22🐍
Newt kochał swojego brata, ale do domu zawsze zapraszał go dosyć niechętnie. Tym razem czuł, że czekała go reprymenda, bo Tezeusz jako Auror zapewne miał już więcej lub mniej informacji o wszystkim, co wydarzyło się w Nowym Jorku.
Przewidywania Newta okazały się słuszne. Ledwo przywitał się z bratem kilkanaście dni po powrocie i zaproponował mu herbatę, gdy ten zaczął go przepytywać.
- Co ty narobiłeś w tym Nowym Jorku, Newt? - zapytał Tezeusz, siadając przy stole. - Wszyscy już o tym szumią, departament przez chwilę myślał, że to ja...
- Uratowałem świat czarodziejów od ekspozycji - odparł Newt spokojnie, wyciągając dwa kubki z szafki nad sobą.
- Słyszałem o tej sytuacji z gromoptakiem, a coś jeszcze? W ogóle co ci strzeliło do głowy, żeby go tam zabierać?
- Chciałem go wypuścić, był przemycany - powiedział zniecierpliwiony Newt, wciąż stojąc tyłem do brata. Wiedział i tak, że tamten go nie zrozumie, bo Tezeusz był za bardzo przywiązany do Ministerstwa i ich zasad.
- A poza tym dużo... Się działo - dodał wymijająco, różdżką wstawiając wodę na gaz.
Tezeusz westchnął. On też dobrze znał brata i zdawał sobie sprawę, że więcej zapewne nie wyciągnie, więc postanowił zmienić temat.
- Przyjdziesz do nas na kolację niedługo? - zapytał już nieco milej.
Newt na moment odwrócił się od kuchenki, by spojrzeć na brata ze zdziwieniem, bo wiedział, że tamten też mieszkał sam.
- Do was?
- Och, właśnie... Leta i ja zaręczyliśmy się - wyjaśnił Tezeusz, zdawszy sobie sprawę, że jego brat jeszcze o tym nie wiedział.
Newt upuścił swoją różdżkę na blat z zaskoczenia, ale prędko się pozbierał.
- Gratu... Gratulacje. Przekaż Lecie... - wydusił wreszcie, odwracając się znowu przodem do blatu. Miał prawo być zdziwiony; w końcu nie codziennie człowiek dowiadywał się o zaręczynach własnego brata i przyjaciółki z dzieciństwa.
- Dziękuję - odparł nieco speszony jego reakcją Tezeusz. - To świeża sprawa, zaledwie kilka dni temu... - dodał, chcąc się jakby wytłumaczyć, czemu nie powiedział mu o tym wcześniej.
Newt tylko pokiwał głową. Pomiędzy braćmi zapadła nieco niewygodna cisza, przerywana jedynie odgłosami kuchenki gazowej. Tezeusz nie był w stanie tego znieść, więc zapytał po chwili namysłu:
- A ty znalazłeś kogoś?
To pytanie zwaliło Newta z nóg jeszcze bardziej niż wcześniejsza informacja. Przełknął ślinę i wrócił do herbaty.
- Ja? Nie, znaczy... Nie - wypalił bez namysłu, unikając wzroku brata.
Tezeusz uniósł brwi.
- Znaczy?
- Znaczy... Ktoś jest - wydusił Newt, a następnie szybko się poprawił. - Ale nie ma.
- W tym Nowym Jorku? - dopytywał zaintrygowany Tezeusz. Czyżby jego mały braciszek dorastał? Jeśli tak, to musiał się tego dowiedzieć.
- Nie ma nikogo. - Newt chciał ukrócić temat, wyłaczając gaz, bo czajnik zaczął już gwizdać.
- No teraz się nie nabiorę - stwierdził Tezeusz z uśmiechem, zakładając ręce. Newt westchnął.
- Nie mam nikogo. Można tylko powiedzieć, że...
- Że?
- Że... Tęsknię. Trochę.
Choć te słowa były prawdą, Newt zastanawiał się, co by powiedział Tezeusz, gdyby mu przyznał, że "trochę tęsknił" za osobą, którą jego brat traktował jak kryminalistkę.
- W ogóle, muszę teraz przede wszystkim przygotować się do wydania książki. Mam już pierwsze egzemplarze, niedługo będzie podpisywanie... - dodał pospiesznie, wlewając wrzątek do jednego z kubków, zanim Tezeusz mógł zacząć dalej dopytywać. - I będę potrzebował kogoś do pomocy przy zwierzętach...
- Ech, ja też właśnie szukam asystenta albo asystentki... - odparł Tezeusz z frustracją. - Ale ciężko teraz o kogoś z kwalifikacjami Aurora kto chce pracować. Ludzie się boją.
- Grindelwald jest już w więzieniu w Ameryce - stwierdził Newt, stawiając przed Tezeuszem kubek z dymiącym napojem.
- Grindelwald? A, no tak, w międzyczasie spotkałeś Grindelwalda?
- Mniej więcej - odparł Newt, zajmując miejsce obok brata z własnym kubkiem, znowu ucinając temat.
W tym samym czasie osoba, za którą Newt "trochę tęsknił" siedziała w domu swojego bliźnka i bawiła się ze swoją bratanicą.
- Jenna, znowu? - powiedziała zrezygnowana Carol, wchodząc do pokoju córki i widząc szarego węża dyndającego nad kołyską jej dziecka. - Wystraszysz ją.
Malutka Diana zaśmiała się, a Jenna syknęła, spełzła z kołyski i przemieniła się z powrotem w siebie.
- Silna dziewczyna, nie boi się - powiedziała, wskazując na roześmiane niemowlę. Carol pokręciła głową, odstawiając na ciemną komodę tacę, którą ze sobą przyniosła.
- Węże i dzieci to średni pomysł - stwierdziła. - A mój skarb jest pewnie głodny, prawda? - dodała delikatnie, podchodząc do kołyski, by wyjąć z niego dziewczynkę.
Jenna patrzyła na to wszystko i westchnęła, opierając się o ścianę. Zrobiło jej się wtedy trochę smutno, bo pomyślała, że ona nigdy nie będzie miała takiej rodziny. Nie tylko dlatego, że nie widziała się w roli matki. Spięcie z Martinem jakoś ją przygnębiło i utwierdziło w przekonaniu, że nie nadawała się nawet do poważnego związku. Poza tym w ogóle działo się z nią coś dziwnego...
- Co z tobą, Jenna? - zapytała siedząca w fotelu Carol, układając Dianę owiniętą w biały kocyk w swoich ramionach. - Odkąd wróciłaś, to chodzisz strasznie przygnębiona.
- Mam... Problem - odpowiedziała brunetka, opierając się o ścianę z założonymi rękoma. Miała rozpuszczone włosy, co było dla niej rzadkością i odrzuciła je z twarzy.
- Jaki? - zapytała szczerze zmartwiona Carol.
- Sama do końca nie wiem... Wiesz, że Ślizgoni są słabi w uczuciach.
Carol zaśmiała się.
- No, zważając na mojego męża... Ale jeśli masz potrzebę pogadać, to mów od razu, postaram ci się pomóc.
Jenna popatrzyła na bratową z niedowierzaniem. Pomyślała, że w życiu nie przeżyłaby w świecie, w jakim ona sama się obracała.
- Że ciebie jeszcze nie zjedli w tym świecie, Carol...
- Jakoś sobie radzimy, prawda? - powiedziała przesłodzonym głosem, uśmiechając się do karmionej przez nią córki.
Pomiędzy kobietami nastała chwila ciszy, aż do momentu, gdy Jenna nie potrafiła już wytrzymać. Musiała z kimś o tym porozmawiać.
- Carol... Co się robi, jak się kogoś lubi? - zapytała Jenna, unikając jej wzroku i drapiąc się po nadgarstku.
- Co? - wydusiła Carol. - Ale, że... Tak lubi, w sensie ktoś ci się podoba?
- Nie... Tak po prostu, lubi - wyjaśniła Jenna. - Ja lubię... Mało osób poza naszą rodziną i trudno mi, gdy... Polubię kogoś nowego.
Widać było, że Carol miała zupełnie inne zdanie na temat tego lubienia, ale nie skomentowała. Poprawiła ułożenie Diany w jej rękach i zaczęła mówić:
- No wiesz. Spędza się z kimś czas, na przykład. Sporo czasu.
- Nie o to mi chodzi... - odparła zakłopotana Jenna. - Po prostu... Ech, nieważne.
- Jenna, spokojnie, po kolei...
- Nie, Carol, to nie był jednak dobry pomysł - stwierdziła Jenna, kręcąc głową. - Ja chyba wrócę już do domu, wiesz. I tak wam za dużo przeszkadzam...
Jenna jak powiedziała, tak zrobiła i prędko wróciła do swojego mieszkania. Czując się jakoś wybitnie pusto, rzuciła się na łóżko i zamknęła oczy. Kilka chwil później zerwała się jednak, bo usłyszała, jak ktoś puka jej w okno - to była nieznana jej sowa, uderzająca dziobem o szybę. Na parapecie przed nią leżała jakaś paczka.
- A to co? - zapytała zdziwiona Jenna, bo nie spodziewała się niczego. Wstała i podeszła do okna, zabrawszy z szafki nocnej kawałek starego herbatnika. Dała go sowie i pogłaskała ją, a następnie odebrała paczkę owiązaną w cienki, brązowy papier.
Nie było tam jej adresu, a jedynie imię i nazwisko - zgadywała, że sowa musiała zostać jakoś naprowadzona magią. Rozerwała papier i westchnęła z zaskoczenia, bo zobaczyła coś, czego się nie spodziewała.
Fantastyczne Zwierzęta i Jak Je Znaleźć. Newt Scamander
Pogapiła się na książkę przez chwilę, a potem, wciąż z rozdziawioną buzią, otworzyła tom. Coś w niej drgnęło, gdy zobaczyła dedykację na stronie tytułowej:
Dziękuję za pomoc. Pewnie jej nie potrzebujesz, ale to pierwszy egzemplarz, dla Ciebie.
N.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro