81🐍
Newt nie znał Żanety zbyt dobrze, jednak jak dotąd jawiła mu się jako bardzo spokojna, miła, ułożona kobieta. To wrażenie wyparowało jednak w przeciągu kilku sekund, gdy zobaczył, jaki raban zrobiła w niemieckim Ministerstwie Magii w związku ze zniknięciem Tezeusza i Jenny. Zarówno młodszy ze Scamanderów, jak i jego pozostali towarzysze mieli wrażenie, że Żaneta byłaby wtedy w stanie pokonać samego Grindelwalda, jeśli to mogłoby pomóc ich sprawie.
- Jakim prawem przetrzymujecie szefa brytyjskich Aurorów?! - wrzeszczała na mężczyznę z Ministerstwa, idąc pospiesznie przez zielonkawy, oszkolny korytarz, a za nią ciągnęli się wszyscy pozostali. - To jest zamach na suwerenność Zjednoczonego Królestwa!
- Nikogo nie przetrzymujemy - odparł Niemiec, zatrzymując się przy jednym z biurek, czym tylko wzniecił jej gniew.
- Macie brytyjskiego magizoologa i szefa brytyjskich Aurorów, a ja jestem jego zastępczynią i żądam ich wydania, natychmiast. - Żaneta uderzyła dłonią w blat, zaskakując swoich sojuszników.
- Nie możemy wydać kogoś, kogo nigdy nie mieliśmy w naszym areszcie - odparł, po czym zwrócił się po niemiecku do jakiegoś przechodzącego mężczyzny.
Po twarzy Żanety było widać, że to przelało czarę goryczy. Przestawiła się na niemiecki, a wtedy dla swoich towarzyszy zaczęła brzmieć jeszcze groźniej.
- Wczoraj wyprowadzenie tych ludzi widziało kilkadziesiąt osób, niech pan sobie ze mnie nie żartuje - syknęła, na co mężczyzna spojrzał na nią wielkimi oczami.
- O, mówi pani po niemiecku? - odparł w swoim ojczystym języku.
Żaneta założyła ręce na piersi, po czym uśmiechnęła się perfidnie.
- Tak się niefortunnie składa.
Mężczyzna jeszcze chwilę próbował otrząsnąć się z szoku, że odpowiadała mu po niemiecku, po czym prędko się opanował.
- Może pani się tu kłócić w każdym języku. My nie mamy tych osób.
- W takim razie zaraz skontaktuje się z brytyjskim Mi...
- Tam! - krzyknął nagle Jacob, wskazując na korytarz. - To ten facet! On ich wyprowadzał! On wie, gdzie oni są!
Nikt nawet nie próbował kwestionować słów Kowalskiego - cała czwórka rzuciła się w pogoń za wskazanym mężczyzną przez długi korytarz, krzycząc do niego nieustannie, jednak on nawet się nie odwrócił. Ostatecznie stanęli jak wryci, gdy zamknięto im przejście przed nosem. Żaneta wydała z siebie okrzyk frustracji.
- Naślę tu całe brytyjskie ministerstwo jeśli będzie trzeba - syknęła niepodobnym do siebie głosem, oddychając ciężko. - Międzynarodowe prawo jest jasne, nie można tak po prostu zamykać szefów bezpieczeństwa innych krajów, to jest jak wypowiedzenie wojny.
- Tego akurat chce Grindelwald, więc... - wtrąciła Eulalie z dobrymi intencjami, za co Żaneta spiorunowała ją wzrokiem. Widać było, że chciała coś powiedzieć, jednak ostatecznie wzięła głęboki wdech i przeniosła swoją uwagę na Newta, który wciąż wyglądał na kompletnie podłamanego.
- Nie martw się, Newt. - Położyła dłoń na jego ramieniu. - Wyciągniemy ich. Skoro Tezeusza nie ma, to teraz ja jestem legalnie szefem brytyjskich Aurorów i dużo mogę. Gdyby Travers tu był, dostałby szału.
- To co teraz robimy? - zapytał Jacob, a Żaneta na chwilę zawiesiła na nim wzrok.
- Wychodzimy stąd - zadecydowała stanowczo. - Tu i tak już nam nie pomogą, a zresztą ja Niemca o pomoc się prosić nie będę.
Jak powiedziała Żaneta, tak zrobili, a zmierzając do wyjścia z niemieckiego Ministerstwa nie przestawali dyskutować.
- Mam tylko nadzieję... - Żaneta westchnęła. - Mam nadzieję, że gdziekolwiek ich nie trzymają, to...
- To nie pozabijają najpierw siebie nawzajem - dokończył Newt, wymieniając z Żanetą porozumiewawcze spojrzenia.
Młodszy Scamander nawet nie chciał próbować sobie wyobrazić swojego brata i ukochanej w jednym pokoju bez nadzoru w postaci kogokolwiek, kto potrafił uspokoić chociażby jedno z nich. Obawiał się, że to nie mogło im służyć nawet jako więźniom...
A wcale nie był daleki od prawdy.
Jenna i Tezeusz ocknęli się w potężnym, ciemnym więzieniu oświetlanym pojedynczymi światełkami, których sami nie potrafili zidentyfikować, w celi przypominającej bardziej ciemną jamę, bez krat, a jednak niemożliwej do opuszczenia.
Wisieli. Skrępowani, przywiązani do siebie plecami, głowami w dół, przez co włosy Jenny dotykały obrzydliwej podłogi, a naszyjnik od Dumbledore'a cudem nie wypadł jej spod koszulki. Kiedy już przyswoili, gdzie byli i w jakim położeniu się znajdowali, ich pierwszym instynktem mimo wszystko było zacząć się obwiniac.
- Na mnie ciąży jakaś klątwa. Przysięgam. To już trzeci raz - mówiła Jenna z niedowierzaniem. - Trzecie miasto, w którym trafiam do więzienia z kimś, kogo nie znoszę!
- O tak, ty to często trafiasz do więzienia, co? - odgryzł się mężczyzna.
- Morda w kubeł, urzędasie zafajdany! - Jenna poruszyła się gwałtownie, jakby chciała uderzyć Scamandera, którego twarzy nawet nie widziała. - Gdyby nie twoje chojrakowanie, że oho, uwaga, jestem szefem Aurorów, aresztuję was, to by nas tu nie było!
- Sama za mną polazłaś! Bez ciebie może nie przyciągnęlibyśmy uwagi!
- Och, no tak, przepraszam, że chciałam pomóc! Już się na pewno nie powtórzy! Poza tym, czy wielki pan szef Aurorów nie powinien teraz wiedzieć, jak nas stąd wyciągnąć?!
Na to Tezeusz wydał z siebie tylko jęknięcie frustracji, jakby chcąc dać jej w ten sposób do zrozumienia, że nawet nie chciał tracić sił na rozmowę z nią. Jenna już otwierała usta, by mówić dalej, gdy nagle światełko przy celi naprzeciwko nich zaczęło wygasać. Oboje patrzyli na to ze strachem, ale też i zaciekawieniem, co się stanie.
Światełko zgasło, rozległ się przerażający ryk... I wtem gdzieś z czeluści okrągłego więzienia wydostał się potwór, który pożarł jakiegoś nieszczęśliwca na ich oczach.
Oboje na moment sparaliżowało.
- Aha. I mają tu krwiożerczą mantykorę. No super. - Jenna przełknęła ślinę, nawet trochę żałując, że od razu rozpoznała kreaturę. - To przynajmniej wiemy, jak zginiemy. Szybko.
- Pani wielka magizoolog nie wie, jak poradzić sobie ze zwierzakiem? - odgryzł się Tezeusz, wiedząc, że gdyby Jenna miała rozwiązane ręce, rzuciłaby się na niego.
- Nie prowokuj mnie nawet - wycedziła, po czym nagle się uspokoiła, uświadomiwszy sobie, co tak naprawdę może za moment ją spotkać. - Nie no. Dobra, Scamander. Jak już mamy zginąć tu razem, to w ostatnich chwilach mogę udawać, że cię lubię. Już mi wszystko jedno.
- Że też mój brat cię tu ściągnął. - Tezeusz ciężko wypuścił powietrze. - Świetny pomysł to był, od razu widać.
- Zaraz cię sama zamorduję, Scamander. Ty w ogóle żyjesz jeszcze tylko dlatego, że ja naprawdę kocham twojego brata, i nie chcę dla niego źle, i...
Jenna urwała, bo wtedy pierwszy raz naprawdę pomyślała o Newcie... Albo o tym, co by czuł, gdyby ona i Tezeusz...
Ścisnęło ją w sercu, a w oczach natychmiast stanęły łzy. Zaczęła dziękować losowi, że mimo wszystko ważniak nie był w stanie zobaczyć jej twarzy, a ona mogła w spokoju opanowywać swoje emocje. Tylko jak je opanować, jeśli miała już nigdy nie zobaczyć swojego ukochanego?
- Właśnie dociera do mnie, że nigdy nawet nie zdążyłam mu tego powiedzieć... - Wydusiła, a pierwsza łza wydostała się z jej oka, łza, której nawet nie mogła otrzeć. - Cholera. Niczego tak nie żałuję jak tego...
Tezeusz słyszał, że drżał jej głos, po ludzku czuł, że mówiła prawdę, ale jakoś nie potrafił się tak prędko poddać.
- Wciąż jakoś nie mogę w to uwierzyć, że wy się zeszliście.
- No to trudno, ja nie potrzebuję twojej wiary. Ja tylko... Chciałabym mieć jeszcze szansę mu powiedzieć, co czuję. - Kolejna łza wydostała się z oka Jenny, niemalże dokładnie w momencie, gdy zgasło inne światełko.
Mantykora pożarła kolejnego więźnia, a to było dobrym przerywnkiem. Jenna uspokoiła się i, żeby nie załamać się zupełnie, postanowiła wrócić do wojny z Tezeuszem.
- A ty to urzędasie nie żałujesz?
- Czego?
- Że nadal nie ruszyłeś ministerialnego dupska i nie powiedziałeś nic Janet?
To pytanie wyraźnie wzięło go z zaskoczenia. Choć Jenna nie mogła zobaczyć jego twarzy, była pewna, że wyglądał na totalnie skołowanego. Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, aż wreszcie wypuścił z siebie głośne westchnięcie, stwierdziwszy, że nie miał nic do stracenia.
- Przecież nie mogę jej nic powiedzieć - wydusił wreszcie, co Jennę zdziwiło, jednak też ucieszyło.
Wreszcie poniekąd się przyznał.
- Jak to, to pan ważniak czegoś nie może?
- Ona jest nadal moją podwładną i...
- A srał to pies, Scamander! - przerwała mu sfrustrowana Jenna. - Zaraz Grindelwald wymorduje nas wszystkich, a ty się przejmujesz jakąś etyką pracy? Laska cię kocha, znosi wszystko, widzi cię codziennie i to pewnie tortura dla niej, że nic nie może z tym zrobić, bo ty się zamykasz, a ten się waha, bo huhu, podwładna. No co za łeb trzeba mieć.
Gdy tego słuchał, Tezeuszowi trudno było się z nią nie zgodzić. Ale przyznać rację Jennie Wharflock? Chciał zachować jeszcze trochę godności w tym życiu.
- Jeśli stąd wyjdziemy, to z nią porozmawiam - odparł ostatecznie, na co otrzymał prychnięcie w odpowiedzi.
- Już to widzę.
- Tobie akurat nie muszę nic udowadniać.
- Nikomu nie musisz w sumie. - Jenna westchnęła ponownie, czując, jak znowu ogarnia ją strach. - Zaraz oboje zginiemy marnie. Bez nich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro