Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33🐍

Jenna Wharflock bardzo rzadko się bała. Życie nauczyło ją, że niewiele sytuacji było w ogóle wartych strachu. Jednak gdy stała tam, sama pośród nieznanych jej czarodziejów, a kilkanaście metrów od niej stał Grindelwald, drżała ze strachu jak nigdy wcześniej, nawet jeśli była czystej krwi, z szanowanej magicznej rodziny... Marzył jej się dom, jej własny, mogłaby nawet słuchać zrzędzenia swojej matki, płaczu małej bratanicy, czegokolwiek... Byle wyjść stamtąd cało.

Wiedziała, że gdzieś na widowni byli też Newt, Jacob, Queenie, Credence, Porpentyna, Kama, Leta... Wolała ich jednak nie szukać, nie nawiązywać kontaktu wzrokowego, by jakoś przeżyć. Z ich wszystkich naturalnie najbardziej bała się o Newta, nawet jeśli ten już dawno udowodnił, że nie był nieporadnym Puchonem.

- Martin, gdzie jesteś, jak mi cię potrzeba... - szepnęła sama do siebie, choć wątpiła, że nawet z nim i jego świtą w tamtym momencie czułaby się bezpieczniej.

Grindelwald przemawiał, ale ona starała się go nie słuchać, wolała myśleć, że była gdzieś indziej, że to był tylko zły sen... Kto wie, może zaraz znowu obudzi się w Toskanii, dostanie kawę i rogaliki, przywita ją słońce, a żaden czarodziej nie będzie jej zagrażał...?

Zawsze mogła zamienić się w węża. Mogłaby wtedy na pewno uciec niepostrzeżenie przez jakąś szparę... Ale co z Newtem? Nie miała serca go tam zostawić, po prostu nie potrafiła tego zrobić, nie chciała ratować siebie kosztem jego... Zamierzała wyjść stamtąd albo z nim, albo w ogóle.

Bała się tylko, że stchórzy, że instynkt samozachowawczy będzie silniejszy. Nie uważała się za szlachetną osobę. Nigdy taka nie była. Chciała ratować siebie, jednak... Coś trzymało ją na tym spotkaniu, przez co walczyła sama ze sobą. Wiedziała, że gdyby nie Newt, już dawno wyniosłaby się stamtąd. Nie miała jednak pojęcia, co zrobi w sytuacji zagrożenia.

Grindelwald pokazywał tłumowi świat zniszczony przez mugoli, a Jenna sama nie wiedziała, czy w niego wierzyć. Sceny były makabryczne, pełne wybuchów, śmierci, cierpienia...

- Między nami są Aurorzy - powiedział nagle Grindelwald, przerażając Jennę jeszcze bardziej i wywołując szmery całego tłumu.

Uniosła głowę. Niedaleko miejsca, w którym stała, przy wejściu ustawił się Tezeusz. Jenna nie potrafiła wtedy ocenić, czy był ich wybawieniem, czy sam też był szaleńcem, że się tam pojawił.

- Śmiało, bracia czarodzieje, dołączcie do nas - powiedział Grindelwald, po czym zaczął patrzeć na nich wyczekująco.

Aurorzy zaczęli schodzić po schodach z Tezeuszem na czele. Wtedy Jenna nie była nawet na niego zła jak zazwyczaj - przeciwnie, żal było jej patrzeć, jak brat Scamandera pakuje się w piekło na własne życzenie.

- Oni zabili wielu moich zwolenników. Tak, to prawda - powiedział Grindelwald. - Aresztowali mnie i torturowali w Nowym Jorku. Pozbywali się nawet swoich czarodziejów i wiedźm... Za wielką zbrodnię szukania prawdy. Za pragnienie wolności.

Jenna kręciła głową sama do siebie. Nie była w stanie pojąć, że większość ludzi w tamtym pomieszczeniu wierzyła w te słowa.

- Wasza złość, wasza żądza zemsty jest naturalna - powiedział Grindelwald, a wtedy jedna z czarownic, stojąca tuż przy Aurorze, wyjęła różdżkę i wycelowała w niego. Ten od razu oddał jej zaklęciem zabijającym. Tłum westchnął i zaczął krzyczeć.

- Nie! - wrzasnął Grindelwald, uspokajając wszystkich, a następnie podszedł do zabitej i uklęknął przy jej ciele. - Zabierzcie tę młodą wojowniczkę do jej rodziny - powiedział delikatnie, zdawać by się mogło, że nawet się przejmował, lecz Jenna w ogóle tego nie kupowała.

- Deportujcie się. Idźcie. Ruszajcie stąd w świat i głoście prawdę, że to nie my - Grindelwald wskazał na siebie - jesteśmy brutalni.

Poplecznicy Grindelwalda zaczęli się masowo deportować, a Jenna rozglądała się, nie wiedząc, co robić. Walczyć? Uciekać? Zostawić to Aurorom? Biec do Newta i zapomnieć o wszystkim?

Grindelwald zszedł z powrotem na scenę. W pomieszczeniu zostało naprawdę niewiele osób, w tym wszyscy Jennie znajomi. Popatrzyła na Newta z przerażeniem, on jednak wpatrzony był w czarnoksiężnika.

- Zgarnijcie go - powiedział Tezeusz, lecz Jenna wiedziała, że to nie będzie takie proste.

Grindelwald kilkoma zdolnymi ruchami różdżki wytworzył wokół siebie okrąg błękitnych płomieni. Jego pozostali poplecznicy od razu zaczęli przez nie przechodzić i deportować się. Jeden z nich zaledwie jednsk dotknął płomieni i spalił się żywcem. Jenna nieświadomie zrobiła krok w tył, próbując uspokoić swoje serce - czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała.

- Aurorzy, dołączcie do mojego kręgu. Przysięgnijcie mi waszą wieczną lojalność lub gińcie. Tylko tutaj zaznacie wolności i tylko tutaj poznacie siebie.

Jenna wlepiła wzrok w płomienie. Być może jej rodzice przeszliby przez nie, ale... Ona nie mogła, nie w to wierzyła, nie tego chciała...

Część Aurorów zaczęka uciekać, a wtedy natychmiast doganiały ich płomienie.

- Grajcie według reguł! Nie oszukujcie, moje dzieci! - zawołał Grindelwald, a Jennie zebrało się na wymioty. Taka zabawa ludzkim życie była chora.

Credence zaczął ciągnąć kobietę, która z nim była w kierunku płomieni, ona jednak próbowała go powstrzymać. Jenna wciąż miała nadzieję, że jej się to uda, nawet jeśli musiała martwić się o siebie. Przez głowę przeszła jej ta chora myśl, by jednak wbiec w te płomienie, by się uratować, by żyć, ale...

- Credence! - zawołał nagle Newt, biegnąc w jego stronę i wyrywając Jennę z transu. Znowu ścisnęło ją w żołądku - on nie mógł zginąć, nie tam, nie wtedy, nie tak...

- Newt, nie! - krzyknęła, gdy i jego dosięgnęły płomienie, przed którymi zaczął się bronić. Newt upadł, a Credence poszedł do Grindelwalda. Dla Jenny to było jak koniec.

Jacob zaczął potrząsać Queenie, a magizoolożka nie wierzyła w to, co widziała. Jak Queenie, ktoś tak nieporadny i delikatny, chciał dołączyć do Grindelwalda...? Szok na moment przezwyciężył strach, kiedy blondynka przeszła przez płomienie i deportowała się.

- Queenie! - wrzasnęła Porpentyna, a wtedy płomienie wystrzeliły nie tylko w jej kierunku, a w wielu. Jenna, chcąc ich uniknąć, gwałtownie rzuciła się na schody po swojej prawej i zmieniła w węża, inaczej zginęłaby.

Kilkoro Aurorów spłonęło na jej oczach, reszta się deportowała. Poza Tezeuszem został tylko jeden z nich, kobieta, do której bezpiecznego miejsca Jenna dopełzła i zamieniła się z powrotem w człowieka. Nieznajoma nie spojrzała na nią jednak, bo miała wystawioną przed siebie różdżkę, gotową do odrzucania płomieni. Jenna zrobiła więc to samo.

- Panie Scamander! - zawołał Grindelwald, kolejny raz o mało nie przyprawiając jej o zawał. - Myśli pan, że Dumbledore będzie po panu płakał?

Nastąpiła sekunda ciszy, po czym Grindelwald z agresją skierował kolejne płomienie na Newta i jego brata.

- Nie! - wrzasnęła Jenna i kobieta obok niej jednocześnie. Obaj upadli, jednak zdawali się bronić.

Jenna obawiała się, że nie dadzą rady i już chciała znowu jako wąż dostać się do nich, gdy nagle...

- Grindelwald, dosyć! - wrzasnęła znikąd Leta, a czarnoksiężnik, o dziwo, przestał.

Leta zaczęła schodzić w jego kierunku, na co Tezeusz od razu się podniósł. Chciał do niej dotrzeć, ale powstrzymywały go płomienie, więc Newt ruszył mu z pomocą, Jennie łamiąc serce.

- A ciebie to ja chyba znam... Leta Lestrange - powiedział Grindelwald i, ku zszokowaniu wszystkich, sam do niej podszedł, wychodząc z kręgu. - Pogardzana okrutnie przez czarodziejów, niekochana, źle traktowana... Jednak odważna. Jakże odważna. - Mężczyzna stanął tuż naprzeciw niej, dzieliły ich zaledwie cale, a Jenna zastanawiała się, czy i ona zwariowała, czy miała jakiś plan.

Newt i Tezeusz przestali już próbować. Stali i obaj czekali na rozwój wydarzeń, kiedy Grindelwald wyciągnął do Lety swoją rękę.

- Wracaj do domu.

Leta ujęła ją, przez co Jennie na moment stanło serce, a wtedy czarnoksiężnik ją puścił i odszedł z powrotem do kręgu. Leta odwróciła się do braci Scamander.

- Kocham cię - powiedziała, a następnie rzuciła jakieś zaklęcie w kierunku Grindelwalda, zwalając Jennę z nóg. Nie miała szans, musiała o tym wiedzieć.

Grindelwald znowu machnął różdżką, wywołując ogromny, niebieski wir w całym pomieszczeniu.

- No już! Uciekajcie! - zawołała Leta. Tezeusz próbował jeszcze do niej dotrzeć, ale nadaremno.

- Biegnijmy! - krzyknęła Porpentyna, która nagle pojawiła się obok Jenny i nieznajomej kobiety. Obie jak wyrwane z transu podążyły za nią, by złapać bezbronnego Jacoba i deportować się z nim.

Leta spłonęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro