Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31🐍

Coś jak czarny welon zaczęło zakrywać paryskie budynki i unosić się nad nimi, a z każdą chwilą przybywało tego więcej.

- O cholera... - powiedziała Jenna, rozglądając się z przerażeniem. Jasper pisnął ze strachu, a wtedy włożyła na siebie płaszcz i dała mu się schować w kieszeni.

- Słyszałam o tym... Grindelwald tak wzywa swoich ludzi - wydusiła Jenna, ściskając swoją różdżkę. - Za późno. Złapał Credence'a - dodała, spoglądając na Newta.

- Nie jest za późno. Może my pierwsi go znajdziemy - powiedział od razu Scamander.

Bez względu na wszystko, Jennę zaintrygowały te słowa. Newt zaczął iść, a ona nieświadomie ruszyła za nim.

- I dokąd chcesz pójść? - zapytała od niechcenia.

- Do francuskiego Ministerstwa Magii.

- Zwariowałeś?! - zawołała Jenna, zatrzymując go. - Oboje nie powinniśmy tu być i mamy się pchać do Ministerstwa? Znowu nas zamkną!

Może Scamander jednak był w Gryffindorze?

- Nie ma innego wyjścia - odparł Newt. - W sejfie Ministerstwa schowana jest kasetka. Może nam powiedzieć, kim naprawdę jest Credence.

- Kasetka? - Jenna uniosła brwi. - O czym ty mówisz, Scamander?

- Zaufaj mi - powiedział tylko i zaczął prędko iść przed siebie.

- To jest nienormalne - mruknęła pod nosem, kręcąc głową. Choć zdrowy rozsądek nakazwyał Jennie zostać na miejscu, serce błagało, by mu zaufała i za nim poszła - zatem tak też zrobiła. W końcu nie pierwszy raz pakowała się w kłopoty...

Doszli do jakiegoś korytarza, w którym Newt się zatrzymał i zaczął tłumaczyć, gdzie znajdowała się kasetka. Jenna nie potrafiła się jednak skupić na słuchaniu go, bo zobaczyła coś w jego dłoniach.

- Eliksir Wielosokowy? - zapytała, zastanawiając się, jak chciał go wykorzystać.

- Wystarczy, żebym wszedł do środka - wyjaśnił pospiesznie, po czym wziął łyk. Minęło kilka sekund, a delikatna twarz Newta zamieniła się w tę należącą do jego brata, Tezeusza. Jenna odruchowo zrobiła krok w tył.

- No tylko nie ta gęba. - Pokręciła głową. - Ale racja, tego ważniaka to pewnie wszędzie wpuszczają.

Newt zaśmiał się pod nosem. Akurat dokuczanie bratu nigdy mu się nie nudziło.

- A wiesz, Tezeusz lubi się przytulać - powiedział już jego głosem, co wzdrygnęło Jenną jeszcze bardziej.

- Jakoś w to nie wierzę - odparła, a następnie uniosła swoją różdżkę. - Zaczekaj, ja też muszę się jakoś zabezpieczyć. Colovaria.

Newt w ciele Tezeusza patrzył, jak Jenna zmienia kolor swoich włosów i brwi na blond, a oczu z niebieskich na brązowe. Zdecydowanie wyglądała inaczej i nie była do poznania na pierwszy rzut oka.

- To też nie potrzyma za długo niestety.

- To się pospieszymy - stwierdził Newt, jakby to nie stanowiło żadnego problemu i ruszył z nią do wejścia do Ministerstwa.

Jenna nie była zdziwiona, że dostali się tam bez problemu właśnie ze względu na przebranie Newta. Wszystko szło im świetnie, dopóki oboje nie unieśli głów, a dziewczynie mignęło kilka wspomnień przed oczami: prawdziwy Tezeusz Scamander stał na balkonie tuż nad nimi, a obok niego jakaś blondynka w płaszczu dla Aurorów, co nie zwiastowało niczego dobrego.

Tezeusz patrzył na drugiego siebie na dole w kompletnym szoku i zalążku furii malującej się na jego twarzy.

- Zaczekaj tu na mnie - powiedział do kobiety obok niego, po czym prędko ruszył na dół.

Jennę ścisnęło coś w żołądku. Była pewna, że to fatum, innego wytłumaczenia nie było. Nie zamierzała się jednak znowu oddać w ręce Tezeusza.

Razem z Newtem przyspieszyli kroku i starali się udawać, że nic się nie działo.

- Nie wiem, można się we Francji deportować na terenie Ministerstwa? - zapytał głupio.

- Jak myślisz? - odparła Jenna, starając się nie rozglądać na boki, by nie wzbudzać podejrzeń.

W tym samym momencie twarz Newta zaczęła się zmieniać z powrotem w jego własną.

- To już?! - zawołała Jenna, nie wierząc, że eliksiru było aż tak mało, po czym stanęła jak wryta. Na słupie przed nią było zdjęcie Newta, a z głośników nawoływano, że wszedł nielegalnie na teren Ministerstwa. Wiedziała, że zaraz to samo stanie się z nią i na tym skończy się ten genialny plan.

- Newt! - zawołał Tezeusz, który nagle pojawił się na korytarzu i zaczął biec za nimi.

- O nie, kolejny raz na pewno nie! - zawołała Jenna i razem z Newtem zaczęli biec przed siebie najszybciej, jak potrafili.

- No ja też nie do końca się z nim dogaduję - przyznał Newt, trzymając swoją walizkę jak najmocniej.

- Nie dziwota! - odparła Jenna od razu.

- Newt, zatrzymaj się! - wrzasnął Tezeusz.

- Jak zwykle! - stwierdził Newt.

Tezeusz posłał na nich całą górę kartonów, Jenna zatrzymała je jednak machnięciem różdżki w powietrzu, a Newt jej pomógł. Zatrzymali się wszyscy, dwoje naprzeciw jednego, a wtedy zaklęcia Jenny na jej ciele przestały działać.

Tezeusz rozpoznał ją od razu, co o mało nie przyprawiło go o zawał. Nie wierzył, że to ona stała tam z jego bratem. Nastała chwila napiętej ciszy, w czasie której patrzyli na siebie w szoku i oczekiwaniu na to, co zrobi druga strona. Jenna stwierdziła, że było jej już wszystko jedno i przypomniała sobie zaklęcie, którego nauczył ją Martin.

- Zawsze chciałam to zrobić. - Dziewczyna wycelowała różdżką w Tezeusza i jeden, szybki świst sprawił, że starszego Scamandera wcisnęło w krzesło, liny związały mu ręce, a on sam wyjechał z pomieszczenia do tyłu.

Newt patrzył na to z otwartą buzią.

- To chyba najlepszy dzień w moim życiu - stwierdził, mimo wszystko wywołując u Jenny szeroki uśmiech.

- Mogę powiedzieć to samo - odparła, patrząc z dumą na swoje dzieło. Newt odesłał kartony na ich miejsce i oboje zaczęli uciekać dalej, szczęśliwi z przebiegu wydarzeń, choć nadal w niebezpieczeństwie.

Dotarli wreszcie do kobiety, która pilnowała wejścia do wszystkich kasetek.

- W czym mogę służyć? - zapytała po francusku, najwyraźniej nie podejrzewając ich o nic.

Jenna odczuwała zaskoczenie - nie sądziła, że lekcje francuskiego, do których zmuszała ją jej matka w dzieciństwie, by wyrosła na "damę" kiedykolwiek się jej do czegoś przydadzą.

- Tak a więc, to jest Leta... - zaczął Newt, ale Jenna dyskretnie kopnęła go w nogę. Ten plan był beznadziejny, bo w żadnym stopniu nie przypominała Lety, ale mogła go trochę uratować.

- Jestem Leta Lestrange, a to mój narzeczony - powiedziała po francusku, uśmiechając się do kobiety, choć w środku rozdzierało jek serce. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie musiała wypowiedzieć takie słowa.

Wtedy to Newt spojrzał na nią wielkimi oczami, gdyż nie spodziewał się po niej znajomości francuskiego. Przypomniał sobie też wtedy, że ona wciąż myślała, że był zaręczony z Letą i jeszcze jej tego nie wyjaśnił...

- Wejdźcie - powiedziała kobieta, przez co Jennie spadł kamień z serca. W głowie obiecała sobie, że może nawet podziękuje matce za ten francuski.

Weszli do środka i znaleźli się w wyjątkowo ciemnym pomieszczeniu. Mieli szukać kasetki, Newt jednak nie chciał tracić czasu. Zrozumiał, że do Jenny musiał podejść trochę jak do zwierzęcia, które wcześniej zraziło się do ludzi i trzeba było na nowo zdobyć jego zaufanie.

- Jenna, w sprawie tego narzeczonego, to... - zaczął szeptem, ale dziewczyna od razu mu przerwała:

- A tak. Cieszę się z waszego szczęścia, bardzo nawet. Leta to świetna dziewczyna.

Jej słowa ociekały sarkazmem, bo był to jej mechanizm obronny. Nie chciała słuchać o tym, że mogą być przyjaciółmi, nie chciała...

- Nie, chodzi o to, że...

- Lumos - Jenna przerwała mu ponownie, unosząc różdżkę. - Lestrange - szepnęła, wysyłając w ten sposób światełko na poszukiwanie kasetki. Zaczęła za nim podążać, a Newt za nią, wciąż próbując się wytłumaczyć.

- Jenna, jeśli chodzi o Letę, to...

- Mówiłam ci już, że się cieszę! Chętnie przyjdę na ślub, o ile mnie zaprosicie - odparła, czując, że głos zaczynał jej drżeć. Nie chciała się rozpłakać za żadne skarby, ale było blisko, czego nie rozumiała: płakała naprawdę rzadko.

- Proszę cię, nie ciesz się - powiedział nagle Newt, sprawiając, że Jenna się zatrzymała. Nie spodziewała się od niego tak stanowczego tonu, jakim wypowiedział tamte słowa.

Światełko zatrzymało się razem z nimi, a Newt jakby zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.

- O nie, nie, nie, przepraszam, ja nie... Oczywiście... - Tu wypadła mu różdżka i niezręcznie ją podniósł. Oczywiście możesz się cieszyć, bo chyba jesteś szczęśliwa, i to jest wspaniałe.

Jenna znowu poczuła, że zaraz mogą polecieć jej łzy z oczu. Już od dawna nie była prawdziwie szczęśliwa i kiedy stała tam naprzeciw niego w tych ciemnościach, była tego pewna.

- Ale próbuję ci powiedzieć, że... Chcę, żebyś się cieszyła, ale nie chcę, żebyś się cieszyła, że ja się cieszę, bo ja nie jestem... - urwał na moment, a Jenna patrzyła na niego i słyszała każde uderzenie swojego serca. - Szczęśliwy.

Gdy dokończył, Jenna zadrżała. Jak to nie był szczęśliwy?

- Ale...

- Ani zaręczony - powiedział wreszcie, zwalając ją tym z nóg. Wszystko, co wydarzyło się przez ostatnie dwa miesiące nagle obróciło się w proch.

- Co takiego? - wydusiła Jenna z oczami wielkimi jak galeony.

- W tej głupiej gazecie wszystko pomieszali. Mój brat się żeni z Letą szóstego czerwca, a ja mam być jego świadkiem, co jest... Jakby... Średnio zabawne.

To się dobrali, pomyślała Jenna, zaczynając odczuwać w sobie tyle emocji, że trudno było jej je opanować. Z jednej strony miała ochotę skakać ze szczęścia, że Newt jednak nie był ze znienawidzoną przez nią dziewczyną czy jakąkolwiek dziewczyną, a z drugiej krzyczeć na niego, że nie powiedział jej o tym wcześniej.

Na Newta jednak nie dało się krzyczeć, więc wygrała radość... A zaraz po tym pojawiły się kolejne wątpliwości i strach.

- Myśli, że ty chcesz ją odzyskać...?

Newt nie odpowiedział, nieświadomie rozdzierając serce Jenny, która uznała to za potwierdzenie.

- Przyjechałeś tu, żeby ją odzyskać? - zapytała ponownie, już ze łzami w oczach.

- Nie, jestem tu... - Newt urwał i zauważył, że jej oczy błyszczały. Wtedy przypomniała mu się inna rzecz.

- A wiesz, że masz oczy zupełnie jak...

- Jak co? - szepnęła Jenna, patrząc na niego wyczekująco. Myślała, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.

- Nie wolno mi powiedzieć - odparł, unikając jej wzroku.

- Oj, przestań, bo ty się akurat trzymasz zasad - powiedziała Jenna, której ciekawość była już rozpalona.

Newt schylił się nagle, postawił walizkę i z kieszeni wyjął jakiś pogięty kawałek papieru.

- Mam tu... To jest tylko twoje zdjęcie wycięte z jakiejś gazety, ale tu... Ciekawe, ale twoje oczy w druku gazetowym... W rzeczywistości mają w sobie coś takiego, co wygląda... Wygląda jak ogień w wodzie, w dziwnej wodzie...

Newt plątał się w swoich słowach, a Jenna nawet nie próbowała już powstrzymywać płaczu. Sam fakt, że nosił ze sobą jej zdjęcie sprawiał, że miała ochotę się roztopić, bo nikt nigdy nie zrobił dla niej czegoś takiego, nawet Martin.

- A widziałem coś takiego tylko... Widziałem coś takiego tylko u...

- Salamander - dokończyła Jenna, która doskonale znała przecież ich specyfikę. Otarła łzy rękawem, nie wierząc w to, co się działo. Mogła powiedzieć, że pierwszy raz od miesięcy była... Szczęśliwa.

Newt uniósł na nią wzrok, zupełnie zszokowany i już chciał coś powiedzieć, gdy oboje usłyszeli jakiś trzask. Nie było czasu na dalsze pogaduszki.

- Spadamy - szepnęła Jenna i złapała go za nadgarstek, a następnie pociągnęła w jedną z alejek pełnych kasetek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro