Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

- Jane! - krzyknęłam do fioletowookiej, która zajęła swoje stare miejsce. Gdy odnalazła mnie wzrokiem, podeszła do mojej ławki i niepewnie usiadła. Powitałam ją uśmiechem.

- Myślałam, że żartujesz. - przyznała cicho.

- Nie, nie żartowałam, jak widać. Poradziłaś sobie z książkami? - uśmiechnęła się.

- Tak. Później przyszła bibliotekarka i pomogła mi, więc całkiem szybko się uwinęłam.

- Dlaczego pomagasz w bibliotece? To znaczy, chodziło mi o to, czy to jest coś w rodzaju wolontariatu czy... - zaśmiała się widząc moje zakłopotanie.

- Spokojnie, rozumiem. Pomagam tam z własnej woli. Lubię pomagać. - podsumowała, tak po prostu.

- Jak będziesz miała jakieś zadania do pomocy, mów mi o tym. Zawsze mogę pomóc. - powiedziałam z delikatnym uśmiechem, a jej się poszerzył, a po chwili zniknął całkowicie.

- Nie mów, że to kolejny sen, w który znalazłam przyjaciółkę i zaraz się obudzę.

- To na prawdę nie jest sen. - obiecałam, po czym rozbrzmiał dzwonek.

Do sali wszedł Mike i zmarszczył brwi widząc Jane obok mnie. Posłałam mu znaczące spojrzenie i zajął wolne miejsce za mną.

- Chyba powinnam mu odstąpić. - powiedziała i chwyciła torbę, ale ja złapałam ją za ramię.

- Daj spokój! Już to przerabiałyśmy. Dasz sobie radę bez jednej lekcji ze mną, prawda? - zapytałam Mike'a, a ten tylko pokręcił głową z rozbawieniem.

- Myślisz, że nie przeżyję bez obecności twojej osoby? - spytał ze śmiechem.

- Żebyś wiedział. - odpowiedziałam i zwróciłam się w stronę nauczyciela alchemii. Tym razem teoria, bo nie ma porozkładanych kociołków, pomyślałam.

Reszta lekcji upłynęła bardzo przyjemnie. Dowiedziałam się całkiem dużo rzeczy o Jane, a ona o mnie. Okazało się, że wcale aż tak bardzo się nie różnimy i może w najbliższej przyszłości zostaniemy prawdziwymi przyjaciółkami.

Po lekcji, nadszedł czas na przemówienie dyrektora. Wszyscy zebraliśmy się w salce obiadowej, a na środku stanął dyrektor.

- Witajcie, moi mili. Zapewne domyślacie się, że moja wypowiedź będzie miała coś wspólnego ze zbliżającym się balem, ale nie do końca. Otóż ostatnio doszły do nas informacje na temat krążącego w tych okolicach niebezpieczeństwa, a dokładniej... Cuntery. - wśród uczniów przeszedł szmer - Proszę o spokój. Nie chciałbym wszczynać niepotrzebnego zamętu. Mamy znakomite zabezpieczenia i należy to wręcz do rzeczy niemożliwej, aby wtargnęły na nasz teren. - klasnął w dłonie - A teraz coś na temat balu. Za równe dziesięć dni, odbędzie się bal wiosenny. W tym roku, postanowiłem, że zaproszenia będą dostarczane pięć dni przed balem. Dostarczane? Już wyjaśniam. Każdy, kto chce zaprosić swoją wybrankę na bal, musi napisać do niej list z tą prośbą, a następnie wrzucić do tej skrzynki. - wskazał sporych rozmiarów granatowe pudło - Na kopercie ma być napisane imię oraz nazwisko adresatki. Mam nadzieję, że rozumiecie. Możecie wrzucać je już dzisiaj. Dostarczone będą za pięć dni. . Udanych przygotowań! - po tych słowach odprawił nas do swoich pokoi.

Gdy wychodziłam z sali, w tłumie mignęła mi znajoma czarna czupryna.

- Zack! - krzyknęłam, a szarooki zatrzymał się.

- Coś się stało? - spytał zaniepokojony. Pokręciłam głową.

- Po prostu chciałam zapytać, bo nie do końca rozumiem... Co to są te całe Cuntery? Nigdy o nich nie słyszałam, ani ich nie przerabialiśmy na zajęciach z potworów.

- Tak, powinniście je mieć w przyszłym roku. - wyjaśnił i ruszyliśmy korytarzem - A wracając do twojego pytania... No cóż. Cuntery są czymś w rodzaju demonów, tyle że mają określony kształt. Ich celem jest zniszczenie wymiaru magii i często atakują bezbronnych czarodziei czy inne stworzenia z naszego świata.

- Jak się przed nimi bronić? - spytałam, na co on pociągnął mnie do jakiś drzwi. Zmarszczyłam brwi - Co to jest? - uśmiechnął się półgębkiem.

- Wiesz, że mój ojciec parał się bronią, prawda? No cóż, ten budynek należał kiedyś do Łowców, ale później został przejęty przez czarodziei. - skinęłam głową - Oto jego stary schowek, do którego mam dostęp tylko ja. Mogę dać ci coś,  co pozwoli ci w salce z Cunterami. Miejmy nadzieję, że nie będziesz musiała tego użyć.

Pomieszczenie było wielkości niewielkiej łazienki w hotelu. Podłoga była pokryta dębowymi panelami, a ściany żółtą farbą, która odchodziła w niektórych miejscach. Całą powierzchnię ścian zajmowały kufry z nietypowymi podobiznami różnych potworów. Na środku stała spora drabina, dzięki której można było dosięgnąć do wszystkich skrzyń.

Zack chwycił drabinę i przesunął ją do kufrów na lewej ścianie, po czym otworzył trzecią od góry w czwartym rzędzie.

- Czy twój ojciec był łowcą? - skinął głową - I możesz się tu uczyć?

- Widzę, że wiesz, że mieszańce nie mogą tu przebywać. Dyrektor myśli, że nie utrzymuję z nim kontaktu i moi rodzice są po rozwodzie.

Pokiwałam głową, rozumiejąc, że to kłamstwo.

- Gdzieś powinienem to mieć... - powiedział szperając w skrzyni. Gdy znalazł dwa sztylety, włożył je do pochew, które zamocował przy swoim pasku.

Po chwili w jego ręce zalśniło coś złotego, co... Ruszało się! Patrzyłam wielkimi oczami na to, co pełzało po całej długości przedramienia Zack'a i miało być moją bronią.

Gdy chłopak zszedł na dół, zauważyłam, że to złote pnącza, dokładniej: ciernie. Przełknęłam ciężko ślinę i spojrzałam na niego.

- Spokojnie, to nie jest takie straszne, jak się wydaje. - zapewnił i wyciągnął w moim kierunku dłoń. Niepewnie dotknęła opuszkami palców jego dłoni, na co ciernie zareagowały jak na zaproszenie.

Po chwili poczułam jak chłodna broń zaczyna pełznąć po moim nadgarstku i zatrzymuje się w połowie drogi do zgięcia łokcia i obwija się od nadgarstka właśnie do tego miejsca, po czym zastyga w bezruchu.

- Co to jest? - zapytałam.

- Broń, która zareaguje na Cuntery. Ona się powiększy, ale to tobie przyjdzie kierowanie nią. Jest to coś, w miarę podobnego do bicza. - skinęłam mu głową i opuściłam rękę. Nie było to ciężkie i mogłabym o tym zapomnieć, gdyby nie chłód złota.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro