Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3🐍

Roger i Carol Wharflock spędzali spokojne popołudnie w swoim londyńskim domu, opiekując się swoją kilkutygodniową córką. Dziewczynka jak dotąd była wyjątkowo spokojnym dzieckiem i nie sprawiała im wielu kłopotów, mimo tego małżeństwo trwało w jakby napiętej atmosferze po obiedzie z poprzedniego dnia, który zakończył się spektakularnym wyjściem Jenny z domu po kłótni z matką.

Mała Diana ledwo co się obudziła i Carol stała w eleganckim, ustrojonym głównie na brązowo i zielono salonie, kołysząc dziewczynkę w ramionach. Jej mąż siedział przy stole i pracował nad jakimś artykułem do Proroka Codziennego, aż kobieta wyrwała go z transu.

- Twoja mama nie powinna traktować tak Jenny - powiedziała Carol znikąd, tuląc do siebie córkę. - Zresztą, ona w ogóle chyba ostatnio ześwirowała. Już pomijając te jej plany na naszą Dianę...

- Daj spokój, Carol, nie damy jej nic ustawić co do Diany - powiedział Roger stanowczo, po czym westchnął. - A Jenna... Cóż, matka nigdy się z nią świetnie nie dogadywała. Wiesz, ona jest typem, który ma nastoletni bunt przez całe życie. A odkąd mama jeszcze naciska na to, żeby Jenna znalazła sobie męża, to...

Wypowiedź Rogera została przerwana przez pukanie do frontowych drzwi. Mężczyzna od razu wstał.

- Otworzę - poinformował, na co jego żona skinęła głową. Ich córka kichnęła niemal w tym samym czasie, przez co Carol straciła na moment zainteresowanie gościen.

- Oj, na zdrówko, skarbie - wyszeptała do niej, po czym pocałowała ją w jej małą główkę. Kobieta była na tyle skupiona na córce, że nie zauważyła, że ktoś pojawił się w salonie.

- Cześć wam - usłyszała znajomy głos, a gdy uniosła głowę i zobaczyła stojącą w wejściu do salonu Jennę w wysokim, czarnym kucu, uśmiechającą się pod nosem. - Przyszłam się pożegnać.

Carol spojrzała na nią trochę smutno.

- Czyli to już?

Jenna poprawiła bransoletkę z rzemyków na swojej lewej ręce, jednocześnie dając Carol zobaczyć mały tatuaż z czarnym wężem, który jakby wił się po kciku dziewczyny.

- Mój statek wypływa jutro - odparła brunetka. - Nie wiem, kiedy wrócę.

- Masz pozwolenie na różdżkę i w ogóle? - zapytała Carol, na co Jenna ukryła cichy chichot.

- Och, Carol, przecież ja wszystko zawsze w stu procentach legalnie - powiedziała rozbawiona brunetka trochę z sarkazmem, ale tak, żeby bratowa tego nie wyczuła. W tym samym czasie Roger stanął przy swojej bliźniaczce i położył ręce na jej ramionach.

- Uważaj tam na siebie, Jennie - powiedział do siostry, a ta spojrzała na niego zmrużonymi oczami.

- Och, braciszku, chciałabym przypomnieć, że to ja jestem starsza i umiem o siebie zadbać - odparła mu Jenna, po czym lekko zdzieliła go w głowę.

- Do końca życia będziesz mi wypominać te osiem minut? - zapytał Roger, a brunetka pokiwała głową.

- Do końca - odparła, po czym objęła swojego brata mocno. - Do zobaczenia, Roger.

Po tym Jenna podeszła do Carol i Diany. Brunetka objęła kobietę jedną ręką, a potem stanęła tak, by widzieć twarz malutkiej dziewczynki.

- Cześć, młoda - powiedziała z uśmiechem, łaskocząc Dianę po nosku, przez co dziecko się zaśmiało. - Kiedyś ciotka cię weźmie ze sobą. Coś ci przywiozę - dodała, po czym w końcu podeszła do drzwi i westchnęła.

- No cóż, żegnam! Powodzenia z wiedźmą! - krzyknęła Jenna, po czym odeszła.

Następnego dnia kobieta wstała wcześnie rano, by upewnić się, że wszystko spakowała na swoją podróż do Ameryki. Swoją różdżkę schowała w wysokim, brązowym bucie, uprzednio zaczarowawszy własny bagaż tak, by mugole nie byli w stanie wykryć rzuconych na niego zaklęć, które go rozszerzały. Jenna była gotowa dosłownie na wszystko - spakowała ze sobą nawet swoją miotłę, tak na wszelki wypadek.

Brunetka była jedną z pierwszych pasażerek, która weszła na wielki, transatlantycki statek w porcie w Southampton. Była tam wcześnie, bo nie chciała się pchać między ludźmi. Pozostawiwszy swój bagaż w szafce, oparła się o burtę, przyglądając się kolejnym wchodzącym na statek pasażerom.

Zaczęła myśleć o tym, co czekało ją w Nowym Jorku. Praca z Obskurodzicielami nie należała do łatwych, przyjemnych ani bezpiecznych, jednak w brunetkę uderzało to, że nadal nie znaleziono na to żadnego rozwiązania... Jako ambitna Ślizgonka była zdeterminowana to zrobić.

Nagle z zamyślenia wyrwał Jennę widok jednego z pasażerów w niebieskim płaszczu i jasnobrązowych włosach. Przy pierwszym spojrzeniu jeszcze nic nie zrozumiała, ale za drugim razem w jej głowie jakby ktoś przełączył jakiś pstryczek.

- O cholera, Scamander... - szepnęła sama do siebie, patrząc, jak on podaje swój bilet do kontroli. - Czyli naprawdę płynie do Stanów...

Ostatnim razem widzała go pod koniec mugolskiej wojny, gdy zajmował się smokami na froncie wschodnim. Nie rozmawiali jednak ze sobą, a dziewczyna wątpiła, że on w ogóle ją tam widział i że miał jakieś pojęcie o tym, kim była, poza "byłą współlokatorką Lety Lestrange". Ale nie mogła się mylić - to na pewno był on.

Jenna gapiła się na magizoologa wielkimi oczami, nie dowierzając, że znalazł się akurat na tym samym rejsie. Miała wtedy niemal całkowitą pewność, że zmierzał do Nowego Jorku w tym samym celu, co ona - w końcu poradził już sobie z Obskurodzicielką w Sudanie, więc w Amryce mógłby również tego dokonać.

W Jennie obudziła się wtedy ambicja Ślizgonki i chęć bycia lepszą od Puchona. Postanowiła sobie znaleźć Obskurodziciela jako pierwsza i sama sobie z nim poradzić.

Nie mogła się jednak dłużej nad tym zastanawiać, bo Scamander pozytywnie przeszedł kontrolę i został wpuszczony na pokład. Brunetka nie chciała zostać przez niego zauważona, więc prędko schowała się pod jednym z balkonów, spod którego mogła go obserwować.

Wszyscy pasażerowie oddawali swoje bagaże do specjalnie przygotowanych na przechowywanie szafek, podczas gdy Scamander po prostu usiadł na ławce i położył swoją walizkę pod nią. Jennie wydało się to wyjątkowo dziwne - po co miał z nią siedzieć? Raz, że mógł skorzystać z szafek, a dwa, mógł je nawet dodatkowo zabezpieczyć magią.

- Co ty masz w tej walizce, że jej tak pilnujesz, co? - mruknęła Jenna sama do siebie, obserwując go z miejsca, z którego on nie mógłby jej zobaczyć.

Ciekawość dała górę. Brunetka schowała się w małej wnęce pomiędzy filarami pod balkonem a burtą, niewidocznej dla pasażerów. Po tym prędko zamieniła się w swoją formę animaga - białoszarego węża.

Ostrożnie i powoli przepełzła w kierunku walizki Scamandera, starając się pozostać niezauważona przez ludzi na pokładzie. Po kilku długich minutach udało jej się do niej dotrzeć (zapewne dzięki ślizgońskiemu sprytowi), a pod ławką była już bezpieczna. Jenna wpełzła na walizkę i zobaczyła na niej specyficzny przełącznik, który zmieniał jej zawartość dla mugoli i dla czarodziejów.

A to skubany... Sama sprawiłabym sobie takie cudeńko...

Jenna zauważyła też, że owa duża, brązowa, skórzana walizka była niedomknięta. Nie zastanawiała się ani przez sekundę i... Wpełzła do środka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro