Rozdział 3
Weekend minął mu bardzo spokojnie, przez co zaczął zastanawiać się czy to aby nie cisza przed burzą. Tak działa świat; gdy jest zbyt dobrze zaraz potem dzieje się coś strasznego. Ot, dla równowagi. To były przyjemne dwa dni, spędził je dokładnie tak jak planował. W sobotę rano przyjechał kurier z egzemplarzami National Geographic, które zamówił w pracy; potem pół dnia odkurzał, ścierał kurze, mył podłogi, generalnie „dezynfekował" całe mieszkanie. Nie był pedantem...no może troszkę, ale dzięki temu czuł się w nim po prostu dobrze, sprzątanie go relaksowało. Włączał wtedy jeden ze swoich ulubionych albumów ( „Ten Summoner's Tales" Stinga) i pozbywał się wszystkiego co w domu było niepotrzebne. Gdy już podłogi lśniły a wyprana zasłona wypełniała pokój kwiatowym zapachem usiadł na swojej kanapie w salonie i obejrzał dwa odcinki programu o zwierzętach (powtórki z tygodnia). W ich trakcie dokończył również wino kupione na prośbę Pani Brighton, która zapewne już nieraz wygrała w Bingo i niejednego pensjonariusza poderwała. Jak wiele można się dowiedzieć z krótkiej rozmowy na schodach. Po odebraniu paczki wyskoczył również do apteki po tabletki, co prawda czuł się lepiej jednak wolał dmuchać na zimne. Nigdy nie wiadomo czy coś się nie wydarzy, coś co nie sprawi, że znów odpłynie. Wciąż miał nowych lokatorów po drugiej stronie, a to dość mocny argument, by pudełeczko Rewelium schować do apteczki w łazience.
Musiał przyznać, że Tom i Zendaya byli...specyficznymi sąsiadami; nie żeby miał jakieś spore doświadczenie ale dużo czytał, no i mieszkał w Stanach. Na razie udało mu się ustalić, że dziewczyna praktycznie tylko śpi w tym mieszkaniu; wraca grubo po północy a po jej nierównych krokach na schodach wnioskował, że również w stanie dość mocnego upojenia alkoholowego. Wychodziła kolejnego dnia około godziny ósmej i znikała na resztę dnia. Tom natomiast zostawał sam, w sobotę wyszedł do sklepu (akurat Jake odkurzał przedpokój wcale nie usłyszał brzdęknięcia kluczy i nie podskoczył do judasza) a po powrocie z dwiema siatkami nie opuszczał trzeciego piętra kamienicy. Gyllenhaala nie doszedł żaden, choćby najmniejszy dźwięk sugerujący, że ktoś w mieszkaniu numer sześć się znajduje, żadnego szurania taboretu czy kapania wody z kranu, a takie rzeczy naprawdę było słychać w starym budownictwie. Może odsypiał przeprowadzkę; jego dziewczyna nie wyglądała na osobę, który by te kartony wnosiła na piętro albo pracował zdalnie przez laptopa. Forbes opublikował trzydzieści dwa dni temu raport mówiący o tym, że siedemdziesiąt procent dwudziestoparolatków decyduje się na prace online lub zakłada własne biznesy oparte na sieci.
Niedzielę spędził na pracy z magazynami, dokończył jeden ze swoich największych projektów z czego był niezmiernie dumny. Czasami łapał się na myśleniu, że miło byłoby komuś je pokazać, podzielić się swoim dziełem, usłyszeć słowa pochwały oraz te zagrzewające do dalszego rozwoju, ale to równało się z możliwością usłyszenia tych złych, komuś mogło się to nie spodobać. Bał się, że w takiej sytuacji przestałby by tworzyć, bo opinia kogoś wbiłaby mu się mocno w głowę i cały czas przypominała, że coś jest z jego pracą nie tak. I nawet pomimo tego, że robił to tylko i wyłącznie dla siebie, lubił to, to znał siebie najlepiej; w pierwszej lepszej chwili wyrzucił by je wszystkie za okno. A jednak ta myśl jakoś wykiełkowała, pojawiła się w jego umyśle. Przez jedną malutką chwilę chciał wstać, otworzyć drzwi i zapukać do sąsiada. Oboje siedzieli w mieszkaniach sami, Zendaya znów z samego rana zbiegła w szpilkach po schodach, w modelingu nawet w niedzielę musisz być gotowy ( tak w każdy razie podawał Times). Zatem idąc tym tropem, logicznym posunięciem było spędzeniu trochę czasu razem. Niestety przypominając sobie swoje własne słowa zrezygnował zanim spróbował. Przecież sam powiedział Tomowi, że musi doładować baterie w samotności. Jakby to wyglądało gdyby dzień później stanął na jego śmiesznej wycieraczce z chęcią wypicia kawy? Wyszedłby na idiotę, który sam nie wie czego chce.
Co ciekawe, nagle przekroczenie rocznego limitu interakcji z innymi ludźmi przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Chyba po prostu chciał poznać chłopaka, odkryć dlaczego jest tak inny, dlaczego się wyróżnia, co w sobie ma, że jest jedynym człowiekiem na świecie z którym chciałby porozmawiać. Postanowił poczekać, w końcu dopiero co się wprowadził, ma pewnie wiele na głowie i raczej nie myśli o kawie z gościem obok.
W poniedziałek rano zmienił nieco swoją rutynę, zbliżał się październik co zwiastowało dość nieprzyjemną pogodę, ale za to idealną do biegania. Jasne, przyjemniej się ćwiczy przy słoneczku i przejrzystym niebie, ale tak właśnie myślała większość. Jake wolał mniej ludzi na ulicach, co było równoznaczne z mniejszym prawdopodobieństwem, że jakiś biegacz będzie mu siedział na ogonie przez całą trasę albo co gorsza będzie chciał się dołączyć. Włożył słuchawki do uszu, przypiął MP3 do gumki w dresowych spodniach i truchtem ruszył przed siebie omijając linie na chodniku. Kiedy układał sobie trasę do pracy oczywiście, że od razu pomyślał o tej do treningu na dworze. Zaraz za żółtym garbusem stojącym przy hydrancie skręcił w prawo by po dotarciu na koniec uliczki wbiec do Canoe Run Park, czyli jak już sama nazwa wskazuje miejsca dla chcących trochę się poruszać.
Zrobił jedno okrążenie nie przyspieszając zbytnio, musiał się najpierw rozgrzać. Wychodząc równiutko o szóstej miał jeszcze sporo czasu, toteż postanowił zrobić trzy pełne okrążenia z czego ostatnie już na totalnym sprincie. Ucieszył się, że właściwie oprócz starszego faceta z małym cocker spanielem nikogo w parku nie było. Specjalnie ułożona na tę okazje składanka skocznych melodii pozwalała mu się skupić na biegu a nie rozpraszać coraz to cięższym oddechem – tak mógł zaczynać każdy dzień.
W połowie drugiego kółka poczuł dziwne uczucie w okolicach karku, zupełnie jakby jego szósty zmysł się odezwał. Zwolnił delikatnie i odwrócił się za siebie co nie było dobrym pomysłem, gdyż jego zmysł się nie mylił. Ktoś za nim biegł i gdy zmienił tempo ta osoba akurat majstrowała coś przy zegarku nie zauważając co się dzieje przed nim. Jake nie zdążył nawet zareagować gdy zderzył się...
– Tom? - wydyszał totalnie zaskoczony przytrzymując chłopaka za ramiona. Ten podciągnął sobie czapkę, która z racji siły wypadkowej zsunęła mu się na oczy i widząc kto przed nim stoi również wytrzeszczył oczy.
– Hej Jake, co za zbieg okoliczności! Szukałem jakiegoś fajnego miejsca do biegania i to było najbliżej kamienicy.
– Tak, rzeczywiście jest najbliżej. - zabrał dłonie z jego ramion chwytając kabel od słuchawek które wypadły mu, gdy na siebie wpadli.
No i fantastycznie, teraz nie dość, że zapewne będą razem biegli to jeszcze będą razem wracać. Na rozmowę przy kawie był przygotowany, zastanawiał się o czym mogli by porozmawiać, miał czas na oswojenie się z tą myślą. A teraz? Nie miał go w ogóle, jezu już czuł jak atak wspina mu się po plecach.
– Wiem, że to pewnie będzie niegrzeczne – zaczął Tom – ale czy mógłbyś biec dalej w tym tempie z przodu? Udało mi się dopasować do niego, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ty; ile jeszcze zostało ci okrążeń?
Gyllenhaal zamarł. Że co proszę?! Nie chciał z nim biec...przecież zawsze ale to zawsze... każde zestawienie w magazynie sportowym o tym trąbi, że Amerykanie uwielbiają łączyć się w pary podczas ćwiczeń. Tak, on był wyjątkiem, ale jedynym! Niemożliwe by akurat jego sąsiad i to jeszcze młodszy również nim był. To się procentowo nawet nie zgadza! A może nie jest Amerykaninem?
– Um, jeszcze półtora.
– Idealnie, w ogóle przepraszam. Zagapiłem się na smartwatcha, bo mi się zawiesił pierwszy raz odkąd go kupiłem i wytrąciło mnie to z równowagi.
Chryste, mógł odetchnąć z ulgą. Chociaż zegarek się zgadzał z jego wiekiem. Chociaż tyle.
– Nic się nie stało, dlatego ja jestem wyznawcą starej technologii. – wskazał na swoją MP3.
Chłopak uśmiechnął się szeroko ukazując dołeczki w polikach. Tak, Jake zauważył je już pierwszego dnia, gdy Tom podnosił ostatni karton; teraz mógł się im przyjrzeć z bliska.
– Fajnie. Jeśli jeszcze raz mój zegarek postanowi się zaciąć, chyba się przerzucę na coś takiego. Zatem, widzimy się za półtora okrążenia.
– Tak, właśnie - odchrząknął mężczyzna, włożył z powrotem słuchawki do uszu i ruszył przed siebie.
Fakt, że osoba zanim była Tomem cholernie przeszkadzał mu w skupieniu się. Słyszał muzykę, ale zupełnie się wyłączył i nie zwracał na nią uwagi. Prychnął pod nosem, gdyż już chyba bardziej absurdalna myśl nie mogła się pojawić w jego głowie; to wszystko wyglądało tak jakby chłopak miał jakieś super moce, coś w rodzaju Jake'owego szóstego zmysłu. To było wręcz nieprawdopodobne jak idealnie go odczytywał, jak idealnie wiedział czego w danej chwili potrzebuje. Najpierw to „skorzystasz gdy będziesz chciał" a teraz „czy mógłbyś biec z przodu". Chłopak był jedną wielką chodzącą zagadką, a Gyllenhaal gdy coś zaczynał, musiał to skończyć.
Spotkali się przy łuku z pomarańczowej cegły zwieńczonym metalowym napisem z nazwą parku. Tom dysząc tak jakby miał zaraz wypluć swoje płuca oparł się o niego przecierając dłońmi czerwoną twarz.
– Gościu... - tyle udało mu się wyrzucić na jednym oddechu – Nie mówiłeś nic o... – jęknął naciągając się – sprincie...
Jake nie mógł powstrzymać się od chichotu; Tom wyglądał uroczo.
– Zawsze ostatnie kółko robię najszybciej.
Sąsiad dźwignął się o własnych nogach podskakując trzy razy zapewne chcąc powstrzymać drżenie nóg.
– Aha, muszę zapamiętać...żeby nie było, ćwiczę okay? Po prostu nie tyle co ty. Moja koszulka zmieniła kolor od potu, a twoja wygląda jakby dopiero co była ściągnięta z suszarki.
Mężczyzna oplótł odtwarzacz muzyki kablem od słuchawek i wsunął do kieszeni spodni.
– Lata praktyki.
– Chcesz powiedzieć, że będę wracał do domu z suchą koszulką za kilka lat?! - krzyknął chłopak, gdy opuścili park i szli uliczką w stronę kamienicy.
Jake ponownie zachichotał. Co się dzieję?! Tak, to na pewno jest spowodowane jego dobrym humorem po weekendzie. Bo niby czym innym? Gdy mijali żółtego garbusa i przeszli na drugą stronę, mężczyzna zaczął żałować, że droga nie była dłuższa. Wcześniejsze zakłopotanie czy panika z powodu braku tematów dawno uciekły w niepamięć, rozmowa się kleiła, żarty były śmieszne a Tom okazywał się być nad wyraz dojrzałym człowiekiem nie ma w tym ani krzty sarkazmu. Jake chyba nigdy w swoim życiu nie poznał osoby, która miałaby podobne podejście do wielu spraw, a przede wszystkim szanowała jego prywatność. Tak, sąsiad zadawał pytania, ale nie były one w żaden sposób dociekliwe czy niewygodne. Musiał przyznać, że zaproszenie na kawę ziści się szybciej niż wcześniej przypuszczał.
– Przeniosłem się tu właściwie ze względu na Zenday'e, podpisała duży kontrakt z agencją, która buduje nowy lokal, a ona już trochę w tym siedzi i ma doświadczenie – odpowiedział mężczyźnie chłopak gdy ten zapytał dlaczego wybrali akurat Richmond. - Nie zagrzałem nigdzie dobrze miejsca, jestem na etapie poszukiwania...JEZU!
Jęknął gdy wdrapali się ( w sensie Tom, Jake wszedł jak gdyby nigdy nic) na trzecie piętro.
– Zdecydowanie muszę zacząć częściej ćwiczyć...
– I tak poszło ci całkiem nieźle, gorący prysznic powinien pomóc. – uśmiechnął się i wyciągnął
klucze.
– Skorzystam jak najbardziej.– przeczesał dłonią włosy zgarniając dłuższe kosmyki z czoła, a mężczyzna nie trafił w zamek do drzwi. - A właśnie, o której wychodzisz do pracy? Oczywiście całkowicie zrozumiem jeśli już masz mnie dość, ale chcę skoczyć do kawiarni...nie pamiętam nazwy ale jest tu niedaleko...
– Kawiarnia Bernniego, mijam ją w drodze do pracy. Wychodzę punktualnie o siódmej dwadzieścia, więc zdążysz zjeść śniadanie i wziąć prysznic. Także widzimy się za...
– Dwadzieścia osiem minut, jasne jak słońce. – chłopak odczytał ze swojego zegarka stojąc w progu mieszkania.
Jake zamknął drzwi, odłożył klucze na blat i skierował do łazienki. Czy on właśnie...będzie szedł z kimś do pracy? Fakt, tylko kawałek, ale jednak. Ponownie teoria o super mocach sąsiada wyłoniła się z otchłani, przecież w miejscu w którym się rozstaną zawsze włączał muzykę. Serio, aż takie zbiegi okoliczności są normalne? W pracy to sobie obliczy na podstawie prawdopodobieństwa, ale już wiedział, że to była szansa jak jedna na milion. Takie myśli towarzyszyły mu podczas kąpieli.
Wszedł do sypialni z białym ręcznikiem zawiązanym na biodrach i opadł na łóżko. Założył bokserki, białe skarpetki i ulubione czarne jeansy. W trakcie odpowiedzi na ostatnie pytanie Toma przez milisekundę spanikował. Nie chodziło oto, że będą razem iść ale oto, że Gyllenhaal musiał, po prostu musiał wyjść równo dwadzieścia po siódmej. Jeśli ten się spóźni, zejdzie na dół i sam pójdzie do pracy. Nie brał tabletek, czuł się dobrze ale nie zamierzał przez to sobie folgować. Jeden krok za daleko i po nim, lepiej trzymać się te bezpieczne dwa z tyłu.
Niepotrzebnie się stresował, bo gdy po zjedzeniu tostów, wypiciu kawy, założeniu wygodnych sportowych butów i spakowanego wieczór wcześniej plecaka otwierał drzwi wejściowe Tom już tam stał. Z ułożonymi włosami, suchą białą koszulką na długi rękaw i jasnymi jeansami wyglądał świetnie; w ogóle nie było widać że pół godziny temu prawie czołgał się po schodach.
– Wow, szybko się regenerujesz.
Serio to powiedział?! Serio?! Na głos?!
– To dzięki dobrym radom.
Ten uśmiech sprowadzi go na manowce, czuł to w kościach. Albo od razu do piekła. Pogoda na zewnątrz była średnia, ale nie padało. Wychodząc z kamienicy mężczyzna jak zawsze omijał przerwy w płycie chodnikowej i po chwili zauważył, że chłopak robi dokładnie to samo.
– Wiesz...nie musisz tego robić, to taki mój nawyk.
– Hej, nie chcę ściągać na siebie pecha jasne? Po za tym zawsze to jakaś zabawa.
Gyllenhaal zagryzł wargę, dobrze że sąsiad był skupiony na omijaniu linii i tego nie zauważył. Coś się z jego ciałem działo dziwnego za każdym razem gdy rozmawiał albo przebywał w jego towarzystwie. A znali się przecież dopiero trzy dni, nie wspominając, że odezwali się do siebie w sumie dopiero dzisiaj nie licząc przywitania. Może to ta życzliwość tak na niego działała. Pomimo, że uczy się dzieci, że trzeba być dobrym człowiekiem, pomagać słabszym i używać zwrotów grzecznościowych życie weryfikuje to bardzo szybko i koniec końców się o tym zapomina. Najwyraźniej Tom był z tych nielicznych co o tym nie zapomnieli.
– Zaczynam żałować, że pracuję zdalnie, to miasto jest naprawdę piękne! – rzucił chłopak gdy przechodzili przez przejście dla pieszych.
Czyli miał rację co do weekendu. Uff, statystyki nie kłamały.
– To prawda, a mówię to pomimo że nigdy go nie zwiedzałem.
– Naprawdę? Nie ciekawiło cię co jeszcze się tu kryje?
– Nie przepadam za...nowymi ścieżkami, raczej trzymam się stałej trasy no chyba że coś zmusi mnie do zmiany, ale jestem dość uparty więc...
– To akurat czasami może dosłownie uratować życie - podkreślił Tom zatrzymując się przed drzwiami kawiarni. - Ale kto wie, może mnie się uda zmienić nieco twoje zdanie na ten temat.
– Próbować możesz, ale żeby nie było, że nie ostrzegałem.
Znów te dołeczki, chryste. Przestań się tak na nie gapić. Pożegnali się machnięciem dłoni, drzwi lokalu się zamknęły i mężczyzna już miał ruszyć przed siebie włączając piosenkę gdy wykonał krok w tył. A może by tak zerknąć co zamawia ? Może udało by mu się odczytać z ruchu warg żeby się nie zdemaskować ? Mógłby go zaskoczyć po kolejnym treningu, bo coś przeczuwał że to nie był ich ostatni wspólny. Wielkie och wypłynęło z jego ust po tym co zobaczył, kliknął przycisk play i kontynuował drogę do pracy.
Tom wcale nie chciał wziąć napoju na wynos czy wypić na miejscu. Bernnie widząc, że interes się kręci poszedł również w sprzedaż kawy sypanej czy rozpuszczalnej w słoiczkach. Podpisał umowę z kilkoma dostawcami oraz gdy zyski wskoczyły na całkiem niezły poziom stworzył własną markę kawy, a to wszystko podwoiło jego dochód. ( Jake doszedł do tego podczas jednego z powrotów do domu, gdzieś w okolicach stycznia). Chłopak właśnie zaopatrzył się w paczkę Dolce Vita Flavour. Po pierwsze zapamiętał nazwę, co wcale nie było takie oczywiste, ta firma nie była aż tak znana. Po drugie samo to, że pomyślał by kupić jego ulubioną a nie częstować go jakąś inną, którą prawdopodobnie sam pije było urocze. A może po prostu Jake za bardzo kombinował i to wcale nie było dla niego tylko po prostu sąsiad lubił tę samą kawę. No dobra, to już by było za wiele.
Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się. Ponownie ciepło rozlało się po jego klatce piersiowej. Nikt nigdy o niego tak nie dbał, nikt nigdy nie chciał by czuł się dobrze. Ba, nikt nigdy nie zwracał na niego uwagi. Całe życie żył w strachu, że gdy ktoś w końcu zacznie, on to szybko spieprzy. Bo był do tego zdolny, bo był inny i tak długa izolacja od kontaktów społecznych odcisnęła swoje piętno. Wątpił by dało się coś z tym zrobić, by dało się go naprawić.
Chociaż, może najwyższy czas oswoić się z myślą, że ktoś to potrafi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro