, różdzki w stronę ziemi! - zalecił, a nikt nie miał zamiaru z nim dyskutować. - Inaczej Paryż zostanie zniszczony!
Newt i Tezeusz deportowali się gdzieś razem. Jenna, Tina i kobieta, przy której i tak stały, zrobiły to samo, dokładnie w momencie, gdy smok przybrał na rozmiarze.
- Finite! - wrzasnęły skądś dwa męskie głosy, a w ziemi wytworzyła się szpara błyszcząca na złoto. Gdy do nich dotarła, każda z nich kolejno wykrzyczała inkantację i wbiła różdżkę w ziemię. Złote światło, a zaraz po nim złote płomienie, zaczęły okrążać te niebieskie. Jenna, pomimo przerażenia, nie potrafiła tego wszystkiego nie podziwiać - takich rzeczy, tak niesamowitej magii, jeszcze nigdy nie widziała.
Wszyscy czarodzieje trzymali różdżki przed sobą, co moment atakując błękitnego smoka nową porcją złotegi płomienia, gdy nagle...
Wszystko ucichło. Tak po prostu. Ciemna noc znowu zapadła nad Père-Lachaise, tak, jakby zupełnie nic przed chwilą się tam nie działo...
Wszyscy opuścili różdżki, a adrenalina bardzo powoli zaczęła opadać. Oddychając ciężko, Jenna zwróciła się do Tiny:
- No... Po tym... - Wzięła głęboki wdech. - Po tym, Goldstein, to możemy się nawet zakolegować.
Nie wiedziała nawet, czemu to powiedziała, ale wtedy było jej już naprawdę wszystko jedno.
- Tina - powiedziała Porpentyna i wyciągnęła swoją dłoń w jej kierunku.
- Jenna. - Uścisnęły sobie dłonie, rozpoczynając tamtą znajomość na nowo. Zaraz po tym jednak Jenna odwróciła się do nieznanej kobiety, która z nimi była przez ten cały czas.
- Ty. Ty byłaś niesamowita, chcę cię poznać - powiedziała Jenna tonem zwariowanej fanki, podchodząc do niej. - Uratowałaś nam tyłki.
Kobieta, która też z trudem łapała powietrze, zaśmiała się krótko, rozpinając ciemne blond włosy, które jak dotąd miała związane w już i tak psującego się koka. Zmierzwione pasma opadły po obu stronach jej głowy, sięgające nieco dalej niż szyja. Porpentyna też miała zupełnie rozwalone włosy, a Jenna przewidywała, że ona sama wcale nie wyglądała lepiej.
- Jestem Żaneta. Ale możesz mówić mi Janet - powiedziała wreszcie nieznajoma.
- Jenna. - Magizoolożka podeszła do niej i z radością uścisnęła jej dłoń.
Stały przez moment w zupełnej ciszy, wciąż próbując uspokoić oddecy, aż nagle podbiegli do nich Newt i Tezeusz. Ten pierwszy spojrzał na nie tylko, jakby chcąc sprawdzić, czy nic im się nie stało. Jenna poczuła łzy wzruszenia. Uśmiechnęła się na jego widok, co delikatnie odwzajemnił, bo oboje nie spodziewali się, że wyjdą z tego cało.
- Janet... Wszystko w porządku? - zapytał nagle Tezeusz. Jenna mogłaby przysiąc, że on też miał łzy w oczach, co zupełnie do niego nie pasowało.
- Tak jest, szefie. - Żaneta zasalutowała niedbale, śmiejąc się żałośnie pod nosem.
- Czekaj, szefie? - Jenna zrobiła wielkie oczy i patrzyła to na nią, to na Tezeusza. - To jest twój szef? Dziewczyno, jak mi cię szkoda, ty biedna duszyczko...
Pomimo sytuacji, nawet Newt nie potrafił się delikatnie nie uśmiechnąć na te słowa.
- Nie wierzę, że to ona, Newt. Nie wierzę - powiedział Tezeusz, kręcąc głową ze zrezygnowanym wzrokiem wlepionym w Jennę, na co ta wzruszyła ramionami, uśmiechając się dumnie. Już chciała coś odpowiedzieć, gdy pośród tej przerażającej ciszy wszyscy usłyszeli jakiś szelest w trawie.
Odwrócili głowy. Niuchacz Newta kulał w jego stronę żałośnie, nieco poparzony i ze zranioną łapką. Zarówno Newt, jak i Jenna insynktownie rzucili się w jego stronę.
- Ojeju... - wydusiła dziewczyna, rozklejając się na dobre. Nic nie bolało jej bardziej niż ból tamtego zwierzaka.
- Chodź do mnie, spokojnie... - szepnął Newt, powoli biorąc zwierzaka na ręce. Zaczął go powoli głaskać, podczas gdy Jenna przyglądała się ranie.
- To nic takiego... Kilka oparzeń, a ta łapka chyba zwichnięta... Poskładamy go szybko... - mówiła, gdy nagle Newt wyjął coś z torby niuchacza. Było to coś w rodzaju srebrnej broszki, w centrum której znajdowała się przezroczysta kulka, a w niej lewitowały dwie krople krwi, jakby odmawiając połączenia się ze sobą.
- A to co? - zapytała zdumiona Jenna.
- Sam chciałbym wiedzieć. Ale tym zajmiemy się później... - odparł Newt, po czym wsadził przedmiot do kieszeni i znowu skoncentrował się na zwierzaku. - Dzielny z niego tata.
- Zaraz... Tata? - powtórzyła zdumiona dziewczyna. - Czyli on i moja samiczka...?
- Mają trzy młode - odparł Newt z małym uśmiechem, rozgrzewając serce Jenny do granic możliwości. Dziewczyna otarła oczy z łez, nie wiedząc nawet, co powiedzieć. Zaczęła głaskać niuchacza z drugiej strony, co wyraźnie mu się spodobało. Oboje czarodziejów patrzyło na zwierzaka niemal tak, jakby było to ich własne dziecko.
- Dokąd teraz? - zapytał nagle Tezeusz, znikąd pojawiając się obok nich.
- Mam bezpieczne miejsce - wyjaśnił Newt pospiesznie, a wtedy Tezeusz spojrzał na swoje prawo i zaraz z powrotem na brata.
- Newt... Możemy zabrać Janet? - zapytał cicho. - Tylko ją. Tylko ona została jak obiecała...
Jenna popatrzyła na niego z niedowierzaniem, Newt też zdawał się być zdziwiony, ale od razu pokiwał głową.
- Pewnie. Chodźmy - powiedział, a następnie jedną ręką złapał brata, gotowy do deportacji. - Jenna, potrzymaj, proszę...
Jenna nie potrzebowała wyjaśnień. Kolejny raz uśmiechnęła się szeroko i jedną swoją ręką pomogła Newtowi przytrzymać niuchacza: oboje chcieli się upewnić, że nic mu się nie stanie w trakcie teleportacji. Wolną ręką złapała ramię magizoologa, a zaraz po tym podeszły do nich Żaneta oraz Tina, by również się złapać. Jedna osoba pozostała jednak z tyłu...
- Jacob? - Tina odwróciła się do zamyślonego i wyraźnie przygnębionego mężczyzny, który jak dotąd stał oparty o jeden z grobów i zdawało się, że płakał. Jej zawołanie dopiero go wybudziło.
- A tak, tak... - Jacob podszedł do grupy czarodziejów i złapał Porpentynę za rękę, a wtedy cała szóstka deportowała się razem do kryjówki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro