Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22🐍

Newt kochał swojego brata, ale do domu zawsze zapraszał go dosyć niechętnie. Tym razem czuł, że czekała go reprymenda, bo Tezeusz jako Auror zapewne miał już więcej lub mniej informacji o wszystkim, co wydarzyło się w Nowym Jorku.

Przewidywania Newta okazały się słuszne. Ledwo przywitał się z bratem kilkanaście dni po powrocie i zaproponował mu herbatę, gdy ten zaczął go przepytywać.

- Co ty narobiłeś w tym Nowym Jorku, Newt? - zapytał Tezeusz, siadając przy stole. - Wszyscy już o tym szumią, departament przez chwilę myślał, że to ja...

- Uratowałem świat czarodziejów od ekspozycji - odparł Newt spokojnie, wyciągając dwa kubki z szafki nad sobą.

- Słyszałem o tej sytuacji z gromoptakiem, a coś jeszcze? W ogóle co ci strzeliło do głowy, żeby go tam zabierać?

- Chciałem go wypuścić, był przemycany - powiedział zniecierpliwiony Newt, wciąż stojąc tyłem do brata. Wiedział i tak, że tamten go nie zrozumie, bo Tezeusz był za bardzo przywiązany do Ministerstwa i ich zasad.

- A poza tym dużo... Się działo - dodał wymijająco, różdżką wstawiając wodę na gaz.

Tezeusz westchnął. On też dobrze znał brata i zdawał sobie sprawę, że więcej zapewne nie wyciągnie, więc postanowił zmienić temat.

- Przyjdziesz do nas na kolację niedługo? - zapytał już nieco milej.

Newt na moment odwrócił się od kuchenki, by spojrzeć na brata ze zdziwieniem, bo wiedział, że tamten też mieszkał sam.

- Do was?

- Och, właśnie... Leta i ja zaręczyliśmy się - wyjaśnił Tezeusz, zdawszy sobie sprawę, że jego brat jeszcze o tym nie wiedział.

Newt upuścił swoją różdżkę na blat z zaskoczenia, ale prędko się pozbierał.

- Gratu... Gratulacje. Przekaż Lecie... - wydusił wreszcie, odwracając się znowu przodem do blatu. Miał prawo być zdziwiony; w końcu nie codziennie człowiek dowiadywał się o zaręczynach własnego brata i przyjaciółki z dzieciństwa.

- Dziękuję - odparł nieco speszony jego reakcją Tezeusz. - To świeża sprawa, zaledwie kilka dni temu... - dodał, chcąc się jakby wytłumaczyć, czemu nie powiedział mu o tym wcześniej.

Newt tylko pokiwał głową. Pomiędzy braćmi zapadła nieco niewygodna cisza, przerywana jedynie odgłosami kuchenki gazowej. Tezeusz nie był w stanie tego znieść, więc zapytał po chwili namysłu:

- A ty znalazłeś kogoś?

To pytanie zwaliło Newta z nóg jeszcze bardziej niż wcześniejsza informacja. Przełknął ślinę i wrócił do herbaty.

- Ja? Nie, znaczy... Nie - wypalił bez namysłu, unikając wzroku brata.

Tezeusz uniósł brwi.

- Znaczy?

- Znaczy... Ktoś jest - wydusił Newt, a następnie szybko się poprawił. - Ale nie ma.

- W tym Nowym Jorku? - dopytywał zaintrygowany Tezeusz. Czyżby jego mały braciszek dorastał? Jeśli tak, to musiał się tego dowiedzieć.

- Nie ma nikogo. - Newt chciał ukrócić temat, wyłaczając gaz, bo czajnik zaczął już gwizdać.

- No teraz się nie nabiorę - stwierdził Tezeusz z uśmiechem, zakładając ręce. Newt westchnął.

- Nie mam nikogo. Można tylko powiedzieć, że...

- Że?

- Że... Tęsknię. Trochę.

Choć te słowa były prawdą, Newt zastanawiał się, co by powiedział Tezeusz, gdyby mu przyznał, że "trochę tęsknił" za osobą, którą jego brat traktował jak kryminalistkę.

- W ogóle, muszę teraz przede wszystkim przygotować się do wydania książki. Mam już pierwsze egzemplarze, niedługo będzie podpisywanie... - dodał pospiesznie, wlewając wrzątek do jednego z kubków, zanim Tezeusz mógł zacząć dalej dopytywać. - I będę potrzebował kogoś do pomocy przy zwierzętach...

- Ech, ja też właśnie szukam asystenta albo asystentki... - odparł Tezeusz z frustracją. - Ale ciężko teraz o kogoś z kwalifikacjami Aurora kto chce pracować. Ludzie się boją.

- Grindelwald jest już w więzieniu w Ameryce - stwierdził Newt, stawiając przed Tezeuszem kubek z dymiącym napojem.

- Grindelwald? A, no tak, w międzyczasie spotkałeś Grindelwalda?

- Mniej więcej - odparł Newt, zajmując miejsce obok brata z własnym kubkiem, znowu ucinając temat.

W tym samym czasie osoba, za którą Newt "trochę tęsknił" siedziała w domu swojego bliźnka i bawiła się ze swoją bratanicą.

- Jenna, znowu? - powiedziała zrezygnowana Carol, wchodząc do pokoju córki i widząc szarego węża dyndającego nad kołyską jej dziecka. - Wystraszysz ją.

Malutka Diana zaśmiała się, a Jenna syknęła, spełzła z kołyski i przemieniła się z powrotem w siebie.

- Silna dziewczyna, nie boi się - powiedziała, wskazując na roześmiane niemowlę. Carol pokręciła głową, odstawiając na ciemną komodę tacę, którą ze sobą przyniosła.

- Węże i dzieci to średni pomysł - stwierdziła. - A mój skarb jest pewnie głodny, prawda? - dodała delikatnie, podchodząc do kołyski, by wyjąć z niego dziewczynkę.

Jenna patrzyła na to wszystko i westchnęła, opierając się o ścianę. Zrobiło jej się wtedy trochę smutno, bo pomyślała, że ona nigdy nie będzie miała takiej rodziny. Nie tylko dlatego, że nie widziała się w roli matki. Spięcie z Martinem jakoś ją przygnębiło i utwierdziło w przekonaniu, że nie nadawała się nawet do poważnego związku. Poza tym w ogóle działo się z nią coś dziwnego...

- Co z tobą, Jenna? - zapytała siedząca w fotelu Carol, układając Dianę owiniętą w biały kocyk w swoich ramionach. - Odkąd wróciłaś, to chodzisz strasznie przygnębiona.

- Mam... Problem - odpowiedziała brunetka, opierając się o ścianę z założonymi rękoma. Miała rozpuszczone włosy, co było dla niej rzadkością i odrzuciła je z twarzy.

- Jaki? - zapytała szczerze zmartwiona Carol.

- Sama do końca nie wiem... Wiesz, że Ślizgoni są słabi w uczuciach.

Carol zaśmiała się.

- No, zważając na mojego męża... Ale jeśli masz potrzebę pogadać, to mów od razu, postaram ci się pomóc.

Jenna popatrzyła na bratową z niedowierzaniem. Pomyślała, że w życiu nie przeżyłaby w świecie, w jakim ona sama się obracała.

- Że ciebie jeszcze nie zjedli w tym świecie, Carol...

- Jakoś sobie radzimy, prawda? - powiedziała przesłodzonym głosem, uśmiechając się do karmionej przez nią córki.

Pomiędzy kobietami nastała chwila ciszy, aż do momentu, gdy Jenna nie potrafiła już wytrzymać. Musiała z kimś o tym porozmawiać.

- Carol... Co się robi, jak się kogoś lubi? - zapytała Jenna, unikając jej wzroku i drapiąc się po nadgarstku.

- Co? - wydusiła Carol. - Ale, że... Tak lubi, w sensie ktoś ci się podoba?

- Nie... Tak po prostu, lubi - wyjaśniła Jenna. - Ja lubię... Mało osób poza naszą rodziną i trudno mi, gdy... Polubię kogoś nowego.

Widać było, że Carol miała zupełnie inne zdanie na temat tego lubienia, ale nie skomentowała. Poprawiła ułożenie Diany w jej rękach i zaczęła mówić:

- No wiesz. Spędza się z kimś czas, na przykład. Sporo czasu.

- Nie o to mi chodzi... - odparła zakłopotana Jenna. - Po prostu... Ech, nieważne.

- Jenna, spokojnie, po kolei...

- Nie, Carol, to nie był jednak dobry pomysł - stwierdziła Jenna, kręcąc głową. - Ja chyba wrócę już do domu, wiesz. I tak wam za dużo przeszkadzam...

Jenna jak powiedziała, tak zrobiła i prędko wróciła do swojego mieszkania. Czując się jakoś wybitnie pusto, rzuciła się na łóżko i zamknęła oczy. Kilka chwil później zerwała się jednak, bo usłyszała, jak ktoś puka jej w okno - to była nieznana jej sowa, uderzająca dziobem o szybę. Na parapecie przed nią leżała jakaś paczka.

- A to co? - zapytała zdziwiona Jenna, bo nie spodziewała się niczego. Wstała i podeszła do okna, zabrawszy z szafki nocnej kawałek starego herbatnika. Dała go sowie i pogłaskała ją, a następnie odebrała paczkę owiązaną w cienki, brązowy papier.

Nie było tam jej adresu, a jedynie imię i nazwisko - zgadywała, że sowa musiała zostać jakoś naprowadzona magią. Rozerwała papier i westchnęła z zaskoczenia, bo zobaczyła coś, czego się nie spodziewała.

Fantastyczne Zwierzęta i Jak Je Znaleźć. Newt Scamander

Pogapiła się na książkę przez chwilę, a potem, wciąż z rozdziawioną buzią, otworzyła tom. Coś w niej drgnęło, gdy zobaczyła dedykację na stronie tytułowej:

Dziękuję za pomoc. Pewnie jej nie potrzebujesz, ale to pierwszy egzemplarz, dla Ciebie.
N.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro