Rozdział 30
Ocknęłam się we własnej sypialni. Miałam zdjętą zbroję, ale nadal byłam w swoim ubraniu. Zaczęłam się oglądać, ale nigdzie nie zauważyłam choćby najmniejszego plasterka, a co dopiero bandażu. Stwierdziłam też, że nic mnie nie boli, ani nic w tym rodzaju. Czułam się... normalnie.
Postanowiłam odnaleźć kogokolwiek z kim mogłabym porozmawiać i po wyjściu z sypialni natknęłam się na Jane i Mike'a. Uśmiechnęłam się szeroko na ich widok i mocno ich przytuliłam.
- Jak się czujesz? - zapytała Bond, na co wzruszyłam ramionami.
- Normalnie, a wy? - odparłam.
- Nie najgorzej. Lekkie draśnięcia. - powiedziała ruda.
- Walczyłem z odległości, więc nic mi się nie stało. - wyjaśnił blondyn.
- Macie duże straty? - spytałam, na co Jane głową.
- Piętnastu, może trochę więcej poległych, około trzydziestu ciężko rannych. - odpowiedział Mike.
- To dobrze. - widziałam, że przyjaciółkę coś gryzło - O co chodzi? - spojrzała na mnie niepewnie.
- Odejdziecie, prawda? - zmarszczyłam brwi słysząc liczbę mnogą, gdy ktoś nagle złapał mnie za rękę. Posłałam blady uśmiech Fisherowi.
- Odejdziemy? - zapytałam cicho, a ten tylko wzruszył ramionami.
- Decyzja należy do ciebie. - westchnęłam i spojrzałam na rudowłosą. Ona już znała odpowiedź, jej przeczucia nigdy nie zawodzą. Przytuliłam ją mocno, gdy zobaczyłam łzy w jej oczach.
- Powiedz, że nie stracimy kontaktu. - poprosiła - Obiecaj. - wzdrygnęłam się.
- Już raz miałam podobną sytuację, ale wtedy to ja byłam na twoim miejscu. - odszepnęłam jej - Nie wiem czy to się uda. Przyjaźń na odległość jest trudna, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby nadal się z tobą przyjaźnić. - obiecałam, a jej to chyba wystarczyło, bo odsunęła się i posłała mi blady uśmiech.
- Mam nadzieję. Ale powiem ci jedno: znajdź sobie tam przyjaciółkę i zacznij nowe życie. Coś mi mówi, i nie ważne jak bardzo nie chcę, żeby to było prawdą, to takie jest moje przeczucie, to będzie najlepsze wyjście. Zamknij ten rozdział i rozpocznij nowe życie w akademii. - powiedziała ale w jej głosie słychać było, że mówi to z trudem, a ja znowu ją przytuliłam.
- Będę tęsknić. - szepnęłam i odsunęłam się od niej.
- Ja też. - wymusiła uśmiech, a ja poczułam pierwszą łzę spływającą po moim policzku.
- Żegnaj, Mikey. - powiedziałam cicho i przytuliłam przyjaciela.
- Żegnaj, Ino. - odpowiedział i ścisnął mnie lekko, po czym odsunął się ode mnie - Zadzwoń czasem. Do Rico także. - uśmiechnęłam się lekko.
- Na pewno. - powiedziałam i odwróciłam się do Zack'a - Jak dotrzemy do akademii? - spytałam.
- Możemy albo się przejść, albo zadzwonię po mojego ojca, żeby po nas przyjechał. - odpowiedział, gdy ruszyliśmy korytarzem, a ja zatrzymałam się przed moją sypialnią.
- Muszę jeszcze coś załatwić. - powiedziałam, wchodząc do mojego byłego pokoju. Zdjęłam naszyjnik w kształcie róży i złożyłam go na toaletce - Już mi się nie przyda. - odparłam widząc zdziwienie Zack'a.
- Masz rację. - powiedział i sięgnął pod koszulkę, wyjmując spod niej talizman w kształcie głowy jaguara i złożył go obok mojego wisiorka - Idziemy? - zapytał.
- A co z rzeczami? - zapytałam zdziwiona.
- Dyrektor przeteleportuje je do akademii, gdy dostanie informację, że już do niej dotarliśmy.
- Okey. W takim razie tylko się przebiorę i możemy ruszać. Mam nadzieję, że masz ochotę na spacer! - powiedziałam zamykając Zackowi drzwi przed nosem i usłyszałam niezrozumiałe mruknięcie, które podejrzanie przypominało "A mam jakiś wybór?". Pokręciłam rozbawiona głową i podeszłam do szafy, po czym przebrałam się w coś niepobrudzonego krwią.
- Gotowa? - zapytał uśmiechnięty Zack i wyciągnął do mnie rękę. Również się uśmiechnęłam i przyjęłam ją.
- Czy dyrektor czeka na nas na dworze, czy powinniśmy do niego zajrzeć? - zapytałam.
- Czeka na nas. - odparł.
Po formalnych uprzejmościach wymienionych z dyrektorem, udaliśmy się w stronę drzew.
- To ty mnie uzdrowiłeś, prawda? - zapytałam, kiedy weszliśmy do lasu - Jak starczyło ci sił?
- Cóż, kiedy chciałem cię uzdrowić, część energii wracała do mnie, bo jak się później okazało, ty również uzdrowiłaś mnie. Mimo, że straciłaś przytomność, pomogłaś mi.
- Jak? - spytałam zdziwiona, a on potrząsnął głową.
- Nie mam pojęcia. Jak widać musimy się trochę poduczyć o Łowcach. - uśmiechnęłam się
- Tak, masz rację. Jesteśmy w tym trochę do tyłu. - przez chwilę szliśmy w ciszy - Trochę się boję, Zack. - szepnęłam i poczułam, że brunet się zatrzymuje.
- O co chodzi? - zapytał łagodnie i spojrzał mi w oczy.
- Tej akademii. Boję się, że mnie nie zaakceptują. - wyznałam cicho - A co jeśli to pomyłka? Że jednak nie jestem łowcą, a ten Niebiański Ogień po prostu wyczarowałam? A co jeśli... - nie dane mi było dokończyć, bo Zack zbliżył się i delikatnie mnie pocałował.
- Daj spokój, pokochają cię. - obiecał i pogłaskał mnie po policzku. Wtuliłam twarz w jego dłoń i uśmiechnęłam się.
- Nie muszą. Wystarczy, że ty to zrobisz. - powiedziałam i zaraz poczułam jego usta na swoich.
Zack pchnął mnie delikatnie na drzewo, tak że oparłam się o nie plecami. Fisher złapał mnie pod udami, żebym objęła go nogami, co też zrobiłam. Brunet wsunął rękę w moje włosy i przekrzywił lekko moją głowę, po czym zaczął całować moją szyję, na co westchnęłam z zadowoleniem.
- Kocham cię. - szepnął i przejechał palcem po mojej dolnej wardze, a ja poczułam rumieniec na mojej twarzy, więc ukryłam ją w zagłębieniu jego szyi- Co ty ze mną robisz? - zapytał i uśmiechnął się triumfalnie - Mówiłem, że to mnie pragniesz.
- Zack, nie mów, że... - przerwał mi. Chyba musiał widzieć moje przerażenie na twarzy na myśl o tym, że robił to tylko dlatego, żeby to udowodnić.
- Spokojnie, nie o to chodziło. - zapewnił i postawił mnie na ziemi.
- Chyba powinniśmy iść do akademii. - Zack wydął wargę.
- A nie możemy wrócić do tego co przed chwilą miało miejsce? - zapytał, a ja trąciłam go w ramię.
- Daj spokój, bo nigdy tam nie dojdziemy. - powiedziałam i po chwili ruszyliśmy dalej, w akompaniamencie jego śmiechu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro