Rozdział 10
Dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem...
Raz jeden palec, a raz drugi, oba wskazujące oczywiście. Ciężkie kroki Carla, strażnika więziennego pomagają utrzymać rytm. Podnieść się. Najpierw postawić na ziemi lewą nogę, nigdy prawą, jest to udogodnienie, łóżko stoi przy ścianie, więc łatwiej jest wstać lewą stroną. Wykonać pięć kroków do zlewu, nałożyć pastę na szczoteczkę i kolistymi ruchami przez dwie minuty i dwadzieścia pięć sekund szorować zęby. Wypluć pozostałości do zlewu, odkręcić kran, przemyć buzię, oczy i miejsce za uszami. Zakręcić kran i chwycić kremowy ręcznik bez żadnego paska, wytrzeć dokładnie twarz i odwiesić go na wystający ze ściany metalowy haczyk.
Skorzystać z toalety, przebrać się w znoszony dres i skupić na ćwiczeniach. Osiemdziesiąt osiem pompek, siedemdziesiąt siedem brzuszków oraz sześćdziesiąt sześć przysiadów. Rozmasować kostkę, którą pięć dni temu więzień numer dwieście piętnaście próbował złamać, nie udało mu się, skończył w izolatce z połamanym nosem. Związać włosy czarną gumką i stanąć przy samych kratach, za trzy minuty i czterdzieści osiem sekund rozsuną się, a wszyscy więźniowie pójdą gęsiego na śniadanie. W więzieniu, czyli nowej rzeczywistości Jake'a Gyllenhaala.
Nie miał wpływu tutaj na wiele rzeczy, na przykład na jedzenie czy rozkład dnia, to zmieniało się jak w kalejdoskopie. Ktoś się pobił, powrót do celi. Ktoś zaciągnął strażnika do toalety i dotkliwie skopał, powrót do celi. Naczelnik jest nie w humorze, powrót do celi. Aczkolwiek, było w tym coś przyjemnego, choć sam dziwnie się czuł z tą myślą, tak właśnie było. Nie musiał nigdzie wychodzić, a raczej patrząc na dowody i toczące się postępowanie to poza te wysokie mury nigdy już nie wyjdzie, ale nie był z tego powodu rozżalony. Odzyskał spokój, prawda wyszła na jaw, nie musiał dusić w sobie tej ogromnej czarnej maści, która zabijała go z dnia na dzień.
Dwa razy w tygodniu miał dyżur w pralni, a trzy razy w tygodniu obierał ziemniaki, kroił cebulę i inne warzywa w kuchni. Na terenie więzienia odbywały się również zajęcia dodatkowe (w ramach programu resocjalizacji) takie jak czytanie książek, rękodzieło, klub filozofa, a także różnego rodzaju terapie. Na to ostatnie się zdecydował, miło było komuś poopowiadać o swoich snach, o poprzednim dniu, o nowym odkryciu. No dobra, jeśli już był smutny to tylko z jednego powodu. Bardzo brakowało mu Toma, cholernie bardzo. Pierwsze dni w tym miejscu były niesamowitą udręką, ciężko mu było wrócić do dawnych nawyków, gdy nowe bardziej mu się podobały. Był wściekły, że spotkał kogoś takiego w takich okolicznościach, ale nie miał tak naprawdę na to wpływu. Akcja została stworzona wokół niego, dopasowali wszystkie aspekty, nigdy nie udałoby mu się uciec z tej bańki bez eliminacji twórcy.
Miał tylko nadzieję, że Tom ma się dobrze, życzył mu tego z całego serca. Miał wielkie serce, trzeba to przyznać, nie posłuchał się Nicka i rozpoczął ich znajomość na swoich warunkach, a to wymagało odwagi. Śnił o jego włosach, o tym przyjemnym uczuciu między palcami gdy bawił się nimi leżąc z Hollandem na łóżku, o jego oczach, tak pięknych i błyszczących, że mógłby patrzeć w nie do końca swojego życia, śnił o tym, że są razem, jedzą, śmieją się, kochają, kąpią, biegają, chodzą do pracy. Terapeutka powiedziała mu, że to dobrze, że ma takie wspomnienia, ma się czego trzymać nawet jeśli wszystkie te sytuacje tylko nimi właśnie pozostaną.
Wspomnieniami.
Postępowanie wobec niego trwało, prokuratura zbierała dowody, przesłuchiwała świadków, a znając amerykański system sprawiedliwości jeszcze to trochę potrwa. Adwokat wpadał co jakiś czas próbując wyciągnąć z Jake'a cokolwiek by zbudować na tym linię obrony, problem w tym, że mężczyzna jej nie chciał. Był winny, nie było w tej kwestii nic do dodania. Może i Nick manipulował nim od samego początku, zrobił mu niezłe „pranie mózgu" i wykorzystał, ale to on, nie Fury, pociągał za spust. Był wykonawcą, zbrodniarzem, mordercą. Tak przedstawiały się fakty, dostanie dożywocie albo i więcej i sprawa zostanie zamknięta. Oczywiście, wyrok szczególnie tak drastyczny, wstrząsnąłby nim jak każdym kto dowiaduje się, że pozostanie w zamknięciu już na zawsze, ale Jake wiedział że z czasem by się do tej sytuacji przyzwyczaił.
Piętnastego czerwca, czyli około pół roku od początku odsiadki, strażnik przerwał jego dyżur w pralni zaprowadzając do sali przesłuchań. Posłusznie zajął miejsce przy stole kładąc na nim dłonie. Carl go nie skuł, a to było dziwne, bo nawet przy adwokacie miał wokół nadgarstków kajdanki. Może strażnik miał dobry dzień; to prawda, polubili się, to jest w więziennym slangu – nie wchodzili sobie niepotrzebnie w drogę. Jake wysłuchiwał jego historyjek o marudzącej żonie i ząbkujących brzdącu, a Carl w ramach podziękowań przynosił mu od czasu do czasu książki i czasopisma. To był sprawiedliwy układ.
Rozmasował knykcie i czekał, będąc przekonanym, że w drzwiach po prawej stronie sali za chwilę pojawi się adwokat, może z jakimś asystentem i znów będą próbowali opracować strategię jak go stąd wyciągnąć nie rozumiejąc, że mężczyzna jest pogodzony ze swoim losem. Odchrząknął, gdy drzwi się otworzyły, niech będzie, jakoś przeżyje te pół godzinki i tak jedynym zdaniem jakie wypowiadał było nie pamiętam, odmawiam składania wyjaśnień.
W przeciągu kilku sekund jego serce przestało bić, a organizm zapomniał jak to jest być prawidłowo funkcjonującym organizmem. Czas się zatrzymał, mięśnie zesztywniały, a płuca nie pompowały tlenu. Powiódł wzrokiem za osobą, która z lekkim uśmiechem na ustach odsunęła krzesło stojące na drugim końcu stołu i biorąc głęboki wdech zajęła miejsce.
Nie, to niemożliwe, to się nie działo naprawdę! Łzy uformowały się w kącikach oczu, a mężczyzna z całym sił próbował nad nimi zapanować choć wiedział, że mu się nie uda.
– Witaj Jake.
Tom pieprzony Holland, jego sąsiad, miłość życia siedziała cała i zdrowa naprzeciw niego, lustrując bystrym spojrzeniem także walcząc ze wzruszeniem. Gyllenhaal zastanawiał się nie raz co by było gdyby Tom go odwiedził, ale przecież kazał Jacobowi skasować wszystkie zdjęcia i dowody co było chyba dość prostym przekazem, nic nie może chłopaka z nim łączyć, nigdy się już nie spotkają.
– Zanim zaczniemy, kamery i mikrofony są wyłączone, Carl to załatwił – Tom uniósł kąciki ust nieśmiało. – Może porozmawiać o wszystkim.
Jake'owi zrobiło się gorąco, cholera, pomyślał o wszystkim.
– Jak - jak się czujesz? – wyjąkał nie mając pojęcia od czego zacząć.
– O wiele lepiej, rana się zabliźniła, czasami jeszcze coś tam zakłuje, ale tragedii nie ma.
– Bardzo się cieszę, nawet nie wiesz jak bardzo.
Holland pochylił się by delikatnie chwycić dłoń Jake'a, mężczyzna od razu wyczuł, że ten cały drży, zatem nie zastanawiając ani chwili dłużej przykrył swoją drugą dłonią tę jego, zamykając ją w ciepłym, przyjemnym uścisku.
– Chciałem przyjść szybciej, naprawdę, ale nie wiedziałem czy w ogóle chcesz mnie widzieć, po tym wszystkim co się wydarzyło, czego się o mnie dowiedziałeś.
Słucham?! Tom bał się, że Jake może nie chcieć go widzieć po tym jak został wynajęty przez Nicka, do cholery, to on, nie chłopak, siedział za kilkadziesiąt morderstw.
– Tom –
– Jake, to ty mnie najpierw wysłuchaj. Nie miałem pojęcia w co się pakuję, zlecenie wydawało się być banalnie proste, a kasa całkiem niezła, potrzebowałem pieniędzy na spłatę długów. Bawiłem się trochę w handel częściami zamiennymi do samochodów, komputerów i innego sprzętu, niestety szybko się zadłużyłem, ktoś nie zapłacił, ktoś uciekł z fantem i zostałem na lodzie. Nie chciałem mówić rodzicom, ufali mi, a ja nie byłem już dzieckiem, odpowiadałem sam za siebie. I tak wpadłem na Nicka, znajomi znajomych szepnęli mi słówko, że facet dobrze płaci.
Holland przełknął ślinę pociągając jednocześnie nosem.
– Miałem po prostu się przy tobie zakręcić, no dobra, w scenariuszu widniało uwieść. Pomyślałem, że mogę to zrobić i tak mieliśmy się więcej nie spotkać...tylko że z czasem warunki zaczęły się zmieniać, jacyś faceci do mnie wydzwaniali mówiąc mi co mam konkretnie zrobić, gdzie pójść, ba, chcieli moje zdjęcia, nie trudno się domyślić jakie. Zaczęli mnie śledzić, aż któregoś dnia Nick zjawił się z bronią, wręczył mi spluwę i adres mojego celu, z początku kompletnie mnie zamurowało. Myślałem, że sobie żartuje, że chce mnie przestraszyć, ale myliłem się. Zendayi pozbyli się szybko, cała akcja z twoim „szefem" miała mieć miejsce, ale dużo później, to był sygnał dla mnie, że kończy mi się czas.
Jake mocniej ścisnął dłoń chłopaka, boże, to wszystko działo się, gdy się spotykali, a on o niczym nie wiedział, nie miał pojęcia co przeżywa za ścianą Tom.
– Któregoś dnia Fury dał mi ultimatum, albo wykonam zadanie albo skończę z kulką w głowie. Jakoś udało mi się wytargować jeszcze kilka dni, dlatego wtedy w trakcie świąt wyznałem ci miłość. Musiałeś wiedzieć, że naprawdę cię kocham, że pomimo tego chorego układu z Furym, to co mówiłem, to jak się zachowywałem, co robiłem, było prawdziwe. Dałem sobie jeden procent szans, że mi uwierzysz po tym wszystkim, że cię nie stracę – chłopak nie dał rady, rozpłakał się.
Gyllenhaal puścił jego dłoń, wstał i okrążył stół by po chwili paść na kolana i wtulić się mocno w klatkę piersiową Hollanda. Boże, jak mu tego brakowało, jak on za tym tęsknił. Ciepło i ciężar ciała, bicie serca, w tej chwili niemiarowy oddech, och, jawa była zdecydowanie lepsza niż sen. A jeszcze na dodatek Tom wplótł delikatnie palce we włosy mężczyzny i ten odleciał, dołączył do płaczącego chłopaka, walić to, i tak kamery podobno były wyłączone.
– Wybaczyłem ci jak tylko się o tym dowiedziałem – wyszeptał Gyllenhaal poprawiając brodę na koszulce Toma. – Nick na pewno przelewał ci pieniądze, miałeś w końcu mnie do siebie zbliżyć, zatem mogłeś użyć wszystkiego, mogłeś kupić tyle rzeczy, a jednak tego nie zrobiłeś. Cierpliwie mnie słuchałeś i czekałeś mimo, że mieli cię na muszce. Zależało ci, a ja nigdy, przez całe swoje życie nie spotkałem osoby, która by najzwyczajniej w świecie starała się ze wszystkich sił, by mnie było dobrze – podniósł się nieznacznie i ujął zapłakaną twarz chłopaka. – Wybaczyłem ci, choć prawda jest taka, że nie miałem czego ci wybaczyć. Nie zrobiłeś nic złego, to ciebie skrzywdzono.
Tom westchnął, po czym oparł czoło o czoło mężczyzny. Chwilę słuchali swoich wdechów i wydechów, a potem Holland pochylił się w wiadomym celu jednak szybko zatrzymał go palec na ustach.
– Tom, nie zaczynaj czegoś, czego nie będziesz mógł skończyć.
– Więc zacznij walczyć, broń się, wyjdź z tego pieprzonego więzienia.
Jake zagryzł wargę i odsunął się. Wstał zabierając dłonie z twarzy chłopaka i wrócił na swoje miejsce, momentalnie doprowadzając się do porządku. Wyprostował się, odchrząknął i przybrał poważny wyraz twarzy.
– To jest miejsce dla takich jak ja, odsiaduje swoje wykroczenia.
Holland wypuścił powietrze z płuc przecierając twarz dłońmi, od razu było widać w tym irytację.
– Jake, do cholery! Nick jest wszystkiemu winien, zginął i teraz smaży się w piekle. Ty nie musisz, nie musisz odpowiadać za jego czyny!
– TO JA ZABIJAŁEM! – Gyllenhaal trzasnął pięścią w stół, który zadrżał. – NACISKAŁEM SPUST I PATRZYŁEM JAK CI LUDZIE PADAJĄ MARTWI! – westchnięcie. – Tutaj nie ma miejsca na obronę, takie są fakty, więc błagam, przestańcie mnie wszyscy nękać, mój adwokat –
Żaróweczka się zaświeciła.
– Chwila, to ty go wynająłeś?! Mojego adwokata?!
Tom zaplótł ręce na piersi, dumny z siebie. A to mała gnida.
– A jak myślisz! Jest piekielnie dobry, ale ty wszystko utrudniasz i zanim zaczniesz swoją śpiewkę o zostawieniu cię w spokoju i nie pakowaniu się w to, to sorry, wybacz, ale już za późno. Kocham cię i wyjdziesz stąd do jasnej cholery! To co jest między nami nie może się skończyć w ten sposób, słyszysz!
– Boże, Tom, to nie ma sensu, nawet jeśli podamy fakty, znajdą się świadkowie, sędzia uzna mnie za niepoczytalnego, to i tak skończę w zamknięciu. Nie ma dla mnie ratunku, więc błagam cię, zostaw to i idź do przodu, zacznij żyć.
– Bez ciebie nie idę – powiedział Tom i zabrzmiał to bardzo konkretnie. – Znajdę każdego kto będzie w stanie ci pomóc, przekopię stosy dokumentów, a gdy nadal będziesz uparty zrobię wszystko żeby się tu dostać, do celi, skoro wolisz tu zostać.
– Tom, kurwa, przestań!
– Nie i koniec kropka! – Holland ponownie pochylił się nad stołem w jego stronę – Miałem zamiar przyjść tu i dać ci wybór, jeśli nic do mnie nie czujesz, ale tak nic a nic, to wyjdę i nigdy nie wrócę. Ale ja wiem, że wciąż mnie kochasz, tylko bawisz się w męczennika i nie pozwalasz sobie tego poczuć. Wolisz chodzić na terapię i wałkować wspomnienia, zamiast tworzyć kolejne. Mam znajomości – ściszył głos do szeptu(chyba taki odruch). – Wyciągniemy cię stąd, ale musisz współpracować i przestać pieprzyć o sprawiedliwości. Życie nie jest czarno białe, sam mnie tego uczyłeś odkąd się poznaliśmy. Pozwól sobie pomóc, nie zasługujesz na siedzenie tutaj, nie zasługujesz na samotność.
Gyllenhaal zagryzł wargę i odchylił głowę do tyłu. Kurwa, już miał wszystko prawie poukładane to znowu zjawia się Tom Holland i wywraca to do góry nogami. Oczywiście, że go kochał, cały czas niezmiennie, ale nie wierzył by to miało przyszłość, a szczególnie z taką przeszłością. A jednak Tom tu siedział, zdeterminowany by go stąd wyciągnąć. Czy był w stanie zaryzykować? Czy miał odwagę chociaż spróbować?
– Wystarczy jedno twoje słowo, Jake.
Otworzył oczy, złapał spojrzenie chłopaka, te śliczne tęczówki, te urocze policzki. Szlag by to trafił! Bił się z myślami, oczywiście, że łatwiej było zostać, odmówić składania zeznań, poczekać aż proces prześlizgnie się po każdym z etapów aż wkroczy na ostateczną rozprawę, tę skazującą. A gdyby tak...wybrać tę trudniejszą ścieżkę, w końcu tak robił dotychczas, nieprawdaż? Zanim osiadł w Richmond, a nawet tam dał się złapać w sidła Toma jednocześnie burząc wokół siebie mur i robiąc dokładnie to samo co chłopak. Zaryzykował wtedy wszystko.
Tom zapewne chciał powtórzyć swoje ostatnie słowa, ale nie było mu to dane. Nie kiedy Jake Gyllenhaal pochylił się, by złożyć na jego ustach słodki pocałunek. Pocałunek, który miał oznaczać właśnie to jedno słowo.
Tak
/\/\/\/\/\/\/\
Pięć lata później
Odkręcił butelkę, ledwo, przez spocone dłonie ciężko było uzyskać odpowiednie tarcie, ale za trzecim razem udało mu się. Bez zbędnych ceregieli wlał w siebie całą zawartość, woda prosto z lodówki w klimacie gorącym, międzyzwrotnikowym była jak manna z nieba. Mlasnął porządnie zgniatając plastik i z sukcesem trafiając do kosza. Zerknął na zegarek, powinni już dawno być w drodze, taka okazja nie zdarzała się zbyt często.
Westchnął. Serio, akurat dzisiaj zachciało mu się pogawędzić w spożywczym, przez tego gnojka straci w końcu najlepszą robotę świata. Okej, on też lubił poplotkować z Jerrym, właścicielem jedynego sklepu w okolicy, ale tylko wtedy gdy miał na to czas, a w tej chwili go już oboje nie mieli. Wzniósł oczy ku niebu gdy w końcu chłopak opuścił sklep, a raczej kiedy się z niego wytoczył z trzema siatkami.
– No co? Wiesz jakie Jerry ma znajomości? W przyszłym tygodniu załatwi nam agawę, dzisiaj wziąłem manioki i bataty – z szerokim uśmiechem machnął dłońmi kierując spojrzenie mężczyzny na zakupy.
Fantastycznie. Zatem zawitają tutaj ponownie za tydzień.
Machnął głową sygnalizując by młody pakował się na miejsce pasażera. Niby po czterech latach mieszkania na terenie Serengeti, w północnej Tanzanii powinien być przyzwyczajonym do wysokich temperatur to i tak wchodził do auta dopiero w ostatniej chwili, nawet do Mobiusa. Odpalił silnik i wcisnął gaz do dechy, przy dużej prędkości przynajmniej trochę im powieje, nawet jeśli ciepłym powietrzem, lepsze to niż nic.
Mknąc przez rozległe tereny sawanny zaśmiał się w myślach, serio, dalej nazywał swojego męża młodym? Tom w zeszłym miesiącu skończył trzydziestkę, zleciało jak z bicza strzelił. Pomimo trójki z przodu wciąż zachowywał się jak gówniarz, ale w końcu, cały był w tym jego urok.
– Znowu Jerry uznał mnie za głuchego, cztery razy powtórzył Peter, a ja jak idiota stałem i wybierałem bataty.
– Peter Parker, przecież to proste, kiedy ty to w końcu zapamiętasz.
Chłopak westchnął zmieniając ustawienia w aparacie. Na chwilę oderwał się od niego i zerknął w bok z oburzoną miną.
– Nie wiem, może nigdy! Bałwany z FBI, nie mogli się lepiej postarać, brzmi jak imię dla dzieciaka, aż mi się liceum przypomniało, wrr.
Jake roześmiał się.
– Bo jesteś dzieciakiem.
– Nie grab sobie, bo wylądujesz na kanapie. Ty przynajmniej masz jakieś porządne, Quentin Beck, jak komiksowy super bohater, a nie ulizany kujon.
– Oj tam, jak zwykle przesadzasz. Szykuj sprzęt, trafiło nam się z tym Parkiem Narodowym, w końcu po trzech latach ktoś sprawdził skrzynkę mailową.
Wiele, wiele się zmieniło w życiu Jake'a, a raczej Quentina Becka. Z pomocą Toma i jego tajemniczego wujka, który dysponował kontaktami właściwie to wszędzie, opuścił mury więzienia na zawsze. Tajne służby amerykańskiego wywiadu oraz wysoko postawieni urzędnicy w Kongresie zaproponowali mężczyźnie układ, on podaje nazwiska wszystkich związanych z działalnością agencji Nicka Fury'ego, a oni w zamian za informacje obejmują go oraz Toma zamkniętym programem ochrony świadków. Tak oto trafili cztery lata temu do Tanzanii, z nową tożsamością, z czystą jak łza kartą. Akta zostały utajnione, a po kilkunastu miesiącach spalone, zatem tylko kilka osób na całym świecie wiedziało gdzie mężczyźni się znajdują.
Jake nie miał już żadnej żyjącej rodziny, natomiast Tom musiał niestety zostawić swoich rodziców, którzy po dziś dzień opłakują syna zmarłego w pożarze kamienicy w Richmond. To był najcięższy z punktów na liście. Poza tym to właściwie wszystko układało się wspaniale. Jake nie porzucił pisania, został zagranicznym publicystą, zrobił dyplom z zoologii i publikował artykuły w czasopismach naukowych, najczęściej w swoim ukochanym National Geographic. Tom z kolei poczuł smykałkę do fotografii, zakochał się w swoim nowym miejscu zamieszkania, najpierw zaczęło się od zwykłych zdjęć wschodów i zachodów słońca, aż w końcu połączyli siły i chłopak zajął się tym na serio. Większość jego dzieł przewijała się przy tekstach męża, stały się nieodłącznym elementem każdego wydania.
Nieodłączny element
Na całe szczęście nie spóźnili się, dojechali idealnie w czas. Przewodnik Parku Narodowego Serengeti sam właśnie podjechał w wyznaczone miejsce. Kiedyś marzeniem Jake'a było zwiedzenie tego parku, dzisiaj jest tutaj w sprawach służbowych razem ze swoim mężem i jeszcze mu za to zapłacą. Żyć nie umierać.
Jeśli już mowa o życiu to stało się ono najcenniejszą wartością. Lata terapii i własnej pracy opłaciły się, ataków nie miał już prawie w ogóle, czasem zdarzył się jakiś koszmar lub większe nerwy przed publikacją tekstu, ale tak poza tym, czuł się naprawdę dobrze, wręcz wspaniale. Tak dobrze nie czuł się nigdy, a stan ten utrzymywał się niezmiennie od czterech lat, zatem coś to chyba znaczyło.
Na swoje ranczo dotarli późnym wieczorem, słońce już chowało się za horyzont, je również Tom uchwycił, tak samo jak hieny, szakale, gepardy, a także likaony. Oglądając z Hollandem zdjęcia na drewnianej huśtawce na ganku, Gyllenhaal czuł w kościach, że artykuł będzie hitem. Kiedy tylko chłopak wstał, rzucił się dosłownie do laptopa, im szybciej zacznie tym lepiej.
Odchrząknięcie z okolic wejścia do domku na chwilę oderwało go od klawiatury.
– Co się stało skarbie? - zapytał szukając kursorem ustawień w programie.
– Dzisiaj w nocy będzie zimno.
– Co? Jakie zimno? Że tutaj? – mężczyzna zmarszczył czoło próbując skupić się na odpowiednich klawiszach.
Westchnięcie.
– Trzy lata jesteśmy małżeństwem, a ty wciąż nie załapałeś. Chodzi oto, że MNIE będzie zimno.
Jake odwrócił głowę w idealnym momencie, Tom właśnie potrząsnął bioderkami, co było dość oczywistym i konkretnym znakiem.
– Ale mnie nie będzie, więc nie widzę problemu.
Holland przewrócił teatralnie oczami, i to by było na tyle jeśli chodzi o bycie romantycznym. Odłożył aparat na kuchenny blat, przeczesał lekko przetłuszczone od potu włosy i właśnie miał zamiar wziąć prysznic, gdy ktoś objął go od tyłu w pasie i okupując namiętnie szyję zaniósł do łóżka. I to nie byle jakiego, bo łóżka z baldachimem.
– Podobno nie miałeś ochoty – wydukał Tom pozbawiony już prawie wszystkich ubrań. – Ja tylko grzecznie zasugerowałem plany na wieczór.
– Kotku, trzy lata małżeństwa i tak mnie znasz, powiedziałem przecież, że mnie zimno nie będzie.
Holland roześmiał się głośno, a potem jeszcze głośniej gdy język męża bardzo pieczołowicie zajął się brzuchem, a potem biodrem i udem. Sprawianie przyjemności swojemu ukochanemu tej nocy coś Jake'owi przypomniało. A mianowicie ich pierwszy pocałunek, w kuchni w starej kamienicy. Te ciarki, ten prąd, który przeszedł mu wtedy wzdłuż kręgosłupa zapamięta do końca życia. I choć kochali się już z milion razy od tamtego czasu, robili naprawdę różne rzeczy, to nie dało się podrobić tamtego uczucia. Było wyjątkowe, odblokowało wtedy dosłownie wszystko, tama puściła, mur został zburzony. Czasami wracał we wspomnieniach do ich początku, do tych nieśmiałych dwóch facetów, którzy z ogromnym bagażem doświadczeń wpakowali się w coś co ostatecznie przyniosło wiele dobra.
Telefon zawibrował na stoliku nocnym.
– Ani mi się waż! – krzyknął Tom trzepiąc męża po dłoni, która kierowała się w tamtą stronę. – Znowu pani Brighton nie ogarnęła strefy czasowej, jutro sobie pogadacie, teraz jesteś zajęty czymś o wiele ważniejszym.
O tak, mieli kontakt z panią Brighton, ona jako jedyna była naprawdę tylko mieszkanką kamienicy, aktualnie wciąż przebywającą w ośrodku nad jeziorem. W ośrodku z bardzo przystojnymi pensjonariuszami, co powtarzała w trakcie każdej rozmowy. Spotkali się z nią tylko raz, gdy Jake opuścił więzenie, by wręczyć jej paprotkę Daisy, którą Tom uratował z mieszkania mężczyzny.
Jake uśmiechnął się szybciutko odnajdując usta ukochanego.
– Wiesz, że wystarczy tylko jedno twoje słowo Tom.
I nic się w tej kwestii nie zmieniło przez wiele słonecznych, gorących lat.
Miło mi poinformować, że dotarliście do końca tej historii. Jestem ciekawa waszych opinii na temat zakończenia, ale też całości. Ja się świetnie bawiłam pisząc to, mam nadzieję, że wy również czytając. Jestem zadowolona z postaci Jake'a, to jak rozwinął się w trakcie opowiadania. Dajcie znać co wam się najbardziej podobało oraz gdzie wy umiejscowilibyście Jake'a i Toma, może coś jeszcze z nimi stworzę ;)
Bye!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro