Rozdział 1
Dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem...
Raz jeden palec raz drugi, oba wskazujące oczywiście. Tykanie zegara pomagało utrzymać rytm. Podnieść się. Najpierw prawa noga, nigdy nie zaczynać od lewej. Gdy stopy dotkną chłodnych paneli wyprostować się i położyć dłonie na kolanach. Dwa spokojnie wdechy, napełnić płuca powietrzem. Przechylić głowę na prawą stronę, nigdy nie zaczynać od lewej. Gdy usłyszymy strzyknięcie kości w karku, powtórzyć ćwiczenie trzykrotnie. Wstać. Założyć kapcie, gdyż droga do łazienki to czternaście kroków, a do toalety dwadzieścia. Umyć zęby szorując górę i dół dwie minuty. Przemyć buzię zimną wodą i przeczesać dłonią włosy. Wyjść z łazienki i skierować się do kuchni. Wlać wodę do czajnika, odpalić gaz i postawić czajnik na gazówce. Cztery razy uderzyć palcem wskazującym prawej dłoni w blat i przekręcić głowę lekko do tyłu słuchając jak Pani Brighton w ciągu dwóch minut i jedenastu sekund zamknie drzwi, przekręci kluczyk, podniesie worek ze śmieciami i powoli zacznie schodzić z trzeciego piętra na dół do kontenera. Pamiętać, żeby jej nie pomagać, bo sama już dawno zaznaczyła, że nie jest jeszcze taka stara. Osiemdziesiąt pięć lat to w końcu nie sto.
Po przebraniu się w czarne dżinsy i szarą koszulkę kupioną tydzień temu w Target wyłączyć gotująca się wodę i zalać wcześniej przygotowaną kawę. Wyciągnąć tosty z tostera i posmarować je dżemem truskawkowym, gdyż brzoskwiniowy się skończył. Usiąść na drugim od lewej krześle, przysunąć się i wziąć łyka kawy. Następnie ugryźć pierwszego tosta oblizując usta słodkie od truskawkowego smarowidła. Gdy na talerzu zostanie ostatnia kanapka wziąć do ręki leżącą od wczoraj gazetę, która zaliczyła najgorszą sprzedaż od ponad dziesięciu lat i przeczytać dwa artykuły na stronie piątej. Pozostałe zostawić, niech inni je czytają. Wstać, wyrzucić gazetę, pozmywać naczynia, dopić kawę, gdyż nie można jej marnować i umyć kubek pod bieżącą wodą. Wytrzeć dłonie w ścierkę i przewiesić sobie ją przez ramię jak to robią szefowie kuchni. W gwoli ścisłości nie był nim, nigdy nie pracował w gastronomii, ale nie wiedzieć czemu ten gest wykonywał każdego ranka.
Wejść do salonu, poprawić białą poduszkę, gdyż odstawała dwa centymetry od oparcia, a powinna jeden. Usiąść na kanapie przejeżdżając dłonią po jej miękkiej teksturze. Ściągnąć ścierkę z ramienia, złożyć ją w kostkę i położyć na stoliku obok. Podnieść wzrok na zegarek wiszący piętnaście centymetrów od linii farby w kolorze kości słoniowej. Przez dwadzieścia minut siedzieć nieruchomo słuchając jak Pani Brighton wchodzi na górę, po spędzeniu czasu na ławeczce przed kamienicą. Uśmiechnąć się dokładnie o siódmej czternaście, gdyż to wtedy staruszka spogląda na drzwi sąsiada i wchodzi do siebie do mieszkania numer sześć. On mieszkał pod numerem pięć. Gdy zegar wybije za czterdzieści ósmą, podnieść się i skierować do sypialni po plecak spakowany wieczorem tuż po zachodzie słońca. Nie sprawdzać go, gdyż wszystko co potrzebne już w nim jest. Zabrać z parapetu klucze i włożyć je do tylnej kieszeni, do lewej natomiast wsunąć telefon. Gdy już plecak znajduje się na plecach poprawić kołdrę i przykryć ją granatowym kocem. Przechodząc przez korytarz chwycić ze stołu w kuchni słuchawki i odtwarzacz mp3. Urządzenie przypiąć do ramiączka plecaka, oczywiście prawego a słuchawki umiejscowić w uszach. Ubrać sportowe wygodne buty. Zamknąć drzwi, przekręcić kluczyk w zamku dwa razy, uprzednio wyciągając go z prawej tylnej kieszeni czarnych dżinsów. Znów je tam włożyć i ruszyć z trzeciego piętra na parter. Schodek po schodku, nigdy nie przeskakiwać.
Opuścić kamienicę i skręcić w prawo uważając na przerwy w chodniku, ale tylko do skrzyżowania gdyż później podłoże jest gładkie. Mijając kawiarnię Bernniego, pełną ludzi błagających o ten cudowny eliksir nazywany kawą wcisnąć przycisk start na mp3. „Run Boy Run" zapętlone w playliście lecieć będzie w słuchawkach aż do godziny siódmej czterdzieści. Po drodze zerknąć na żółtego garbusa stojącego przy hydrancie. Zastanowić się chwilę nad faktem, że stoi tam już od trzystu sześćdziesięciu trzech dni. Potem przechodząc na zielonym świetle zapomnij o nim, gdyż jutro znów pojawi się w twoich myślach. Do czwartego śmietnika przy Patterson Ave wyrzucić paragon po wczorajszych zakupach w spożywczaku Adama.
Dokładnie o siódmej czterdzieści wyłączyć urządzenie, owinąć słuchawki wokół niego i wsunąć do przedniej lewej kieszeni. Otwórzyć wielkie szklane drzwi firmy, wyciągnąć klucze do których masz doczepiony żeton. Elektroniczna przepustka. Trzydzieści pięć kroków później wejść do windy i wciśnąć przycisk z numerem siódmym. W trakcie jazdy możesz pobujać się na piętach, pomaga to rozluźnić mięśnie łydek. Po usłyszeniu charakterystycznego pink opuścić windę i skierować się do swojego biurka, czyli czwartego licząc od wejścia do pokoju, ale dziesiątego od ściany. Odsunąć krzesło i usiąść na nim chwilę wcześniej ściągając plecak. Przełożyć mp3 do drugiej szuflady gdyż będzie to niewygodne siedzieć tak przez najbliższe 7 godzin i 16 minut. Poprawić klawiaturę, by leżała równolegle do linii wyznaczonej przez podkładkę na mysz i wyciągnąć z plecaka swój notatnik. Przejrzeć go zapamiętując swoje cele na dzień dzisiejszy. To jest: skończyć pisać artykuł o fenomenie Starbucksa, którego nie rozumiesz i dopisać akapit do felietonu o starszych osobach mieszkających samotnie w kamienicach bez wind. Poświęcić dziesięć sekund na myśl o sąsiadce, która podlewa teraz swoje rośliny na oknie po czym odpalić komputer. Zamknąć notatnik i zacząć od Starbucksa, bo i tak szef nie spojrzy na felieton. Nikt nie chce czytać o starcach nawet w gazecie wydawanej od lat siedemdziesiątych.
Po godzinie ósmej przenieść wzrok z ekranu monitora na sąsiednie stanowiska. Christina znów zapomniała zjeść śniadania więc napycha się pączkiem głupio zakładając, że do obiadu jej to wystarczy. Pewnie znowu sięgnie po czekoladę schowaną w szufladzie. Ben przeciera zmęczone oczy, dwójka dzieci i trzy psy mówią same za siebie. W boksie obok Amanda spogląda na zdjęcie synka motywując się do pracy. To naprawdę pomaga? Czemu ludzie w ogóle potrzebują motywacji? Przychodzisz tu bo nie masz pieniędzy, a to jedyne miejsce gdzie cię chcieli, więc logiczne, że musisz pracować. Szczególnie gdy nie mieszkasz sam, tylko z istotą nie potrafiącą jeszcze nawet mówić. Słyszał jak rozmawiała o tym z mężem przez telefon. I tak właśnie wygląda każdy poranek Jake'a Gyllenhaala od trzystu sześćdziesięciu trzech dni. Pracę w wydawnictwie New Life znalazł po trzech dniach od przyjazdu do Richmond. Gazeta na gwałt potrzebowała kogoś kto umie czytać i wie jaka jest różnica między headline a title. Nie wiedział, wyczytał w necie, ale go przyjęli. Zapewne z powodu nowych przepisów kadr, które mówiły, że żaden boks nie może być pusty.
Wziął łyka wody, którą przyniósł tu ze sobą. Tak, mieli w biurze automat, ale kto tam do końca wiedział co się w tej wodzie znajdowało. Kupował tylko tę sprawdzoną, Aquafinę, gdy drugiego dnia pobytu w nowym mieszkaniu zauważył Panią Brighton z tą butelką w dłoni. Właściwie to większość jego zakupów spożywczych miała swoją genezę u miłej staruszki. Nowe miejsce, nowe miasto – musiał się dopasować. A w całym budynku tylko kobieta z naprzeciwka wydawała się być osobą, którą można darzyć szacunkiem i zaufaniem. Jeff z parteru już swoim wyglądem rujnował pierwsze dobre wrażenie. Brunatne dresowe spodnie z wielką dziurą na kolanie, bawełniana koszulka na ramiączkach odsłaniająca prawy sutek ( nie Jeff, to nie pomaga ci osiągnąć żadnego celu, daj spokój) i wiecznie nieodpalony pet między zębami. Jake miał teorię, że to jest jeden i ten sam papieros w ramach jakiejś terapii. Albo gość był nałogowym palaczem. Miał też słodkiego pieska rasy Corgi, którego nazwał po prostu Sunia. Tak, to bardzo wiele mówi o mężczyźnie. Miranda albo Melinda bo jeszcze tego nie rozgryzł, z drugiego pietra, pracowała na nocną zmianę. Z początku pomyślał, że jest barmanką; jej styl ubierania się i powroty nad ranem to sugerował, ale po paru dniach musiał zaktualizować dane, gdy bez zająknięcia zaproponowała mu całkowite odpłynięcie spowodowane jej ustami. Zdenerwował się wtedy i trzasnął drzwiami co było pierwszym i ostatnim razem. Skąd ona wie czego on potrzebuje? Inni mieszkańcy właściwie tylko tam pomieszkiwali, dwójka studentów na przeciwko striptizerki i starszy facet vis-a-vis gościa od sutka.
Gdy poszukiwał mieszkania, a miał na to całą drogę między San Diego a Richmond zależało mu tylko na najwyższym piętrze. Nikomu nie będzie się chciało tam wchodzić, a dodatkowo to ty wiesz o wszystkich wszystko, a oni o tobie nic. Stara kamienica w starej dzielnicy, tego właśnie potrzebował. Przeczesał dłonią swoje brązowe bujne włosy. Lubił je, kiedyś trzymał się raczej standardowego uczesania; krótko i żel. Prawie rok temu zmienił zdanie i wybrał długość trzydziestu centymetrów. Sam je sobie również podcinał, nie pozwoliłby nikomu ich dotknąć. Korzystając z faktu, że i tak nikt mu nie będzie zaglądał przez ramię czy niespodziewanie wetknie swoją głową odpalił przeglądarkę i poszukał strony z magazynami National Geographic. Potrzebował starych wydań, dokładnie z grudnia 1968 oraz czerwca 1975. Był bliski ukończenia kolejnego projektu. Pewność siebie wynikała z tego iż po czwartym dniu nowej posady współpracownicy widząc, że nie nawiążą z nim żadnej dłuższej relacji, odpuścili sobie. Nie mieli wyboru, zasady kadr to zasady, szybko nowego pracownika na pewno by nie znaleźli.
Skorzystał z toalety jak zawsze o godzinie dwunastej dwadzieścia pięć, gdyż wtedy to większość wychodziła na lunch do pobliskiej knajpy, precyzując Burger Kinga. On zjadł dwa naleśniki z serem, które spakował wieczorem, nie lubił gdy leżały długo w lodówce. Chwilę po posiłku dokończyć artykuł, sprawdzić błędy, których i tak nie ma, bo trzy razy sprawdzasz każde słowo i wcisnąć ikonkę wyślij. Szef i tak najszybciej zobaczy, że w ogóle otrzymał jakąś wiadomość za jakieś cztery dni z taką rzetelnością pilnował swojej skrzynki mailowej. Przynajmniej wypłatę przelewał w terminie ( tak naprawdę robił to system, ale wypadało coś miłego powiedzieć o Desmondzie ). Splótł ze sobą dłonie i i napiął mięśnie by rozgrzać trochę nadgarstki. Słysząc podobne strzyknięcie jak przy ćwiczeniu na kark strzepnął nimi i wrócił do klawiatury. Pootwierał kilka stron z newsami informacyjnymi w celu zrobienia researchu do nowych tekstów. Nie zajmował się konkretnymi tematami, nie miał nawet swojej rubryki w gazecie, ba, czasem jego prace nie były w ogóle podpisane. Nie przejmował się tym, im mniej oddawał siebie do świata tym lepiej.
Przewrócił oczami przesuwając pasek z boku ekranu w dół i w dół, serio, żadnych ciekawych informacji. Ten prezydent nazwał tamtego idiotą, więc chodzą plotki, że tamten odpala głowicę jądrową. Super, powtórka z Zimnej Wojny. Dalej, dziecko słodko szczerzące się do ekranu bo zrobiło swój pierwszy krok w PizzaHut. Jakby biliony innych dzieci przed tym bobasem tego nie zrobiło...Czemu trąbią o tym aż trzy portale?! Naprawdę PizzaHut aż tak przyciąga?! A nie, to nie knajpa, to Ryan Reynolds siedzący w tle z żoną. Wybacz mały, te likes nie są dla ciebie. Zderzenie z rzeczywistością może być bardzo bolesne. Kolejne dwie minuty scrolowania i nic. Na samym dole stronki jego uwagę przykuł ogromny nagłówek: PARA NASTOLATKÓW ZASTRZELONA W PÓŁNOCNYM OREGONIE. Rzadko coś takiego miało miejsce w tym stanie, więc wszedł w link.
MORDERSTWO CZY SAMOBÓJSTWO?
Dnia 24 września 2017 w małym miasteczku Stanfield w stanie Oregon ciała dwójki nastolatków zostały odnalezione w rowie nieopodal międzystanówki numer 395; oboje zostali postrzeleni w lewą skroń. Szybko udało się zidentyfikować ofiary, ponieważ od dwóch dni byli oni poszukiwani przez miejscową policję. Rodziny zgłosiły zaginięcie, gdy dzieci nie wróciły do domu, co nigdy się wcześniej nie zdarzyło. Chłopcy mieli po piętnaście lat i chodzili razem do jednej klasy. Biuro komendanta nie podało jeszcze informacji odnośnie zgonu, ale przyjaciele jak i rodzina odrzucają samobójstwo. Wyniki autopsji powinny się pojawić niedługo i może one rozwieją wszelkie wątpliwości. Mieszkańcy skarżyli się dziennikarzom, że funkcjonariusze nie zabezpieczyli odpowiednio dowodów i nie sprawdzili pola, które znajdowało się nieopodal, a gdzie mogły znajdować się jakieś poszlaki. Niestety zdarza się to ostatnio często w takich sprawach.
Jake z przesadną agresją wyłączył stronę. Zaplótł ręce na piersi i wziął dwa głębokie wdechy, jeden po drugim. Dlaczego ludzie nie potrafili myśleć? Już na pewno nie znajdą dowodów, nie po takim czasie. Pierwszą rzeczą, która powinna im przyjść do głowy to zabezpieczenie miejsca zdarzenia. Nawet jeśli to samobójstwo nie należy o tym zapominać. Równie dobrze mogła być to robota zawodowca, którego ślady butów już dawno starł wieczorny wiatr. Przestać myśleć o tym jak wyglądali chłopcy i jak ich ciała były ułożone. Zapewne klęczeli więc gdy pocisk przebił im czaszkę grawitacja ściągnęła ich do tyłu. Zapomnieć o tym artykule. Łuskę musiał zabrać, zawsze się ją zabiera. Wziąć ponowne dwa wdechy.
– Hej, masz sekundkę?
Głos dochodzący z jego lewej strony totalnie wytrącił go z równowagi. Przestał na moment oddychać, ale nie dał tego po sobie poznać i odkładając buty z nóżek krzesła na ziemię odwrócił się do Amandy.
– Tak?
– Przekazuję ci dokumenty do wypełnienia, wiesz koniec miesiąca i te sprawy. Masz tam też ocenę pracownika, bo pracujesz już tu rok.
Zamrugał.
– Tak, zgadza się.
Odebrał z jej rąk plis kartek i wrócił do biurka.
– Dziękuję – powiedział nie odwracając się.
Odpowiedziała mu nie ma za co i choć chciała by brzmiało normalnie i tak wyłapał jej zaskoczony ton. To prawda, rzadko, no dobra, nigdy się nie witał i nie żegnał. Nie zbijał z nikim piątki, a tym bardziej nie podawał ręki. Taki już był, a o rozmowach nie było mowy. Jednak ten tekst, który czytał przed chwilą coś mu uświadomił. Może ci chłopcy nie byli mili i ktoś chciał się na nich zemścić. Albo ich zabójca nie był uprzejmy i w końcu chwycił za broń. Oczywiście nie pójdzie o krok dalej i nie stanie się nagle kolegą zespołu, ale zwroty grzecznościowe mógł używać. Zawsze, gdyby jednak zaczął żałować tej decyzji wróci do swojej stałej prezencji. Cicho i samotnie.
Rozłożył dokumenty na blacie i wziął się za ich wypełnianie, nie lubił odkładać tego na później. A już szczególnie druczków. Ocenę siebie jako pracownika wypełnij w parę sekund, wystarczyło zaznaczać skrajne odpowiedzi.
Jak ci się tu pracuje? Wspaniale
W skali od 1 do 10 jaka panuje atmosfera w biurze? 10
Czy coś byś zmienił ? Nic
Czy kiedykolwiek spóźniłeś się do pracy? Nigdy
Wypełniasz swoje obowiązki w terminie? Tak
Gdyby zaznaczył inaczej, musieliby z nim to omówić, a tak, nic więcej nie trzeba było dodawać. Wszystko jest pięknie i nikt nie musi nic robić. W jakim świecie żyjemy...Dochodziła godzina piętnasta gdy skończył całą papierologię. Wyłączył komputer, schował kartki do szuflady, jutro przekaże je kadrze. Zabrał swoją MP3, zasunął zamek w plecaku i włożył słuchawki. Tak jak zawsze zjechał windą kołysząc się na piętach i za pomocą elektronicznej przepustki opuścił budynek. Popołudniowe słońce oświetliło jego twarz. Uwielbiał wrzesień i jego nieprzewidywalną pogodę. Co prawda, nienawidził zmian i każde odstępstwo od reguły sprawiało, że dostawał ataku paniki aczkolwiek chłodny wietrzyk, delikatny deszczyk czy ciepłe promyki w dziwny sposób go uspakajały. Lubił gdy aura go zaskakiwała. Tak jak teraz gdy przemierzał plac nie musząc pilnować swoich kroków, linii płyt chodnikowych tu nie było. To dopiero nadejdzie za 7 minut.
Piosenka grała mu w uszach pozwalając odciąć się od niepotrzebnych bodźców, posiadał bardzo przydatną umiejętność podzielności uwagi dlatego nigdy nic mu się nie stało. Miłośnikom słuchawek powinno się robić jakieś szkolenia. Do pierwszego od tej strony śmietnika na Patterson Ave wyrzucić pojemnik po obiedzie. Poprawić z powrotem plecak na ramionach i ruszyć dalej. Uśmiechnąć się na widok białego kotka wygrzewającego się przy sklepowej witrynie. Nazwać go w myślach Debby by zyskał tym jakąś tożsamość. To z szacunku do zwierzęcia, przecież nie był jak każdy inny kot. Już miał imię. Ponownie zerknąć na żółtego garbusa przy hydrancie. Ale nie myśleć o nim, to dopiero jutro. Wyłączyć muzykę przy kawiarni Bernniego i przejść przez skrzyżowanie. Skupić się na przecięciach chodnikowych, prawa, lewa, prawa, lewa i wejść do kamienicy. Pokonać trzydzieści trzy schodki i sięgnąć do tylnej prawej kieszeni i przekręcić zamek. Zamknąć za sobą drzwi odkładając klucze na blat i ściągnąć piętami sportowe wygodne buty, a MP3 umieścić obok kluczy. Przejść do sypialni by odłożyć plecak na krzesło, zrobić siedemnaście kroków w stronę łazienki. Skorzystać z toalety i umyć ręce naciskając dozownik od mydła najpierw trzy razy, a potem dwa. Przypomnieć sobie ile zarazków znajduje się na samej klamce od drzwi i namydlić dłonie jeszcze raz. Wytrzeć w biały ręcznik z czerwonym paskiem po boku i nastawić w kuchni czajnik na herbatę.
Z szafki nad zlewem, którą sam pomalował na szaro wyciągnąć opakowanie popcornu do mikrofalówki. Wrzucić przekąskę do urządzenia i ustawić czas na dwie minuty i trzydzieści sekund. W trakcie pękania ziarenek wrzucić torebkę miętowej herbaty i zalać wrzątkiem. Wsypać gotowy już popcorn do miski i zanieść jedzenie do salonu. Odłożył je na szklany stolik obok złożonej ścierki i usiadł wygodnie na kanapie. Z pomiędzy poduszek wyciągnął pilota i włączył telewizor. Za dokładnie dwie minuty i czternaście sekund według zegarka wiszącego piętnaście centymetrów od linii farby w kolorze kości słoniowej rozpocznie się program o dzikich zwierzętach Afryki na kanale National Geographic. Położył miskę z popcornem na kolanach i wysiorbał łyczek gorącej herbaty. Po odgłosach szurania rozpoznał, że sąsiadka właśnie przysunęła fotel bliżej odbiornika, może też oglądała to samo. Ogarnęła go niczym niewytłumaczalna radość, że ktoś może podzielać jego pasję do zwierząt. Nie miał żadnego, bo to nieprzewidywalne i zbyt chaotyczne jak dla niego, ale czytać o nich czy oglądać je uwielbiał.
Przejechał dłonią po włosach, gdy pojawiły się napisy początkowe. Przez godzinę trwania materiału nie było go na tym świecie, odcinał się czego nie robił podczas słuchania muzyki, bo to niebezpieczne. Tu mógł sobie na to pozwolić. Biegał z kamerą za gepardami, karmił wielkiego lwa, dotknął trąby Loxodonta africana (słonia afrykańskiego) którego uszy sięgają do półtora metra długości. Kupiłby sobie ten fajny charakterystyczny dla klimatu równikowego kapelusz i ruszył na sawannę. Tak by zrobił gdyby tylko mógł. Nie wracał myślami do wydarzeń sprzed roku i teraz też nie zamierzał. Skupił się na lektorze opowiadającym ciekawostkę na temat antylop; rogi są zrobione z kościstego rdzenia otoczonego twardym materiałem, wykonanym w duże mierze z keratyny, a z niej są zbudowane nasze paznokcie. Zagryzł dolną wargę, wiedział że ze zwierzętami człowiek ma wiele wspólnego.
Wyłączył telewizor dopiero gdy na ekran wskoczyła reklama szamponu. Pozmywał naczynia i przebrał się w strój sportowy by wykonać swój codzienny trening. Robiąc dwudziesty czwarty brzuszek zastanowił się dlaczego w ogóle ćwiczy dziewięćdziesiąt minut dziennie. Czemu nie na przykład co dwa dni? Albo dwa razy w tygodniu. Może po prostu tak bardzo się do tego przyzwyczaił, że nawet przeprowadzka trzysta sześćdziesiąt trzy dni temu nie zmieniła tego. Zawsze dbał o swoją sylwetkę. Lubił się męczyć, lubił czuć pot spływający po czole i plecach, uwielbiał czuć swoje mięśnie. To jedno z najlepszych uczuć kontroli nad czymś. Posiadam je i pracuję nad nimi. Pociągnął się na drążku, który zamontował drugiego dnia pobytu w mieszkaniu czterdzieści jeden razy i potem zeskoczył na matę by już do końca treningu skupić się na pompkach. Chwilę przed siódmą wieczorem zaserwował ciału dziesięciominutowy prysznic. Zanim znalazł się w łóżku przygotował sobie obiad na jutrzejszy dzień i spakował plecak. Kiedy już leżał pachnący na granatowym kocu sięgnął ręką pod łóżko by wyciągnąć kolejną do przeczytania książkę. Tej nocy podróżował z rudowłosą bohaterką po liniach czasowych. Miała do tego specjalny gen i maszynę. Przy stronie osiemdziesiątej wskoczył pod kołdrę i czytał dalej. Bardzo żałował, że on nie ma takiej możliwości. Tyle by zmienił, wszystko zrobiłby inaczej. Ale chwila...kto by wtedy pracował w New Life? Potrzebowali go tu. Skończył książkę, gdy księżyc był wysoko na niebie. Włożył ją z powrotem pod łóżko i zgasił lampkę. Ułożył się pod kołdrą wciskając tył głowy w poduszkę. I tak właśnie przeżył kolejny zwykły dzień w Richmond w stanie Virginia.
I ani razu nie pomyślał o przeszłości. Trzysta sześćdziesiąt trzy dni temu rozpoczął nowe życie i bardzo mu się ono podobało.
Jeden, dwa, trzy...
Raz jeden palec raz drugi, oba wskazujące oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro