Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Jak się okazało, Cuntery to przeraźliwie istoty... Może powinnam powiedzieć: demony?

Był postury zwykłego człowieka, a jego ciałem była żarząca się magma. Nie miał włosów, ani gałek ocznych. Jego głowa przypominała zwykłą czaszkę z nosem, a w miejscach oczu były palące się żywym ogniem puste oczodoły. Z ust, które nie miały warg ani języka, wyskakiwały języki ognia i były widoczne długie kły. Postawa Cuntera była zgarbiona. Ręce były zakończone ostrymi, średniej długości szponami, na których końcach błyszczała jakaś dziwna czerwona ciecz, która z nich skapywała, tak samo jak stopy. Jego nogi były ugięte jak u wilkołaków i chodził na palcach. Co jakiś czas wydawał z siebie nienaturalny skrzek, który przyprawiał mnie o dreszcze. Jak widać, Cunter polegał na swoim słuchu i węchu.

Starałam się oddychać jak najciszej, na tyle, na ile było to możliwe. Niestety, ciernie na mojej ręce obudziły się do życia, co nie uszło uwadze Cuntera.

Złapałam koniec broni, a ona w tym czasie wydłużyła się na kilka metrów. Cunter wydał z siebie przeraźliwy okrzyk i odwrócił łeb w moją stronę, po czym zaczął tu biec.

- Chcesz zatańczyć? Zapraszam. - szepnęłam i uniknęłam kuli ognia, którą we mnie rzucił.

Ryknęłam w okrzyku wojennym i uniosłam nad siebie prawą rękę, którą zataczałam koła ciernistym batem. Zaczęłam biec przed siebie i gdy byłam kilka metrów od demona, wyrzuciłam ku niemu ciernie, które owinęły go, związując mu ręce i zaczęły lśnić na niebiesko, przypominając anielską broń. Cunter krzyknął w okrzyku boleści i wyrwał się z uścisku broni, a siła tego była tak wielka, że odrzuciła mnie do tyłu. Krzycząc obróciłam się w locie i uderzyłam głową o skałę, rozbijając sobie łuk brwiowy. Adrenalina krążąca w moich żyłach nie pozwalała mi doświadczyć tego bólu, maskując go.

Chciałam podejść do mojej broni, która leżała pięć metrów ode mnie, gdy nagle dopadł mnie demon. Wbił pazury w taki sposób, że między dwoma znajdowała się moja szyja. Złapałam jeden ze szponów i próbowałam go odepchnąć, ale nie zadziałało. Demon stanął nade mną i skrzeknął mi prosto w twarz, a na moim policzku wylądowały kawałki gorącej matmy. Syknęłam z bólu, powoli tracąc oddech. Cunter uniósł drugą łapę i zamachnął się celując mu w twarz, gdy nagle w jego rękę wbił się jakiś sztylet.

Wydał z siebie swój okropny odgłos i odwrócił w stronę, z której nadleciała broń i pobiegł tam. Ktoś kto mi pomógł, zaczął odwodzić go w głąb lasu. Złapałam się za szyję i zaczęłam gwałtownie łapać powietrze. Adrenalina opadła, a ja poczułam jak głowa mi pulsuje od bliskiego spotkania z kamieniem. Poczułam, że z szyi cieknie mi krew, tak jak z obu dłoni. Jak widać poparzyły mnie jego szpony, które przypaliły mi skórę, aż do krwi.

W lesie rozległ się krzyk Cuntera, który brzmiał jak okrzyk poległego demona.

Podpełzłam do chłodnej wody i przemyłam ją rany, co dało mi minimalne ukojenie. Poczułam jak powoli tracę wszystkie siły, a oczy uciekają w głąb czaszki. Z całej siły próbowałam utrzymać się pełnej świadomości. Jak mogłam zapomnieć, o truciźnie na szponach demonów?

Nagle zza drzew wybiegła jakaś postać. Chłopak. Miał przypalone rękawy koszuli i nogawki spodni, a włosy zmierzwione. Biegł w moją stronę z przerażeniem wypisanym na twarzy. Rozpoznałam go. Zack.

Chłopak uklęknął koło mnie i potrząsnął moimi ramionami, gdy przed oczami robiło mi się ciemno.

- Ino, nie śpij. Nie możesz, błagam cię. - rozkazał łagodnie i wziął mnie na ręce - Muszę cię zanieść do szkoły, do lekarza. Złap się mnie. - polecił, więc posłusznie, resztkami sił, objęłam go za szyję - Nawet nie próbuj spać, rozumiesz? Nawet się nie waż. - zagroził, a ja nie miałam siły żeby odpowiedzieć.

Zack zaczął biec przez las, a ja patrzyłam na wodospad, aż zniknął mi z oczu. Moje powieki robiły się takie ciężkie, ale próbowałam powstrzymać je przed opadnięciem z całych sił.

Musiałam na chwilę odlecieć, bo gdy otworzyłam oczy, wpadliśmy do budynku szkoły. Słyszałam jakieś niewyraźne zdania, dobiegające z oddali, a wszystko o widziałam, zdawało się w jedną wielką kolorową plamę. Niemożliwe było rozróżnienie czegokolwiek. Nawet własnych dłoni nie potrafiłam dostrzec.

- Ina?! Co się stało?! - usłyszałam krzyk jakiegoś chłopaka, nie potrafiłam przypisać mu konkretnej osoby.  Usłyszałam jakąś odpowiedź, ale była ona dla mnie niezrozumiała.

Poczułam okropny ból i złapałam czyjąś rękę, ściskając ją, jakby była ostatnią deską ratunku.

A później nastała ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro