Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

-Kai-

Chwilę potem Lloyd wydobył z siebie smoka! Udało się! Pokonał strach i przeżył.

Wylądowałem na brzegu małego wulkanu. Mój spadochron się zapalił, a razem z nim prawie i ja. Na szczęście szybko uciekłem do lasu, w którym znajdowała się moja siostra. Chen wszędzie porozstawiał jakieś maszynerie, ale postanowiłem je olać i iść po moją siostrę.

Chwilę później zobaczyłem wybuch dochodzący z drugiego końca lasu. Szybka myśl przeszła mi przez głowę: "A może to Nya?" i jak najszybciej pobiegłem w tamtą stronę. Nawet nie zauważyłem, że na kogoś wpadłem. Pomyślałem, że to inny uczestnik, ale kiedy usłyszałem żałosny jęk z ust napotkanej osoby pomyślałem, że zaraz zemdleję.

Przecież to Stu.

Natychmiast do niej podbiegłem. Była ranna, widać, że z kimś walczyła.

- Uciekaj! On jest t-tu... Widziałam Lloyda i Garmadona, i tą dziewczynę! Idź do nich, są tam! - wskazała palcem na część dżungli, z której wybiegła.

- Nie zostawię cię, krwawisz! - krzyknąłem, starając się coś zrobić z jej krwawiącą nogą.

- Mi już nie pomożesz, Kai. Idź pomóc Lloydowi! Bo j-ja... już uratowałam Zane'a... I wszyscy przegrani uciekają... Chcieli, bym im pomogła, ale zawiodłam... Więc uciekłam... - spojrzała w dół, tłumiąc łzy.

- Nic się nie stało! Tylko nie odchodź teraz, nie odchodź! - mój głos zaczął panicznie drżeć.

- Daj mi odejść... Na nic się wam nie przydam... Jak wygracie wojnę, wrócicie po mnie, prawda? Tylko tyle od was wymagam - odparła, robiąc duże przerwy między wyrazami. Poza wielką raną na nodze, z jej rąk i tyłu głowy również sączyła się krew. Zacząłem panikować, więc wziąłem ją w ramiona i w miarę możliwości pobiegłem we wskazaną przez nią stronę.

- Tak w ogóle, to czemu tu przybiegłaś, skoro widziałaś już Lloyda? - zapytałem.

- Bo... on jest teraz jedyną nadzieją... i... stwierdziłam, że nie będę ich osłabiać - wybełkotała, a potem zaczęła kaszleć.

- Kai! Stutter! - krzyknął Sensei, widząc ich wyłaniających się z gąszczy.

- Ona umiera! Zróbcie coś! - położyłem ją na trawie.

- Póki ja tu jestem, nikt nie będzie umierał! - stwierdził Lloyd. Przyklęknął przy Stu, sprawdzając jej rany. Nya przyniosła wielkie liście i przykładała je do jej ran.

- Kto to zrobił? - spytał Garmadon.

- To... nie ważne... - odparła - Musicie iść... Przegrani uciekają... Chen zabrał resztę... Odbiorą wam moce... Nie możecie t-tu ze mną zostać...

- Ale ty przecież masz moc! Widzieliśmy, jak Chenowi nie udało się jej odebrać! - Lloyd wstał z przypływu emocji.

- Jestem za słaba... Im nie pomogłam, wam też nie pomogę... Zakończcie mój żywot... Zabojcie mnie... - zaczęła strasznie bełkotać.

- Nie! Nie zostawiaj nas, słyszysz?! Słyszysz... - zacząłem płakać. Opadłem na ziemię i ścisnąłem jej dłoń.

- Kai, ona ma rację. Musimy iść - Lloyd spojrzał na mnie ze smutkiem. Pokręciłem przecząco głową.

- Wy idźcie, ja z nią zostanę - zarządziłem, a oni jak na zawołanie pobiegli w stronę pałacu Chena.

-Stutter-

Nic nie widzę... Łzy zasłaniają mi obraz... Czuję ucisk ciepłej dłoni na moim zimnym nadgarstku. Słyszę męski głos, zadziwiająco spokojny i łagodny. Czuję się dobrze. Ten koleś-cień to prawdziwy wojownik. Najpierw wbił mi strzałę w nogę. Upadłam, krzycąc z bólu. Potem kopnął mnie kilka razy w plecy tak, że zaczęłam pluć krwią. Potem z całej siły przywalił mi łukiem w tył głowy i wbił strzałę w moje ręce i brzuch. Zadowolony, odszedł z głupim wyrazem twarzy. Ledwo mogłam pełzać, ale kiedy zauważyłam Clouse'a, natychmiast przybyło mi siły i schowałam się w krzakach, oglądając, jak zabierają cienio-gościa.

Poczułam, jak oczy mi się zamykają. Ktoś zaczął potrząsać moim ciałem, słyszałam stłumione krzyki. Pomyślałam, że w taki właśnie sposób chciałabym odejść. Za przyjaciół.

- Stu, proszę... Robisz sobie żarty, prawda? Proszę, powiedz, że tak.. - poczułam, jak ktoś gładzi moje mokre od krwi włosy. Ręka tego kogoś zacisnęła się na moim nadgarstku. Dopiero teraz rozpoznałam głos. Niegrzeczny Kai, mówiłam, by sobie poszedł. Został ze mną... Miło z jego strony, mimo, iż nie powinien. Może Lloyd i reszta będą potrzebować jego pomocy?

- N-nie, Kai... Idź z t-tąd... - zaczełam bełkotać. Prawie połknęłam tą obrzydliwą ślinę, która zmieszała się z krwią.

Zasnęłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro